Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Podczas premiery mieliśmy okazję spędzić parę chwil z najnowszym aparatem Fujifilm. Czy X-T2 spełni wreszcie marzenia o wydajnym, uniwersalnym bezlusterkowcu do profesjonalnej fotograficznej pracy?
"System Fujifilm dojrzał" - to pierwsza myśl jaka nasunęła nam się po premierze aparatu. Dzisiejsza premiera zmienia bowiem nieco rozkład sił w ofercie producenta. Model X-T2 awansuje do miana flagowca, które dzieli z zaprezentowanym zimą modelem X-Pro2. Rozwijany od lat system, wreszcie nabiera ciekawego kształtu, który może przyciągnąć tak osoby rozpoczynające swoją fotograficzną przygodę jak i zawodowców szukających mniejszego, ale równie wydajnego zamiennika dla swoich lustrzanek.
Od topowego modelu oczekiwalibyśmy przede wszystkim niezawodności, wydajności i wygody. Producent twierdzi, że aparat jest nam w stanie to wszystko zapewnić. Gdy dwa i pół roku temu na rynku debiutował poprzednik, wielu fotografów upatrywało w nim narzędzia, które sprosta wymagającej fotograficznej pracy. Choć aparat cieszy się dobrą opinią i zyskał rzeszę użytkowników, w kwestiach takich jak responsywność czy szybkość autofokusa trudno mu stanąć do równego pojedynku z profesjonalnymi lustrzankami. Nowy X-T2 ma tę sytuację zmieniać. Czy mu się uda?
Na pierwszy rzut oka zmieniło się bardzo niewiele. Bryła korpusu nie uległa żadnej widocznej zmianie, wygląda jednak na to, że zmienił się rodzaj lakieru, którym został pokryty - jest delikatnie bardziej matowy i ładniej się prezentuje. Przy bliższych oględzinach zauważymy, że aparat wyposażono w znacznie większe i wyższe niż u poprzednika pokrętła, zarówno te na na górnym panelu, jak i pokrętła nastaw z przodu i z tyłu. Efekt? Dużo większa wygoda obsługi, co przy konstrukcji gdzie większość funkcji jest „wyciągnięta” na zewnątrz, jest sprawą kluczową.
Dużo łatwiej jest je teraz uchwycić i regulować, a pokrętło czasów migawki nareszcie otrzymało blokadę, którą możemy wykorzystać przy każdej jego pozycji, a nie jedynie przy wyborze trybu preselekcji, jak to miało miejsce u poprzednika. Aparat otrzymał także delikatnie większy grip, co sprawia, że lepiej leży w dłoni, a niezbyt wygodny przycisk filmowania został zastąpiony dodatkową pozycją na dźwigni trybów fotografowania, znajdującej się pod pokrętłem ISO.
Najistotniejsze chyba zmiany zaszły jednak na tylnym panelu. Przyciski tylnego wybieraka są teraz dużo bardziej wystające, ale co chyba najważniejsze, z tyłu aparatu pojawił się znany z modelu X-Pro2 joystick, umożliwiający szybki wybór pola AF. Świetne udogodnienie, choć mógłby działać nieco szybciej. W praktyce trzeba się trochę naklikać przy przejściu z jednego krańca kadru w drugi.
Tym bardziej żałujemy, że producent ciągle jeszcze nie zdecydował się na wprowadzenie ekranu dotykowego, który powoli staje się już właściwie standardem. Mimo to sam ekran wypada bardzo dobrze, choć jego specyfikacja nie zmieniła się względem poprzednika. Nadal jest to 3-calowy panel o rozdzielczości 1,04 Mp. Oferuje on jednak funkcję unikalną na całym rynku aparatów fotograficznych.
Oprócz możliwości odchylenia w górę i w dół, możemy go też odchylić na bok, co ułatwić ma wykonywanie portretów ze statywu i fotografowanie w pionie z niewygodnych kątów. System odchylania jest solidny, sprawuje się bardzo dobrze i prawdopodobnie już niebawem będzie wykorzystywany także przez innych producentów. Co ważne, możliwość odchylania do boku nie wiąże się z większymi gabarytami ekranu.
Usprawnieniu uległ także wizjer. Choć rozdzielczość pozostaje taka sama jak u poprzednika (2,36 Mp) to jest on dużo jaśniejszy (według producenta nawet 2 razy) i może pochwalić się znacznie lepszym odświeżaniem na poziomie 100 kl./s (54 kl./s w poprzednim modelu) oraz opóźnieniem wynoszącym zaledwie 0,005 s. Fotografowanie szybko poruszających się obiektów nie powinno więc już być problemem.
