"Kiedyś zarzekałem się, że nigdy nie będę fotografował mody" - rozmowa z Arcadiusem Mauritzem

Jak mówi, od dziecka angażował się w działalność artystyczną. Dla fotografii porzucił pracę tłumacza. O realiach fotograficznej pracy komercyjnej, budowaniu relacji z modelem, mrokach branży modowej i odnajdywaniu siebie w portrecie rozmawiamy z Arcadiusem Mauritzem.

Autor: Maciej Luśtyk

31 Styczeń 2018
Artykuł na: 29-37 minut

Na początek pytanie, które zapewne zadają Ci wszyscy. Skąd pomysł na pseudonim?

Czekaj, muszę sobie przypomnieć, która z tych historii jest najbardziej chwytliwa (śmiech). Arkadiusz to moje pierwsze imię, przy czym cała rodzina mówi do mnie Marek - tak mam na drugie. Przerobiłem je na Arcadiusa, bo kiedyś mój znajomy Szkot stwierdził, że brzmi to bardziej dumnie. A nazwisko dołożyłem ot tak, po prostu - żeby brzmiało bardziej “zagramanicznie” (śmiech).

Taki zabieg marketingowy?

Trochę tak, choć w momencie, w którym wymyślałem pseudonim, w ogóle o takich rzeczach nie myślałem. Po prostu taki miałem pomysł.

 

fot. Arcadius Mauritz

Z zawodu jesteś tłumaczem. Czy nadal dzielisz czas miedzy fotografię, a pracę z językiem?

Na szczęście nie muszę. Ostatni kontrakt, na którym zajmowałem się tłumaczeniami skończyłem w 2014 roku, tuż przed przeprowadzką do Warszawy i to było moje ostatnie zetknięcie z tą profesją.

Nie brakuje ci trochę tamtego świata?

Absolutnie nie! Może dlatego, że zajmowałem się tłumaczeniami technicznymi na potrzeby przemysłu. Remonty rafinerii i inne tego typu sprawy. Także w ogóle mi tego nie brakuje, choć na tamten czas dawało mi pewną stabilizację i doświadczenie w pracy przy dużych projektach. Pozwoliło też odłożyć wystarczająco pieniędzy, by spróbować na dobre zająć się fotografią.

Co właściwie sprawiło, że postanowiłeś tak diametralnie zmienić profesję?

Od małego angażowałem się w różnego rodzaju działalność artystyczną. Raz było to malarstwo, którym zaraził mnie Tata, innym razem tworzenie biżuterii z cyny - co do dziś wypomina mi moja Mama, której biżuterię przerabiałem - czy muzyka, z która zresztą jestem związany do dzisiaj. Gdzieś w międzyczasie pojawiła się w tym wszystkim fotografia i zacząłem na jej polu bardzo intensywne działania. W 2014 roku, mając za sobą już pewne dokonania stwierdziłem, że z tym właśnie chciałbym związać swoją karierę.

fot. Arcadius Mauritz

Od początku wiedziałeś, że będzie to fotografia mody i portretu?

Na samym początku zarzekałem się, że nigdy nie będę robił fotografii modowej; że będę tylko tworzył sztukę (śmiech). Dopiero z czasem w tym temacie dojrzałem i zrozumiałem, że nic nie stoi na przeszkodzie, by łączyć jedno z drugim. Do pewnych rzeczy po prostu trzeba dorosnąć. Natomiast od samego początku najbardziej kręcił mnie właśnie portret, co wynika zapewne z tego, że po prostu lubię ludzi. Portret stał się więc swego rodzaju przedłużeniem mojego charakteru.

Kiedy hobby przerodziło się w zawód?

Mógłbym powiedzieć, że w momencie, w którym zdecydowałem się przeprowadzić do Warszawy. W międzyczasie parałem się różnymi zajęciami, w większości około-fotograficznymi, natomiast na działalność stricte fotograficzną postawiłem w momencie przeprowadzki. To była wymagająca decyzja i postawienie wszystkiego na jedna kartę.

