Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
91%
Czwarta generacja linii A7R wyznacza nowy standard wsród wysokorozdzielczych aparatów pełnoklatkowych. Obiecuje przy tym wydajność, która zaspokoić ma potrzeby fotografów pracujących również w dynamicznych warunkach. Sprawdzamy, jak obietnice producenta mają się do rzeczywistości.
Sony A7R IV to aparat wyjątkowy. Jego największa zaleta staje się bowiem również jego największą wadą. Jak to możliwe? Z jednej strony Sony A7R IV to bezsprzecznie najdoskonalszy pod względem ergonomii i systematyki obsługi korpus z całej rodziny A7, który wreszcie pozwala na naprawdę wygodną i efektywną pracę. Do tego otrzymujemy imponujący system śledzenia AF, doskonałą optymalizację poboru mocy, świetny wizjer elektroniczny czy też naprawdę wydajny (jak na taką rozdzielczość) tryb seryjny.
Do tego oczywiście rekordowa rozdzielczość 60 Mp, która sprawi, że dla wielu zakup aparatu średnioformatowego przestanie mieć sens. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę wybór optyki i dużo większą szybkość pracy niż w przypadku konkurencyjnych pozycji ze świata większych matryc. Ale to właśnie rozmiar zdjęć okazuje się największą zmorą konstrukcji.
Przede wszystkim zdjęcia dużo ważą. Pojedynczy plik RAW zajmuje około 120 Mb, co sprawia, że błyskawicznie zapełnimy w zasadzie każdą kartę, a w następnej kolejności dysk komputera czy stacji NAS. W dodatku aparat nie pozwala na zapis RAW-ów w mniejszej rozdzielczości (poza wymuszeniem trybu APS-C), co sprawia, że konstrukcja ta przestaje mieć uzasadnienie w systemie pracy większości fotografów komercyjnych, którzy regularnie wykonują zlecenia i mają w zwyczaju archiwizację materiału. Początkowy zachwyt bardzo szybko przerodzi się bowiem w przekleństwo.
Ogromny rozmiar plików wpływa nie tylko na błyskawiczne zapełnianie się nośników, ale także na wydajność pracy. Bo choć aparat na papierze wydaje się szybki, wymusza jednocześnie korzystanie z najszybszych dostępnych kart na rynku a i to nie uwolni nas w zupełności od oczekiwania na „przemielenie” materiału. Do tego dochodzi też kwestia wydajności komputera, który będzie musiał poradzić sobie z 61-megapikselowymi zdjęciami w obróbce.
W końcu problemem stało się także samo ujarzmienie tej ogromnej rozdzielczości przez inżynierów. Choć aparat oferuje o 45% większe zdjęcia od swojego poprzednika, nieco gorzej wypada od niego pod względem zaszumienia obrazu. Dłuższy jest też czas sczytywania sensora w przypadku migawki elektronicznej a rozmiar zdjęć przekłada się także na efektywność systemu stabilizacji czy wreszcie - precyzję ostrzenia.
Do tego wszystkiego korpus Sony nadal cierpi na te same choroby, co jego poprzednie generacje, tj. przesadnie zagmatwane menu, ograniczona funkcjonalność ekranu dotykowego czy też delikatne opóźnienia w nastawianiu parametrów.
Nie zrozumcie nas źle. To nadal fantastyczny aparat, który będzie brylował w studio czy przy dużych komercyjnych sesjach, gdzie pracuje się w kontrolowanych warunkach, a wyjściowy rozmiar zdjęć nigdy nie jest za duży (zwłaszcza jeśli w założeniu nasze zdjęcia mają być wykorzystywane w różnych formatach). W dodatku, po przełączeniu w tryb APS-C (zdjęcia będą miały rozmiar 26 Mp) właściwie wszystkie opisane problemy przestają być widoczne, a aparat zaskakuje wydajnością, która niewiele odstaje od „sportowych” korpusów tego segmentu.
Jeśli jednak o Sony A7R IV myśleliście w kategoriach uniwersalnego narzędzia do codziennej pracy fotograficznej przy różnorodnych zleceniach, prawdopodobnie lepszym wyborem okaże się nadal świetny, i dziś już znacznie tańszy model A7R III. 60 megapikseli to na chwilę obecną dla większości fotografujących przesada, której zalety nie zrównują się ze sprzętowymi konsekwencjami, które musimy ponieść. Piszemy „na chwilę obecną”, gdyż przestrzeń dyskowa stale tanieje, a w niedalekiej przyszłości tendencję do implementowania matryc o wyższej rozdzielczości zobaczymy także zapewne u innych producentów. Praca z coraz większymi plikami jest naszym zdaniem nieunikniona.
91%