Różnica widoczna jest gołym okiem i trzeba przyznać, że jest to jeden z najlepiej sprawujących się wizjerów elektronicznych, jakich mieliśmy okazję używać. Powiększenie 0,77 x i punkt oczny 23 mm zapewniają wygodę, a wyświetlany obraz jest kontrastowy, bogaty w kolory, co sprawia, że już po chwili zapomnimy iż używamy wizjera elektronicznego, choć przypominać nam o tym będzie niestety charakterystyczne dla niektórych bezlusterkowców „błyskanie” podczas ustawiania ostrości. Mimo to i tak wizjer zasługuje na dużą pochwałę, a dodatkowo otrzymujemy też delikatnie zmodyfikowaną i wygodniejszą w użyciu muszlę oczną.
Dzięki nowemu procesorowi, szybszej migawce i lepszemu autofokusowi, projektantom udało się także znacznie skrócić czas zaczernienia obrazu w przypadku zdjęć seryjnych. W modelu X-T1, podczas fotografowania z prędkością 3 kl./s, po wykonaniu każdej klatki obraz widoczny był raptem przez 50 milisekund. Teraz czas ten wydłużono do 216 milisekund, co widocznie przekłada się na komfort pracy, ułatwiając śledzenie szybko poruszających się obiektów przez wizjer.
Kolejną, ważną dla zawodowców nowością są dwa wejścia na karty SD. Podobnie jak w przypadku większości profesjonalnych aparatów zapis będziemy mogli dublować, rozdzielać pomiędzy karty, a także używać kart sekwencyjnie, gdzie zapis na drugim nośniku uruchamiany jest po zapełnieniu pierwszego. Aparat obsługuje szybkie karty w standardzie UHS-II.
Istotne zmiany zaszły też wewnątrz aparatu. Po pierwsze, otrzymujemy taką samą jak w przypadku modelu X-Pro2, 24-miliionową matrycę CMOS, w technologii X-Trans III, pozbawioną filtra dolnoprzepustowego. Jak już mogliśmy się przekonać w przypadku testów bratniego modelu, jakość dostarczanych przez nią zdjęć jest fantastyczna.
Obrazek jest wyjątkowo przyjemny dla oka, z nasyconymi kolorami i mocnymi, ale naturalnymi kontrastami. Do tego obraz prezentuje się bardzo dobrze także na wysokich czułościach. Utrata szczegółowości jest niewielka, a cyfrowe ziarno, w odróżnieniu od większości aparatów na rynku, prezentuje się tutaj atrakcyjnie. Nareszcie otrzymujemy też centralnie ważony pomiar światła, którego tak brakowało w poprzednim modelu, a który w przypadku większości aparatów zapewnia najbardziej wyśrodkowane ekspozycje.
X-Trans III to też znacznie większy obszar wykorzystujący piksele detekcji fazy, a tym samym doskonalszy autofokus. Tych jest teraz 49 i pokrywają około 40% całego kadru (75% w pionie i 50% w poziomie). Dla porównania, w poprzednim modelu 49 było wszystkich pól AF, łącznie z punktami detekcji kontrastu. Teraz łączna liczba punktów odpowiedzialnych za ostrzenie wynosi 91.
Ale to nie jedyne usprawnienia, jakie dokonały się w systemie ostrzenia. Jedną z najważniejszych nowości wprowadzonych wraz z modelem X-T2 jest menu pozwalające na precyzyjną regulację działania autofokusa w trybie ciągłym. Tym samym Fujifilm czerpie wzorce z najlepszych lustrzanek dostępnych na rynku. Otrzymujemy 5 zakładek, które w zależności od rodzaju fotografowanego ruchu, pozwolą nam dostroić parametry dotyczące czułości i szybkości systemu śledzenia oraz preferowanego obszaru ostrzenia przy pomiarze strefowym.
System AF w praktyce wydaje się radzić sobie wyjątkowo dobrze. Nie mieliśmy najmniejszych problemów ze złapaniem ostrości nawet w bardziej zacienionych i mało kontrastowych miejscach. Bardzo dobre wrażenie robi zwłaszcza szybkość ostrzenia, która według producenta wynosi raptem 0,08 s.
Mimo iż tancerki nie były może najdoskonalszym obiektem do sprawdzenia ciągłego autofokusa, to tasiemki, którymi wymachiwały pozwoliły przekonać się na ile efektywnie działa wspomiana możliwość regulacji czułości AF. Mimo iż wirujący kawałek materiału znajdował się znacznie bliżej aparatu niż sama modelka i co i rusz przysłaniał używane punkty AF, aparat ani na chwilę nie gubił ostrości ustawionej na twarz.