No właśnie. W branży fotograficznej istnieje przeświadczenie, że aby pracować komercyjnie trzeba mieszkać w Warszawie…

Coś w tym jest, choć znam mnóstwo fotografów, którzy nie mieszkają w stolicy, a radzą sobie całkiem nieźle. Wszystko zależy od tego, jaką działką fotografii komercyjnej chcesz się zająć. Co innego jeśli chcesz robić lookbooki, kampanie reklamowe, portrety celebrytów, a co innego, gdy wykonujesz fotografię stockową czy produktową.

fot. Arcadius Mauritz

Jeśli jednak stawiasz na branżę związana z szeroko rozumianym showbiznesem, to nigdzie nie znajdziesz tylu projektantów, stylistów i gwiazd, co tutaj. Urodziłem się w Płocku i tam mieszkałem przez większość życia. Wiele fotograficznych zleceń wykonywałem stacjonując jeszcze tam - wydawałoby się przecież, że to niedaleko - ale to nie to samo, gdy jesteś tutaj na miejscu i z dnia na dzień możesz umówić się na spotkanie, a ludzie wiedzą, że zawsze jesteś pod ręką.

Nie brakuje ci spokoju mniejszego miasta?

Absolutnie nie. Okazuje się, że Warszawa doskonale ze mną “współwibruje”.

Twierdzisz, że fotografia jest swojego rodzaju przedłużeniem Ciebie. Mówi się, że pracując z modelem, oprócz posiadania zdolności fotograficznych trzeba być też niezłym psychologiem. Masz jakieś sposoby na oswajanie bohaterów zdjęć?

Umiejętność zarządzania relacją fotograf - model, wprowadzania jej na jak najlepszy poziom względem oczekiwanych efektów to pierwsza rzecz, natomiast zawsze powtarzam, że będziemy w stanie dojść do tego dopiero w momencie, w którym sprzęt przestanie nam przeszkadzać. Najpierw trzeba perfekcyjnie opanować aparat, oświetlenie i przestać się denerwować, gdy coś nie wychodzi. Gdy to stanie się automatyczne, dopiero wtedy będziemy mieć przestrzeń do rozwijania takich umiejętności miękkich, jak zarządzanie relacją i jej właściwe prowadzenie. Jeśli mam być szczery to uczę się tego cały czas - spotykam na swojej drodze tak różnych ludzi, że nie sposób podchodzić do każdego według tego samego klucza.

Przestrzeń do rozwijania takich umiejętności, jak zarządzanie relacją i jej właściwe prowadzenie będziemy mieć dopiero, gdy perfekcyjnie opanujemy sprzęt

Jeśli natomiast chodzi o takie typowe techniki, to sporo o nich mówię podczas moich warsztatów. Chodzi po prostu o to, by wprowadzać dobrą atmosferę i przestrzegać określonego savoir vivre’u. Co innego w kontekście fotografii komercyjnej, gdzie pracujemy z doświadczonymi modelami. Bo, umówmy się - model czy modelka to osoba, która ma doświadczenie w tych sprawach. Tam nie musisz nikogo naprowadzać, choć o dobre maniery warto dbać zawsze (śmiech), niezależnie od sytuacji.

A jak wygląda to w przypadku sesji rozbieranych? Wykonujesz ich całkiem sporo.

Jeśli chodzi o sesje rozbierane, trzeba umieć dla fotografowanej osoby zbudować atmosferę komfortu. Z punktu widzenia mężczyzny, to kwestia ustawienia sobie odpowiednich - jak to nazywam - pozytywnych blokad. Trzeba sobie w tym małym komputerku w głowie ustawić "firewalla", który sprawi, że będziesz patrzeć na tę drugą osobę w sposób totalnie “odseksualizowany” - jak na obraz czy element kompozycji. Oczywiście nie można się w tym też za bardzo zapomnieć, żeby wszystkiego nie odhumanizować. Koniec końców fotografujemy człowieka (śmiech).

