Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Pokazany dzisiaj Olympus PEN-F to pozycja szczególna, bo nieco oderwana od drzewa genealogicznego aparatów producenta. Nie jest ani dokładnym rozwinięciem kompaktowej linii PEN, ani nie należy też do serii OM-D. Nie przeszkodziło to w tym by została wyposażona w podzespoły czyniące z niej obecnie jeden z najbardziej zaawansowanych modeli w ofercie producenta. Nowy bezlusterkowiec, inspirowany klasycznymi, analogowymi lustgrzankami otwiera w historii cyfrowych Olympusów nowy rozdział, który z uwagi na rosnącą popularność aparatów w stylu retro będzie prawdopodobnie rozwijany przez kolejne generacje aparatu. Ale do rzeczy.
Olympus PEN-F to przede wszystkim fantastyczny design, czerpiący pełnymi garściami z klasycznej półklatkowej lustrzanki z lat 60. XX o tej samej nazwie. Pod względem wyglądu aparat robi doskonałe pierwsze wrażenie. Projektanci postarali się o to, by wykończenia, frezowania, i wygląd pokręteł oraz podziałki i oznaczenia jak najlepiej oddawały ducha analogowych konstrukcji. Trzeba przyznać, że im się to udało. Wydaje się, że ciężko będzie o osobę, która po wzięciu aparatu do ręki momentalnie się nim nie zauroczy.
Oczywiście aparat ma do zaoferowania dużo więcej niż tylko stylowy wygląd. Przede wszystkim wydaje się być bardzo dobrze wyważony. Nawet po podpięciu teleobiektywu nie mieliśmy wrażenia, by aparat ciążył w którąś stronę. Swoją zasługę ma w tym zapewne wygodna podstawka pod kciuk oraz imitująca skórę okleina przedniego panelu, która mimo braku gripa oferuje pewny chwyt. Cała konstrukcja jest też dosyć kompaktowa. Rozmiarami niewiele odbiega od modelu E-M10, który jest obecnie najmniejszym aparatem z matrycą Mikro Cztery Trzecie.
Również ergonomia stoi na wysokim poziomie. Nigdy nie byłem zagorzałym fanem systemu sterowania oferowanego przez serię OM-D i zanim zaczynało mi się wygodnie fotografować, musiałem poświęcić sporo czasu na personalizację aparatu. Tutaj jednak jest inaczej. Kontrola jest intuicyjna i nareszcie otrzymujemy osobne pokrętło kompensacji ekspozycji, którego zapewne wielu osobom brakowało w konstrukcjach Olympusa.
Projektanci wprowadzili także dwa bardzo ciekawe rozwiązania niespotykane wcześniej w aparatach producenta. Pierwszym z nich jest już w pierwszej chwili rzucający się w oczy przełącznik na przednim panelu aparatu. To oczywiste nawiązanie do pokrętła czasów ekspozycji z analogowego Pena F odpowiada tutaj za dostęp do wszelkich trybów kreatywnych. Za jego pomocą szybko przełączymy się do trybu filtrów artystycznych, znanego już z innych modeli trybu kreatora kolorów oraz do dwóch nowych: trybu profili monochromatycznych i kolorowych, które pozwolą na jeszcze większa ingerencję w kolorystykę obrazu poprzez kontrolę krzywej gradacji i nakładanie tint kolorystycznych. Dodatkowo tak stworzone profile możemy zapisywać w pamięci aparatu i w razie potrzeby je przywoływać.
Jako że kreatywność jest jednym z głównych słów z jakimi producent chciałby, by kojarzony był aparat, pokrętło doskonale spełnia swoją funkcję. Brakowało nam jedynie możliwości przełączenia się za jego pomocą do trybu scen, które mimo że w aparacie adresowanym do zaawansowanego odbiorcy nie są najważniejsze, wielu osobom ułatwiają (fotograficzne) życie. Do trybu scen będziemy musieli wchodzić z poziomu menu.
Drugim ciekawym rozwiązaniem jest dźwignia umieszczona pod pokrętłem PASM, która pozwala nam na szybką i wygodną regulację ustawień kreatora kolorów i wspomnianych wyżej trybów profili. Jedyną niedogodnością jest to, że aby wyjść z otwieranego przez nią menu, trzeba wcisnąć do połowy spust migawki zamiast zwyczajnie przesunąć ją w drugą stronę, co jest pierwszym, intuicyjnym odruchem.
Jedynym bardziej poważnym mankamentem ergonomii aparatu PEN-F, który rzucił nam się w oczy podczas pierwszego kontaktu jest bardzo mały tylny wybierak, który może sprawiać kłopot osobom o większych dłoniach, nie mówiąc już o pracy w rękawiczkach. Na tylnym panelu jest sporo miejsca i lekka reorganizacja przycisków z pewnością pozwoliłaby na zmieszczenie nieco większego joysticka.
Na osłodę przychodzą jednak bardzo duże możliwości personalizacji aparatu. Olympus od zawsze pozwalał na wiele i tym razem nie jest inaczej. Za pośrednictwem przycisku PASM otrzymujemy bezpośredni dostęp do aż 4 trybów użytkownika, do których możemy przypisać całość ustawień aparatu. Co szczególnie nas ucieszyło to możliwość personalizowania funkcji pokręteł dla poszczególnych trybów fotografowania, co okazuje się bardzo przydatne zwłaszcza w trybach preselekcji, gdzie jedno nich pozostaje wolne.
