Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Jak fotografuje się pełnoklatkowym kompaktem z czarno-białą matrycą 46 Mp? W nasze ręce trafił jeden z pierwszych egzemplarzy nowe Leiki Q2 Monochrome!
Testowanie aparatów Leica nigdy nie jest proste. To aparaty, które zazwyczaj wymykają się prostej kategoryzacji i trudno odnieść je do reszty rynku. Leica Q2 Monochrom to aparat, z którym również mamy pewien problem. Z jednej strony, nie jest to aż tak specyficzna konstrukcja jak klasyczne korpusy z linii M – pozbawione autofokusa i z dalmierzowym wizjerem. Z drugiej, czarno-biała matryca sprawia, że na rynku nie ma bezpośredniego konkurenta.
Leica Q2 Monochrom to konstrukcja bardzo niszowa i niezwykle interesująca - pod każdym względem solidna i nowoczesna, ale bez możliwości wymiany obiektywu, a tym razem również wykonywania zdjęć w kolorze. Jak pracuje się tym dziwnym aparatem i dlaczego nie warto porównywać go do innych modeli, które w końcu też pozwolą nam uzyskać obrazy B&W? Oto kilka pierwszych wniosków i subiektywnych uwag.
Wersja „mono” powstała oczywiście w oparciu o świetny model Leica Q2. Różnice w budowie są w zasadzie tylko wizualne i analogiczne do tych, które wprowadzono w zaprezentowanej w styczniu czarno-białej wersji dalmierza M10. Są to jednak małe duże zmiany, a aparat w tym wariancie prezentuje się zdecydowanie jeszcze lepiej.
Pierwsze co zauważymy, a właściwie poczujemy, to nowy matowy lakier. Aksamitny w dotyku i znacznie bardziej estetycznny – aparat nie błyszczy się i nie „palcuje”, zamiast odbijać światło, zdaje się wręcz je pochłaniać. Zmienił się też materiał, którym pokryto magnezowy korpus, zastępując nowoczesną gumową fakturę bardziej klasyczną ekologiczną skórą.
Na górnej płycie pojawił się grawerowany symbol modelu, a z przedniej ścianki zniknęła czerwona kropka – znak rozpoznawczy producenta i oczywisty sygnał dla złodziei. Aparat jest więc teraz znacznie bardziej dyskretny i niepozorny. W tej wersji monochromatyczne są też wszystkie oznaczenia na obiektywie. To czarno biały aparat do czarno-białych zdjęć.
Sama bryła powoduje pewien dysonans. Znany kształt pozbawiony smaczków i detali jest już do tego stopnia minimalistyczny, że w pierwszej chwili przypomina raczej mockup i wczesny prototyp niż finalny, wykończony z jubilerską precyzją produkt, do jakiego przywykliśmy.
Jakości wykonania oczywiście trudno cokolwiek zarzucić. Uszczelniony korpus zachowuje klasę odporności IP52, możemy więc bez obaw fotografować również w deszczu. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że jest nadal korpus stosunkowo lekki (ale nie za lekki!). Aparat, który razem z obiektywem waży niewiele ponad 730 g można nosić ze sobą zawsze i wszędzie. A nawet z nim biegać.
By opowiedzieć o systematyce obsługi, musiałbym powtórzyć wszystko, co napisałem już dość obszernie w autorskim teście modelu Q2. Wersja mono to dokładnie ta sama filozofia pracy z wszelkimi tego konsekwencjami.
Przydatną nowością jest podręczne kafelkowe menu wyświetlane na tylnym ekranie. W Leice Q2 pojawiło się wraz z aktualizacją firmwear'u po premierze modelu SL2. I trzeba przyznać, że jest miłym udogodnieniem. Daje szybki dostęp do 10 dodatkowych funkcji, co być może choć w niewielkim stopniu zadowoli wszystkich narzekających na małą liczbę fizycznych kontrolerów w aparatach Leica.
