Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Weekendowy wypad do duńskiego Aarhus, Europejskiej Stolicy Kultury, był idealną okazją by przetestować w praktyce najnowszy stylowy bezlusterkowiec Fujifilm. Zobaczcie, jakie są nasze pierwsze wnioski!
Każdy kolejny wyjazd z bezlusterkowcem stylizowanym na klasyczną, analogową lustrzankę czy, jak w przypadku serii X-Pro, dalmierz, utwierdza mnie w przekonaniu, że ten modny dziś design, to więcej niż tylko estetyczny wybieg. Być może nawet nieświadomie, stworzono kategorię aparatów idealnych do fotografii ulicznej, której sam z resztą jestem wielkim fanem. Kompaktowy retro-korpus wydaje się zupełnie niewidoczny - nie wywołuje niepokoju i dyskomfortu u fotografowanych osób.
Znacznie częściej spotykałem uśmiech niż podejrzliwe, pytające spojrzenia przechodniów. Mam wrażenie, że większość fotografowanych osób brała mnie za studenta kierunku fotograficznego, który swoim analogowym Zenitem realizuje jakiś projekt, by zdobyć szkolne zaliczenie. Gdyby nie wcześniejsze doświadczenia, być może uznałbym, że wynika to z wyjątkowo pogodnego usposobienia Duńczyków. To w końcu najszczęśliwszy naród świata według opublikowanego w 2016 przez ONZ rankingu szczęścia (dla porównania, Polska w tym samym rankingu uplasowała się na wysokim 60 miejscu!).
Przejdźmy jednak do konkretów. Pod względem budowy i wykonania aparat niemal nie różni się od poprzednika. To dokładnie ta sama bryła wykonana z lekkich stopów aluminium i dobrej jakości tworzyw sztucznych. Pod względem estetyki i staranności wykończenia trudno mu cokolwiek zarzucić, nawet lampę błyskową umieszczoną w kopercie wizjera spasowano bardzo precyzyjnie. Wprowadzone zmiany to zaledwie niuanse obsługi, wynikające z nowych funkcji. Szczegółowo opiszemy je w pełnym redakcyjnym teście.
Korpus wraz z baterią waży niecałe 400 g, jest więc o ok. połowę lżejszy od typowej lustrzanki o zbliżonych możliwościach. W połączeniu z niewielką stałką Fujinon 23 mm f/2 R WR stanowi zgrabny, dobrze wyważony i poręczny zestaw. Równie dobrze sprawdza się też z uniwersalnym zoomem XF 18-55 mm f/2,8-4 R LM OIS. To świetny obiektyw, którego brakuje w systemach innych producentów. Przy stosunkowo dobrej jasności zachował kompaktowe wymiary, a optyczna stabilizacja dobrze rekompensuje nam brak stałego światła większego, cięższego i znacznie droższego modelu XF-16-55 mm f/2,8 R LM WR. To właśnie tym obiektywem zrobiłem najwięcej zdjęć podczas wyjazdu.
fot. camerasize.com
Aparat nieźle leży w dłoni. Tylny profil pod kciuk i wąski ale wyraźnie zaznaczony uchwyt na palec wskazujący sprawiają, że X-T20 trzymamy pewnie w zasadzie nawet dwoma palcami. Podtrzymując lewą rękę obiektyw fotografujemy stabilnie i wygodnie nawet z dłuższym zoomem. Niewielka waga sprawia, że nie tęsknimy za masywnym gripem lustrzanek. Zwyczajnie nie jest potrzebny.
Systematyka obsługi jest odmienna od większości systemów, ale nadal bardzo intuicyjna. Na górnej ściance znajdziemy dedykowane pokrętła: z lewej trybu pracy migawki, z prawej czasu otwarcia migawki oraz kompensacji ekspozycji. Ekspozycję kompensujemy w zakresie +/-3 EV ale teraz możliwe jest rozszerzenie do +/-5 EV. Po wybraniu na pokrętle pozycji C dodatkowe wartości wybierzemy za pomocą przedniego pokrętła sterowania z podglądem graficznym na tylnym ekranie.
Przysłoną, w zależności od modelu obiektywu, sterujemy za pomocą manualnego pierścienia na tubusie, lub z poziomu aparatu. Zarówno pokrętło czasu jak i przysłony możemy ustawić w pozycji Auto by korzystać z trybów preselekcji (A,S), pełnej automatyki (P) lub obsługi w pełni manualnej (M).
