Wykonanie i ergonomia

Wyniki testu:
Jakość obrazu:
7
Ergonomia:
9
Cena / Jakość:
6
Wydajność:
9
Funkcjonalność:
8
Nasza ocena:

83%

Pierwszy reporterski korpus Olympusa wzbudził wiele kontrowersji. Dla jednych to aparat, na który czekali od dawna, dla innych - zaprzeczenie idei Mikro 4/3. Czy na rynku jest dziś miejsce na konstrukcję tego typu? Przekonajmy się co potrafi najnowszy OM-D!

Autor: Maciej Luśtyk

7 Sierpień 2019
Artykuł na: 49-60 minut
Spis treści

Wykonanie i ergonomia

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to oczywiście bryła aparatu ze zintegrowanym pionowym gripem. Zdaniem wielu kłóci się to z ideą kompaktowego bezlusterkowca, którą od lat forsuje producent. Body wraz z bateriami waży 997 g i mierzy 144,4 x 146,8 x 75,4 mm - to oczywiście mniej niż w przypadku lustrzankowej konkurencji, (tej klasy korpusy potrafią ważyć nawet 1,5 kg), a pod uwagę trzeba też wziąć również znacznie mniejsze i lżejsze szkła, ale w zestawieniu z pełnoklatkowym Sony A9 z dołączonym gripem, różnica nie jest już tak wyraźna. Z kolei podobne rozmiary było w stanie zachować Fujifilm projektując średnioformatowy model GFX100. Z drugiej strony trend powiększania topowych body widoczny jest także u konkurencji. Aparat ma niemal identyczny rozmiar jak Panasonic G9 z dołączonym battery gripem.

Trzeba jednak przyznać, że nowy korpus naprawdę świetnie leży w ręce. Grip jest wystarczająco głęboki, by wygodnie zmieścić na nim całą, nawet dużą dłoń, a tylny panel daje pewne oparcie dla kciuka. Mamy jednak wrażenie, że korpus nie jest zbyt dobrze wyważony i nieco przeważa na lewą stronę (w przypadku pionowego chwytu wyważenie jest natomiast doskonałe). Bardzo dobrze wypada za to kwestia umiejscowienia spustu, pokręteł funkcyjnych i poszczególnych przycisków, które są też odpowiednio większe niż w przypadku wcześniejszych odsłon linii E-M1 i dużo lepiej wyczuwalne. Biorąc korpus do ręki po raz pierwszy, mieliśmy wrażenie jakbyśmy znali go od dawna.

Doskonałe wrażenie robi też wprowadzony po raz pierwszy w serii OM-D joystick AF, oznaczony wypustkami przycisk ISO czy “tarcza funkcyjna” na górnym panelu  (rozwiązanie podobne jak w przypadku lustrzanek Nikona), ale naszym zdaniem bardziej praktyczne, ze względu na możliwość szybkiej jednoczesnej kontroli dwóch parametrów (za pomocą pokręteł funkcyjnych), po wciśnięciu każdego przycisku.

Nie można też nie zwrócić uwagi na fakt obecności osobnego przycisku odpowiadającego za kontrolę zapisu (CARD) czy aż 4 przyciski funkcyjne z przodu korpusu, co biorąc pod uwagę i tak dużą liczbę fizycznych kontrolerów pozwoli nam na bardzo precyzyjną personalizację.

Warto zwrócić uwagę również na blokady pokrywy kart i slotu baterii, wcale nie oczywisty fakt, że w przypadku podłączenia mikrofonu możemy bez problemu korzystać z funkcji obracania ekranu czy też obecność złącza DC 9V, które pozwoli nam zasilać aparat z sieci, bez konieczności stosowania adapterów i akumulatorów dummy.

Ale i w przypadku zasilania z ogniw aparatu E-M1X nie powinien stwarzać problemów. Body mieści dwie baterie BLH-1, które w przypadku włączonego trybu oszczędzania energii powinny wystarczyć na wykonanie około - uwaga - 2500 zdjęć. Oczywiście cały korpus jest też uszczelniony przed kurzem i zachlapaniami (norma IPX1), a także odporny na mróz (do -20°C).

