Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zdecydowanie fotografia. Ta na dobre zagościła w moim sercu jakoś w 7 klasie podstawówki. I nie było to cykanie przysłowiowej komunii u kuzynki, ale intensywne twórcze poszukiwania czegoś wartego sfotografowania. Najpierw robiłem zdjęcia aparatem Kiev, potem była Smiena 8.
Nadal traktuję fotografię jako hobby, na którym od czasu do czasu zarabiam pieniądze. Najbardziej w fotografii pasjonuje mnie ciągłe poszukiwanie nieoczywistych ujęć. Pewnie dlatego najbardziej bawi mnie fotografia uliczna, portretowa. Uchwycenie czegoś, co istnieje tylko w tym jednym momencie, czego za kilka sekund już nie będzie.
fot. Robert Maciąg
Tak. Na przykład krajobrazy mnie nudzą, bo są powtarzalne. Oczywiście wszystko zależy od warunków, oświetlenia czy pory roku, ale mimo wszystko to się powtarza, a człowiek nie.
W tym roku mija 20 lat od mojej pierwszej wielkiej podróży, ale tak naprawdę to bakcyla złapałem dużo wcześniej, bo już w podstawówce. Właśnie skończył się PRL, a ja pojechałem w Bieszczady na obóz harcerski. Było to o tyle niezwykłe, że nigdy wcześniej nie wyjeżdżałem. Mój ojciec większość życia spędzał w pracy, a matka była lekko mówiąc nadopiekuńcza, przez co doskonałą część dotychczasowego życia spędzałem dookoła domu. Wyjazd spod Legnicy w Bieszczady był więc czymś nie do pomyślenia. Do dziś nie wiem jak to się stało, że matka mnie wtedy puściła, ale to właśnie wtedy bezpowrotnie zakochałem się w podróżowaniu.
fot. Robert Maciąg
20 lat temu postanowiłem zobaczyć Mount Everest. Nie miałem pieniędzy na samolot więc pojechałem lądem, ale zupełnie nie interesowały mnie kraje, które omijałem po drodze. Jakiś Pakistan? Miałem to w nosie. Wtedy ważny był dla mnie Nepal i pójście na trekking do bazy pod Everestem. Wyszło jednak zupełnie inaczej. W międzyczasie mocno rozchorowałem się właśnie w Pakistanie. Zainteresowali się mną ludzie i dopiero dotarło do mnie jaki byłem głupi, że tak pędziłem zobaczyć jakąś górę, która stoi w tym miejscu już kilkadziesiąt milionów lat i tyle samo jeszcze zapewne postoi, podczas gdy na wyciągnięcie ręki mam żywych, interesujących ludzi, którzy częstują mnie nieznanym jedzeniem i obejmują troską.
Dlatego też tę samą trasę odbyłem drugi raz, w 2001 roku, ale już zupełnie na innych zasadach. Nie spieszyłem się, przestało mnie interesować miejsce, do którego zmierzam. Oczywiście istniał jakiś cel, choćby po to, by móc zbudować jakiś plan, ale znacznie więcej czasu spędziłem "pomiędzy". Najważniejsze zaczęło być dla mnie to czy sobie z kimś pogadałem, czy zjadłem coś innego, lub czy kogoś poznałem.
fot. Robert Maciąg
Wszystko zależy od tego, czego oczekujemy. Można wydać tysiąc złotych dziennie, a można też za te pieniądze podróżować miesiąc i więcej. Trudno mi być w tej kwestii wiarygodnym, bo zaczynałem dawno temu, w innych standardach finansowych. Nie miałem pieniędzy, więc wszystko robiłem po taniości. Na dwa miesiące brałem ze sobą 20 rolek filmu i kilka ciuchów na zmianę. Dziś ludzie inaczej na to patrzą. Mają więcej informacji, mogą lepiej planować, ale zmieniły się też ceny. Dwadzieścia lat temu moja dzienna "dieta" wynosiła 5 dolarów, czyli około 500 rupii. To było niewiele, ale pozwalało egzystować. Dzisiaj samo śniadanie kosztuje już 350 rupii.
