Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Dwie twórczynie ze skrajnie różnych światów na wspólnej wystawie? Śmiały pomysł. W londyńskiej National Portrait Gallery można zobaczyć prace prezentowane w ramach projektu "Francesca Woodman and Julia Margaret Cameron: Portraits to Dream In". A ja przeczytałam towarzyszącą mu książkę.
Nazwiska bohaterek obiły się o uszy pewnie każdej i każdemu z Was, kto zabrnął trochę głębiej w historię fotografii. Nazwiska, najbardziej znane prace, może garść biograficznych skojarzeń. Julia Margaret Cameron – ekscentryczka, portrecistka, która sięga po aparat w dojrzałym wieku w wiktoriańskiej Anglii. I Francesca Woodman - młodziutka artystka o unikalnej wrażliwości, zmarła samobójczą śmiercią w 1981 roku. Na pierwszy rzut oka punktów wspólnych brak.
Magdalene Keaney, kuratorka wystawy i autorka książki, proponuje przyjęcie zupełnie innej perspektywy. „A gdyby tak odrzucić myślenie utartymi schematami?” - pyta. „A gdyby zauważyć, że przetwarzając i kreując rzeczywistość własnej epoki, obie artystki mogą jednocześnie wejść w zaskakujący, ponadczasowy dialog?”
Fot. Francesca Woodman, bez tytułu, 1979 / Dzięki uprzejmości Woodman Family Foundation. © Woodman Family Foundation/DACS London.
Podtytuł projektu: Portraits to Dream In nawiązuje do słów Franceski, która postrzega fotografię jako medium dedykowane marzeniom sennym i fantazjom:
To pierwsza z cech łączących obydwie fotografki. I Cameron, i Woodman sięgają po motywy zaczerpnięte z greckiej mitologii, legend, poezji, opowieści biblijnych, malarstwa czy architektury, interpretując je na swój oryginalny sposób. Modele lub modelki, a w przypadku Franceski - ona sama, w procesie fotografowania wcielają się w rolę aniołów, leśnych duchów lub konkretnych postaci takich nimfa Dafne czy bohaterowie arturiańscy.
Fot. Julia Margaret Cameron, "The Astronomer (Sir John Frederick William Herschel)", 1867 / Dzięki uprzejmości RISD Museum, Providence, RI.
Obie artystki są mistrzyniami tkania nastroju - baśniowego i melancholijnego u Cameron, u Woodman - nasyconego niepokojem i surrealizmem. W ich prace można się w zapatrzeć i przy okazji zachwycić faktem, że artystki nie dążą do technicznej perfekcji. Oniryczność ma tu swoje źródło w niedoskonałości, w półcieniach, prześwietleniach, ruchu czy nieostrości. A efekt końcowy zniewala. Julię ceniłam wcześniej, a kończę ten tekst jako zdeklarowana wielbicielka talentu Franceski.
Fot. Francesca Woodman, Bez tytułu, z serii "Angels", 1977 / Dzięki uprzejmości Woodman Family
Foundation © Woodman Family Foundation / DACS, London
Zarówno książka, jak i ułożona przez Magdalene Keaney wystawa w ciekawy sposób poruszają wątek dualizmu fotograficznego medium. Opowiadając o rzeczach ulotnych, bohaterki pracują w tradycyjnych technikach analogowych z jak najbardziej namacalną materią. W XIX-wiecznym studiu Cameron króluje mokry kolodion, Woodman natomiast fotografuje na znanych nam dobrze negatywach żelatynowo-srebrowych i diapozytywach.
Obydwie fotografki charakteryzuje też zresztą wspólne zamiłowanie do eksperymentowania ze zdjęciem jako fizycznym obiektem. Własnoręcznie wywołują odbitki (ku rozpaczy niektórych krytyków Julia nic sobie nie robi z pozostawionych odcisków palców czy innych „skaz”), dodają do nich odręczne podpisy i komentarze. Czasem używają powiększeń lub kopii stykowych do komponowania albumów, kolaży czy budowania artystycznych instalacji. Publikacja nie pomija żadnej z tych form, uzupełniając narrację o takie przysmaki jak fragmenty dziennika Franceski czy jej szkice z planami przyszłych kadrów.
Fot. Francesca Woodman, "House #3", 1976 / Dzięki uprzejmości Woodman Family Foundation © Woodman Family
Foundation / DACS, London
Dodam na marginesie, że dzięki staraniom autorów książki otrzymujemy przynajmniej namiastkę doświadczenia bezpośredniego kontaktu z fotografiami Cameron i Woodman. Gdy to możliwe, prace reprodukowane są w oryginalnym formacie, z zachowaniem autentycznych notatek artystek. Każdemu obrazowi towarzyszy też precyzyjny opis, uwzględniający między innymi rodzaj (technikę) obiektu fotograficznego i jego wymiary. To drobiazg, a bardzo cieszy.
Fot. Julia Margaret Cameron, "Sadness (Ellen Terry)", 1864 / The J. Paul Getty Museum, Los Angeles
Tym, co bez wątpienia udało się osiągnąć autorce książki (i wystawy), jest przedstawienie procesu twórczego dwóch artystek z osobistej perspektywy. Poznajemy tożsamość ulubionych modelek i modeli oraz charakter ich relacji z fotografkami, z którymi zazwyczaj łączy je pokrewieństwo lub przyjaźń.
Sama z zainteresowaniem oglądam rozdział poświęcony wizerunkom mężczyzn, które zwłaszcza w kontekście feministycznej twórczości Franceski Woodman omawiane są raczej nieczęsto. Podobny styl pracy fotografek: precyzyjne przygotowania (dobór przestrzeni, rekwizytów, twarzy czy pozy), po których następował etap improwizacji przed obiektywem, bywa porównywany do teatru. Mam wrażenie, że to skojarzenie i przywołane w projekcie fotografie trafnie oddają jakiś ułamek prawdy na temat złożonych osobowości ich autorek, zupełnie niepodobnych, a zupełnie podobnych do siebie.
Fot. Julia Margaret Cameron, "Pomona (Alice Liddel)", 1872 / The Metropolitan Museum of Art., New York. David Hunter McAlpin Fund, 1963
Wystawę Francesca Woodman and Julia Margaret Cameron. Portraits to Dream In można oglądać w National Portrait Gallery w Londynie do 16 czerwca 2024 r. Więcej informacji o wystawie na stronie npg.org.uk.
Książkę zakupicie m.in. w księgarni Bookoff.
(fot. okładkowa: Julia Margaret Cameron, "I Wait (Rachel Gurney)", 1872 / The J. Paul Getty Museum, Los Angeles)