Osobom z większymi palcami od razu polecamy przypisanie do któregoś z pokręteł ustawień ISO tak, by nie męczyć się z joystickiem. Ponadto otrzymujemy 2 przyciski funkcyjne, a własne ustawienia możemy przypisywać też do poszczególnych kierunków wspomnianego wyżej tylnego wybieraka. Warto wspomnieć, że do przycisków funkcyjnych możemy bez problemu przypisać funkcję AFL/AEL, co przyda się podczas ustawiania ostrości na dynamicznie poruszające się obiekty.
PEN-F to też oryginalny wizjer elektroniczny o rozdzielczości 2,36 Mp umieszczony, podobnie jak w aparatach dalmierzowych przy bocznej krawędzi aparatu. Jakością obrazu nie odbiega on od tego co oferowały modele E-M10 Mark II i E-M5 Mark II, jest jednak dużo wygodniejszy w użyciu za sprawą dużej muszli ocznej, która pozwala w 100% skupić się na obrazie widzianym w celowniku, a poza tym jest wygodna i przyjemna w dotyku. Wizjer oferuje też tryb symulacji wizjera optycznego, który okaże się przydatny podczas fotografowania ciemnych i mocno kontrastowych scen. Dodatkowo wyświetlany obraz możemy powiększyć, a także skorzystać z funkcji focus peaking, co znacznie ułatwi manualne ostrzenie.
Otrzymujemy także 3-calowy, dotykany i obrotowy wyświetlacz LCD o rozdzielczości 1 030 000 punktów, który wydaje się wiernie odwzorowywać kolory i kontrastowość zdjęć. Cieszymy się, że projektanci zdecydowali się na ekran obracany. Pozwoli to na wygodne fotografowanie z różnych kątów, a dodatkowo ekran możemy zamknąć, co uchroni go przed zarysowaniem. Podobnie jak w modelu E-M10 Mark II za pomocą funkcji dotykowych ekranu możemy wygodnie regulować położenie punktu AF, gdy patrzymy przez wizjer. Wystarczy jedynie stuknąć w ekran i „przeciągnąć” pole autofokusa w pożądane miejsce. To bardzo wygodna funkcja, o której ciągle zapomina wielu producentów.
Jeśli chodzi o sam układ AF, jest to ten sam system, który znamy z modelu E-M5 II. Możemy więc liczyć na dobre wyniki nawet w słabszych warunkach oświetleniowych, choć ciągle nie jest to taka skuteczność jaką oferuje wyjątkowy system ostrzenia Panasonica. Z pewnością jednak fotografowanie ułatwi tryb Eye Detect AF, który automatycznie ustawi ostrość na oko fotografowanej osoby. Dodatkowo punkt ostrości możemy powiązać z punktem pomiaru światła, co również pozytywnie wpłynie na wygodę fotografowania.
Wnętrze aparatu również robi niemałe wrażenie. Otrzymujemy zupełnie nową, 20-megapikselową matrycę Live MOS, wspomaganą procesorem obrazu TruePic VII. Zestaw ten pozwoli nam na fotografowanie w zakresie czułości ISO 80-25600, z maksymalną prędkością 10 kl./s (5 klatek z pełnym wsparciem autofocusa). Migawka mechaniczna pozwoli nam na fotografowanie z czasem 1/8000 s, a producent chwali się, że aparat odznacza się najkrótszym w tej klasie aparatów opóźnieniem między naciśnięciem spustu, a zwolnieniem migawki, bijąc na głowę nawet niektóre lustrzanki. Ponadto aparat oferuje znany z modelu E-M5 II, doskonały system 5-osiowej stabilizacji, a także tryb High Res Shot, który teraz pozwala na uzyskanie aż 50-megapiskelowych zdjęć. Dla przypomnienia w modelu E-M5 II było to „jedynie” 40 Mp. Skok jest więc całkiem duży. Niestety czas potrzebny na wykonanie zdjęcia w tym trybie ciągle wyklucza pracę bez statywu.
Oprócz tego, PEN-F wyposażono w moduł Wi-Fi, który pozwoli na wygodne przesyłanie zdjęć i zdalne sterowanie aparatem z poziomu aplikacji na smartfony oraz tablety, tryb zdjęć z interwałem czasowym, możliwość nagrywania time-lapsów w jakości 4K oraz rejestracji zwykłych filmów w maksymalnej jakości Full HD 1080p, z prędkością 60 kl./s.
Olympus PEN-F to naprawdę solidna i udana konstrukcja, która ma wszystko to, czego moglibyśmy po takim aparacie oczekiwać. Bogate możliwości personalizacji, wysoka rozdzielczość i bardzo dobra ergonomia sprawiają, że aparat nie jest jedynie stylowym gadżetem, a konstrukcją, którą można stawiać na równi z profesjonalnymi modelami w ofercie producenta. Jedynym większym problemem zdaje się brak jakichkolwiek uszczelnień. Jest to jednak zrozumiałe z punktu widzenia producenta, który nie może pozwolić by nowy PEN był konkurencją dla innych oferowanych modeli. Mimo wszystko znajdzie on zapewne rzeszę wyznawców wśród osób szukających stylowego aparatu z profesjonalnymi możliwościami.
Przeszkodzić w sukcesie rynkowym może aparatowi jedynie cena. Będziemy musieli zapłacić za niego aż 7 tys. złotych, co wydaje się kwotą nieco wygórowaną jak na matrycę Mikro Cztery Trzecie. W takiej cenie oferowany jest nieco podobny pod względem konstrukcji Panasonic GX8, który jednak oferuje lepszą specyfikację. Potencjalni kupujący na pewno się jednak nie zawiodą. PEN F to aparat, który osobie fotografującej hobbystycznie wystarczy na całe lata.
]