Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Rekordowa rozdzielczość w segmencie APS-C, śledzenie oka i filmowanie 4K bez cropa to bez wątpienia atuty tej uniwersalnej lustrzanki. Ale czy to wystarczy? Sprawdzamy jak EOS 90D wypada na tle bezlusterkowej konkurencji.
Pod względem stylistyki EOS 90D do złudzenia przypomina model 80D. Praktycznie nie zmieniły się wymiary, jest za to lżejszy o 30 gramów, i teraz waży 701 g. Korpus jest sztywny, ale obudowę wykonano z tworzyw sztucznych. Choć z pewnością są bardzo wytrzymałe, czuć w rękach lekkość plastiku i puste przestrzenie wewnątrz skorupy. Wszystkie elementy łącznie z przyciskami oraz mocowaniem wyświetlacza i lampy są jednak wzorowo spasowane i pracują bez zastrzeżeń.
Uchwyt jest głęboki i świetnie wyprofilowany. Tradycyjnie pokryto go twardą okleiną, która nie ślizga się przy kontakcie z dłonią. Razem z tylnym profilowaniem pozwala na pewny chwyt, a jednocześnie - z lżejszymi obiektywami - umożliwia swobodne operowanie przyciskami będącymi w zasięgu palca wskazującego i kciuka. Przy stosowaniu cięższych szkieł, środkowy palec staje się zbyt obciążony, więc automatycznie zaczynamy podtrzymywać aparat lewą ręką.
Dodatkową zaletą tego korpusu są uszczelnienia, choć oczywiście nie tak solidne jak w topowych EOS-ach. Przy pokrywie baterii mamy pełne piankowe wypełnienie, ale przy gnieździe kart pamięci już nie - wąskie uszczelki przyklejono tylko od frontu i od strony zawiasu. Dobre i to, ale szkoda, że nie dopracowano ich w pełni.
Zestaw złącz jest w zasadzie taki sam, jak w 80D. Pod jedną zaślepką wyjście mikrofonu i odsłuch, pod drugą złącze wężyka spustowego, a pod trzecią HDMI i USB. Jedyna różnica to właśnie gniazdo USB, które z Mini zmieniło się na Micro. Niewielki to zysk, bo oznacza to, że nadal mamy do dyspozycji standard 2.0, bez możliwości bezpośredniego ładowania akumulatora. O USB-C i szybkim theteringu możemy więc na razie zapomnieć.
Systematyka obsługi 90D jest typowa dla lustrzanek EOS i generalnie niczym nas nie zaskakuje. Przycisków jest sporo i najczęściej wykorzystywane ustawiania zmienimy raz dwa. W stosunku do poprzednika nie ma zbyt wiele zmian, ale jedna jest bardzo istotna - joystick. To nie nowość w tej linii lustrzanek - rezygnowano z niego wraz z pojawieniem się modelu 60D. W 90D powraca i od razu jest szeroki i wygodny, jak w 5D Mark IV. Działa w 8 kierunkach, a wciskając go można potwierdzić wybór. Sprawdza się rewelacyjnie, szczególnie przy zmianie punktu autofokusa.
Pojawienie się joisticka wymusiło małą reorganizację w układzie po prawej stronie wyświetlacza. Przycisk Q przesunął się niżej, a Odtwarzanie powędrowało na sam dół i teraz znajduje się w towarzystwie przycisku kasowania zdjęć. W prawą stronę z kolei przesunął się przełącznik Lock. Kosmetyczne zmiany dotknęły też przełącznik trybu filmowego i pokrętło funkcyjne wokół przycisków kierunkowych - ma teraz drobniejszą fakturę, ale dość dobrze przylega do kciuka.
Koło trybów jest teraz bardziej przejrzyste. Zniknęły tryby Bez błysku i CA (Creative Auto), przez co zrobiło się na nim luźniej. Funkcje te znajdziemy teraz w zielonym trybie A+.
Menu w systemie EOS jest jednym z najbardziej przystępnych i wygodnych, przede wszystkim ze względu na jednoekranowy system. Canon 90D ma 6 głównych zakładek (Fotografowanie, Odtwarzanie, Łączność bezprzewodowa, Ustawienia, Funkcje użytkownika i Menu własne), a te z kolei własne podstrony. Po menu można poruszać się za pomocą joisticka, przycisków kierunkowych, pokręteł funkcyjnych albo dotykowo - pełna dowolność - to lubimy!
Nieustająco podoba nam się również “szybkie” menu wyświetlane po naciśnięciu przycisku Q, znane ze wszystkich aparatów EOS. To zbiór czytelnych kafelków z najczęściej używanymi funkcjami, a prostota tego układu to właśnie jego główna zaleta. Między opcjami możemy przeskakiwać joistickiem, przyciskami kierunkowymi, ale chyba najwygodniej zrobimy to dotykowo.
W C.Fn III znajdziemy opcje personalizacji przycisków w znanej, czytelnej formie. Każdemu towarzyszy schemat aparatu z zaznaczonym przyciskiem, którego funkcję chcemy zmienić. Łącznie ze spustem migawki możemy edytować funkcje 9 przycisków, w tym funkcyjnemu na obiektywie i pokrętłom sterującym. Niestety tylko SET ma zróżnicowaną listę opcji do wykorzystania, w pozostałych przypadkach wybór jest dość ograniczony.
