W przypadku najnowszego Olympusa, wygląd jest jednym z głównych punktów programu. Otrzymujemy zaawansowany bezlusterkowiec w stylu rangefindera, stylizowany na klasyczną, półklatkową lustrzankę z lat 60. XX wieku. Do stylistyki PEN nawiązywały już wcześniejsze cyfrowe modele, ten jednak dzieli z konstrukcją nawet tę samą nazwę. Producent ma nadzieję, że PEN-F stanie się modelem kultowym, chętnie wybieranym przez osoby szukające kreatywnego, zaawansowanego narzędzia do realizacji swoich fotograficznych pomysłów.
Wyjątkowemu designowi aparatu ciężko się oprzeć. Dopóki ktoś nie spojrzy na tylną ściankę i nie zauważy ekranu, raczej nie domyśli się, że ma do czynienia z aparatem cyfrowym. Charakterystycznie frezowane pokrętła i srebrne wykończenia sprawiają wrażenie jakbyśmy naprawdę fotografowali aparatem sprzed kilku dekad, co - przynajmniej na początku pracy z aparatem - będzie nam dawało dużo satysfakcji.
Wykonanie poszczególnym elementów stoi na najwyższym poziomie. Pokrętła trybów na przednim i górnym panelu są stylowo wykończone, wydają bardzo miłe dla ucha dźwięki i obracają się z mocno wyczuwalnym oporem, dzięki czemu przypadkowo nie przestawimy ich pozycji. To ważne szczególnie w przypadku pojawiającego się po raz pierwszy w aparatach Olympusa pokrętła korekcji ekspozycji. Przeskok nie jest jednak na tyle twardy by w jakikolwiek sposób przeszkodzić w obsłudze aparatu. Pokrętła nastaw pracują płynniej i umożliwiają wygodną zmianę parametrów.
Pod pokrętłem PASM znajdziemy dźwignię pozwalająca na regulację parametrów trybów kreatywnych, które wybieramy za pomocą wspomnianego we wstępnie przełącznika na przednim panelu. Standardowo odpowiada ona za kontrolę krzywej gamma, a w trybach specjalnych także za regulacje kolorystyki.
To bardzo wygodne rozwiązanie, które pozwoli na szybką regulację charakterystyki obrazu, bez konieczności zagłębiania się w jakiekolwiek menu. Jedyną niedogodnością jest to, że aby wyjść z otwieranego przez nią menu, trzeba wcisnąć do połowy spust migawki zamiast zwyczajnie przesunąć ją w drugą stronę, co jest pierwszym, intuicyjnym odruchem.
To samo tyczy się nowego pokrętła trybów artystycznych umieszczonego na przednim panelu. Wreszcie wszystkie efekty, filtry i tryby kolorystyczne mamy zebrane w jednym miejscu. Bardzo wygodne jeśli ktoś lubi efekty, choć raczej nie przyda się osobom fotografującym w formacie RAW, a tych, szczególnie w przypadku zaawansowanego aparatu jakim jest nowy PEN-F będzie zapewne dużo więcej.
Pokrętło daje nam szybki dostęp do trybu filtrów artystycznych, znanego już z wcześniejszych modeli trybu kreatora kolorów oraz do dwóch nowych - “COLOR” i “MONO”. Pierwszy pozwoli nam bardzo szczegółowo dostosować nasycenie poszczególnych kolorów na zdjęciu, a tym samym symulowanie efektów jakie oferują klisze analogowe. Tryb “MONO” to z kolei rozbudowany tryb zdjęć czarno-białych, w którym możemy stosować różnego nasycenia filtry kolorystyczne i regulować ziarnistość obrazu, a regulacja krzywych pozwoli na uzyskanie bardzo szerokiego spektrum efektów. Mało który aparat może pochwalić się tak rozbudowanych trybem monochromatycznym.
Aparat jest stosunkowo lekki (470g) i niewielki - rozmiarem niewiele różni się od modelu E-M10 Mark II, będącego najmniejszym bezlusterkowcem z matrycą Mikro 4/3. Jest też bardzo dobrze wyważony i mimo braku jakiegokolwiek gripu wygodnie leży w dłoni. Duża w tym zasługa wygodnego profilu kciuka na tylnym panelu oraz dającej dobry opór, chropowatej, imitującej skórę okleinie frontu aparatu.
