Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Najnowszy korpus Olympus OM-D E-M5 Mark III mieliśmy już okazję przetestować w terenie. Czy rzeczywiście zasługuje na miano aparatu najlepiej ucieleśniającego ideę systemu Mikro Cztery Trzecie?
Od premiery modelu Olympus E-5 Mark II upłynęło już niemal 5 lat, w ciągu których znacznie zmieniły się tak możliwości aparatów, jak i ogólny krajobraz rynku. Do tego stopnia, że gdy usłyszeliśmy o zbliżającej się premierze kolejnej generacji “piątki”, zastanawialiśmy się czy taki aparat ma w ogóle rację bytu. Głównie dlatego, że obecna oferta Olympusa w zasadzie zaspokaja zapotrzebowania wszystkich odbiorców - amatorzy i hobbyści mają do dyspozycji i tak zaawansowany model E-M10 III, a na bardziej wymagających czeka model E-M1 II, który mimo kilku lat obecności na rynku w zasadzie wyczerpuje obecne możliwości systemu.
Jak więc pomiędzy te pozycje włożyć nowy model, który z jednej strony będzie kusił do zakupu nowego korpusu posiadaczy modelu E-M10, a z drugiej nie nadszarpnie pozycji flagowca? Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się dość skromnej aktualizacji względem drugiej generacji modelu E-M5, tymczasem producent przygotował dla nas ciekawą niespodziankę.
W przypadku Olympusa OM-D E-M5 Mark III projektanci nie starali się za wszelką cenę dystansować konstrukcji względem modelu E-M1 II. Zamiast tego otrzymujemy korpus, która zamyka doskonałą większość możliwości flagowca w mniejszym, lżejszym body, które według producenta ma być ucieleśnieniem idei systemu Mikro Cztery Trzecie, stworzonego przecież z myślą o kompaktowych aparatach z dużymi możliwościami. I trudno się z tym nie zgodzić - E-M5 Mark III to pozycja wyjątkowo uniwersalna, która w swoim pułapie cenowym ma szansę stać się ciekawą alternatywą dla lustrzanek i bezlusterkowców ze średniej, a być może nawet i wyższej półki.
No dobrze, ale czy w praktyce aparat wypada tak dobrze, jak prezentuje się na papierze? Mieliśmy okazję przekonać się o tym podczas dwudniowej wyprawy w Alpy, zorganizowanej przez producenta, na której aparat musiał poradzić sobie w warunkach terenowych, gdzie nieobce były mu niskie temperatury czy duża wilgotność. Najpierw jednak zerknijmy na to, co nowego ma do zaoferowania korpus E-M5 Mark III.
Pod względem wyglądu korpus zmienił się bardzo nieznaczne, aparat przeszedł jednak istotne zmiany konstrukcyjne. Przede wszystkim zmieniła się nieco ergonomia, która teraz bardziej przypomina tę znaną z bardziej zaawansowanego modelu E-M1 Mark II. Choć wymiary pozostały niemal identyczne (125,3 x 85,2 mm), użytkownicy otrzymują teraz głębszy, bardziej uwydatniony grip, dodatkowy przycisk ISO (obok oparcia kciuka), a także nowy przełącznik na górnym panelu, na którym znalazły się przyciski trybu fotografowania i kontroli wyświetlania (co ważne obydwa z nich można swobodnie personalizować). W związku z powyższym, na drugą stronę wizjera przeniesione zostało pokrętło PASM, co według nas pozwala na wygodniejszą zmianę trybu fotografowania i zapobiega przypadkowemu przełączeniu podczas włączania i wyłączania aparatu. Pewnym udogodnieniem jest też większy profil kciuka na tylnym panelu, oraz lepiej zaakcentowany przełącznik AF-L/AE-L.
Wszystko przekłada się na to, że aparat rzeczywiście wydaje się wygodniejszy i bardziej intuicyjny w obsłudze niż pierwsza generacja “piątki”, a biorąc pod uwagę rozbudowane możliwości personalizacji, każdy będzie w stanie dość swobodnie ustawić korpus pod siebie - rzecz, która wyróżnia korpusy Olympusa wśród innych konstrukcji. Poza tym aparat jest świetnie wyważony, bardzo dobrze leży w dłoni, a kultura pracy pokręteł i przycisków nie budzi żadnych zastrzeżeń.
