Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
14 maja 2017 roku (niedziela), o godzinie 14:00, w Galerii Instytutu Fotografii Fort, przy ul. Racławickiej 99 w Warszawie odbędzie się spotkanie autorskie z Pawłem Fabjańskim oraz kuratorem wystawy, Krzysztofem Pijarskim. Wstęp wolny.
Chyba nie było takiego bodźca. Wydaje mi się, że teraz wszyscy mają świadomość, że jesteśmy cały czas jakoś analizowani i badani. Ale taką rzeczą, która mnie zafascynowała, było przeczytanie artykułu naukowego, który opowiada o tym, że za pomocą danych pobranych ze źródeł typu Twitter czy Facebook można przewidzieć grupowe zachowania ludzi, na przykład demonstracje czy zamieszki.
Z pojedynczymi ludźmi jest to w fazie eksperymentalnej, ale generalnie, dzięki temu, że prawie każdy z nas trzyma w kieszeni GPS, świadomie czy nieświadomie udostępnia punkty pomiarowe nadające się do dalszej analizy. Na podstawie tej analizy można z kolei próbować przewidzieć gdzie dana osoba znajdzie się jutro czy za kilka dni. Nikt tego jeszcze na dużą skalę nie zastosował i na razie można mówić jedynie o poziomie eksperymentalnym, choćby z tego powodu, że nasze dane GPS nie są aż tak łatwe do odnalezienia - na szczęście nie każdy je w dużej ilości upublicznia.
fot. Paweł Fabjański
Dokładnie, chociażby umieszczając w sieci swoje zdjęcia, które często mają w danych EXIF wpisane współrzędne GPS. Tak więc, chociaż to nadal trochę science fiction, to w każdej chwili może zostać przełożone na realne działania. I to mnie właśnie zafascynowało. Idą za tym różne zagrożenia, bo skoro można przewidzieć nastroje tłumu, to w miarę rozwinięcia technologii i zwiększenia dostępności danych będzie można to zawęzić nawet do pojedynczych osób, na podstawie ich aktywności w sieci, wywnioskować co będą robić następnego dnia, gdzie pójdą i z kim się spotkają.
Może trochę mnie ponosi fantazja, ale coś takiego już się dzieje, na przykład na polu reklam dedykowanych. Na podstawie tego jak zachowujesz się w sieci, co robisz, w co klikasz, na jakie strony zaglądasz, system przewiduje co może być ci potrzebne i w jakim nastroju jesteś. Dziś nikogo już nie dziwi, że reklamy, które wyświetlają się na różnych portalach akurat tak świetnie pasują do preferencji oglądających. I to jest trochę przerażające. Ale patrząc na to z drugiej strony - i to chciałem również zawrzeć w mojej wystawie - pewien rodzaj obserwacji jest też formą auto-obserwacji. Ślady, które zostawiamy po sobie w sieci są rodzajem pamiętnika, za którego pomocą sami siebie definiujemy - określamy nasze preferencje, przyjaźnie, fascynacje czy wyrażamy naszą niechęć do jakichś zjawisk.
Ta wystawa jest właśnie o tym: jesteśmy obserwowani, z jednej strony jest to trochę niebezpieczne i przerażające, a z drugiej strony samym nam się to przydaje i finalnie trzeba to po prostu zaakceptować.
Wydaje mi się, że najbardziej wartościowe, co może się wydarzyć po obejrzeniu tej wystawy, to właśnie taka rozmowa, przemyślenie tego. Da się odciąć, tylko czy ma to sens? Moim zdaniem najważniejsze jest, by w swoich działaniach znaleźć odpowiedni balans. Na przykład jeśli człowiek próbuje żyć tak, by ograniczyć swój negatywny wpływ na otoczenie, to robiąc jeden niewielki krok po chwili zauważa, że jest znacznie więcej do zrobienia. Można dojść do takiego punktu kiedy okazuje się, że nasz zły wpływ na otoczenie jest zredukowany do zera dopiero kiedy w ogóle nie istniejemy. Trzeba więc znaleźć jakiś balans i tak samo jest z poddawaniem się otoczeniu, które nas nieustannie analizuje. Nie dać się kompletnie prześwietlić, ale trochę bezcelowym jest, żeby w ogóle nie dawać się mierzyć.
fot. Paweł Fabjański
Generalnie pracuję w taki sposób, że prawie wszystko planuje przed zdjęciami, robię szkice.