Nowy PEN to także ciekawy
wizjer elektroniczny OLED o rozdzielczości
2,36 Mp umieszczony podobnie jak w aparatach dalmierzowych przy bocznej krawędzi aparatu. Jakością nie odbiega on od modeli E-M10 Mark II i E-M5 Mark II, jest jednak dużo wygodniejszy w użyciu za sprawą dużej muszli ocznej, która pozwala w 100% skupić się na obrazie widzianym w celowniku, a poza tym jest wygodna i przyjemna w dotyku. Wizjer oferuje też tryb symulacji wizjera optycznego, który okaże się przydatny podczas fotografowania ciemnych i mocno kontrastowych scen. Dodatkowo wyświetlany obraz możemy powiększyć, a także skorzystać z funkcji
focus peaking, co znacznie ułatwi manualne ostrzenie.
Wysoka częstotliwość odświeżania sprawia, że nawet w słabym świetle obraz wyświetlany jest dosyć płynnie, a sam wizjer bardzo wiernie oddaje kolory fotografowanych scen. Niestety nie zawsze to, co widzimy w wizjerze przekłada się na finalny wygląd zdjęcia. Na szczęście kolorystykę wizjera i ekranu LCD możemy korygować z poziomu menu. W wizjerze wyświetlimy wszystkie najważniejsze parametry fotografowania, dodatkowo możemy też wyświetlić histogram na żywo oraz wirtualne poziomice. Jednym słowem otrzymujemy wszystko, czego możemy potrzebować, a z poziomu menu możemy wybierać też w jakim układzie informacje mają być wyświetlane.
Największą wadą wizjera jest opóźnienie z jakim jest włączany po wybudzeniu aparatu ze stanu uśpienia. W tym wypadku patrzymy w ciemność przez dobrych kilka sekund i nie ma mowy o wygodnym fotografowaniu przy wyłącznym korzystaniu w wizjera. Co ciekawe problem ten nie występuje w przypadku podglądu na tylnym monitorze.
Ten sam zestaw danych wyświetlimy na
3-calowym, obrotowym ekranie o rozdzielczości
1 030 000 punktów, z funkcjami dotykowymi. Monitor wiernie odwzorowuje kolory i kontrastowość zdjęć, choć w niektórych sytuacjach zdaje się wyświetlać obraz nieco ciemniej i z mniejszym nasyceniem niż prezentuje się w rzeczywistości. Cieszy fakt, że projektanci zdecydowali się na ekran obracany. Pozwoli to na wygodne fotografowanie z różnych kątów, a dodatkowo ekran możemy zamknąć, co uchroni go przed zarysowaniem.
Podobnie jak w modelu E-M10 Mark II, za pomocą funkcji dotykowych ekranu możemy wygodnie regulować położenie punktu AF, gdy patrzymy przez wizjer. Wystarczy jedynie stuknąć w ekran i „przeciągnąć” pole autofokusa w pożądane miejsce. To bardzo wygodna funkcja, o której ciągle zapomina wielu producentów, chociaż jej implementacja nie jest tak doskonała jak w aparatach Panasonika. Brakuje między innymi możliwości szybkiej, dotykowej regulacji wielkości pola AF.
Pod względem ergonomii model PEN-F bliski jest ideału. Niestety po świetnie zaprojektowanym froncie i górnym panelu, pewien niedosyt pozostawia tył aparatu. Samemu zestawowi przycisków nie można nic zarzucić, jednak joystick, na który zdecydowali się projektanci jest bardzo mały i będzie mniej wygodny dla osób o większych palcach, nie mówiąc już o pracy w rękawiczkach. Boli to tym bardziej, że na tylnym panelu jest sporo miejsca i lekka reorganizacja przycisków z pewnością pozwoliłaby na zmieszczenie nieco większego joysticka.