Często zwracam uwagę na panów, szczególnie tych w średnim wieku, którzy zaczynają fotografować - trafiają na warsztaty aktu, dziewczyna się rozbiera, a im zaczynają się trząść ręce, a po czole płynie pot. Nie są po prostu w stanie opanować swojej fizjologii. Wcale się temu nie dziwię - całe życie przeżyli zapewne w sposób „normalny”, a tu ktoś „każe” im nagle fotografować nagą kobietę i jeszcze im mówi: “Weź się opanuj!” (śmiech). Trzeba to wypracować.

fot. Arcadius Mauritz

Drugi punkt widzenia jest bardziej artystyczny. Praca z ciałem jest o tyle trudna, że jest dosyć ograniczona. Oczywiście jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia, ale ostatecznie masz ciało, które możesz sfotografować tylko na określoną liczbę sposobów. Dlatego ważna jest koncepcja, jak w przypadku sesji modowych, gdzie rozpisuje się wszystko od A do Z, tworzy moodboardy, storyboardy i tym podobne. Warto też pamiętać, by nie zamykać się w konwencjach. Akt nie zawsze musi być tylko aktem, a portret tylko portretem.

Ostatnio głośnym tematem są skandale seksualne, których bohaterami niejednokrotnie są fotografowie ze świecznika branży modowej. Czy ten problem obecny jest także w Polsce?

Niestety tak. To nawet nie kwestia domysłów, tylko mojej wiedzy. Masa dziewczyn, z którymi pracowałem przyznawała, że spotkały się z sytuacjami, gdzie fotograf tworzył jakąś dziwną, nakierowaną seksualnie atmosferę, albo dotykał je bez pozwolenia. Takich przypadków jest całe mnóstwo. Słyszałem też nie raz o takich historiach, gdzie fotograf umawiał się z dziewczyną na sesję portretową, a gdy ta zjawiała się na planie, nagle okazywało się, że fotografów jest dwóch i że będą robić akty. Gdy dziewczyna sprzeciwiała się i mówiła, że nie taka była umowa, w odpowiedzi słyszała, że w takim razie nie dostanie zdjęć.

Niskie poczucie własnej wartości, to według mnie jedna z największych plag naszych czasów. I nie chodzi tu tylko o mężczyzn

Według mnie to najgorsze draństwo, jakie może się wydarzyć, bo to po prostu wykorzystywanie pewnej przewagi i zwykłe, choć nie fizyczne (jeszcze) molestowanie. Ja się na to nie godzę. To też zresztą poniekąd był temat kampanii społecznej “Kocham. Szanuję”, którą miałem zaszczyt robić w grudniu dla Krajowego Centrum Kompetencji.

Jak myślisz, skąd bierze się takie zachowanie wśród fotografów?

Wydaje mi się, że przede wszystkim z braku świadomości i niskiego poczucia własnej wartości mężczyzn, którzy zajmują się takimi rzeczami. Bo dlaczego facet miałby zmuszać obcą kobietę do czegoś, na co ta nie ma ochoty? To w ogóle według mnie jedna z największych plag naszych czasów. I nie chodzi tu tylko o mężczyzn. Wszystko, co związane z mediami społecznościowymi i wszechobecne propagowanie idealizmu ma na nas katastrofalny wpływ. Ale to temat na dłuższą rozmowę.

fot. Arcadius Mauritz

Najbardziej dziwi jednak fakt, że takie rzeczy dzieją się w sferze profesjonalnej, gdzie podobne sytuacje nie powinny mieć miejsca.

To druga strona medalu. Człowiek 30 lat pracuje w branży i na każdym kroku dostaje dowód na to, że jest „królem”, mistrzem i może wszystko. A skoro czuje się królem, to nie dziwne, że próbuje „królować” i robić to, na co ma tylko ochotę. Nie chcę nikogo pouczać, ale myślę, że odrobina pokory wskazana jest na każdym etapie życia i kariery - nieważne czy jesteś amatorem czy Terrym Richardsonem. 

Od niedawna jesteś ambasadorem Olympusa. Jak taki aparat sprawdza się w tym, co robisz? Jeszcze niedawno fotografowie zapewne wyśmialiby pomysł wykonywania sesji czymś innym niż "profesjonalną" lustrzanką.