Tak, absolutnie. Ale trochę też dlatego, że na pewnym etapie próbowałem też bardziej dokumentalnych form i doszedłem do wniosku, że to jednak nie jest moja bajka. Nie potrafię rejestrować ludzi w ten sposób, reportaż jest dla mnie bardzo krępującą formą, dlatego moja niszą zawsze była fotografia kreacyjna, inscenizowana. A jak coś inscenizuję, to wiadomo, że to ja jestem reżyserem, osobą, która jest w stanie zapanować prawie nad wszystkim. To planowanie sprawia, że mniej energii idzie w próżnię.
Jestem w stanie stoczyć mikro batalię. Ale doprowadzenie do takiej sytuacji w której wychodzimy w przestrzeń miejską, patrzymy na billboardy i myślimy sobie “O, wow! Ale się poprawiło!”, to jest chyba za duża wojna, żebym mógł ją wygrać samemu.
fot. Paweł Fabjański
Dokładnie, taki jest trochę tego cel… Najważniejszą rzeczą, jaką próbuję przekazać moim studentom jest to, żeby po tym jak wyjdą ze szkoły byli w stanie z całą stanowczością proponować swoją estetykę. Żeby zrozumieli, że wizualność reklam czy edytoriali w magazynach zależy od nich; że jeśli oni powiedzą, że to jest ciekawa estetyka, to za jakiś czas ludzie za tym pójdą. I tak naprawdę całe moje zajęcia trochę polegają na tym, że ja na początku oglądam ich portfolia i staramy się przez rok nauki rozwinąć i umocnić ich styl wizualny.
Chcę, żeby studenci pracowali w ramach swojego własnego stylu, nie próbowali od siebie uciekać i robić coś „pod Fabjańskiego”. Staram się też pokazywać na przykładach dobrych światowych fotografów, że udaje się robić rzeczy komercyjne, zarobkowe, związane z fotografią mody czy robieniem reklam, które wciąż mają naprawdę wysoką wartość artystyczną.
Na przykład Viviane Sassen, która teraz jest bardzo popularna i ma wielu naśladowców. Jest też taki dużo mniej znany fotograf, Jason Hindley, który prywatnie tworzy bardzo spokojne obrazy różnych miejskich i niemiejskich przestrzeni. Jego personalne portfolio zestawione z komercyjnym są niemalże identyczne, ma bardzo ciekawe i naprawdę poetyckie widzenie rzeczywistości i spełnia się jako artysta, a jednocześnie jego zlecenia komercyjne mają interesujący posmak wizualny.
fot. Paweł Fabjański
Wydaje mi się, że ci najbardziej interesujący twórcy to są po prostu interesujące osobowości. Rzadko się zdarza, że ktoś jest wartościowym twórcą, ponieważ nauczył się tylko pięknie malować czy fotografować. Wydaje mi się, że ta najmocniejsza inspiracja - mimo, że zabrzmi to jak kompletny banał - płynie z intensywnego przeżywania życia. Czyli warto czytać, podróżować, rozwijać się, myśleć, a w międzyczasie obrazy jakoś same się pojawią.
Oczywiście należy też szukać jakiegoś balansu, bo znowu taki oderwany od inspiracji wizualnych twórca też mogłoby się pogubić. Mimo wszystko trzeba się choć trochę „naoglądać”, wiedzieć kto co zrobił, chociażby po to, żeby się przez przypadek nie powtarzać. Ale ten Tumblr, to jest właśnie taka sytuacja jak ze wspomnianą Viviane Sassen. Widzę tyle zdjęć w jej stylistyce, że zdaje mi się, że one się już zapętliły, zaczynają być nudne i zaraz wszystko będzie wyglądać jak Viviane Sassen.
fot. Paweł Fabjański
Ja miałem taki moment, ale to było jakiś już dłuższy czas temu, że regularnie przeglądałem magazyny, znałem tytuły, wiedziałem co mi się podoba. Śledziłem po prostu rynek prasy. Teraz trochę z tego wypadłem: może z braku czasu, może z lenistwa, może dlatego, że łatwiej jest mi szukać inspiracji w internecie. Ale może powinienem się zmuszać i chodzić na taki przegląd prasy?
