Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Po pełnej klatce przyszła pora na APS-C. Nikon pozbywa się lustra z korpusów średniej półki, a nowy Z50 ma być odpowiednikiem linii D7000 z mniejszym i lżejszym body.
Nikon do rywalizacji dołącza znów nieco spóźniony. Sony i Fujifilm w segmencie bezlusterkowców APS-C są już od dawna, swoją pozycję od jakiegoś czasu buduje również Canon. Udane wejście w pełną klatkę modelami Z6 i Z7 pokazuje jednak, że czasami lepiej przyjść „na gotowe”.
Producent startuje ze średniego pułapu, oferując na start korpus dla zaawansowanych amatorów, który specyfikacją odpowiadać ma lustrzankom linii D7000 oraz rywalizować z takimi konstrukcjami jak Sony A6400 czy Fujifilm XT30. Dzięki uprzejmości polskiego oddziału firmy Nikon nowy Z50 trafił w nasze ręce na kilka dni przed oficjalną premierą. Oto nasze pierwsze wrażenia z krótkiego spotkania z przedprodukcyjnym egzemplarzem tego niewątpliwie ciekawego modelu.
To, co uderza od razu to zaskakująco mała waga korpusu. Z kitowym obiektywem stanowi zaskakująco zgrabny i dobrze wyważony zestaw. W pierwszej chwili wydaje się też nieco „plastikowy”, jak jednak dowiadujemy się po chwili, to jedynie pozory - szkielet aparatu niemal w całości wykonany został ze stopu magnezu. W odróżnieniu od równorzędnych lustrzanek korpus nie jest jednak uszczelniony. A przynajmniej nie zdradzają tego zaślepki - wspólna baterii i jednego slotu kart SD oraz złącz komunikacyjnych (w czasie pisania pierwszych wrażeń szczegółowa specyfikacja aparatu nadal była tajemnicą, producent zdradził jedynie kluczowe parametry).
Kolejną rzeczą, na którą zwracamy uwagę jest niezwykła wygoda. Mimo niewielkich wymiarów grip jest wysoki, głęboki i przyjemnie wyprofilowany, a fakturowany materiał, którym pokryto chwytne powierzchnie przyjemnie klei się do dłoni. Nie jest może aż tak masywny jak w pełnoklatkowych „zetkach”, ale zakładając, że również obiektywy będą odpowiednio mniejsze, nie poczujemy dyskomfortu nawet po podpięciu szkieł o dłuższej ogniskowej.
Szybko zauważamy też, że na korpusie udało się zmieścić całkiem sporo przycisków szybkiego dostępu, a także dwa pokrętła zmiany ustawień. Włącznik, przycisk korekcji ekspozycji oraz wartości ISO zgrupowano w okolicy spustu, co jest rozwiązaniem bardzo ergonomicznym i pozwala na wygodną obsługę aparatu jedną ręką i bez odrywania oka od wizjera.
Wizjer, choć nie oferuje rekordowej rozdzielczości (2,3 Mp), jest duży i klarowny. Nie mieliśmy okazji sprawdzić jak radzi sobie z odświeżaniem w słabszym świetle, ale pierwsze wrażenie jest naprawdę dobre. Muszla oczna jest też dość wyraźnie odsunięta od tylnej ścianki, dzięki czemu nie musimy się przesadnie „przytulać” do aparatu i nie brudzimy dotykowego ekranu LCD.
Ekran jest duży (przekątna 3,2 cala) i przy rozdzielczości 1,04 Mp daje precyzyjny podgląd, pozwala wygodnie kadrować i szybko ocenić np. ostrość wykonanych zdjęć. Zdecydowanie lepiej prezentuje się niż panoramiczny i przez to mniejszy ekran aparatów Sony z linii A6000. Ciekawą nowością są umieszczone na stałe po prawej stronie ikonki lupki i odtwarzania co ma nawiązywać do rozwiązań stosowanych w niektórych smartfonach z Androidem.
To zresztą nie jedyny ukłon w stronę fanów fotografii smartfonowej. Ekran skonstruowano tak, by odchylał się nie tylko w górę i w dół ale również o 180 stopni do pozycji selfie. Wymaga to pewniej gimnastyki, ale szybko uczymy się tego ruchu i już po chwili wykonujemy go płynnie i sprawnie. Po obróceniu ekranu aparat automatycznie przełącza się w tryb samowyzwalacza, by dać nam czas na dopracowanie jednej z wystudiowanych wcześniej min.
Takie rozwiązanie nie spodoba się oczywiście vlogerom - ci zdecydowanie wolą ekran obracany w bok, umieszczone na przegubie, który nie wyklucza możliwości stosowania statywu czy np. popularnego Gorilla-poda, trzymanego jak selfie-stick. Producent wyjaśnia, że patent, który pozostaje w rękach Canona to spore koszty, które zapewne przeniesione zostałyby na końcowego klienta i przekonuje, że na rynku dostępne są już wygodne holdery (podobne do stelaży filmowych), które pozwalają obejść tę niedogodność.