To co wyróżnia wersję Monochrom to oczywiście architektura sensora. 47-milionową matrycę CMOS o wymiarach 24 x 36 mm pozbawiono barwnego filtra Bayera, co sprawia, że rejestruje ona jedynie natężenie światła (poziom jasności). Ma to oczywisty wpływ na wygląd zapisywanego obrazu, ale teoretycznie również na ilość operacji, które musi wykonać procesor Maestro II. Czy skoro nie dekoduje koloru, zapisuje zdjęcia szybciej?
Pytanie to jest o tyle istotne, że projektując Leikę Q2 podwojono rozdzielczość matrycy, ale procesor pozostał te sam co w pierwszym modelu Leica Q. W efekcie aparat dość szybko „przytykał się” podczas strzelania seriami w trybie JPEG+RAW. Waga plików pozostała bez zmian. Wydajność bufora niestety też.
W trybie seryjnym z pełną prędkością 10 kl./s zapiszemy więc 13 par plików RAW+JPEG (z kartą SanDisk Extreme SDXC II U-3 300 MB/s), ale w trybie zdjęć pojedynczych, gdy za każdym razem inicjowane są pomiar światła i AF, szybka praca kończy się po 7 ujęciach. Aparat łapie czkawkę i wciśnięcie spustu nie zawsze kończy się wyzwoleniem migawki.
O ile wciąż mamy zastrzeżenia do pojemności bufora, pod każdym innym względem możemy tylko chwalić. Aparat startuje i wybudza się szybko, również odtwarzanie i powiększanie wielkich plików nie stanowi problemu. Wciąż zadziwia mnie też system AF - choć oparty jest wyłącznie na detekcji kontrastu, działa wyjątkowo szybko i precyzyjnie nawet w słabym świetle. A przy tym bardzo „kulturalnie” - płynnie i bezdźwięcznie.
Wydaje się znacznie szybszy niż w nowych bezlusterkowcach Panasonic Lumix S, choć wyszedł spod ręki prawdopodobnie tych samych inżynierów. Być może tajemnicą jest zintegorwany obiektyw i system zoptymalizowany do efektywnej pracy z jedną tylko ogniskową?
I jak bardzo brakuje go w tym aparacie, zwłaszcza przy tak dużej rozdzielczości. Nie pamiętam, kiedy ostatnio musiałem martwić się o ostrość zdjęć, ustalając minimalny czas migawki na poziomie 1/60 s. Fotografując szerokim kątem 28 mm, w przypadku nowych modeli z wydajnym systemem IBIS, ostre zdjęcia robimy bez problemu nawet przy 1/15 s.
I choć mamy do czynienia z małym aparatem, a szerokokątny obiektyw ma optyczną stabilizację, musimy mieć się na baczności. Wielu użytkowników aparatów Leica uważa, że ostrość jest przereklamowana. Jeśli nie podzielacie tego poglądu, lepiej ustawcie bezpieczny, czyli jeszcze krótszy minimalny czas migawki. Gdybym zrobił to od razu w galerii przykładowych zdjęć znalazłoby się jeszcze kilka całkiem fajnych ujęć.
Oczywiście, że można, i to z wielkim powodzeniem, są na to miliony dowodów. Oprogramowanie dedykowane do konwersji, a nawet popularny Lightroom, potrafią dziś wycisnąć z nieskompresowanego pliku RAW więcej tonów niż jest w stanie oddać zaawansowana drukarka. Po co więc tak się ograniczać?
Właśnie to ograniczenie wydaje się być celem. Chodzi o sam sposób fotografowania. Ograniczenia zmuszają do myślenia. Brak koloru zmusza po prostu do patrzenia i prewizualizacji sceny w odcieniach szarości. Utwierdzałem się w tym przekonaniu za każdym razem, gdy jednak nie podniosłem aparatu do oka, bo już wiedziałem, że dana scena bez koloru nie zadziała.
Trafnie ujął to fotograf Jacek Szust w dyskusji na facebookowej grupie użytkowników aparatów Leica. Parafrazując, fotografowanie z matrycą monochromatyczną przypomina fotografowanie stałką. Gdy mamy tylko jedną ogniskową, i dobrze już ją znamy, zanim jeszcze spojrzymy w wizjer wiemy, co zmieści nam się w kadrze, czy powinniśmy podejść bliżej, czy może w ogóle lepiej zrezygnować i nie zapychać karty (notabene, w Q2 Monochrom te ograniczenia sumują się!).