Szkoda też, że aparat nie jest w żaden sposób uszczelniany. Jesteśmy w stanie zrozumieć, że aparat mógłby niebezpiecznie zbliżyć się do topowych modeli w ofercie, ale przy tej cenie brak uszczelnień jest po prostu dużym minusem. Zwłaszcza, że konkurencyjne Lumix GX8 i Fujifilm X-Pro2 są uszczelnione. Żałujemy również, że aparat oferuje tak okrojony zestaw złącz. Otrzymujemy jedynie port mini USB (dlaczego nie mikro?) oraz mini HDMI. Mimo że nie jest to aparat nastawiony na filmowanie, to jednak brakuje nam wejścia na mikrofon.
Przygotowanie do pracy Aparat zapisuje zdjęcia na kartach SD i umożliwia jednoczesny zapis plików JPEG i RAW, co na etapie postprodukcji pozwoli na wygodny podział zdjęć na te, które wymagają dalszej obróbki i te, które radzą sobie jako zwykłe JPEG-i. Niestety aparat nie pozwala na tworzenie własnych folderów na karcie, ani na zmianę nazewnictwa plików.
Olympus PEN-F oferuje bardzo duże możliwości personalizacji. Otrzymujemy aż 4 tryby użytkownika, pozwalające na zapisanie całego zestawu ustawień aparatu, do których bezpośredni dostęp otrzymujemy za pomocą pokrętła PASM. Co szczególnie nas ucieszyło to możliwość personalizowania funkcji pokręteł dla poszczególnych trybów fotografowania, co okazuje się bardzo przydatne zwłaszcza w trybach preselekcji, gdzie jedno nich pozostaje wolne. Niestety w tym wypadku wybór dostępnych pozycji jest nieco ograniczony. Osobom z większymi palcami od razu polecamy przypisanie do któregoś z pokręteł ustawień ISO tak, by nie męczyć się z joystickiem.
Ponadto otrzymujemy 2 przyciski funkcyjne, a własne ustawienia możemy przypisywać też do dwóch kierunków wspomnianego wyżej tylnego wybieraka i 3 pozostałych przycisków na aparacie. Warto wspomnieć, że do przycisków funkcyjnych możemy bez problemu przypisać funkcję AFL/AEL, co przyda się podczas ustawiania ostrości na dynamicznie poruszające się obiekty. Wszyscy, którzy mieli już wcześniej styczność z bezlusterkowcami Olympus wiedzą, że oprócz możliwości personalizacji przycisków zewnętrznych, również sposób działania każdej funkcji można precyzyjnie dookreślić.
Praca Do głównych trybów pracy przechodzimy za pośrednictwem pokrętła PASM. Co ciekawe producent jako jeden z niewielu zdecydował się nie umieszczać na pokrętle pozycji trybów scen. I bardzo dobrze - aparat adresowany jest w końcu do bardziej świadomych użytkowników. Pozostałym podpowiemy, że istnieje możliwość przypisania go do jednej z pozycji użytkownika.
W poszczególnych trybach, głównymi parametrami sterujemy za pomocą pokręteł na górnym panelu. Tu doskonale sprawdza się wprowadzone przez producenta po raz pierwszy pokrętło korekcji ekspozycji. Z jego funkcjonalności będziemy mogli korzystać także w trybach preselekcji oraz trybie manualnym, co jak pokazują ostatnie premiery konkurencji, nie jest wcale takie oczywiste. Pochwalić należy też tryb Auto ISO, który w większości sytuacji stara się dobrze wyważyć stosunek czułości do czasu migawki i przysłony, brakuje nam jednak możliwości ustawienia dla niego minimalnych czasów naświetlania, tak jak możemy to robić na przykład w aparatach Fujifilm. Bardzo dobrze wypada z kolei tryb pełnej automatyki. W większości sytuacji dobrze dobiera parametry aparatu względem fotografowanej sceny i pozwoli na wygodne fotografowanie, bez martwienia się o jakiekolwiek ustawienia. Choć niekiedy ma tendencję do wchodzenia na wysokie czułości.
W fotografowaniu pomogą nam dwa rodzaje menu podręcznego. Jedno to klasyczne szybkie menu znane z wcześniejszych aparatów producenta, drugie podobnie jak w modelu E-M10 Mark II oferuje dostęp do bardziej zaawansowanych funkcji, które rozłożone są w bardzie przystępny sposób niż w standardowym, pionowym menu podręcznym, które swoją drogą jest średnio wygodne.