Na początku, gdy wziąłem Olympusa na testy też pokutowało u mnie podobne przeświadczenie. Nie za duża matryca, niewielki korpus - byłem ciekaw jak sobie poradzi. Natomiast z czasem dotarło do mnie jak świetnie ten mały bezlusterkowiec sprawdza się w zakresie, który mnie interesuje. Rozdzielczość ma znaczenie tylko, gdy zdjęcia idą do publikacji, a że publikuję sporo w mediach drukowanych, to 50-milionowa matryca nie jest mi do niczego potrzebna.

Tutaj mała dygresja. Trzeba pamiętać o tym cudownym micie lustrzanki cyfrowej. Gdy pojawiły się pierwsze aparaty tego typu, to była prawdziwa rewolucja. Spójrzmy jednak na to, co dzieje się teraz. Sprzęt ewoluuje w zastraszającym tempie i myślę, że w ciągu najbliższych 5-10 lat lustrzanki prawdopodobnie odejdą w zapomnienie.

fot. Arcadius Mauritz 

Bardzo lubię ten sprzęt za to, że jest kompaktowy i lekki (kilkugodzinna sesja z lustrzankowym body i obiektywem 70-200 mm da się we znaki każdemu), a do tego zachwyca mnie wyjściowy format 4:3. Patrzę w wizjer i nie wierzę ile mam jeszcze miejsca w kadrze do wykorzystania.

Oczywiście, osoby pracujące w świetle naturalnym mogą narzekać, że Mikro Cztery Trzecie nie dostarczy takiego rozmycia czy dynamiki jak pełnoklatkowa lustrzanka. Jednak z mojego punktu widzenia nie ma to większego znaczenia. Moje zdjęcia mogą mieć plastykę w wyrazie, ale nie interesuje mnie raczej charakter bokeh i tym podobne. Jestem fotografem głównie studyjnym - obecnie używam dużo światła błyskowego, więc zazwyczaj mocno domykam przysłonę. Aczkolwiek te nowe obiektywy z serii PRO ze światłem f/1.2 naprawdę są rewelacyjne!

A jak reagują na to klienci? Wszyscy wiemy, że nawet jeśli masz zamiar fotografować pancake’iem, klienci lubią zobaczyć pokaźny arsenał sprzętu. Najlepiej oczywiście z dużą i ciężką lustrzanką na czele.

To prawda, ale przestałem się już tym przejmować. Bo nawet jak ktoś zada mi jakieś uszczypliwe pytanie, to kulturalnie tłumaczę i proszę, by zajął się oglądaniem rezultatów (śmiech).

Masz swoje ulubione ogniskowe?

Jestem typem, który przywiązuje się do sprzętu i rzadko go zmienia. Teraz pracuję na M.Zuiko 12-40 mm f/2.8 PRO, którego w przypadku portretu rozkręcam na maksa, by uzyskać ekwiwalent 80 mm. Te 80 mm zachowuje się nieco inaczej niż na pełnej klatce, natomiast jeśli chodzi o ułożenie w kadrze, zachowanie proporcji i osi, to właśnie ta ogniskowa okazuje się dla mnie najwygodniejsza.

fot. Arcadius Mauritz 

Niektórzy zjedliby Cię pewnie za to, że takie rzeczy wykonujesz zoomem...

Myślę, że batalie na temat różnic w jakości obrazu dostarczanej przez zoomy i stałki nie mają już większego sensu. Teraz technologia jest na tyle rozwinięta, że taka optyka w zupełności mi wystarcza. Rzadko kiedy mamy teraz zresztą okazję oglądać zdjęcie w pełnej rozdzielczości. Zdarzają się oczywiście wydruki wielkoformatowe, ale obecnie większość osób ogląda zdjęcia w internecie, najczęściej na ekranie smartfona.

W swojej pracy skupiasz się głównie na monochromie. Czy nie ogranicza Ci to w jakiś sposób możliwości dotarcia do klientów?