Bezlusterkowce Fujifilm w mojej opinii należą do najwygodniejszych na rynku. A to za sprawą kilku drobnych udogodnień. Przede wszystkim bardzo lubię stosowane przez tego producenta wciskane pokrętła. W trybie podglądu pozwalają np. szybko przejść do 100-procentowego powiększenia, by ocenić ostrość wykonanych zdjęć. Brakuje jedynie dżojstika ułatwiającego nawigowanie po obrazie, ale ten zarezerwowany jest dla wyższych modeli.
Wyjątkowo przyjazny jest też system szybkiego usuwania wielu zdjęć bez wielopoziomowego potwierdzania przy każdym pliku. Kolejna kwestia to wygodna kompensacja ekspozycji. Korzystając z cyfrowego wizjera na bieżąco kontrolujemy jasność sceny, a dedykowane pokrętło umożliwia jej szybką korekcję. W fotografii ulicznej często celowo obniżam ekspozycję nawet do -2 EV, co pozwala mi uniknąć prześwietleń i podkreślić głębokie cienie - to właśnie o nie często opieram kompozycję swoich zdjęć. Gdybym miał wpływ na projekt aparatu, pokrętło nieco bym tylko wysunął poza obrys korpusu, tak by łatwiej można było je obsługiwać samym kciukiem.
To co jednak lubię najbardziej, to możliwość precyzyjnej konfiguracji wielu funkcji. Gdy raz ustawimy nasz aparat możemy tygodniami nie zaglądać do menu (i dobrze, bo zapętlenie zakładek w aparatach Fujifilm bywa irytujące). Najlepszym przykładem będzie tutaj automatyczny dobór czułości, który u innych producentów nie zawsze nadąża za naszymi oczekiwaniami - wiedząc jakie motywy fotografujemy najczęściej możemy określić nie tylko maksymalną wartość ISO, ale także minimalny czas otwarcia migawki. Jeśli zazwyczaj polujemy na dynamiczne sceny, czy chociażby fotografujemy nasze dzieci, minimalny czas ustawiony na 1/100, czy nawet 1/200 s może rozwiązać nasze problemy. Podobnie, jeśli lubimy raczej statyczne sceny, dobór dłuższego czasu i domyślnej wartości na poziomie ISO200 sprawi, że aparat nie będzie niepotrzebnie podbijał czułości, co jak wiadomo negatywnie wpływa na jakość zdjęć.
Przydatną nowością jest też dotykowy ekran. Zwłaszcza, gdy często fotografujemy z nietypowej perspektywy. W połączeniu z odchylanym ekranem, wygodnie wyzwolimy dotykowo migawkę fotografując np. jedzenie z góry. Znacznie ułatwi nam to też fotografowanie, gdy główny motyw nie znajduje się w centrum kadru. Zamiast szukać właściwego punktu AF kierunkowym wybierakiem, wystarczy dotknąć ekran we właściwym miejscu. Szkoda, że producent nie zdecydował się na w pełni dotykową obsługę. Oprócz wyboru punktu ostrości, możliwe jest jeszcze przeglądanie i powiększanie zdjęć za pomocą gestów, ale na tym koniec. Główne i podręczne menu obsługujemy klasycznie, za pomocą kierunkowego wybieraka.
Sam ekran jest klarowny i kontrastowy. Całkiem nieźle radzi sobie też z odblaskami. Jedynie jego oprawa wydaje się zbyt masywna. Przekłada się to zapewne na wytrzymałość konstrukcji, ale ekran nie licuje się idealnie z tylną ścianką aparatu. Konkurencja udowodniła już, że da się to zrobić lepiej.
Kadrować możemy także w bardziej klasyczny sposób za pomocą wizjera. Elektroniczny celownik nie uległ żadnym usprawnieniom. Podobnie jak w X-T10 zastosowano panel o rozdzielczości 2,36 Mp, powiększeniu 0,62x i około 100% pokryciu kadru. Jest nieco mniejszy niż w X-T2, co dla mnie, okularnika jest nawet zaletą. Co najważniejsze, nie smuży i nie „szumi” nawet w słabszym świetle.