Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Tak, jestem bardzo ciekawy jaki będzie odbiór. To dopiero druga ekspozycja prezentująca tę serię. Premiera odbyła się w Musée de l’Elysée, tam panowała jednak zupełnie inna atmosfera. Tutaj projekt został zaprezentowany w warunkach festiwalowych. Zastanawiam się, jak to się sprawdzi.
W zasadzie cały proces pracy nad tą serią można podzielić na dwa etapy. W 2014 roku wystartował projekt Prix Elysée, będący czymś w rodzaju programu grantowego wspierającego pracę jednego artysty. Jednym z kryteriów uczestnictwa była prezentacja pomysłu na projekt fotograficzny, wraz z jego wstępnym szkicem. Na te potrzeby wyszukałem około 5 zdjęć odpowiadających tematowi, wykonanych jednak przy okazji wcześniejszych projektów. Stąd też formalnie ramy czasowe rozciągają się aż na 6 lat, doskonała część zdjęć składających się na "Provisional Arrangement" powstała jednak na przestrzeni ostatnich dwóch.
Pomysł na ten projekt zrodził się w mojej głowie już podczas kończenia serii "Field Trip", wtedy jednak byłem skupiony na zupełnie innych rzeczach. Tamte projekty dotyczyły określonych miejsc i nie miałem głowy do zajmowania się zupełnie nową ideą, choć sporo o niej myślałem. Zawsze mam tak, że podczas realizacji jednego projektu, przychodzą mi do głowy pomysły na kolejne, które wydają mi się znacznie ciekawsze. Jak już wspomniałem, kilka ze zdjęć w nowej serii zostało wykonanych właśnie wtedy.
Na pewno zdawałem sobie z tego sprawę i to akceptowałem. Ale tak naprawdę, patrząc na ogół wszechrzeczy, oprócz ewentualnego boga czy stwórcy, nic nie jest wieczne (śmiech). To kontekst nadaje rzeczom znaczenia i umiejscawia je w czasie.
fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"
To dość trudne pytanie. Opowiem jak ja to widzę ze swojej perspektywy, bo nie chcę generalizować. W fotografii najbardziej lubię obrazy, które oglądane wielokrotne za każdym razem odsłaniają przed Tobą jakieś nowe szczegóły i zmuszają do ciągłej refleksji. Jeśli coś prowokuje takie zachowanie, to znaczy, że w całości wykorzystuje potencjał tego medium. Takie prace nie potrzebują wytłumaczenia, bo ich punktem odniesienia staje się sam widz. Podoba mi się to, że każdy, kto patrzy na takie zdjęcie tworzy własne, oparte na swoich doświadczeniach interpretacje tego, co widzi. Wtedy możemy mówić o prawdziwym dialogu między fotografem, a odbiorcą. Mam wrażenie, że ostatnio istnieje jakiś odgórny przymus tłumaczenia obrazów widzowi. Ale w przypadku wielu fotografii, naprawdę nie ma co powiedzieć. Wszystko jest na zdjęciu.
fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"
Myślę, że tę ciągłą stymulację powoduje nieustająca ciekawość świata. Kiedy przestajesz się nim interesować, przestajesz chcieć cokolwiek tworzyć. Trochę też działa to na zasadzie tego prawa, że jak o czymś intensywnie myślisz, to zaczynasz wszędzie to widzieć. Tak jak z kobietami w ciąży. Dopóki w twoim najbliższym otoczeniu nikt nie spodziewa się dziecka, ten temat wydaje się zupełnie niezauważalny. Gdy to się zmieni, nagle okazuje się, że kobiety w ciąży i wózki są wszędzie. Jakby ktoś naraz zapalił światło w ciemnym pokoju. Po prostu obserwuję życie, bo to one jest źródłem tego pewnego rodzaju tragikomizmu, na którym bazuje wiele moich prac.