Nie można narzekać także na szybkość działania nowego aparatu. E-M5 Mark III jest gotowy do fotografowania w czasie około 1 sekundy od włączenia, błyskawicznie reaguje na ruch pokręteł i przycisków i szybko przełącza obraz pomiędzy ekranem LCD a wizjerem - przynajmniej na tyle, że ani razu nie zauważyliśmy, byśmy musieli czekać na uruchomienie podglądu po przyłożeniu oka do wizjera.
Sam wizjer elektroniczny też przeszedł dość istotne zmiany. Choć jego rozdzielczość pozostała niezmieniona (2,36 Mp), używany wcześniejszy panel LCD zastąpiony został tutaj modułem OLED, dzięki czemu wyświetlany obraz jest teraz, jaśniejszy i bardziej kontrastowy, a kolory wydają się żywsze. To wreszcie także wizjer, który pokochają okularnicy - wyjątkowo wysoki punkt oczny (27 mm) sprawia, że całość kadru będziemy w stanie dojrzeć nawet w grubych okularach. Co prawda w związku z tym zmniejszyło się maksymalne powiększenie wizjera (0,68x względem 0,74x u poprzednika), ale trudno powiedzieć, by widocznie przekładało się to na komfort fotografowania. Oczywiście bezpośrednie porównanie z wizjerem właściwie dowolnego aparatu pełnoklatkowego czy zaawansowanych modeli APS-C uwidoczni nam różnicę w powiększeniu, ale trzeba zaznaczyć, że w przypadku E-M5 III absolutnie nie ma się wrażenia spoglądania w tunel tak, jak ma to miejsce w wielu korpusach z niższej półki. Wizjer jest w zupełności wystarczający, a do tego rzetelnie odzwierciedla ekspozycję i kolorystykę sceny.
Wśród pozostałych nowości konstrukcyjnych, wymienić należy także współpracę z szybkim standardem kart SD USH-II, zastąpienie archaicznego złącza USB/AV standardowym portem microUSB 2.0 (niestety nadal nie USB-C) oraz złączem microHDMI. Dodatkowo poprzez port USB aparat można teraz ładować, ale ci, którzy mieli nadzieję na przedłużenie pracy aparatu np. poprzez podpięcie powerbanków podczas wykonywania time-lapsów, muszą ją porzucić. Doładowywanie aparatu podczas gdy jest on włączony jest niestety niemożliwe. Na pocieszenie warto jednak wspomnieć o obecności portu mikrofonowego, który z pewnością ucieszy twórców wideo, zwłaszcza że i pod względem możliwości filmowych aparat otrzymał dość istotne uaktualnienia.
Na koniec dwie najbardziej kontrowersyjne kwestie w najnowszej odsłonie OM-D E-M5, czyli zamiana metalowej obudowy na plastikową (tworzywo polimerowe) oraz zastąpienie akumulatora BLN-1 baterią BLS-50, którą znamy z amatorskiego modelu E-M10. W jednym i w drugim przypadku nasze odczucia są bardzo mieszane, ale zacznijmy od początku.
Nowy E-M5 Mark III jest plastikowy, ale oferuje uszczelnienia, a producent obiecuje taką samą wytrzymałość jak w przypadku metalowego poprzednika
Jedną z cech do niedawna wyróżniających jeszcze Olympusa na tle konkurencji było właśnie to, że wszystkie modele z linii OM-D oferowały wytrzymałą, metalową obudowę. Zmieniło się to wraz z premierą modelu E-M10 III, a teraz metalowego body pozbawiony został także kierowany do jak by nie było zaawansowanych fotografów model E-M5 Mark III. Gdy po raz pierwszy wzięliśmy do ręki nowy aparat (w wersji czarno-srebrnej), mieliśmy wrażenie obcowania z tanim plastikiem rodem z amatorskiego kompaktu. Na szczęście dużo lepsze wrażenie zrobiła na nas wersja czarna, z którą mieliśmy okazję spędzić następne dwa dni. “Plastikowość” konstrukcji jest oczywiście wyczuwalna, ale dość szybko jesteśmy o tym wstanie zapomnieć (głównie przez czarny lakier, lepiej ukrywający tę cechę aparatu). Pozostaje więc pytanie, na ile zmiana konstrukcji korpusu ma realne znaczenie?
