Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Fotografia natychmiastowa ma wielu fanów. Instax Wide 300 jest najnowszą propozycją firmy Fujifilm i oferuje dwa razy większy format zdjęć niż modele mini. Postanowiliśmy przetestować jak się nim fotografuje.
Wyglądem Instax Wide 300 nawiązuje do aparatów serii X firmy Fujifilm, jak na przykład Fujifilm X100. W podobnym stylu wykonany był już także mniejszy brat Instax mini 90. Jest to zupełnie inne podejście do tematu niż obły design modelu Instax 210. Mimo że całość jest wykonana z plastiku, to jakość materiałów jest bardzo dobra i robi solidne wrażenie, a połączenie srebra i czerni wygląda nawet całkiem elegancko. Niestety egzemplarz, którego dostaliśmy do testów miał wyłamany zatrzask pokrywy baterii, więc na zdjęciach może wyglądać, że jest ona źle spasowana. W rzeczywistości wszystkie elementy są zmontowane bardzo dobrze.
W stosunku do modelu 210 poprawiono też ergonomię i naszym zdaniem jest to duży postęp. Przede wszystkim włącznik aparatu został umieszczony - w najlepszym możliwym miejscu - wokół spustu, a nie z boku jak w 210. Mamy więc do niego szybki i intuicyjny dostęp. Poprawiono też uchwyt. Model Wide 300 bez problemu obsłużymy jedną ręką, ale producent pomyślał również o wygodnym oparciu drugiej ręki. W rezultacie testowany aparat mimo swoich rozmiarów trzyma się bardzo wygodnie. Od razu warto wspomnieć, że Instax Wide 300 jest bardzo duży - w najszerszym miejscu ma prawie 17 cm. Nie widać tego na zdjęciach aparatu, co jest zapewne zasługą projektantów, ale w rzeczywistości rozmiar zaskakuje praktycznie przy każdym wyjęciu z torby. Jest za to stosunkowo lekki.
Pracę z "trzysetką" zaczynamy od załadowania 4 baterii paluszków i kasety (wkładu) ze zdjęciami. Standardowo wkłady mają 10 zdjęć (tak jak Instax mini). Ładowanie wkładu nie powinno sprawić kłopotu. Właściwe ustawienie oznaczone jest żółtym paskiem na obudowie aparatu, który musi zejść się z takim samym na obudowie kasety. Trzeba jedynie pamiętać, że pierwsze "zdjęcie" po załadowaniu nowego wkładu to zaślepka - czarna zasłonka zabezpieczająca materiał światłoczuły podczas magazynowania. O liczbie pozostałych zdjęć informuje nas elektroniczny licznik na tyle obudowy. Warto w tym miejscu wspomnieć, że koszt wkładu z 10 zdjęciami to 34-40 zł, a więc całkiem sporo. Z tyłu aparatu znajdziemy jeszcze przyciski obsługi lampy błyskowej i korekty ekspozycji L/D. Przez małe okienko w tylnej pokrywie możemy sprawdzić fizyczną obecność wkładu.
Po włączeniu aparat dosyć szybko nadaje się do pracy - jest to czas w granicach 1 sekundy, a więc całkiem krótki. Automatycznie otwiera się osłonka przedniej soczewki i wysuwa się tubus obiektywu. Zaraz po uruchomieniu aparat zawsze ustawia się w trybie ostrzenia w zakresie 0,9-3 m. Aby fotografować dalsze obiekty, musimy przestawić ogniskową przekręcając pierścień na obiektywie. Po wyłączeniu instaksa tę czynność trzeba powtórzyć. Zapominalscy część zdjęć krajobrazów będą mieli nieostre - o przestawieniu trzeba pamiętać. Dyskusyjną jest sprawa czy to wada, czy zaleta. Czynność wykonywana jest elektrycznie, więc technicznie nie powinno być problemu, żeby aparat pamiętał ostatnie ustawienie. Z drugiej strony jednak powrót do pierwszego ustawienia powoduje, że zawsze wiemy, że musimy po włączeniu aparat przestawić obiektyw na dalsze obiekty - bez sprawdzania. Naszym zdaniem, to raczej zaleta, tyle, że wymaga przyzwyczajenia.
Obraz kadrujemy za pomocą wizjera optycznego wystające z boku obudowy. Wyposażony jest on w diodę sygnalizującą naładowanie lampy błyskowej. Element wizjera jest mocno oddalony od osi układu optycznego aparatu, więc należy się spodziewać bardzo silnej paralaksy. Niestety w samym wizjerze nie mamy nawet symbolicznej ramki, która ułatwi nam zgadnięcie, w którą stronę przesunąć kadr, żeby uwzględnić zjawisko paralaksy. Będziemy o tym pisali w następnym rozdziale więcej.
Zrobione zdjęcia wysuwają się u góry obudowy. Ważne, żeby tego procesu nie przyspieszać na przykład ciągnąc za zdjęcie, ale dać aparatowi możliwość wysunięcia "odbitki" aż do zatrzymania. W przeciwnym razie możemy zaburzyć proces wywoływania zdjęcia przez chemikalia zawarte w warstwach papieru światłoczułego. Samo zdjęcie wywołuje się około 2 minut. To dłużej niż w przypadku instaksa mini, co jest zrozumiałe. Od razu też chcemy obalić mit związany z wachlowaniem odbitką - to nie przyspiesza procesu wywołania.
Na stronach producenta możemy przeczytać informację, że w zestawie z aparatem znajduje się soczewka pozwalająca zmniejszyć odległość ogniskowania. Niestety w komplecie otrzymanym od polskiego przedstawicielstwa producenta, takiego akcesorium nie było.
Trzeba też wspomnieć, że dzięki temu, że aparat jest w dużej mierze analogowy, to zużycie baterii jest bardzo małe. My podczas całego testu korzystaliśmy z zestawu paluszków otrzymanego z aparatem i jeszcze działały one gdy odsyłaliśmy testowany egzemplarz.
Podsumowanie tej części:
+ elegancki design
+ dobra ergonomia mimo rozmiarów aparatu
+ dobre materiały wykończeniowe
+ szybkie uruchamianie
+ prosta obsługa
+ małe zużycie baterii
- duży rozmiar aparatu
- wysoka cena wkładów
- daleko umieszczony wizjer bez oznaczenia paralaksy