To dobre pytanie i słuszna uwaga. Nie chcę nikogo urazić, ale ludziom trzeba niestety wszystko bardzo łopatologicznie tłumaczyć (śmiech). Oglądając moje zdjęcia na Facebooku czy Instagramie, wiele osób nie domyśla się, że oprócz zdjęć czarno-białych mogę zrobić też inne. Ludzie szufladkują i zaczynają kojarzyć cię z pewną określoną estetyką.

Dlatego na przykład jeśli chodzi o zdobywanie klientów, mam przygotowane różne, odpowiednio ukierunkowane portfolio. Inne zdjęcia przedstawiam serwisom, które zajmują się sprzedawaniem fotografii artystycznej, inne klientowi, który kontaktuje się w sprawie sesji biznesowej. Jeszcze inne przygotowane mam na potrzeby lookbooków i kampanii reklamowych.

fot. Arcadius Mauritz, z projektu "Pop/On"

Innym problemem jest fakt, że dla przeciętnego „Kowalskiego” dużo większą wartością jest to, kto jest na zdjęciach, a nie jak te zdjęcia wyglądają. Gdy wrzucę czarno-białe zdjęcie, na którym jest na przykład Edyta Herbuś, to za przeproszeniem ludzie w ***** mają to, że to zdjęcie jest w monochromie. Nie chcę nikogo dyskredytować i to się oczywiście zmienia, ale pod względem wrażliwości estetycznej jesteśmy jeszcze bardzo daleko w tyle w porównaniu do Francuzów, Włochów czy nawet Amerykanów, którzy choć mogą wydawać się średnio rozgarnięci, to jednak estetycznie są lepiej wyedukowani.

A propos mentalności - trudno jest klientowi przedstawić oryginalną koncepcję?

Tak, szczególnie gdy mamy do czynienia z dużymi firmami. Pewnego razu robiłem dużą sesję dla międzynarodowej firmy. Byliśmy na spotkaniu, na którym mówiono: “Świetnie! Zróbmy to! Let’s think outside the box!”, a później i tak zrobiliśmy wszystko według tego samego, do bólu oklepanego standardu. W przypadku korporacji niestety jest tak, że na początku pojawiają się słowa, które budują jakąś atmosferę, otoczkę, a koniec końców i tak robi się wszystko według bezpiecznego klucza. Oni poza ten klucz nie wyjdą, bo nie mogą.

Warto w takich sytuacjach forsować swój pomysł?

Trzeba wyczuć czy można sobie na to pozwolić. Nawet nie chodzi o to czy dyrektor, lub ktokolwiek inny, z kim rozmawiasz, ma jakieś szersze pojęcie - bo może mieć. Trzeba jednak wyczuć czy to ryzyko, które potencjalnie podejmujecie może im wyjść na dobre. Oni wydadzą pieniądze, nawet zaakceptują wstępne efekty, a potem, na kolejnym szczeblu decyzyjnym trafi się ktoś, kto stwierdzi, że to “nie pójdzie”.

fot. Arkadius Mauritz, z projektu "All Saints"

Niedawno seria Twoich kolaży „All Saints” została nagrodzona w konkursie Viva! Photo Awards 2017. Czy to jednorazowy wybieg stylistyczny czy zamierzasz bardziej skupić się na tego rodzaju technikach?

Generalnie raz do roku staram się zrobić coś „odjechanego” sam dla siebie. Ta sesja powstała kawał czasu temu i okupiona była masą pracy. Chciałem nawiązać do ikon, wymieszać różne stylistyki. Trzeba było przygotować stylizacje, stroje i tym podobne. Projektant Sebastian Siccone dziergał je ręcznie po nocach, żeby zdążyć na czas. Zaprojektował na ten cel nawet specjalnie buty, które przez 4 dni wyklejał kryształkami. 12-osobowa ekipa i tyle pracy, że musieliśmy zostać w studiu na noc. Ale jak ta historia pokazuje - było warto!

Zdradzisz nam plany na kolejny projekt?