Na kole nastaw mamy ponadto dwa własne tryby fotografowania. Pod pozycjami C1 i C2 możemy zapisać globalne ustawiania aparatu, np. do zdjęć pojedynczych, oraz do dynamicznych lub w pomieszczeniach i na zewnątrz, aby w jednej chwili przestawić się na właściwy program.
EOS 90D odziedziczył pentapryzmatyczny wizjer o powiększeniu 0.95x po poprzedniku. Na stałe wyświetla tylko podstawowe parametry ekspozycji - czas, przysłonę, ISO oraz podziałkę kompensacji ekspozycji. Do tego wskaźnik zużycia baterii oraz pojemność bufora. W menu możemy dodatkowo aktywować elektroniczną poziomnicę oraz siatkę kadrowania. Przejrzyście wyglądają też wskaźniki wyboru obszarów ostrości, ale ikon trybu autofokusa, czy pomiaru światła już w wizjerze nie zobaczymy. Odpowiadające im przyciski gaszą wszystkie kontrolki w wizjerze i zmuszają do zerkania na ekran pomocniczy lub główny. Jeśli ta lustrzanka ma konkurować z bezlusterkowacami, na funkcjonalności wizjera nie powinno się oszczędzać.
Ekran główny to także spadek po 80D. Zamocowano go na bocznym przegubie można więc obracać go do pozycji selfie i składać do wewnątrz, aby chronić przed zarysowaniem w transporcie.
Rozdzielczość 1.04 Mp nie powala na kolana, ale szczegółowość wyświetlanego obrazu jest dobra. Kolorom trudno cokolwiek zarzucić, nawet gdy patrzymy na ekran pod dużym kątem. Regulacji jasności można dokonać w 7-stopniowej skali. Przy maksimum wyświetlacz świeci mocno, ale na kadrowanie w pełnym słońcu to nadal za mało. Kontrast mocno spada i bardzo trudno ocenić ekspozycję i szczegóły w cieniach.
Wyświetlacz jest oczywiście w pełni dotykowy i obsługuje typowe gesty, jak w smartfonie. W trybie odtwarzania zdjęcia można przeglądać przesuwając palcem i powiększać, dwukrotnie stukając lub rozsuwając palce.
W pełni dotykowo można też wybierać opcje głównego i szybkiego menu, oraz wskazywać punkt ostrości i wyzwalać migawkę w trybie podglądu na żywo.
W nowym korpusie nie zabrakło też wyświetlacza monochromatycznego. Jest praktycznie taki sam jak u poprzednika. Wyświetla parametry ekspozycji i główne ustawienia aparatu odpowiadające przyciskom na korpusie. Z jego pomocą zmienimy więc tryb migawki czy autofokusa, ale balansu bieli, albo jakości zdjęć, tak jak w bardziej zaawansowanych EOS-ach, już nie.
Ustawienia łączności bezprzewodowej znajdziemy w fioletowej zakładce. EOS 90D może łączyć się poprzez Bluetooth lub Wi-Fi, ale do wykorzystania wszystkich możliwości aplikacji Canon Camera Connect potrzebne są oba kanały.
Najwygodniej sparować urządzenia poprzez Bluetooth, bo potem aplikacja sama już nawiąże połączenie Wi-F z aparatem. Wykonując kolejne polecenia krok po kroku bez problemu skomunikujemy oba urządzenia. Połączenie jest stabilne i nie zrywa się nawet po restarcie aparatu.
Możliwości Camera Connect są bardzo duże. Aplikacja pozwala zajrzeć na kartę pamięci, przejrzeć wykonane zdjęcia i filmy oraz pobrać je na smartfona w rozmiarze oryginalnym lub zmniejszonym. Aktywowanie opcji automatycznego transferu pozwoli nawet przesyłać zdjęcia z aparatu na telefon zaraz po ich zrobieniu - można przesyłać pliki JPEG w oryginalnym rozmiarze lub przeskalowane do 2 Mp. To sposób na szybką edycję naszych ujęć na smartfonie czy tablecie i publikację w social mediach.
Oprócz tego Canon Camera Connect umożliwia zdalne starowanie aparatem na dwa sposoby. Podczas łączenia się przez Wi-Fi na ekranie smartfona wyświetlony zostaje obraz na żywo z aparatu. Oprócz wyzwalania migawki można wybierać dotykowo punkt ostrości, zmieniać parametry ekspozycji i różne ustawienia, takie jak balans bieli, tryb AF. Po przestawieniu w tryb wideo można oczywiście filmować zdalnie. Jedyny minus to opóźnienia w wyświetlaniu obrazu na smartfonie. Trzeba się do tego przyzwyczaić i być cierpliwym.
Połączenie przez Bluetooth pozwala z kolei aktywować na smartfonie rodzaj pilota zdalnego sterowania, który wyzwala migawkę na odległość czy rozpoczyna nagrywanie filmów, a także bez dotykania aparatu umożliwia przegląd na nim ujęć, również w powiększeniu.
Wśród dostępnych opcji aplikacji Canona jest także geotagowanie zdjęć na bazie GPS-u w telefonie. Bezprzewodowa komunikacja umożliwia ponadto łączenie aparatu z komputerem poprzez oprogramowanie EOS Utility. Poza tym aparat może także bezprzewodowo łączyć się z drukarką, umożliwiając bezpośrednie drukowanie. Kolejną dostępną opcją jest przesyłanie plików z aparatu prosto do serwisu Canon iMage Gateway, darmowej platformy do katalogowania zdjęć i dzielenia się nimi, lub - za jego pośrednictwem - na chmury takie jak Google Drive czy Flickr.