Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Ciężko tu mówić o jednym uczuciu, bo wydanie książki to jest proces. Przechodzisz przez różne momenty, różne nastroje i uczucia. Ciężko mi też powiedzieć, jakie to uczucie: wydać książkę, bo to niekoniecznie jest moim przystankiem końcowym w tym procesie. Jestem pełen euforii i radości, ale też strachu i obawy przed tym, jak książka ”Flow” zostanie odebrana.
Tak. Zanim powstał finalny projekt prezentowałem część materiału na Fotofestiwalu w Łodzi, na Przeglądzie Portfolio. Później pokazywałem ją też innym. Ale mam wrażenie, że fotografowie niechętnie mówią o pracach innych. Trudno jest dostać konstruktywna krytykę. Może dlatego, że się znamy i kultura wymaga by nie krytykować. Niestety to zamyka możliwość rozmowy. Krytykanctwo od konstruktywnej krytyki znacznie się rożni, a ja szukam tego drugiego.
fot. Tymon Markowski, z książki "Flow"
Jeżeli o nią proszę, to liczę, że ją otrzymam. Wierzę w to, że wysłuchanie uwag od innych może mi pomóc w dalszej pracy. Jeśli krytyka pojawia się z zewnątrz, nieproszona, to należy spojrzeć na to, od kogo pochodzi i w jakim celu została wyrażona. Nie każda jest warta uwagi.
Wszystko opierało się na poleceniach. Kiedy wybierałem Kasię do współpracy okazało się, że dopiero zaczynała pracować z Joanną. Jestem bardzo szczęśliwy, że trafiłem na Kasię, bo świetnie się dogadywaliśmy. Ciężko mi sobie teraz wyobrazić, że mógłbym pracować przy książce „Flow” z kimś innym. Kasia już na pierwszym spotkaniu podeszła do tematu bardzo optymistycznie i zaczęła roztaczać wizje, jak można moją książkę zaprojektować. Fajnie jest, kiedy osoby, z którymi masz pracować, podzielają twój entuzjazm.
fot. Tymon Markowski, z książki "Flow"
Joannę poznałem, gdy na Festiwalu w Łodzi przyszedłem po krytykę właśnie do niej - omawialiśmy mój wcześniejszy projekt o bydgoskich podwórkach. Zależało mi na jej opinii, bo wiedziałem, że zna się na rzeczy. Gdy rok później skontaktowałem się z nią w sprawie edycji zdjęć, zgodziła się na spotkanie, obejrzała materiał i dość szybko doszliśmy do porozumienia. To też był dowód na to, że nie przyszedłem z niczym i rozpoczynanie pracy nad książką rzeczywiście ma sens.
Musiałbym użyć magii i przewidzieć skład osobowy jury na konkursach z wyprzedzeniem rocznym. W naszym środowisku zdarza się tak, że ktoś z kimś współpracuje, a na innej płaszczyźnie musi te zdjęcia oceniać. Podejrzewam, że jury na konkursie naprawdę dużo zdjęć zna. Chyba zawsze można takie zarzuty podnosić. Różnica jest taka, że ja oficjalnie ogłosiłem, że współpracuję z Joanną. Pojawił się więc pretekst, by temat podnieść. Ja wierzę w to, że Joanna jest na tyle profesjonalną osobą, że wie, jak rozgraniczyć te kwestie. Mnie też nie przychodziło do głowy, żeby o cokolwiek ją w związku z konkursem prosić, czy w ogóle poruszać ten temat. Wykonaliśmy pracę, na którą byliśmy umówieni. Z racji tego, że współpraca była dobra i dobrze się dogadywaliśmy, poprosiłem Joannę, by pomogła mi także przy mojej indywidualnej wystawie.
fot. Tymon Markowski, z książki "Flow"
Wysłałem ten materiał jako część mojego portfolio i ono zostało ocenione jako najlepsze. Zdziwiło mnie wybranie tego materiału na pierwsze miejsce w kategorii fotoreportaż. Chyba przez tę nazwę. Stawiałem sprawę jasno od samego początku. Mówiłem, jak ten materiał powstawał. Składa się z różnego rodzaju zdjęć: portretów pozowanych, zdjęć otoczenia, czyli zastanej przyrody oraz kilku zdjęć typowo reporterskich, gdy coś się po prostu wydarzyło na moich oczach. Bardzo dokładnie analizuję, do jakich kategorii jakie zdjęcia mogę wysłać, żeby nikt mi nie zarzucił, że wprowadziłem odbiorców w błąd.
Trzymam się klucza, by oddzielić sytuacje pozowane od niepozowanych. To naleciałość po pracy w gazecie, trzymam się reguł konkursów prasowych.
fot. Tymon Markowski, z książki "Flow"
Sam sobie narzucam te ramy, jeśli chodzi o konkursy fotografii prasowej. Nie mam takich wątpliwości w przypadku festiwali. Mało kto potrafi jasno sprecyzować dokładne wytyczne i reguły tego, co można robić ze zdjęciami, a czego nie.