W zeszłym roku przełamałem się i zacząłem odważniej bawić się kolorem. Wykonałem serię “Pop/On” i zrobiłem z niej małą wystawę. Wyszło to jednak na tyle fajnie, że teraz chciałbym powtórzyć to ze znacznie większym rozmachem. Chcę w podobnej konwencji wymieszać akt, modę i popart. Projekt realizuję z dwiema cudownymi kobietami: modelką Caprice Castillo i makijażystką Noemi Groblewską. Projekt będzie nazywać się “Pop/On Reloaded”. Wystawę planuję na kwiecień lub maj 2018.

fot. Arcadius Mauritz, z projektu "Pop/On Reloaded"

Mamy sporo wystaw, ale wydaje się, że ciągle mało fotografii się u nas sprzedaje. Czy w Polsce funkcjonuje w ogóle rynek fotografii artystycznej?

U nas rynek ten dopiero raczkuje, ale to też moim zdaniem wynika z braku edukacji. Musimy znieść fakt, że mimo iż mamy XXI wiek, malarstwo cały czas wiedzie prym z punktu widzenia wartości kolekcjonerskiej. Wynika to zapewne z tego, że mamy do czynienia tylko z jednym egzemplarzem danego dzieła. Natomiast to nie przeczy temu, żeby fotografia również cieszyła się podobnym poważaniem.

Na pewnym etapie nie liczy się to, czym robisz zdjęcia i na jak wysokim poziomie. Liczą się twoje dokonania, bo to one stanowią o twojej wartości

Największą przeszkodą w sprzedawaniu swoich zdjęć na zasadzie dzieł sztuki jest jednak to, że trzeba mieć odpowiednie CV. Nie chodzi nawet o portfolio - trzeba mieć na koncie znaczące dokonania. Na zachodzie, do dużych agencji fotograficznych czy uznanych magazynów modowych nie jesteś w stanie dostać się z ulicy. Samo to, że robisz świetne zdjęcia nie wystarcza. Musisz mieć CV. Na pewnym etapie nie liczy się to, czym robisz zdjęcia i na jak wysokim poziomie. Liczą się twoje dokonania, bo to one stanowią o twojej wartości.

Czy warto drukować swoje zdjęcia?

Porównałbym to do czytania e-booka i prawdziwej książki. Gdy bierzesz do ręki papier, który pachnie i ma swoją fakturę, to jest to zupełnie inne, wyższe doznanie.

Pytanie, czy w dzisiejszych czasach ludzie to jeszcze rozumieją?

Może nie wszyscy to rozumieją, ale drukowanie prac to dla fotografa kwestia pewnej potrzeby. To coś więcej niż tylko powieszenie sobie zdjęcia nad łóżkiem. Dobry druk nie jest tani i ludzie zaczynają się interesować tym tematem zazwyczaj dopiero, gdy chcą zrobić wystawę. Wtedy podchodzi się do tego z odpowiednim namaszczeniem i to przynosi efekty - zdjęcia pokazywane w dużym formacie robią inne wrażenie, można je „dotknąć”. Zrobienie własnej wystawy dla początkujących fotografów jest swojego rodzaju Świętym Graalem, który warto starać się zdobyć.

fot. Arcadius Mauritz

A co myślisz o fotografii analogowej, która na powrót staje się popularna. Młode pokolenie fotografów już nie pamięta jak to jest oddawać film do wywołania i czekać ze zniecierpliwieniem na rezultaty. Czy z Twojego punktu widzenia warto angażować się w fotografowanie na filmie?

Mam za sobą solidny epizod związany z fotografią analogową. Kupiłem aparat wielkoformatowy i jeździłem po Polsce z wielką walizą. Klisze, oczekiwanie na zobaczenie efektów to bardzo fajna zabawa, niestety z żalem muszę przyznać, że nie mam już na to czasu. To też trudny temat z punktu widzenia komercyjnego. Być może jakieś firmy odzieżowe dałyby namówić się na sesję analogiem, ale 90% klientów tego nie czuje. Nie mają nad tym kontroli, nie widzą na bieżąco tego, co się dzieje na zdjęciu.

