Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Najnowszy bezlusterkowiec Fujifilm ma być propozycją, która sprosta oczekiwaniom zawodowych fotografów. Sprawdzamy ile prawdy jest w obietnicach producenta.
Na pierwszy rzut oka, względem modelu X-T1 zmieniło się bardzo niewiele. Bryła korpusu nie uległa widocznym modyfikacjom, wygląda jednak na to, że zmienił się rodzaj lakieru, którym został pokryty - jest delikatnie bardziej matowy i ładniej się prezentuje.
Przy bliższych oględzinach zauważymy, że aparat wyposażono w znacznie większe i wyższe niż u poprzednika pokrętła, zarówno te na na górnym panelu, jak i pokrętła nastaw z przodu i z tyłu. Efekt? Dużo większa wygoda obsługi, co przy konstrukcji gdzie większość funkcji jest „wyciągnięta” na zewnątrz, jest sprawą kluczową.
Dużo łatwiej jest je teraz uchwycić i regulować, a pokrętło czasów migawki nareszcie otrzymało blokadę, którą możemy wykorzystać przy każdej jego pozycji, a nie jedynie przy wyborze trybu preselekcji, jak miało to miejsce u poprzednika. Aparat otrzymał także delikatnie większy grip, co sprawia, że lepiej leży w dłoni, a niezbyt wygodny przycisk filmowania został zastąpiony dodatkową pozycją na dźwigni trybów fotografowania, znajdującej się pod pokrętłem ISO. Z kolei spust migawki umożliwia teraz podłączenie wężyka, co z pewnością ucieszy fotografów krajobrazowych i portretowych, choć trzeba przyznać, że w dobie łączności bezprzewodowej i aplikacji na smartfony nie jest to rzecz niezbędna.
Najistotniejsze chyba zmiany zaszły jednak na tylnym panelu. Po pierwsze przyciski tylnego wybieraka są teraz bardziej wystające, a po drugie z tyłu aparatu pojawił się znany z modelu X-Pro2 joystick, umożliwiający szybki wybór pola AF. Jak przystało na kierowany do zawodowców aparat, otrzymujemy też dwa sloty na karty SD (obydwa obsługujące standard UHS-II). Zmienił się także nieco układ złącz. Rozdzielono złącze mikrofonowe i złącze cyfrowego wężyka, wprowadzono port USB 3.0, a w miejsce złącza mini HDMI pojawiło się microHDMI.
Pod względem wykonania nie mamy żadnych zastrzeżeń. Nadal jest to ten sam solidny, magnezowy i uszczelniony w 63 miejscach, nawiązujący do stylistyki retro korpus, co w przypadku poprzednika. Całość jest nieco większa (133 x 92 x 49 mm) i cięższa (507 g) niż w przypadku modelu X-T1 (120 x 89,8 x 46,7 mm, 440 g). Warto jednak nadmienić, że mimo tego iż otrzymujemy dodatkowe 70 g, różnica jest ledwo wyczuwalna.
Pokrętła poruszają się z doskonale wyważonym oporem, a wszystkie elementy zostały wzorowo spasowane, co jeszcze bardziej podkreśla wrażenie solidności całej konstrukcji. Szczególnie cieszą opracowane na nowo pokrywy karty i złącz, które w przypadku poprzednika, po czasie lubiły się odkształcać i samoistnie otwierać. Teraz zaślepkę złącz wykonano z dużo twardszego materiału, który głębiej wchodzi w obudowę aparatu, pokrywa kart została zaś wyposażona w zatrzask, co zapobiega przypadkowemu otwarciu. Dużo wygodniej też prezentuje się mechanizm zamknięcia baterii. Wcześniej, przy każdorazowym zamknięciu pokrywy trzeba było własnoręcznie przestawiać blokadę, teraz “zaskakuje” ona samoistnie.
W zestawieniu ze swoim poprzednikiem, mimo kosmetycznych zmian, aparat sprawia wrażenie doskonalszej i bardziej dojrzałej konstrukcji. Czy dalsze części testu je podtrzymają?