Producent zarzeka się, że nowa obudowa spełnia te same standardy wytrzymałości, co wcześniejsza wersja korpusu, a dodatkowo, podobnie jak wcześniej jest ona w pełni uszczelniona. Biorąc pod uwagę jakość współczesnych tworzyw, jesteśmy w to w stanie uwierzyć, nietrudno też zauważyć plusy tego rozwiązania podczas pracy w terenie. Po pierwsze korpus jest znacznie lżejszy od swojego poprzednika (414 g względem 496 g), a dodatkowo w przypadku niższych temperatur nie będziemy mieli problemów z kostniejącymi palcami. Podczas porannego fotografowania w Alpach temperatura oscylowała na poziomie 5°C. W przypadku metalowego korpusu fotografowanie bez rękawiczek prawdopodobnie szybko stało by się mało komfortowe. Tutaj tego problemu nie mieliśmy. Mimo wszystko trudno nam się jednak oprzeć wrażeniu, że w przypadku uderzenia metalowa, “giętka” konstrukcja jest w stanie zapewnić nam lepszą ochronę niż lubiący pękać plastik.
Teraz kwestia druga, czyli nowa bateria. Dla tego zabiegu trudno niestety znaleźć inne wytłumaczenie, niż chęć zdystansowania konstrukcji względem modelu E-M1 II. Choć wg oficjalnych danych akumulator powinien nam zapewnić niemal identyczną wydajność jak w przypadku modelu E-M5 II (pojemność 1210 mAh i 310 zdjęć na jednym ładowaniu wg standardu CIPA), w praktyce sytuacja nie ma się najlepiej. W czasie kilkugodzinnego spaceru z aparatem, podczas którego bynajmniej nie pozostawał on cały czas włączony, zużyliśmy 2 akumulatory, a trzeci rozładowaliśmy w 2/3. Warto przy tym wspomnieć, że przez cały ten czas wykonaliśmy raptem około 400 zdjęć RAW + JPEG i niezbyt często uruchamialiśmy podgląd obrazu. O słabe wyniki początkowo obwinialiśmy niską temperaturę panującą o poranku, ale baterie równie szybko rozładowywały się także później w ciągu dnia, gdy temperatura sięgała kilkunastu stopni Celsjusza, toteż wygląda na to, że zwyczajnie mniejsze ogniwo nie radzi sobie najlepiej z możliwościami aparatu. Koniec końców do udźwignięcia niemal flagowej specyfikacji zaprzęgnięto tu akumulator z amatorskiego korpusu.
Jednym z najważniejszych usprawnień, wprowadzonym wraz z modelem E-M5 Mark III jest wyposażenie aparatu w 20-megapikselową matryce, która jest dość istotną aktualizacją względem 16-milionowej matrycy poprzednika. Zarówno pod względem rozdzielczości, jak i sposobu przetwarzania obrazu - w końcu za obraz odpowiada tutaj ten sam procesor TruePic VIII, co we flagowym modelu E-M1 Mark II.
W kwestii jakości zdjęć nie możemy jednak liczyć na rewolucję. Możliwości aparatu pod względem obrazowania są dokładnie takie same jak w modelu E-M1 II. Z jednej strony jest się z czego cieszyć, bo to jak dotąd maksimum tego, co do zaoferowania w świecie fotografii ma Olympus, z drugiej w oczy rzuca się największa bolączka systemu Mikro Cztery Trzecie, czyli praca na wysokich czułościach i związane z nią nieprzyjemne szumy na zdjęciach w formacie JPEG. Czy jednak jest to rzecz, którą potencjalny odbiorca aparatu powinien się przejmować? W dzisiejszych czasach w JPEG-ach fotografują właściwie tylko fotografowie sportowi i reportażyści, którzy z racji wykonywanej pracy nie mają czasu na obróbkę zdjęć. E-M5 Mark III to z kolei korpus typowo podróżniczy, którego użytkownicy raczej nie będą mieć tego problemu. Zamiast więc skupiać się na porównywaniu JPEG-ów, postanowiliśmy sprawdzić, na ile RAW-y z aparatu są w stanie zaspokoić wymagania użytkowników (przykładowe JPEG-i znajdziecie na drugiej stronie artykułu). Zwłaszcza że okazało się, że z ich otwarciem bez problemu radzi sobie program Luminar 4, który aktualnie mamy okazję testować (recenzja już niebawem). Czy mniejsza matryca rzeczywiście oznacza przepaść w jakości względem sensorów o większym formacie?
Prawdę mówiąc szybka zabawa z suwakami w programie do edycji pozwoli nam odrzucić większość obaw i uprzedzeń, jakie przed zdecydowaniem się na system Mikro Cztery Trzecie mogą towarzyszyć fotografom. RAW-y Olympusa bardzo dobrze poddają się edycji i przy bazowej czułości pozwalają wyciągnąć względnie dużo informacji z cieni (i niestety niewiele z prześwietleń) bez uwydatniania nieprzyjemnych kolorowych szumów. Śmiemy nawet twierdzić, że pod tym względem jest lepiej niż w przypadku wielu, nawet większych matryc Canona. Choć podczas wyciągania cieni szum uwidacznia się względnie szybko, w przypadku niskich czułości mniejszy sensor z pewnością nie zawęzi naszych możliwości (chyba że nastawiamy się na tworzenie nierealnych HDR-ów z pojedynczego pliku.)
