Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Najnowsze dziecko w rodzinie Instax ma łączyć analogową magię tradycyjnego filmu z kwadratowym formatem materiałów natychmiastowych. Sprawdziliśmy, jak Instax Square SQ6 spisuje się w praktyce!
Pojawienie się modelu Instax Square SQ10 - pierwszego Instaxa na kwadratowe wkłady - zelektryzowało środowisko. Emocje nieco opadły, gdy okazało się, że aparat naświetla na tradycyjne materiały cyfrowo wykonane zdjęcia, czyli jest de facto drukarka Instax Share z funkcją fotografowania. Rozwiązanie takie oczywiście ma swoje zalety - możliwość podejrzenia i edycji kadru przed wydrukowaniem to spora oszczędność na wkładach, sam aparat wykonano też bardzo solidnie i efektownie. Jednocześnie był on 3-razy droższy od klasycznych modeli, a tradycjonalistów nie przekonała cyfrowa jakość nowych Instaksów. Skoro jednak ruszyła linia produkcyjna materiałów typu square, kwestią czasu wydawało się wprowadzenie na rynek również klasycznego modelu Instax Square.
Instax SQ6, podobnie jak w przypadku pozostałych modeli z rodziny wykonany został przede wszystkim z tworzyw sztucznych. Użyto jednak dobrych jakościowo materiałów, i nie mamy już wrażenia „zabawkowości”, typowego dla podstawowych modeli z serii mini. Wszystkie elementy są ładnie spasowane i wykonane z dużą starannością. Pod względem gabarytów aparat jest tylko nieznacznie większy od modeli mini (118.7 x 128 x 58) mm, ale też nieco cięższy (393 g), choć wciąż stosunkowo lekki.
Nazwa Square (z ang. kwadrat) nawiązuje nie tylko do formatu zdjęć, ale również kształtu samej obudowy. Prosta, kwadratowa bryła, z zaokrąglonymi rogami może kojarzyć się z ikonką aplikacji Instagram, ale nam przypomina również aparat Leica Sofort (korzystający z wkładów mini aparat natychmiastowy Leica). Pochwalić trzeba również sam projekt - designerskie wykończenie obiektywu i fakturowana powierzchnia sprawiają że aparat prezentuje się bardzo efektownie. Dostępny będzie w trzech wersjach kolorystycznych: perłowa biel, grafit oraz, jak określił to producent, pąsowe złoto.
Do wykonania aparatu w zasadzie nie mamy zastrzeżeń. Jedyne na co zwróciliśmy uwagę, to dość szybko rysujące się, umieszczone przy obiektywie lustereczko, ułatwiające wykonywanie autoportretów. Być może to my nie mieliśmy szczęścia, a być może należałoby umieścić je nieco głębiej, by nie miało kontaktu z podłożem, gdy wyłączony aparat kładziemy frontem do dołu.
Każdy, kto miał już do czynienia z aparatami Instax, poczuje się tu jak w domu. Obsługa jest też po prostu banalnie prosta. Aparat uruchamiamy przełącznikiem na górnej ściance, a spust odnajdujemy pod palcem wskazującym po prawej stronie obiektywu. Gdyby zależało to od nas, prawdopodobnie zamienilibyśmy je miejscami - sięgając po aparat, intuicyjnie szukamy spustu właśnie na górze. Spust znajduje się też dość nisko, co wymusza nie do końca wygodny chwyt.
Rozpakowany z folii ochronnej ładunek umieszczamy pod tylną klapą dopasowując do siebie dwa żółte markery. Pierwsze wyzwolenie usuwa zaślepkę zabezpieczającą przed zaświetleniem, „wypluwając” ją szczeliną przeznaczoną dla zdjęć. W tym momencie aparat jest gotowy do pracy. W prawym dolnym rogu tylnego panelu znajdziemy niewielki licznik, informujący nas o stanie magazynka.
W modelu SQ6 wprowadzono tryb Auto, który automatycznie ma dobierać parametry do zastanych warunków. Trudno ocenić jego skuteczność, ale największą wadą jest z pewnością fakt, że w pełnym słońcu nie wyłącza automatycznie lampy błyskowej i musimy pamiętać, o każdorazowym wyłączeniu jej ręcznie. W przeciwnym wypadku, możemy spodziewać się zdjęć z wyraźnie prześwietlonym pierwszym planem – czułość materiałów to w końcu aż ISO 800. Jednocześnie trzeba pochwalić samą możliwość wyłączenia lampy – w modelach mini odpala się bez względu na warunki i fotografując w dzień musimy ją po prostu zasłonić. O bezsensownym zużyciu prądu nie wspominając.
Aparat domyślnie pracuje w trybie auto, ale mamy możliwość kompensacji ręcznej wybierając tryb jaśniej lub ciemniej, gdy podejrzewamy, że automatyka może się pomylić. Oprócz tego aparat oferuje dedykowane tryby selfie, krajobraz, oraz makro (aparat dobiera najwłaściwszy przedział ostrości), oraz wielokrotną ekspozycję która, podobnie jak w tradycyjnej fotografii pozwala ponownie naświetlić tę samą klatkę. Aparat oferuje też funkcję samowyzwalacza – klasyczny gwint na spodzie pozwala bowiem na mocowanie aparatu na statywie.