Miałem wcześniejsze doświadczenie z tego rodzaju instytucjami i wiedziałem już jak poruszać się w tym temacie. Ale i tak miałem zupełnie wolną rękę. Zresztą nie wyobrażam sobie, by ktoś próbował mnie w jakiś sposób ograniczać czy mną sterować podczas realizacji autorskiego projektu.
fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"
Od samego początku projekt ten zamierzałem zamknąć w formie książki. To samo w sobie narzuca już pewne ograniczenia i wymaga dużej ostrożności. Na przestrzeni 5 miesięcy wykonaliśmy około 30 różnych szkiców tej publikacji, z których później wybierałem te najlepsze i je dopracowywałem. Edycja materiału to zresztą mój ulubiony proces, co bierze się zapewne z tego, że swoją karierę zaczynałem jako filmowiec. To trudny i wymagający etap, bo często musisz odrzucić swoje ulubione zdjęcia, zabić swoje potomstwo (śmiech), gdyż okazuje się, że nie do końca wpasowują się temat. Ale to też proces, który daje dużo satysfakcji.
Tak. Ale teraz bardziej niż na byciu operatorem skupiam się na tworzeniu własnych filmów. Aktualnie pracuję nad dwoma, które w pewien sposób łączą się z moimi ostatnimi projektami fotograficznymi, ale nie będą to przedsięwzięcia czysto dokumentalne. Zresztą w filmie dużo trudniej zdefiniować co jest, a co nie jest dokumentem. Tu bardziej pracujesz na bazie jakiejś idei i dopasowujesz rzeczy, które z nią współgrają. Liczy się rezultat. Dokument filmowy rządzi się zupełnie inną etyką.
fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"
Ten temat jest ostatnimi czasy coraz mnie znaczący. Swojego czasu, jakieś 10 lat temu, w społeczności filmowej istniaj spór odnośnie tego, co powinno, a czego nie powinno się uważać za dokument. Ale wszyscy w końcu zrozumieli, że każdy film ma w sobie sporą dawkę fikcji, która wynika z takiej, a nie innej narracji czy montażu.
Myślę, że jedynym problemem jest interpretacja, to jak chcemy, by nasze zdjęcia były odbierane. Jeśli na przykład taki Steve McCurry od początku mówiłby otwarcie jak pracuje, nikt nie miałby z tym problemu, ale jego zdjęcia byłyby też zapewne inaczej odbierane. Ale wcześniej ten temat nie był szeroko podejmowany, toteż nie było potrzeby, by o tym mówić. Gdyby nagle ktoś nie zaczął tego roztrząsać, nikogo nie obchodziłoby czy on sobie te zdjęcia retuszuje, czy nie. Wszystko zależy od tego, co rozumiemy poprzez dokument. Prawda jest taka, że wszyscy w takiej czy innej formie poprawiamy swoje zdjęcia. Kadrujemy je, poddajemy podstawowej obróbce. A to, jak to jest odbierane, to tylko kwestia interpretacji.
fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"
Mam, choć jeszcze nie chcę zdradzać szczegółów. Podobnie jak "Provisional Arrangement" będzie on bazował na inspiracjach i ideach, które odnalazłem w trakcie ostatniego przedsięwzięcia. Moja fotografia to ciągła ewolucja i uczenie się nowych rzeczy. Poszczególne projekty wyznaczają tylko jakieś punkty na linii czasu, ale tak naprawdę to wszystko jest ze sobą połączone.
Martin Kollar (ur. 1971) pochodzi ze słowackiego Zilina. Ukończył Akademię Sztuk Wizualnych w Bratysławie na wydziale operatorskim. Znany jest głównie ze swoich projektów, realizowanych na terenie Francji, Niemiec, Izraela i krajów dawnego ZSRR. Zdobył wiele grantów, nagród i wyróżnień, a jego prace wystawiane były na całym świecie. Ma na koncie cztery albumy: Nothing Special (2008), Cahier (2011), Field trip (2013) i Provisional Arrangement (2016).
Więcej informacji o autorze i jego pracach znajdziecie pod adresem martinkollar.com.