A jak jest przy wyższych parametrach ISO? Zaszumienie obrazu pojawia się co prawda dość szybko i już przy ISO 800 wyciąganie niedoświetlonych partii obrazu będzie wiązało się z ich mocniejszym uwidocznieniem, ale warto brać pod uwagę, że w przypadku RAW-ów nadal będą miały one przyjemny, niemal “filmowy” charakter i będą widoczne dopiero przy większych powiększeniach. Dodatkowo nadal przy tej czułości obraz jest wystarczająco “giętki”, by umożliwić swobodną obróbkę. Przy wyższych czułościach może być różnie, ale prawdę mówiąc w przypadku nowego Olympusa rzadko kiedy będziemy zmuszeni do korzystania z wyższych ustawień ISO, a to za sprawą świetnego systemu stabilizacji (szacowana skuteczność 5,5 EV), który bez większego problemu pozwoli nam utrzymać z ręki czasy rzędu 2-3 sekund, lub około 1 sekundy w przypadku dłuższych ogniskowych. Tak więc doskonałą większość “nocnych” sytuacji będziemy w stanie sfotografować z ręki, nie wychodząc poza wspomniany pułap czułości ISO 800-1600, a w pozostałych, ekstremalnych przypadkach i tak będziemy musieli skorzystać ze statywu, przy którym problem wysokich czułości w zasadzie odpada.
Sama stabilizacja sensora przydaje się zresztą nie tylko w słabym świetle, jak w przypadku fotografii powyżej. Doskonale usprawnia także fotografowanie przy użyciu dłuższych ogniskowych. Aby utrzymać bazową wartość ISO 200, pierwsze z powyższych zdjęć wykonaliśmy przy czasie 1/25 s. Gdybyśmy w takich warunkach zdecydowali się na aparat bez stabilizacji, bez statywu raczej nie dalibyśmy rady wykonać nieporuszonego zdjęcia. Dodatkowo, dzięki niej możemy w ciągu dnia wydłużyć czasy naświetlania bez statyw na tyle, by na przykład rozmyć ruch wody, jak na zdjęciu poniżej. I to właśnie poniekąd ucieleśnienie kampanii „Break Free”, która towarzyszy aparatowi.
Warto wspomnieć jeszcze o kilku nowościach i funkcjach aparatu, które będą bardzo istotne dla osób przymierzających się do zakupu aparatu, a których nie mieliśmy jeszcze okazji w modelu E-M5 Mark III przetestować w trudniejszych bojach. Przede wszystkim jest to zaczerpnięty z modelu E-M1 Mark II system AF oparty o 121 krzyżowych punktów detekcji fazy, które mają być czułe do -6 EV (przy założeniu, że korzystamy z obiektywu f/1.2). O ile w przypadku systemu śledzenia możemy póki co jedynie zgadywać, że będzie on równie skuteczny co w topowych modelach, to mieliśmy okazję sprawdzić jak AF radzi sobie w słabym świetle.
Generalnie pod tym względem jest bardzo dobrze - aparat bez większego problemu ustawia ostrość w warunkach szczątkowego czy też mało kontrastowego oświetlenia, ale miewa też swoje humory. W przypadku próby fotografowania nocą, gdzie jedynym „punktem zaczepienia” były punkty świetlne w oddali aparat kilkukrotnie potwierdzał ustawienie ostrości, a po wykonaniu zdjęcia okazywało się, że obraz był całkowicie nieostry.
Układ punktów AF w kadrze modelu E-M5 Mark III
Usprawnieniu uległa także prędkość trybu seryjnego. Z pełnym wsparciem system AF będziemy mogli fotografować teraz z prędkością 10 kl./s (30 kl./s w przypadku zablokowanej ostrości), a dodatkowo otrzymujemy znany już dobrze z ostatnich konstrukcji Olympus tryb Pro Capture, w którym aparat pracuje „w pętli”, zapisując 15 klatek sprzed pełnego wciśnięcia spustu migawki tak, aby przez nieuwagę nie uciekła nam żadna ulotna chwila.
