Branża
Wielkie otwarcie! 30. salon CEWE FOTOJOKER na 30. urodziny CEWE
Mój pies! Kiedy wychodziłam robić zdjęcia, on zawsze był ze mną. Miał na imię Bansky. Pochowaliśmy go kilka tygodni temu, od kwietnia trzymaliśmy go w zamrażarce, ponieważ kiedy odszedł, ziemia była zbyt zmarznięta i nie można było go pochować. Był jak mój cień, rozmawiam z nim codziennie. Wiem, że to może brzmi dziwnie, ale ja go słyszę.
Co znaczy „belonging”… Myślę, że to kwestia tego, jak ludzie cię odbierają, jak cię akceptują. Moglibyśmy o tym rozmawiać nawet w kontekście politycznym, ale dla mnie to znalezienie swojego miejsca. Wydaje mi się, że prawdziwe poznanie ludzi wymaga, by z nimi usiąść i coś wspólnie zjeść. Dla wielu osób to różnie wygląda, każdy ma swoje sposoby na poznanie kultury. Ja uwielbiam spotykanie się przy stole z ludźmi.
Nie wiem, czy potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że to zależy od wielu czynników: czasem czuję, że tak, a czasem, że nie. W tym momencie, czuję, że tak. W 2016 roku wyjechałam stąd ze względu na problemy małżeńskie i nie byłam pewna, czy wrócę. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę liczę się dla tej społeczności. Czasem ludzie to okazują nie wielkimi gestami, a drobnymi codziennymi oznakami wsparcia. Zdałam sobie sprawę z tego gdy wróciłam po sześciu miesiącach. Przyjęto mnie z otwartymi ramionami.
Podchodzę do ludzi i pytam, czy mogłabym zrobić im zdjęcie – mogą powiedzieć „nie,” to najgorsze, co może się wydarzyć. Ale często mówią „tak,” a ja zawsze wysyłam im potem zdjęcia. To pewien rodzaj wymiany: oni widzą, co ja w nich dostrzegam, a ja widzę ich reakcję na moje zdjęcie. Mogłabym mówić o filozofii fotografii, ale ostatecznie jest to po prostu wymiana. Rzadko robię zdjęcia poza moim miastem.
Tak, robię. I teraz jestem tym bardzo podekscytowana! To niesamo-wicie trudne robić autoportrety jako kobieta. Niedawno wielki wpływ wywarła na mnie Celia Paul, brytyjska malarka. Była kochanką Luciana Freuda, ikony brytyjskiego malarstwa. Właśnie odkryłam jej twórczość i zupełnie mnie to zachwyciło. Bardzo sobie cenię, kiedy twórca dzieli się procesem powstawania dzieła, a ona mówi o tworzeniu autoportretów w sposób bardzo uczciwy i szczery. Ostatnio znalazłam cytat, który zmienił moje podejście do autoportretów. Celia mówi, że kobiety często zbyt mocno martwią się o swój wygląd, co wpływa na ich autentyczność.
Sama zaczęła malować autoportrety dopiero po pięćdziesiątce, ponieważ wcześniej była zbyt skrępowana, aby spojrzeć na siebie szczerze. Uważa, że dla kobiet tworzenie autoportretów wymaga prawdziwej czujności, ponieważ ich pozycja w historii sztuki nie jest dobrze ugruntowana. Nie mogą po prostu naśladować Goi czy Rembrandta; muszą znaleźć swój własny sposób wyrażania siebie. Uważam, że to genialne. Całkowicie się z nią zgadzam, szczególnie kiedy mówi o tym, jak trudne jest przełamanie potrzeby „podobania się”, i o tym, że bez tego trudno jest dotrzeć do prawdy. Wiem, że z wiekiem kobieta przechodzi zmiany, które pomagają się z tego wyzwolić. A ja teraz, po pięćdziesiątce, w końcu czuję, że dojrzewam jako artystka, że czeka mnie coś wyjątkowego. Ekscytuje mnie myśl zimowych miesięcy i nowych autoportretów.
Czuję dużą nostalgię, nawet za czasami komunizmu. Wiem, że wielu Polaków, którzy wyjechali, gdy byli młodzi, czuje podobnie. Kiedy wracałam do Polski jako dziecko, było to jak przełączanie się między dwoma światami, prawie jak zmiana kolorów. Byłam przyzwyczajona do życia w dużym mieście jak Boston, a potem nagle lądowałam w komunistycznej Polsce… i każdego lata było tak samo – to są moje korzenie. Czasem zastanawiam się, jak to wpłynęło na mój światopogląd i sposób widzenia rzeczywistości. Te wakacje naprawdę mnie ukształtowały.
Myślę, że mam mroczne spojrzenie na świat, dość pesymistyczne, czasem wręcz makabryczne, i sądzę, że może się to wywodzić z moich doświadczeń w komunistycznej Polsce. Wszystko wydawało się szare, nawet latem. Ludzie palili w piecach węglem, więc wszystko – budynki, owoce na drzewach – było pokryte sadzą. Mam do Polski różne uczucia, zarówno miłości, jak i nienawiści. Kwestie polityczne potrafią doprowadzić mnie do szału, ale bez względu na wszystko nie można uciec od swoich korzeni. Można się zmieniać, rozwijać, ale pewne rzeczy zawsze wracają.
Jeszcze tego nie czuję. Może ktoś z zewnątrz by to zauważył, ale ja nie widzę tego w swojej pracy. Może mam jakiś styl, ale trudno mi go określić.
Szczerze mówiąc, po prostu… po mrocznej atmosferze. Po czymś, co przypomina sadzę, jak ta w czasach komunizmu na owocach na drzewie w Polsce. Trzeba było ją zmywać, żeby zobaczyć ich prawdziwy kolor. To jest właśnie to, to właśnie moja fotografia.