Oczekiwanie dla wprowadzenia formatu kwadratu wydawało się oczywiste, podobnie jak oczywisty wydawał się tak długi opór producenta przed jego wprowadzeniem (rodzina Instax ma już równo 20 lat!). Kwadrat bezpośrednio kojarzy się z Polaroidem, czyli głównym konkurentem, który teraz, pod marką Polaroid Originals, ponownie próbuje wskrzesić legendę i powalczyć o masowego odbiorcę.
Po lewej film Polaroid 600, po prawej Instax Square
Kwadrat jest oczywiście formatem bardzo wdzięcznym, o czym dobrze wiedzą fotografowie, którzy fotografowali kiedyś na tradycyjnych filmach 120 formatu 6x6. Przede wszystkim wymusza zupełnie inny sposób kadrowania – umieszczanie głównego motywu w centrum, lub kreatywne przesuwanie go a nawet przycinanie. To oczywiście indywidualna kwestia, faktem jest jednak że praca z kwadratem jest prosta i przyjemna również dla zupełnych amatorów, którzy do tej pory zetknęli się z nim wyłącznie na Instagramie.
Producent cały czas posługuje się tą samą wysokością wkładów, w zależności od tego czy jest to typ Mini, Wide, czy Square zmieniając jedynie jego szerokość. W efekcie samo zdjęcie z Instax SQ jest wyraźnie mniejsze (86 x 72 mm) od klasycznego Polaroida (88 x 107 mm). Dla jednych będzie to wada, dla innych zaleta.
Wygląda na to, że receptura pozostaje niezmieniona, pod względem jakości obrazu zdjęcia nie różnią się bowiem od tych wykonanych innymi modelami, a najbardziej odczuwalną różnicą będzie sam format zdjęć. Dużo zależy nadal od nas. Jeśli ustawienia ostrości i ekspozycji zostały poprawnie dobrane do panujących warunków, możemy się spodziewać, kontrastowych dobrze nasyconych i zadowalająco ostrych ujęć.
Tym co odróżnia zdjęcia Instax od Polaroidów jest też nadal przewidywalność efektów. Kolorystyka choć charakterystycznie chłodniejsza, nadal pozostaje dość wierna, choć oczywiście efekty potrafią zaskakiwać. By dowiedzieć się co tak naprawdę można wyciągnąć z materiałów światłoczułych Instax, potrzeby byłby aparat z odpowiednio zaawansowaną optyką. W ofercie Fujifilm póki co takiego nie ma.
W trybie makro, wybieranym ręcznie na tylnym panelu, możemy ostrzyć w przedziale odległości 30-50 cm. Tryb ten przydaje się, gdy chcemy wypełnić tematem kadr lub skupić uwagę na detalach lub wzorach, ale korzystanie z niego wymaga pewnej wprawy. Problemem jest przede wszystkim paralaksa, która jak wiadomo, w aparatach z wizjerem lunetkowym odsuniętym od osi obiektywu, wyjątkowo dokuczliwa jest właśnie podczas fotografowania z małych odległości.
Pierwsze próby nie były zachęcające - fotografując stokrotkę umieściliśmy ją centralnie w środku kadru. Niestety ku naszemu zdziwieniu, na wywołanym zdjęciu w ogóle jej nie było! Paralaksy w aparatach Instax, bez względu na model, trzeba po prostu się nauczyć, by intuicyjnie przekadrowywać komponując zdjęcie.
Kolejnym trybem, który pozwala na kreatywne eksperymenty, jest wielokrotna, a dokładnie dwukrotna ekspozycja, czyli możliwość dwukrotnego naświetlenia tego samego „listka” by dwie sceny przenikały się na finalnym ujęciu. I tym razem przydaje się pewne doświadczenie i trzeba przygotować się na to, że tworzenie efektownych zdjęć będzie wymagało eksperymentów. Zasadą znaną nie od dziś jest odpowiednie dobieranie tematów – dobrze gdy pierwsze ujęcie tworzy ciemne tło, dla drugiego, wyraźnie jaśniejszego.
Ciekawą nowością są dodawane w zestawie nasadki barwiące światło błysku wbudowanej lampy. Nie ma w tym żadnej filozofii – po prostu nasuwamy je na palnik a efekty przypominają te uzyskiwane za pomocą żelowych filtrów do lamp systemowych. Rezultaty są ciekawe - to z pewnością fajne urozmaicenie i dobra zabawa!
Najnowszy SQ6 to obecnie bez wątpienia najlepiej zaprojektowany Instax. Świetny design, solidne wykonanie, rozwinięte funkcje dodatkowe i przede wszystkim kwadratowy format składają się na aparat, który ma naszym zdaniem wszelkie podstawy by odnieść rynkowy sukces. Akceptowalna wydaje się też sama cena aparatu (ok. 599 zł), choć jak zawsze najtrudniejsza do przełknięcia dla użytkowników będzie cena wkładów, które w wariancie SQ są o ok. 10 zł droższe niż wkłady mini (ok. 43 zł).