Ograniczenie zawęża więc obszar poszukiwań. Do wzorów, faktur i scen bogatych w tony, by wykorzystać naturalnie większą światłoczułość i dynamikę sensora, który nie jest przysłonięty warstwą kolorowych komórek. Sprawia, że nie „pstrykamy bez sensu”, fotografujemy bardziej świadomie.
Aparat dostaliśmy tylko na weekend, wystarczyło to jednak, by sprawdzić jak radzi sobie w zróżnicowanych warunkach. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na pomiar światła, który radzi sobie naprawdę dobrze i przy niewielkich korektach pozwala na tworzenie naprawdę ładnych czarno-białych zdjęć prosto z aparatu.
Duża pojemność tonalna plików sprawia, że zdjęcia wykonywane w dobrym świetle mogą wydawać się nieco płaskie. Często fotografowałem z ujemną ekspozycją (-0,6 lub -1 EV) by pogłębić nieco cienie i podbić tym samym kontrast. Tak samo fotografuję zresztą w kolorze. Z kolei w nocy, pomiar potrafi mocno faworyzować jasne partie, co skutkuje zalaniem czernią dużych obszarów kadru. Takie zdjęcia mają oczywiście swój klimat, ale by wydobyć z cieni więcej czasem podbijałem ekspozycję nawet o 2 EV. Tak jak na poniższym zdjęciu.
Monochromatyczna matryca zupełnie nie boi się za to wysokich czułości (co jest dobrą wiadomością chociażby w kontekście braku stabilizacji). Zakres czułości rozszerzono w Q2 Monochrom do wartości ISO 100 000 i można śmiało stwierdzić, że w wielu sytuacjach będzie to wartość jak najbardziej użyteczna.
Bez koloru nie ma w końcu paskudnego szumu chrominancji, Leica zawsze też szczyciła się bardzo ładnym, jednorodnym i miłym dla oka charakterem zakłóceń. Czarno białe zdjęcia zwyczajnie lubią też widoczne ziarno - suwaki „dodaj szum” w programach graficznych nie wzięły się przecież znikąd.
Generalnie do ISO 3200 obraz jest bardzo czysty i szczegółowy. Dobrą reprodukcję szczegółów widzimy jeszcze przy ISO 6400, nadal podobają mi się też zdjęcia wykonane przy ISO 12 800. Generalnie – hulaj dusza piekła nie ma!
Jeśli macie ochotę sami sprawdzić jaki potencjał drzemie w zdjęciach z Leiki Q2 Monochrom mamy dla Was paczkę plików RAW do pobrania. Uwaga! Waży prawie 2 GB!
Tych kilka skreślonych szybko wniosków to w zasadzie tylko aneks do obszerniejszego testu modelu Q2, do którego jeszcze raz Was odsyłam. Bo aparat kryje oczywiście wiele więcej - począwszy od świetnej ergonomii z zupełnie unikalnymi rozwiązaniami, po tryb filmowy 4K i rewelacyjny obiektyw, który z pewnością zasługuje na osobny artykuł.
Leica Q2 Monochrom, to aparat, który łatwo pokochać i któremu wiele chce się wybaczyć. Kilka dni spędzonych z tym unikalnym konceptem był przyjemną odskocznią i okazją, by o fotografii pomyśleć nieco inaczej.
Dla wielu oczywiście taki zakup może wydawać się niezrozumiałą fanaberią. Zwłaszcza biorąc pod uwagę cenę (26 tys. zł), która stawia go poza zasięgiem większości nawet zawodowych fotografów (choć biorąc pod uwagę, że jest to aparat z obiektywem, nie wydaje się już aż tak astronomiczna).
Ale protestować nie ma sensu. To aparat stworzony dla wąskiej grupy zawodowców, pracujących tylko w B&W oraz, a może przede wszystkim, zamożnych hobbystów, których na to po prostu stać.