Obiektywy
Viltrox AF 135 mm f/1.8 LAB Sony E - zaawansowana portretówka w rozsądnej cenie
85%
Druga generacja OM-D E-M1 to prawdziwa rewolucja i przekroczenie kolejnych fotograficznych barier - obiecuje producent. Czy nowy Olympus faktycznie okaże się konkurencją dla profesjonalnych lustrzanek?
Po co zmieniać dobre i sprawdzone rozwiązania? Wygląda na to, że z takiego założenia wyszli właśnie projektanci nowego Olympusa. Na pierwszy rzut oka OM-D E-M1 Mark II to wręcz wizualna kalka swojego poprzednika. Ogólny design pozostał niezmieniony, przez co korpus wygląda niemal identycznie. To dobrze, bo aparat dalej prezentuje się surowo i zadziornie.
Olympus OM-D E-M1 Mark II vs Olympus OM-D E-M1
Koncept bryły pozostał niezmieniony, ale po chwili dostrzeżemy delikatny lifting. Na pierwszy plan wysuwa się masywniejszy, o wiele głębszy i lepiej wyprofilowany grip aparatu. Również anatomiczny profil dla kciuka został wyraźniej zaakcentowany, co jeszcze bardziej poprawia wygodę chwytu.
Wprowadzone konstrukcyjne zmiany odbiły się na gabarytach i wadze nowego E-M1 - jest nieco cięższy, dłuższy i szerszy, ale minimalnie niższy od swojego poprzednika. Teraz wymiarami bliżej mu do głównego rywala, modelu Fujifilm X-T2.
Nowy Olympus pod wieloma względami ma także skutecznie konkurować z reporterskimi lustrzankami. Jednym z ważniejszych argumentów przemawiających za konstrukcją Mikro Cztery Trzecie jest wyjątkowa mobilność i kompaktowość całego systemu, przy jednoczesnym zachowaniu solidnego wykonania i dużej wytrzymałości. Wystarczy zaznaczyć, że OM-D E-M1 Mark II z obiektywem M.Zuiko 12-40 mm f/2.8 PRO (ekwiwalent 24-80 mm) waży około kilograma (Nikon D5 z 24-70 mm f/2.8 to niemal 3 kg). O widocznych różnicach w rozmiarze nawet nie będziemy wspominać.
Producent przyłożył się również do starannego wykończenia detali, a body zostało wyłożone dość chropowatą fakturą wyglądem imitującą skórę. Całość wygląda dobrze i z pewnością może przypaść do gustu. Co więcej, pokrętła górnej ścianki są duże, mają wyraźne żłobienia i stawiają odpowiedni opór. Podobnie jest z przyciskami znajdującymi się na tylnym panelu.
Pozostajemy jeszcze przy tylnej ścianie aparatu, bo to tam zaszły największe konstrukcyjne zmiany. Wprawdzie dotykowy i 3-calowy ekran nowego E-M1 ma taką samą rozdzielczość co poprzednik, ale zmieniono mechanizm jego uchylania. Pierwsza generacja zapewniała ruch w dwóch płaszczyznach - w górę i w dół. Natomiast w nowym modelu mamy do czynienia z rozwiązaniem przegubowym znanym z aparatów OM-D E-M5 Mark II i PEN-F. Tak więc ekran możemy maksymalnie odchylić o 180 stopni i obrócić o 270 stopni. Pomaga to w efektywnym komponowaniu ujęć z niewygodnych pozycji i kątów patrzenia - zarówno w poziomie jak i w pionie. Ponadto ekran bardzo starannie wpasowano w bryłę aparatu. Co więcej - dzięki przegubowemu mechanizmowi – ekran możemy złożyć wrażliwą stroną do środka, co dodatkowo chroni jego powierzchnię przed porysowaniem podczas przenoszenia i transportu.
Szkielet wykonano z lekkiego i wytrzymałego stopu magnezu a całość została dokładnie uszczelniona i przygotowana do pracy w najbardziej ekstremalnych warunkach. Słowem, do wnętrza nie ma prawa przedostać się ani kurz ani woda. Nie bez znaczenia jest również bardzo dobre spasowanie poszczególnych elementów konstrukcji - w tym również części ruchomych.
W OM-D E-M1 Mark II w końcu mamy też dwa sloty na karty SD, z czego jeden jest kompatybilny z szybkimi kartami UHS-II. Otrzymaliśmy także złącze USB 3.0, wbudowane w korpus gniazdo mikrofonowe i słuchawkowe, a także gniazdo HDMI Direct 4:2:2, które umożliwi podpięcie zewnętrznych monitorów lub rejestratorów, co z pewnością docenią filmowcy.
Ponadto gorąca stopka została wyposażona w dodatkowy pin. Wszystko po to, by umożliwić pracę z nową lampą błyskową FL-900R.
Poza tym pochwalić musimy przemyślane umiejscowienie gwintu statywowego. Dzięki temu otrzymujemy możliwość wymiany baterii, nawet gdy aparat jest zamocowany na statywie.