Jeśli zaś chodzi o sam sens fotografii analogowej, to mógłbym to przyrównać do uprawiania ogródka. Gdy miałem 8-10 lat straszną radochę sprawiało mi uprawianie własnego kawałka ziemi, podlewanie roślinek i patrzenie jak z miesiąca na miesiąc rosną. Dzisiejsza młodzież skupia swoją uwagę na bardzo krótko, a lifestyle w ogóle nie wymaga cierpliwości. A fotografowanie analogiem to właśnie za***** lekcja pokory i cierpliwości. Nie możesz od razu podejrzeć efektów, musisz nauczyć się całego procesu i zaczynasz szanować klatkę, a w efekcie fotografię jako taką. Każdemu by się to przydało.

Czy masz w związku z tym jakąś radę dla początkujących?

Ciężko pracować i właśnie być pokornym. Trzeba jednak pamiętać, że bycie pokornym nie oznacza bycia uległym (śmiech). Nie można też wymagać, że kura od razu zniesie złote jajko. Swoje trzeba odbębnić. Nie ma takiej możliwości, że kupisz drogi aparat i od razu staniesz się fotografem modowym. Trzeba swoje przejść, nauczyć się sprzętu i cały czas dokształcać - nieważne czy wybierzesz szkołę fotograficzną, warsztaty czy obejrzenie tutoriala na Youtube. Ważne żeby szukać tej wiedzy i się bez przerwy rozwijać, stawiać sobie wyzwania, realizować projekty.

fot. Arcadius Mauritz

Co w fotografii okazało się dla Ciebie najważniejsze?

Jak patrzę wstecz na te 10 lat mojej pracy fotograficznej, była to chyba możliwość budowania relacji z ludźmi. Sztuka sztuką, ale najważniejszy jest kontakt z drugim człowiekiem, bo nie robiłbym portretów, gdyby nie ludzie, którzy stają przed moim obiektywem. To dla mnie cenne, że ktoś chce do mnie trafić na zdjęcia i zawsze staram się te relacje choćby w minimalnym stopniu pielęgnować.

Czy przez ten czas zauważyłeś jakieś istotne zmiany w trendach?

Gdy obserwuję rynek i patrzę na to, co ludzie robią, to stwierdzam, że jakkolwiek trendy by się nie zmieniały, klasyka się zawsze obroni. Na przestrzeni lat było przynajmniej kilku fotografów, których sposób widzenia odcisnął swoje piętno na fotografii modowej. Mimo to prosty czarno biały portret będzie w cenie niezależnie od tego czy na topie jest teraz Terry Richardson, Paolo Roversi, Peter Linbergh czy Eugenio Recuenco.

Sylwetka autora

fot. Ania Dziewulska

Arcadius Mauritz (ur. 1982) - portrecista, fotograf mody. Przede wszystkim artysta, ale i utalentowany rzemieślnik. Kreator, wykładowca, filmowiec. W wolnych chwilach - muzyk i kompozytor w zespole SUOVA. Na co dzień mieszka i działa w Warszawie. Ambasador marki Olympus i influencer marki Eizo. Laureat nagrody VIVA! Photo Awards 2017 w kategorii ModaMa na swoim koncie liczne sesje portretowe, modowe i artystyczne z udziałem gwiazd polskiego showbiznesu oraz publikacje w prestiżowych polskich i zagranicznych magazynach. Chętnie udziela się charytatywnie realizując kampanie społeczne, taki jak np. NIEZALEŻNE, Ladies for Animals czy Kocham. Szanuję.

Więcej zdjęć fotografa znajdziecie pod adresem arcadius.co oraz na profilu @arcadiusmauritzofficial w serwisie Instagram.

 

Skopiuj link

Autor: Maciej Luśtyk

Redaktor prowadzący serwisu Fotopolis.pl. Zafascynowany nowymi technologiami, choć woli fotografować analogiem.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Od lat relacjonuje z linii bocznych najważniejsze wydarzenia futbolu. Nam opowiada o realiach pracy stadionowej i o tym, jak jego pracę zmienił najnowszy flagowy korpus Canon EOS R1,...
31
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Mimo młodego wieku, jej prace znajdują się w stałych kolekcjach MoMA w Nowym Jorku oraz The Getty Center w Los Angeles. Meksykańska artystka pochyla się nad skutkami nadmiernej stymulacji...
12
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
17
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (14)