Zaczęłam używać tego aparatu w wieku 18 lat, i mam go do dziś, mimo że mam teraz 53 lata. Nawet gdy aparat się zepsuł, zawsze wracałam do tego samego modelu, bo nie ufam nowym technologiom. Ale gdy przeprowadziłam się tutaj, zauważyłam, że wiele rzeczy jest trudnych do uchwycenia tak dużym aparatem – szczególnie przy islandzkiej pogodzie. W końcu kupiłam więc aparat cyfrowy, ale przez lata leżał nieużywany. Musiałam pójść do koleżanki, żeby nauczyła mnie, jak w ogóle zgrać zdjęcia z karty… Teraz w samochodzie wożę oba aparaty – jak jest śnieg albo silny wiatr, używam cyfrowego. Niedawno nauczyłam się korzystać z programów, takich jak Lightroom i Photoshop, i przyznam, że doświadczenie w ciemni fotograficznej bardzo mi pomogło. Mój znajomy powiedział mi, że nauczyłam się bardzo szybko. Wiedząc dokładnie, co chcę uzyskać, i znając aspekty techniczne, łatwiej jest osiągnąć to na ekranie komputera.
Zdecydowanie wystawa, choć oczywiście dostrzegam wartość książek. Jednak najbardziej w zgodzie ze mną jako artystką jest doświadczenie wystawy – bycie w przestrzeni, przeżywanie obrazu lub filmu na żywo. Przyjaciel powiedział mi kiedyś, że woli książkę, bo może obcować z obrazami we własnym tempie, spokojnie przewracając strony. Rozumiem ten punkt widzenia, a także to, że książka może podróżować i rozpowszechniać sztukę. Mówiąc o książkach, przypomina mi się, jak słuchałam wywiadów z Celią Paul i chciałam zdobyć jej książkę z reprodukcjami, której, co ciekawe, nie ma! To niemal przestępstwo, prawda? Kupiłam katalog z jednej z jej wystaw w Nowym Jorku, płacąc niemało, tylko po to, by mieć cokolwiek z jej prac. Ale katalog nigdy nie zastąpi doświadczenia oglądania dzieła w muzeum – tego momentu, kiedy można w pełni zanurzyć się w obrazie. Ludzie są różni, mają odmienne preferencje, ale dla mnie książka nigdy nie odda tego, co potrafi wzbudzić moje zdjęcie na ścianie, wywołane w ciemni.
To zależy. Czasami jestem sama, ale bywa, że jak widzę coś niesamowitego, to aż chcę krzyknąć i od razu z kimś się tym podzielić! Czasami tak robię – wręcz biegnę, żeby pokazać innym, co zobaczyłam. Pamiętam jedno niesamowite doświadczenie. Mieszkałam przez kilka miesięcy u koleżanki w Waszyngtonie. Tamtejsze muzea są ogromne i darmowe, co jest cudowne. Bywałam w nich w dni robocze, gdy były niemal puste. Na jednej z wystaw zobaczyłam prace Billa Violi, artysty tworzącego sztukę wideo. Wcześniej widziałam jego twórczość na komputerze, ale na wystawie to było zupełnie inne przeżycie. Byłam sama w tej olbrzymiej, ciemnej sali, a jego projekcje wideo były ogromne, niemal jak murale, i bardzo emocjonalne.
W jednej pracy pokazywał grupę ludzi stojących na ulicy, którzy nagle zostali oblani wodą z węża strażackiego. Ich reakcje były niesamowite, starali się wspierać, nie upadać pod naporem wody – to było przejmujące. W innym pomieszczeniu było coś zupełnie innego: czarna sala z wielkimi ekranami, które wyglądały jak nagrobki. Na ekranach widniały postacie zanurzone w wodzie, jakby w stawie, przez który przepływało światło. Ludzie na tych ekranach byli całkowicie zanurzeni i najpierw myślałam, że to zdjęcia, jednak gdy się przyjrzałam, widać było bąbelki powietrza, które wydychali z ust. Stałam tam i patrzyłam, w zupełnej ciszy – to było jak religijne przeżycie. Wciąż tak silnie to pamiętam, a to był rok 2016!
Spacery z psem i spacery w ogóle. Jako nauczycielka często pokonuję tę samą trasę i zawsze mam przy sobie aparat, nawet gdy jadę samochodem. Jeśli coś mnie zatrzyma, coś wyjątkowego się wydarzy, to od razu robię zdjęcia. Gdy wychodzę na spacer z psami, też biorę aparat. To intuicja – czasem po prostu czuję, że coś na mnie czeka.
Tak, chociaż nie chcę zdradzać zbyt wiele. Złożyłam wniosek o grant tutaj, na Islandii. Przyjaciółka zachęciła mnie, żeby spróbować. Wyniki będą ogłoszone w styczniu, ale mam wątpliwości, czy go dostanę. To, co napisałam, jest dość kontrowersyjne — wątpię, by rząd chciał to sfinansować. Nawet jeśli się nie uda, i tak będę realizować ten projekt w wolnym czasie. Ale gdybym jednak dostała ten grant, mogłabym poświęcić na to cały rok — byłoby to niesamowite.
Urodziła się w 1971 roku w Warszawie. Wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych w wieku trzech lat, razem z rodzicami. Osiedlili się w Bostonie, w stanie Massachusetts. Przez ostatnie 25 lat pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej. W 2003 roku wyemigrowała na Islandię, gdzie uczy angielskiego w małej szkole na wsi. Używa aparatu wielkoformatowego oraz cyfrowego, by z czułością i zaangażowaniem fotografować islandzki krajobraz i ludzi. W 2024 roku wydała pierwszą książkę För. www.sosphotographs.com, ig: @agnieszka_photographs