Pojawienie się takich miejsc jak „Do you read me?” w Berlinie czy warszawski „Super Salon” o czymś świadczy. Na półkach leżą same ambitne magazyny, taki Tumblr w wersji analog. Jeżeli więc istnieją takie miejsca, to znaczy, że jest co oglądać. Tak na marginesie Instytutu i mojej wystawy, Instytut prowadzi też Czytelnię Fotografii. Jej zaletą jest to, że nie musisz wiedzieć czego chcesz, możesz tam wejść, zdejmować z półek i sprawdzać. W bibliotekach zazwyczaj nie można tego robić, zaledwie część książek i magazynów leży na otwartych regałach, a ty musisz dokładnie wiedzieć czego szukasz i wypełnić specjalny druczek, by to dostać. Zaletą czytelni w Instytucie jest to, że można pobuszować, wyciągnąć, sprawdzić, odłożyć, szukać dalej. Być może więc to, że taka czytelnia w ogóle powstała jest znakiem, że ludzie mają trochę dość Instagrama i Tumblra i chcą wrócić do bardziej „ekspercko" rekomendowanej wizualności? Gdy ktoś wydaje album lub przygotowuje wystawę to musi w to włożyć relatywnie więcej wysiłku niż we wrzucenie zdjęć na Tumblra czy Instagrama. W takich miejscach jak galerie czy wydawnictwa albumów odchodzi się w miarę możliwości od tego wizualnego fast-fooda.
Tak, choć tu chodzi głównie o komercyjny kontekst. Widzę po mojej pracy zawodowej, że coraz częściej w naturalny sposób wymaga się ode mnie żebym zrobił jakąś formę ruchomą. Niekoniecznie rodzaj teledysku z pełnym udźwiękowieniem, montażem itp., ale jakąś formę dużo prostszą. Często agencje reklamowe czy klienci nie pytają nawet, czy ja jestem w stanie to zrobić, jest to dla nich oczywiste. Zresztą to też jest część tego, co robię ze studentami: mamy podzielony rok nauki właśnie w taki sposób, że jeden semestr poświęcamy na realizację projektu fotograficznego, a drugi na realizację projektu z ruchomym obrazem.
fot. Paweł Fabjański
Teraz w fotografii komercyjnej jest pewne odejście od sztuczności na rzecz coraz większej naturalności: naturalne światło, bardziej reporterskie obrazy. Ale wydaje mi się, że to raczej jest pewna moda; nie powiedziałbym, że tak będzie też za 10 lat. Te mody na konkretną wizualność płyną jak sinusoida - jak coś się ludziom znudzi, to odwracają się w drugą stronę. Więc teraz, jak nam się przeje już ta naturalność, to pojawią się bardziej kosmiczne, wykręcone formy. I tak w kółko. Nic proroczego nie przychodzi mi do głowy.
Z tym ruchomym obrazem to jednak też nie jest taki zupełnie mój wymysł. Jak się spojrzy w historię fotografii, to można zauważyć, że twórczość była często kształtowana przez dostępną technikę. W momencie gdy pojawiła się Leica, rozwinął się street i reportaż, ponieważ pozwoliło na to narzędzie. Gdy pojawiła się cyfra, to nagle fotografie bardziej się odrealniły, ludzie zachłysnęli się Photoshopem i montażem. I tak samo w pewnym momencie producenci udostępnili w aparatach możliwość filmowania. Tym samym stało się oczywiste: macie w aparatach kamery filmowe, więc będziecie filmować.
Tak, już w tej chwili mam bardzo mocny koncept na kolejny cykl, choć jeszcze nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Tak jak dotąd skupiałem się na przenikaniu się świata komercyjnego z artystycznym, tak w tej chwili mam chęć ugryźć temat przenikania się nauki i sztuki. Fotografia jest medium, które bardzo mocno wyrosło z nauki, u jej sedna leży chemia, optyka, takie odkrycia jak camera obscura. Dopiero ta cała aparatura chemiczno-optyczna, naukowa, udostępniona artystom spowodowała, że oni zaczęli to kreatywnie wykorzystywać. Interesuje mnie ta relacja.
fot. Paweł Fabjański
SYLWETKA AUTORA
Paweł Fabjański (ur. 1980) jest artystą wizualnym, który tworzy swoje prace głównie za pomocą medium fotografii. Ukończył studia na Politechnice Łódzkiej oraz w PWSFTviT w Łodzi, gdzie obecnie przygotowuje pracę doktorską oraz prowadzi pracownię “Fotografii Komercyjnej”. Fabjański swoją uwagę skupia głównie na zagadnieniu przenikania się sztuki i komercji – tematem tym zajmuje się zarówno w swojej własnej twórczości jak i eksploruje go jako wykładowca.
Więcej zdjęć i projektów autora znajdziecie pod adresem fabjanski.com.