Ale pieniądze i tak są zupełnie nieważne w podróżowaniu. Teraz popularne są historie typu "Przemierzył Syberię i wydał tylko 100 dolarów", tylko że z takiej historii nie dowiadujemy się niczego o samej Syberii. Jeśli się bardzo chce, można wszystko. Mój kolega przeszedł na przykład Iran na piechotę. Jeśli nie masz pieniędzy, zawsze możesz pojechać rowerem. Zajmie ci to 10 razy dłużej, ale dowiesz się też 10 razy więcej. Wszystko zależy więc od tego, po co jedzie się w świat. Brzmi jak banał, ale tak jest.
fot. Robert Maciąg
W tym wypadku akurat wybór czerni i bieli podyktowany był żałobnym charakterem święta będącego tematem serii, ale przy okazji nie chciałem, by kolory w tle rozpraszały odbiorcę. Na co dzień fotografuję także w kolorze, ale monochrom ma jednak swoją niezaprzeczalną magię. Ktoś kiedyś powiedział, że fotografia kolorowa pokazuje świat, a czerń i biel pokazuje jego duszę. Monochrom wycisza i każe zwolnić, zwłaszcza dzisiaj, gdy zewsząd jesteśmy atakowani kolorowymi obrazami. To trochę jak z muzyką. Dziś wszyscy bawią się przy "łubu-dubu", ale masz też muzykę, której wolisz słuchać niż do niej tańczyć. Czerń i biel to odskocznia od tego, co nas otacza.
Najważniejszy jest czas, który im poświęcasz. Ludzie, których fotografujesz muszą czuć, że robisz im zdjęcie dlatego, że jesteś nimi zainteresowany. Inaczej będą czuć się przedmiotowo. Każdy portret z mojej książki "1000 szklanek herbaty" poprzedziło wypicie herbaty z tymi ludźmi. Nie da się zrobić dobrego, szczerego zdjęcia wpadając w tłum. Jeżeli chcesz od nich coś wyciągnąć, musisz im też coś zaoferować. W tym wypadku był to czas poświęcony na ich poznanie. Wyjmujesz smartfona i pokazujesz im zdjęcia swojej rodziny. To trwa raptem 10 minut, ale oni mają wrażenie, że coś jednak od ciebie dostali.
fot. Robert Maciąg
Ale fotografując, również i my musimy się oswoić. Przyłapałem się na tym, że podczas podróży dostrzegałem, iż lepiej czuję się w jakimś kraju przez to, że używałem w nim coraz krótszego obiektywu. Z początku były to zwykle teleobiektywy, później, wraz z kolejnymi odbytymi rozmowami coraz szersze ogniskowe, aż w końcu robiłem portrety z bliska obiektywem 50 mm przy świetle f/1.4.
Teraz jest chyba trochę łatwiej, bo ludzie oswojeni są z fotografią dzięki smartfonom, których używają na co dzień, co zresztą również można wykorzystać w fotografii podróżniczej. W mojej najnowszej książce "Tuk Tuk Cinema" niemal wszystkie zdjęcia wykonałem telefonem, a to głównie dlatego, że ludzie brali mnie za przysłowiowego wujka Piotrka z wesela, a nie pana dziennikarza, który przyjechał robić o nich materiał.
Nie. Ale to głównie dlatego, że choć lubię robić zdjęcia, to nie muszę ich robić. Miałem wiele sytuacji, w których rezygnowałem. Zdarzyło mi się też zwracać uwagę turystom robiącym zdjęcia ludziom, którzy sobie tego nie życzyli. Trzeba pamiętać, że ludzie są zawsze ważniejsi od zdjęcia. No chyba, że jesteś fotografem wojennym...
fot. Robert Maciąg, z książki "Tuk Tuk Cinema", w której autor podróżując skuterem brzegiem Gangesu objazdowo wyświetlał kreskówki o Bolku i Loku oraz Reksiu.