Z kolei gdy zwiększyliśmy czułość i wybraliśmy inny rodzaj ruchu, system zaczął wyłapywać szybko przemieszczającą się tasiemkę. Wygląda na to, że autofokus X-T2 będzie w stanie konkurować z systemami znanymi z profesjonalnych lustrzanek i z powodzeniem będzie mógł być wykorzystywany w fotografii sportowej czy dzikiej natury. Z ostatecznym werdyktem wstrzymamy się jednak do czasu, gdy aparat trafi do nas na pełne testy.
Bardzo ucieszyło nas też, że producent wreszcie poważniej zaczął traktować tryb filmowy. Do tej pory aparaty Fujifilm były raczej omijane szerokim łukiem przez amatorów ruchomego obrazu. X-T2 zmienia ten stan rzeczy i to w bardzo dobrym stylu. Nie dość, że otrzymujemy możliwość rejestracji materiału w jakości 4K (30 kl./s, 100 Mb/s), to w porównaniu z konkurencyjnymi modelami, aparat narzuca przy tym bardzo niewielki współczynnik cropa, wynoszący zaledwie 1.17 x, co tylko nieznacznie zawęzi pole widzenia używanego obiektywu. Trzeba przyznać, że pod tym względem aparat prezentuje się znacznie lepiej niż niedawne dokonania Sony czy Nikona. Do tego obraz próbkowany jest ze znacznie większego obszaru matrycy (5120 x 2800 pikseli) niż docelowa rozdzielczość 4K (3840 x 2160 pikseli), co według producenta zapewnić ma wyjątkową szczegółowość obrazu.
Fujifilm chce też ułatwić proces postprodukcji filmów 4K, umożliwiając nałożenie na nie znanych nam już dobrze symulacji filmów, dostępnych także w trybie fotograficznych. Ma to zniwelować konieczność pracochłonnej i wymagającej mocnego sprzętu gradacji kolorystycznej. Jednak dla tych, którzy myślą o bardziej profesjonalnym zastosowaniu producent umożliwia też rejestrację materiału z płaskim profilem obrazu „F-Log” i wypuszczenie nieskompresowanego sygnału 4:2:2 8-Bit na zewnętrzne rejestratory. Do tego otrzymujemy możliwość podłączenia zewnętrznego mikrofonu. Nasze możliwości ogranicza jedynie fakt, że na jednym akumulatorze nagramy jedynie około 10 minut materiału wideo.
I tutaj należy wspomnieć o zaprezentowanym razem z aparatem battery gripie, który pozwoli znacznie zwiększyć wydajność aparatu. Uzbrojony w dwie dodatkowe baterie, nie tylko wydłuży możliwy czas rejestracji filmów (30 minut) i zwiększy liczbę możliwych do wykonania zdjęć (1000), ale też znacznie wpłynie na osiągi aparatu.
Włączając tryb Boost, w którym aparat na raz korzysta ze wszystkich 3 baterii, zwiększymy także prędkość trybu seryjnego (11 kl./s), skrócimy czas opóźnienia migawki (z 50 do 45 ms), a także czas odstępu pomiędzy wyświetlaniem kolejnych ujęć w wizjerze (ze 190 do 170 ms). Oprócz tego grip umożliwia podłączenie słuchawek w celu monitorowania poziomów sygnału audio, a także działa jako zasilacz, pozwalający na łądowanie dwóch baterii na raz.
Razem z nowym bezlusterkowcem zaprezentowano także zapowiadaną już w styczniu lampę reporterską EF-X500 o mocy przewodniej GN, pokrywającą zakres ogniskowych 20-105 mm, której ustawieniami będziemy mogli sterować zdalnie z poziomu aparatu.
Wszystko to sprawia, że aparat ma spore szanse uszczknąć pewną część rynku urządzeń z matrycą APS-C, zarezerwowaną wcześniej właściwie wyłącznie dla lustrzanek. I choć przedstawiciele firmy nie kryli, że ich dzieło nie jest jeszcze tak wydajne jak Nikon D500 i Canon EOS 7D Mark II, to zapewniali, że plasuje się zaraz za nimi. Argumentem przemawiającym za kupnem bezlusterkowca jest też jego cena. Na polskim rynku za aparat zapłacimy 7399 zł, a do tego należy brać pod uwagę atrakcyjne ceny obiektywów producenta.
W tym wszystkim pewien niesmak pozostawia jednak kwestia baterii. Bez dodatkowego gripa w cenie 329 euro, na jednym akumulatorze aparat będzie w stanie wykonać około 350 zdjęć, a to zdecydowanie za mało, by sprostać wielu fotograficznym zadaniom, z którymi bez trudu radzą sobie lustrzanki. Bez zapasowych akumulatorów raczej się więc nie obejdzie.
(Na drugiej stronie znajdziecie zdjęcia przykładowe wykonane za pomocą aparatu)