Nowy system, to w dniu premiery korpus Z50 oraz dwa podstawowe, „kitowe” obiektywy 16-55 mm i 50-250 mm, które mają pokryć możliwie uniwersalny zakres ogniskowych, od szerokiego kąta, po całkiem efektywne zbliżenie (ekwiwalent ok. 375 mm na długim końcu). Z zapowiedzi producenta wynika, że aparat będzie sprzedawany w zestawie z jednym lub dwoma obiektywami oraz prawdopodobnie z przejściówką FTZ, pozwalającą na podpinanie obiektywów lustrzankowych. W następnej kolejności ujrzymy zapewne kompaktowe, standardowe stałki o jasności f/1,8.
Standardowy zoom 16-55 mm z którym mieliśmy do czynienia, to konstrukcja teleskopowa stosowana również przez innych producentów. Pozwala zminimalizować transportową długość obiektywu czyniąc zestaw jeszcze bardziej kompaktowym, ale jednocześnie wydłuża czas startu aparatu - by go uruchomić musimy nie tylko zmienić pozycję przełącznika ale również odblokować obiektyw. Zrobimy to oczywiście jednym ruchem nadgarstka, ale i tak stanowi to pewne utrudnienie jeśli lubimy chwytać ulotne chwile. Dopóki nie wejdzie nam to w nawyk, będzie zwyczajnie irytowało.
Na plus trzeba zaliczyć system optycznej stabilizacji (matryca nie jest stabilizowana) i osłonę przeciwsłoneczną w zestawie, na minus brak programowalnego pierścienia stosowanego w „dużych” zetkach. Niewątpliwą zaletą jest też wspólne mocowanie Z, co w przyszłości ułatwi wielu użytkownikom przesiadkę na pełną klatkę.
Jak wspominaliśmy model, który trafił w nasze ręce nie miał jeszcze finalnego oprogramowania, ale naszym zdaniem pod względem szybkości czy wydajności był już zupełnie sprawny. Aparat startuje szybko i reaguje na spust błyskawicznie. Nie mieliśmy oczywiście możliwości wykonać pomiarów, ale organoleptycznie oceniamy, że jest więcej niż dobrze.
Po menu poruszamy się szybko i wygodnie, pokrętła nie wykazują żadnej bezwładności, ekran jest responsywny na wystarczającym poziomie. Również przenoszenie podglądu z tylnego ekranu do wizjera odbywa się błyskawicznie. Pierwsze testy hybrydowego autofokusa (209 punktów pokrywających 90% kadru) również wyglądają obiecująco. W dobrych warunkach ostrzy błyskawicznie, a wykonywanie portretów ułatwia znana już z większych siódemek funkcja wykrywania oka (działa w trybie śledzenia, niestety w trybie filmowym już nie). Nic nie wiemy jeszcze na temat jego skuteczności w słabym świetle, ale producent obiecuje czułość do -4 EV.
20-milionowa matryca formatu DX, podobnie jak w linii D7000 pozbawiona jest filtra dolnoprzepustowego, ale przedstawiciele Nikon nie potrafili potwierdzić nam czy jest to zupełnie nowy sensor, czy też ten sam, który zastosowano w modelu D7500. Naszym zdaniem nie można tego wykluczyć, zgadza się bowiem nie tylko rozmiar i rozdzielczość ale również zakres obsługiwanych czułości: natywny ISO 100 – 51 200, z możliwością rozszerzenia o wartości H1 i H2.
W trybie seryjnym zarejestrujemy do 11 kl./s, co jest wynikiem lepszym niż w przypadku lustrzanek Nikon tej klasy i porównywalnym do bezlusterkowców konkurencji (11 kl./s w Sony A6400 czy 10 kl./s w Fujifilm XT-30). Pojemność bufora, a także jakość zdjęć będziemy mogli ocenić dopiero w redakcyjnych testach. Niestety nadal nic nie wiemy też o wydajności baterii.
Pierwsze wrażenia po kilkudziesięciu minutach spędzonych z tym maluchem są jak najbardziej pozytywne. Kompaktowy, superlekki, bardzo szybki i wygodny, z dużym wizjerem, odchylanym ekranem i trybem 4K/30p, Nikon Z50 wydaje się oferować wszystko czego może oczekiwać zaawansowany amator. Oczywiście na większy wybór dedykowanej optyki przyjdzie nam zapewne poczekać, ale jeśli w zestawie znajdziemy przejściówkę FTZ, zyskamy dostęp do kilkudziesięciu szkieł z każdej półki cenowej. Kusząca wydaje się również sama cena - w podstawowym zestawie dostępny będzie w cenie ok. 4300 zł.
A jak Z50 wypada na tle lustrzanek producenta? Naszym zdaniem będzie w stanie przyciągnąć wielu użytkowników dotychczasowej serii D3000 i D5000. Dla bardziej wymagających fanów fotografii przyrody, oraz wszystkich tych dla których ważny jest pewny chwyt podczas pracy z długimi obiektywami, lepszym wyborem nadal może okazać się większy i uszczelniony Nikon D7500.