Pewnie, że może się znudzić. Często wracam do tych samych miejsc, by dowiedzieć się o nich wszystkiego, co się da, więc po pewnym czasie przestaję zauważać niektóre rzeczy. Dlatego bardzo zazdroszczę ludziom, których zabieram na wyprawy. Ci mają wielkie oczy na przykład na widok kupki śmieci czy innych zwyczajnych rzeczy, o których wyjątkowości ja już po prostu zapomniałem. Niektóre detale umykają, jak na przykład plama na suficie na klatce schodowej, którą mijasz codziennie. Ty już jej nie dostrzegasz, ale osoba, która przejdzie tamtędy pierwszy raz zrobi świetne zdjęcie na Instagrama. Właśnie dlatego bardzo chciałbym z aparatem odwiedzić Afrykę, o której na razie nic nie wiem. To na pewno będzie zupełnie nowe doświadczenie i nowa fotografia.
Jeśli pytasz, czy przez to, że obejrzymy wiele zdjęć z jakiegoś miejsca, podróż mniej nas zaskoczy, to wydaje mi się, że nigdy tak nie będzie, bo liczy się właśnie doświadczenie. Mogę obejrzeć setki zdjęć egzotycznego jedzenia, ale nie dowiem się jak ono smakuje. Ale jest też inny aspekt. Coraz częściej słyszy się o ludziach, którzy jadą w świat bez aparatu fotograficznego, właśnie po to, by odciąć się od tego wszystkiego i w pełni coś przeżyć. Ponoć detoks od patrzenia na świat okiem fotografa trwa tydzień. Jeszcze nie mam na to odwagi, bo jestem zbyt pazerny na ujęcia (śmiech), ale wiem, że kiedyś taki moment nadejdzie.
fot. Robert Maciąg
Prawdę mówiąc, zdarzyło się to trochę przez przypadek. Postanowiłem wrócić do fotografii ulicznej i akurat tak się złożyło, że Olympus użyczył mi do przetestowania aparat OM-D E-M5 Mark II z obiektywem M.Zuiko 12-40 mm f/2.8 PRO (ekwiwalent 24-80 mm dla pełnej klatki). Nagle okazało się, że mogę mieć aparat który jest mały, szybki i ma dotykowy ekran, za pomocą którego mogę sterować autofokusem (zbawienie na ulicy). Było to dla mnie fantastyczne odkrycie. Zdaję sobie sprawę, że niektóre inne aparaty też już na to pozwalają, ale ja po prostu trochę technologicznie zaspałem i to było dla mnie jak przesiadka z dużego Fiata w nowoczesny samochód. A tak czysto technicznie, to samo przyzwyczajenie się do nowej ergonomii zajęło mi jakieś 2 tygodnie.
Ludzie narzekają, że Matryce Mikro Cztery Trzecie są małe. Gdy przesiadłem się z pełnoklatkowej lustrzanki faktycznie zauważałem pewną różnicę, ale gdy tylko weźmiesz profesjonalny obiektyw, jak na przykład M.Zuiko 25 mm f/1.2 z linii PRO, to nagle okazuje się, że pod względem plastyki obraz niczym nie odbiega od tego z pełnej klatki. Do tego dochodzi kwestia gabarytów. Czy słyszałeś, by ktoś fotografował śluby małym bezlusterkowcem?
fot. Robert Maciąg
Na pewno robi to niewiele osób i to nie ze względu na możliwości sprzętu, ale dlatego, że nikt nie traktuje takiego aparatu poważnie. Dla mnie akurat to jeden z największych plusów. Gdybym miał w Indiach swojego Olympusa podczas realizacji materiału do wspomnianej książki “Tuk Tuk Cinema”, to nie musiałbym fotografować smartfonem, bo ludzie nie traktowaliby mnie jak jakiegoś dziennikarza czy fotografa, tylko jak zwykłego kolesia z aparacikiem. W reportażu ulicznym, zwłaszcza w świecie, w którym ludzie jeszcze nie zdają sobie sprawy z możliwości tych aparatów, ma to ogromne znaczenie.