Szkoda jedynie, że obydwa tryby zostały rozdzielone na dwa osobne przyciski, co standardowo zabiera funkcjonalność jednego z przycisków funkcyjnych. Dużo lepszym rozwiązaniem byłoby przełączanie się do drugiego menu po kolejnym wciśnięciu przycisku menu. Warto jednak podkreślić, że pozycje, które znajdziemy w obu panelach pozwalają na wygodną zmianę większości najważniejszych parametrów, bez konieczności zagłębiania się w menu standardowe. Szkoda jedynie, że ich pozycji nie możemy personalizować.
Menu standardowe prezentuje się identycznie jak w aparatach Olympus z serii OM-D. Pozycje są logicznie poukładane w pionowe zakładki, choć z początku mnogość dostępnych ustawień może przytłaczać i ciężko będzie nam znaleźć określone funkcje. Jednak po pewnym czasie spędzonym z aparatem wszystko stanie się jasne.
Dobrze spisuje się także tryb podglądu. Po zdjęciach możemy nawigować zarówno za pomocą pokręteł jak i funkcji dotykowych ekranu, a podgląd wczytywany jest praktycznie bez opóźnienia. Choć sama nawigacja nie jest tak błyskawiczna jak w przypadku lustrzanek. Widoczne opóźnienie zauważymy jedynie przy przechodzeniu z trybu indeksu do trybu kalendarza. Długo trwa także kasowanie zdjęć, a do tego nie otrzymujemy możliwości usuwania większej ilości zdjęć na raz, co w pewnych sytuacjach może być irytujące. Najbardziej brakuje nam jednak możliwości powiększania zdjęć za pomocą dotyku, tak jak możemy to robić na smartfonie.
Funkcje dodatkowe Olympus PEN-F posiada moduł
Wi-Fi, który umożliwia zdalne sterowanie aparatem oraz przesyłanie zdjęć na smartfony i tablety za pomocą aplikacji
Ol. Share. Połączenie urządzeń jest bezproblemowe, zaskakuje też wyjątkowo duży zasięg Wi-Fi. Za pomocą aplikacji możemy przesłane zdjęcia poddać podstawowej edycji, a funkcja Live View da nam dostęp do zdalnej kontroli nad większością parametrów fotografowania. Mnogość funkcji zasługuje na dużą pochwałę i udowadnia, że Olympus nie traktuje tematu łączności bezprzewodowej po macoszemu, tak jak mają to w zwyczaju niektórzy producenci. Jedynym problemem było niewielkie opóźnienie między ruchami aparatu, a obrazem wyświetlanym na ekranie smartfona, nie jest to jednak zbytnio uciążliwie.
Aparat oferuje także wprowadzony wraz z modelem E-M5 Mark II tryb
High Res Shot, który, za sprawą przesunięcia matrycy, pozwoli nam na wykonanie zdjęć o wysokiej rozdzielczości 50 Mp. Dzięki nowemu sensorowi zdjęcia są więc jeszcze większe niż w najnowszej „piątce” Olympusa. Niestety czas potrzebny na wykonanie zdjęcia w tym trybie ciągle wyklucza pracę bez statywu. Zdjęcia zrobione w tym trybie znajdziecie w ostatnim rozdziale testu.
Podsumowanie tej części: + ponadczasowy wygląd
+ bardzo dobra ergonomia
+ bogate możliwości personalizacji
+ 4 tryby użytkownika
+ przełącznik trybów kreatywnych
+ dźwignia sterowania krzywymi
+ wizjer elektroniczny 2,36 Mp
+ obracany ekran dotykowy
+ 2 menu podręczne
+ dotykowy AF
+ Wi-Fi
+ tryb High Res Shot
- oferowane złącza
- bardzo długi czas wybudzania wizjera
- mały joystick na tylnym panelu
- opóźnienia w trybie odtwarzania
- brak możliwości kasowania większej ilości zdjęć
- brak uszczelnień korpusu
- nieco zawikłane menu standardowe
Dodaj ocenę i odbierz darmowy e-book
Spis treści