Obiektywy
Leica Summilux-M 50 mm f/1.4 - jasny standard w stylu retro
Po arizońskim Tucson Genitempo oprowadzają lokalni nastolatkowie i to o świecie z ich perspektywy opowiada „Dogbreath”. Nowa książka Amerykanina różni się od swoich poprzedniczek, jest trudniejsza, szorstka. Nam, którzy poszliśmy już w swoim życiu o kilka kroków dalej, zadaje niewygodne pytania.
O narratorze „Dogbreath” wiadomo niewiele. Przedstawia się jako Dove, jest konstruktorem i zna wszystkie miejscowe tajemnice. Wie, gdzie znajduje się krater po meteorycie, gdzie pod ziemią spotykają się wyznawcy pogańskiego kultu i ile są warte części zepsutego radia. Mówi, że chce wydostać się z miasta. To jemu Genitempo dedykuje książkę. „Dla Dove, gdzieś tam”, pisze na tylnej okładce. Czy to oznacza, że chłopakowi udało się uciec? Nie potrafię zgadnąć. Właściwie nie wiem, czy w ogóle istnieje.
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Wszystkie publikacje amerykańskiego fotografa cechuje pewien rodzaj eteryczności. Taki był jego debiut, „Jasper”, opowieść inspirowana poezją Franka Stanforda, poświęcona ludziom żyjącym w odosobnieniu na Wyżynie Ozark. „Mother of Dogs”, druga, bardziej osobista książka, powstawała podczas wieczornych pandemicznych spacerów wzdłuż linii kolejowej. Ją Matthew Genitempo złożył z pół-realnych obrazów pożyczonych ze swojej codzienności. „Dogbreath” jest przesycona nierzeczywistością, a nawet niesamowitością jeszcze innego gatunku. Budują ją wypowiedzi nastoletniego przewodnika i fotografie, i jeszcze coś: muzyka. Ale o niej za chwilę.
Gdy przechodzę przez tę książkę strona po stronie, na myśl przychodzi mi bezcelowa włóczęga po mieście, w którym nie ma już nic do zobaczenia. Ta część Tucson, w której fotografuje Genitempo, to rewers świata – betonowe parkingi przez marketami, mury pomazane graffiti, widma zamkniętych sklepów z plamami po szyldach, chwasty w bocznym zaułku. Życie? Trochę zostało go jeszcze w naturze, która zawsze poddaje się ostatnia. Poza nią miasto sprawia wrażenie opuszczonego; tylko psy uwięzione za ogrodzeniem z siatki i dzieciaki u progu dorosłości, dla których ta okolica trochę z konieczności nadal jest domem.
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Fotograf wspomina, że część swoich bohaterów poznał przypadkowo, podczas treningowego biegania po Tucson, w którym wówczas mieszkał. Z portretów, pięknych, bardzo intymnych, można wyczytać, że nastolatkowie obdarzyli go zaufaniem. Żaden z nich nie ma w oczach uśmiechu, są zamyśleni, jakby pół-obecni, odsłonięci. Niektórzy patrzą spode łba. Poczucie wyobcowania, bezsensu, dyskomfortu dominuje przekaz „Dogbreath” i jest tym projekcie najbardziej poruszające. Sami znamy je zresztą – ja znam – z tamtych, własnych lat aż za dobrze.
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Obok fotografii ludzi i pejzażu w książce pojawia się jeszcze jedna grupa zagadkowych obrazów, które wzbogacają wymowę książki o wątek autobiograficzny. Jako nastolatek Matthew Genitempo pasjonuje się muzyką. Gra w kapeli, później w college’u uczy się grafiki, żeby projektować okładki płyt; od tamtego momentu stopniowo wciąga się też w fotografię. Dawna pasja pozostaje jednak żywa. Gdy Amerykanin podejmuje pracę nad „Dogbreath”, początkowo planuje fotografować lokalne koncerty punkowe. Później zmienia zdanie. Pewnego dnia spontanicznie ustawia aparat przed telewizorem i zaczyna uwieczniać zatrzymane kadry ze starych nagrań (także koncertowych) na kasetach VHS. W książce stopklatki grają z portretami i pejzażami, wprowadzają element niepokoju, nieostrości, brudu, buntowniczej, surowej estetyki. - Lubię myśleć, że łączą moją młodość z młodością opowiedzianą w książce - tłumaczy Genitempo w rozmowie z podcasterką Sashą Wolf.
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Nagrania z koncertów punkowych trafiają też na ścieżkę dźwiękową książki – bo tak, „Dogbreath” towarzyszy własny soundtrack. Prawie trzydziestominutowy utwór został skomponowany przez Michaela A. Mullera z przenikających się dźwięków natury, miasta i instrumentów muzycznych (wysłuchacie go na stronie: tucsonpagan.us). Dzięki ścieżce dźwiękowej książka zaczyna istnieć w jeszcze jednym wymiarze i oddziałuje mocniej. Muzyka umożliwia integrację z doświadczeniem bohaterów w takim stopniu, jaki rzadko zdarza się w fotografii. Przy okazji zanotuję jeszcze jeden świetnie pomyślany bonus: ci, którym się poszczęściło, mogli zakupić publikację w wersji limitowanej ze ścieżką dźwiękową dołączoną na kasecie magnetofonowej. Poprzez nawiązanie do wspomnień o dorastaniu w analogowym świecie, Genitempo wskazuje na uniwersalną wymowę „Dogbreath”. Byliśmy tam, gdzie są oni. A może wciąż jesteśmy.
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Fot. Matthew Genitempo, z książki "Dogbreath"
Koncepcja książki jest wspólnym dziełem duetu kreatywnego: Genitempo-Cody Haltom. Fotograf wydał ją w wydawnictwie Trespasser, które założył wraz z Bryanem Schutmaatem (wywiad z tym twórcą mogliście przeczytać niedawno na Fotopolis). „Dogbreath” jest dostępna w trzech wersjach kolorystycznych oprawy i przygotowana z wielką dbałością o jakość druku. Dzięki naprawdę dużemu formatowi fantastyczne kadry wykonane przez Matthew (również wielkoformatowym) aparatem 4 x 5" dostają dokładnie tyle miejsca, ile powinny.
Więcej informacji o książce znajdziecie na stronie wydawnictwa Trespasser.
O aktualnych projektach Matthew Genitempo przeczytacie na jego stronie internetowej (matthewgenitempo.com) i Instagramie (instagram.com/genitempo).