A wracając do minusów, to ciągle jest to niestety żywotność baterii. Ale to tylko kwestia rutyny i przyzwyczajenia do tego, by pamiętać o ich częstszym ładowaniu. Aktualnie mam 2 baterie, które w zupełności wystarczają mi do tego, co robię, choć muszę przyznać, że ostatnio podróżuję głównie po miastach, więc zawsze mam możliwość ponownego naładowania akumulatorów. Ale nie powinno być to większym problemem nawet w przypadku bardziej odosobnionych miejsc. Ostatnio za 20 zł kupiłem przez internet ładowarkę, która pozwala ładować baterie do aparatu za pomocą powerbanków i to w zasadzie załatwia sprawę.
fot. Robert Maciąg
Głównie tego, od którego zacząłem, czyli M.Zuiko 12-40 mm f/2.8 PRO (ekwiwalent 24-80 mm dla pełnej klatki). Uniwersalne, jasne szkło, a do tego, gdyby komuś zależało na zminiaturyzowaniu całego systemu, to bardzo dobrze pasuje on także do aparatów z serii PEN. Oprócz niego, korzystam też ze wspomnianego już, doskonałego szkła M.Zuiko 25 mm f/1.2 PRO (ekwiwalent 50 mm dla pełnej klatki), a niebawem na zaproszenie ambasady jadę do Szwecji i mam tam nadzieję przetestować model M.Zuiko 12-100 mm f/4 PRO (ekwiwalent 24-200 mm).
To zresztą obiektyw, który - jak mi się wydaje - dzięki uniwersalnemu zakresowi ogniskowych będzie idealnie sprawdzał się w podróży, jako jedno szkło do wszystkiego. Na pewno będzie to bardzo ciekawe doświadczenie, zwłaszcza że w systemie Olympusa jestem od dosyć niedawna i dopiero się wszystkiego uczę.
fot. Robert Maciąg, z książki "Tuk Tuk Cinema", w której autor podróżując skuterem brzegiem Gangesu objazdowo wyświetlał kreskówki o Bolku i Loku oraz Reksiu.
Ponownie to, co powiem zabrzmi jak banał. Na swoich warsztatach zawsze powtarzam, że jak zaczyna się dużo podróżować, to zaczyna się wątpić w swoje przekonania. Wszyscy jesteśmy wychowywani w określony sposób, uczy się nas, że bóg stworzył świat, że nasz kraj leży w centrum Europy, a nasza kultura jest wyjątkowa. Jednak gdy człowiek jedzie w świat, daj boże na różne kontynenty, to nagle okazuje się, że ci ludzie myślą dokładnie tak samo - że ich kultura jest najfajniejsza, że to u nich wszystko najlepiej wymyślono. A ty zaczynasz wątpić, bo zdajesz sobie, sprawę, że wszyscy chcą dokładnie tego samego, tylko że wymyślili sobie na to 7 miliardów sposobów.
Dlatego uważam, że powinniśmy zmuszać się do podróżowania, bo im więcej ludzi pojedzie w świat i zacznie wątpić, to tym więcej zacznie rozmawiać, a nie kłócić się o swoje.
Robert Maciąg (ur. 1974) - z wykształcenia nauczyciel specjalny. Z pasji podróżnik i fotograf. Przez ostatnie 20 lat przemierzył niemal całą Azję. Laureat Podróżnika Roku miesięcznika Podróże i TRAVELERA miesięcznika National Geographic. Autor książek podróżniczych 'Rowerem przez Chiny…", "Rowerem w stronę Indii", "Tysiąc szklanek herbaty", "Tuk Tuk Cinema" oraz licznych artykułów prasowych. Na co dzień wraz z żoną prowadzi fundację "Szkoły na końcu świata", w ramach której organizuje warsztaty etnograficzne dla szkół.
Więcej informacji o autorze znajdziecie pod adresem robbmaciag.pl.