Wreszcie, aparat wyposażono także w tryb filmowy umożliwiający zapis materiałów w rozdzielczości 4K z prędkością 30 k./s i maksymalną przepływnością rzędu 237 MB/s. Do tego mamy możliwość filmowania w nieco bardziej panoramicznym formacie DCI 4K z „kinową” prędkością 24 kl./s, a także rejestrowanie filmów Full HD w zwolnionym tempie (filmy zapisywane z prędkością 120 kl.s, spowalniane w aparacie). To wszystko oczywiście przy pełnym wsparciu systemu stabilizacji i płaskiego profilu obrazu, który powinien ułatwić postprodukcję materiału (niestety nie jest to profil Log). E-M5 Mark III może więc okazać się także ciekawym kąskiem dla początkujących filmowców.
Jak zwykle otrzymujemy także funkcje łączności bezprzewodowej, które pozwolą nam na wygodne zdalne sterowanie aparatem z poziomu smartfona i łatwe przesyłanie wykonanych zdjęć na urządzenia mobilne. Aplikacja Olympus Image Share jest wystarczająco rozbudowana, by zadowolić większość użytkowników i umożliwia łatwą nawigację po materiale, a także szybki wybór całej partii materiału do wysłania. Niestety mimo obecności łączności Bluetooth, nadal nie jest możliwe wysyłanie wykonanych zdjęć aparatem na bieżąco. Możemy jednak skorzystać z funkcji w ramach które, aparat wyśle na smartfona ostatnie zrobione zdjęcie po wyłączeniu.
Na koniec warto też wspomnieć o trybie High Res Shot, w którym aparat wykonuje serię ujęć z przesunięciem matrycy, by połączyć je w jedno zdjęcie o rozszerzonej rozdzielczości 50 Mp. Niestety nadal będziemy do tego potrzebować statywu (wyjątkiem jak na razie pozostaje jedynie E-M1X umożliwiający wykonywanie tego typu zdjęć z ręki).
Biorąc pod uwagę, że wszystko co ma do zaoferowania E-M5 Mark III widzieliśmy już wcześniej, nowy korpus nie wydaje się rewolucyjny i na pierwszy rzut oka nie wzbudza dużych emocji. Nie jest to jednak aparat, obok którego użytkownicy systemu Mikro Cztery Trzecie powinni przejść obojętnie. Na nową „piątkę” warto bowiem spojrzeć bez oglądania się na ciągle wyżej plasowany model E-M1 Mark II. Gdyby tego drugiego nie było jeszcze na rynku, z pewnością model E-M5 III uznalibyśmy za doskonałą aktualizację, która wprowadza korpus do wyższej ligi.
Jak by nie patrzeć, całość usprawnień prezentuje się naprawdę okazale i sprawia, że konstrukcja staje się zwyczajnie dużo przyjemniejsza i bardziej praktyczna w użyciu, nie mówiąc już o tym że wszystkie te udogodnienia zamknięto w korpusie dużo mniejszym i bardziej komfortowym w podróży niż flagowy model E-M1 II (jednak nie da się o tym nie wspomnieć), a do tego o tysiąc złotych tańszym (5350 zł za body). Czy to jednak rzeczywiście aparat, który pozwoli nam zerwać łańcuchy niewygody, jednocześnie oddając w nasze ręce pełną swobodę twórczą tak, jak sugeruje kampania reklamowa aparatu?
Trudno nie zgodzić się ze słowami producenta na temat tego, że jak do tej pory jest to aparat najlepiej wpisujący się w ideę systemu Mikro Cztery Trzecie. To konstrukcja wprost stworzona do fotografii podróżniczej, czy każdej innej gdzie istotne jest utrzymanie zdrowego balansu pomiędzy możliwościami fotograficznego zestawu, a jego gabarytami (zalety systemu doceni każdy, kto weźmie do ręki jakikolwiek obiektyw zoom Olympusa). Niestety dużym cieniem na całej konstrukcji kładzie się czas pracy na akumulatorze, który dla niektórych - niestety zwłaszcza podróżników - może być trudny do przełknięcia.
Aby móc cieszyć się towarzystwem aparatu przez cały dzień, potrzebne będą nam minimum 3 ogniwa. To dużo, a trzeba pamiętać, że akumulatory te musimy też gdzieś ładować, co w przypadku dłuższych wypadów z aparatem może stwarzać już problem. Jeśli jednak na tę kwestię będziemy w stanie przymknąć oko, Olympus OM-D E-M5 Mark III przywita nas wszystkim, co najlepsze w systemie Mikro Cztery Trzecie.