Dzięki mojemu dziadkowi odkryliśmy na etapie projektowania książki, że same rzeki mają swoje mapy, które po rozłożeniu pokazywały ich przebieg na całej długości. Pierwotny pomysł był taki, że nałożymy na ciąg mapy zdjęcia. Obydwoje z Kasią lubimy jednak minimalizm i dlatego zrezygnowaliśmy z tej koncepcji. Zresztą po warsztatach z edycji z Joergiem Colbergiem miałem w głowie myśl, by wycinać elementy, które są tylko ozdobnikami i nic nie wnoszą do opowieści. Mapa znalazła swoje miejsca na rozkładówce pod koniec książki. Ale forma harmonijki została i nawiązuje oczywiście do starej mapy.
Dużo częściej pozwalałem sobie na wtrącenia przy projektowaniu. Na rozmowach z Kasią spędziliśmy długie godziny. Gdy pierwszy raz zobaczyłem edycję, którą wykonała Joanna, byłem bardzo zadowolony. Wypracowaliśmy dobry kompromis. Tylko jedna fotografia mnie uwierała. Musiałem wsiąść w samochód, by zrobić zdjęcie na podmiankę do gotowego już prawie wyboru, które musiało być w odpowiedniej kolorystyce, kadrze itd. Nie wiem jakim cudem, ale udało się to w przeciągu godziny od podjęcia tej decyzji. Nawet dość łatwo przyszło mi przełknięcie zdjęć odrzuconych. Jednej tylko fotografii bardzo żałowałem, ale będzie ona dołączona do książki w wersji specjalnej. Na wystawie mam nadzieję wprowadzić nowe zdjęcia, które nie pojawiły się w publikacji.
Na mapie opublikowanej w książce widać, gdzie zostały zrobione zdjęcia. Jest tylko jedno miejsce, które nie leży tuż nad samą rzeką. Zostało wykonane w drugiej Bydgoszczy.
Dwie Bydgoszcze są oddalone od siebie o 106 km. Elementem je łączącym jest właśnie Brda. To było najważniejsze odkrycie, które zbudowało mi szkielet dla całego projektu. Moje flow to właśnie podróż pomiędzy tymi dwoma miejscami. Duża część tych terenów to tereny leśne, stąd liczna reprezentacja jeleniowatych na moich zdjęciach.
Pierwsze zdjęcie ma dla mnie szczególne znaczenie. Zostało zrobione na prywatnym gospodarstwie we wsi Bydgoszcz. Słyszałem opinie, że to nie jest dobre zdjęcie otwierające, ale znaczenie miał dla mnie jego dualizm. Podpis do niego też jest tak skonstruowany, że stanowi opowieść wprowadzającą do tematu rzeki Brdy. Ostatnie zdjęcie miało nawiązywać do zdjęcia pierwszego. Jestem bardzo ciekawy tego, jak publiczność zinterpretuje to zdjęcie. Dla mnie to taka hipotetyczna sytuacja z podróży, gdy jedzie się nocą droga i nagle w świetle reflektora wybiega na drogę jeleń. Nawiązanie do moich podróży wzdłuż rzeki.
Nie wiem, czy można go w tym momencie zdefiniować. Lubię myśleć, że każdy etap prowadzi do następnego. Na razie, patrząc w przód widzę tylko najbliższe przystanki: dotarcie do publiczności, poddanie się krytyce i pierwsza wystawa indywidualna. Mam nadzieję, że dużo się dzięki temu nauczę. Chyba trochę chcę podróżować. Tak, jak podróżowałem, by ją zrobić, teraz chcę podróżować z nią. I już.
Tymon Markowski - urodzony w 1986 roku w Krakowie, mieszka z rodziną w Bydgoszczy. Jest fotograficznym samoukiem, ukończył studia socjologiczne w bydgoskiej Wyższej Szkole Gospodarki. Fotografować zaczął w 2006 roku. Przez osiem lat związany z prasą – „Expressem Bydgoskim” i „Gazetą Wyborczą”. W 2015 roku zdecydował się zakończyć ten etap rozwoju i został uczestnikiem Programu Mentorskiego Sputnik Photos. Rok później dołączył do kolektywu fotografów ulicznych Un-Posed. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Laureat najważniejszych konkursów fotograficznych, zarówno w kraju, jak i za granicą. Zdobywca międzynarodowego tytułu „Fotograf Roku” w kategorii event (International Photography Awards 2016) oraz oraz tytułu Fotoreporter Roku 2016 w plebiscycie Stowarzyszenia Fotoreporterów.