Obiektywy
Hasselblad XCD 75 mm f/3.4 P - uniwersalne parametry i wysoka jakość obrazu w poręcznej formie
75%
Pierwszy zaawansowany bezlusterkowiec producenta ma być alternatywą dla lustrzanek ze średniej półki cenowej i wreszcie godną konkurencją dla aparatów innych firm. Czy obietnice te znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości?
Pierwsze, co zauważamy biorąc aparat do ręki, to fakt, że jest on wyjątkowo wygodny i zgrabny. Dawno już nie mieliśmy w ręku bezlusterkowca, który tak dobrze leżał w dłoni. To zasługa anatomicznego gripu, który wyłożono antypoślizgową gumą imitującą skórę. Aparat trzyma się pewnie, czego zasługą jest po części także bardzo dobrze wyważone body. W przypadku obiektywów EF-M bez problemu będziemy w stanie fotografować jedną ręką. Ułatwi to także niewielka waga korpusu - 427 g.
Choć nowy Canon nie jest najmniejszym modelem w segmencie bezlusterkowców APS-C, bardzo pozytywnie zaskakuje rozmiarami. Wymiarami (116 x 89 x 61 mm) aparat jest porównywalny do konkurencyjnego Fujifilm X-T10 (118 x 83 x 41 mm) i jedynie nieco większy od modelu Sony A6300 (120 x 67 x 53 mm). Za jego kompaktowością najlepiej jednak przemawia fakt, że stawiając go obok modelu Olympus OM-D E-M10 Mark II, który do niedawna był jeszcze najmniejszym aparatem z matrycą Mikro Cztery Trzecie, nie zauważymy istotnej różnicy w wielkości obu aparatów. A w przypadku Canona otrzymujemy jednak sporo większa matrycę.
Całość jest także nienagannie spasowana, a korpus robi wrażenie solidnego. Ma też atrakcyjny jak na bezlusterkowca wygląd. To duże osiągnięcie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nie jest to wynikiem nawiązywania do klasycznego wzornictwa, do czego dąży spora część konkurencji. Trzeba tu dodać, że w rzeczywistości aparat prezentuje się lepiej niż na zdjęciach, a jakość użytych materiałów robi bardzo dobre wrażenie. Frezowane pokrętła stawiają właściwy, pozwalający na precyzyjną regulację ustawień opór, a wszystkie klapki i zaślepki dobrze przylegają do obudowy.
Niestety, ogólne wrażenie psuje nieco fakt, że obudowa została wykonana z plastiku. W przypadku aparatu, za który na polskim rynku przyjdzie nam zapłacić prawie 5 tys. złotych, to po prostu nie przystoi. Dziwi to tym bardziej, że obudowa mniej zaawansowanego modelu M3 wykonana jest jednak z metalu. Aparat nie oferuje również uszczelnień, co także uważamy za spory minus dla konstrukcji, która bądź co bądź jest najbardziej zaawansowanym aparatem w bezlusterkowej linii producenta.
Nieco rozczarowuje też zestaw złącz. Standardowo już otrzymujemy złącze microHDMI, microUSB, wejście cyfrowego wężyka spustowego i port mikrofonu. Zauważalny jest jednak brak wyjścia słuchawkowego, które pozwoliłoby monitorować poziomu audio podczas nagrywania filmów. Bo choć możliwości filmowe aparatu nie powalają, to możliwość łatwej adaptacji szkieł z linii EF (dołączany do zestawu adapter) sprawia, że EOS M5 mógłby znaleźć swoich odbiorców wśród osób zajmujących się materiałami wideo.
Aparat oferuje jeden slot na kartę SD, ale w żadnym wypadku nie można tego uznać za minus. Nie jest to bowiem model kierowany do profesjonalistów, których charakter pracy wymaga jednoczesnego zapisu na dwóch nośnikach pamięci. Szkoda jedynie, że producent ciągle nie pozwala na dowolne, samodzielne tworzenie folderów i zmianę nazewnictwa plików. Bywa to dużym ułatwieniem, które już podczas fotografowania pozwala na wstępne katalogowanie materiału.