Pod względem staranności wykonania nowe body to najwyższa półka i zdecydowanie jeden z lepiej zaprojektowanych flagowych korpusów z jakimi mieliśmy styczność. Szkoda jedynie, że producent nie zdecydował się na zastosowanie pomocniczego ekranu LCD. Na górnym panelu jest dla niego miejsce i z pewnością byłby to miły ukłon w stronę przyzwyczajonych do tego rozwiązania użytkowników lustrzanek.

Wizjer i ekran

Jedynym podzespołem, do którego można się przyczepić jest wizjer elektroniczny. Choć naprawdę duży (powiększenie 0,83x), oferuje niską jak na dzisiejsze standardy rozdzielczość 2,36 miliona punktów (większość topowych bezlusterkowców oferuje już moduły o rozdzielczości 3,6 mln punktów i więcej), a do tego po zablokowaniu ostrości w przypadku sztucznego światła LED-owego, lub jarzeniowego, zauważymy charakterystyczne nieprzyjemne migotanie. Pochwalić należy natomiast dużą płynność odtwarzania podglądu oraz relatywnie dobre odwzorowanie kolorystyki i kontrastowości scen, choć na pewno nie jest to pod tym względem najlepszy wizjer, jaki widzieliśmy.

W przypadku tylnego ekranu względem poprzedniego modelu zmieniło się niewiele. Nie mamy więc raczej powodów do narzekań. Jest jasny, wyświetlany obraz kontrastowy, a system obracania wydaje się bardzo sztywny i solidny. Przed mimowolnym naginaniem ekran chronią dodatkowo wystające „półeczki”, a odwrócenie go pozwoli ochronić czuły panel przed przypadkowym uszkodzeniem w transporcie. Warto zwrócić uwagę na fakt, że jest to pierwszy obrotowy ekran w tego typu profesjonalnym korpusie. Szkoda jedynie, że nie jest nieco większy (przekątna 3 cale) - różnica względem paneli 3,2-calowych niestety rzuca się w oczy.

Menu i personalizacja

W nowym korpusie otrzymujemy niestety ten sam układ menu, co w modelu E-M1 Mark II. Jest logicznie i schludne, ale nadal przytłaczają wielopoziomowe zakładki, przez które trzeba przebrnąć. Dla przykładu w menu personalizacji znajdziemy 23 zakładki, z których każda zawiera 7 funkcji, których regulacja w większości wypadków wymaga zagłębienia się jeszcze w kolejne 2 lub 3 poziomy „podzakładek”. Tym samym konfigurowanie aparatu “pod siebie” to zadanie na długie popołudnie, a chęć szybkiej zmiany konkretnej funkcji może skończyć się migreną.

Sytuację ratuje bardzo dobrze rozplanowane szybkie menu pomocnicze (Super Control Panel). Łatwa w nawigacji tabelka oferuje nam błyskawiczny dostęp do  najbardziej potrzebnych ustawień, takich jak tryby zapisu, jakość zdjęć, ustawienia stabilizacji, tryb filmowy czy balans bieli. Niestety ma też ono spory minus - nie można go samodzielnie konfigurować. Co ciekawe producent, z niejasnych dla nas przyczyn, postanowił dać nam szybki dostęp do tak potrzebnych funkcji jak regulacja nasycenia czy kontrastowości obrazu JPEG, a nie pozwolił na szybką regulację parametrów Auto ISO, czy prędkości serii dla danego trybu migawki. Kilka kafelków pozostawił też po prostu pustych... Do tego dosyć dziwna implementacja dotyku. Poszczególne okienka jesteśmy w stanie zaznaczać palcem, ale już nie zawsze będziemy w stanie również dotykowo regulować poszczególnych wartości. W efekcie najszybsza i tak okazuje się nawigacja za pomocą wybieraka.

Trudno jednak narzekać na ogólne możliwości personalizacji aparatu. Olympus jako jedna z niewielu firm pozwala na przeprogramowanie działania niemal każdego przycisku czy funkcji. Zakres możliwości ingerencji w obsługę aparatu może przytłaczać i w niektórych wypadkach zakrawa o przesadę (np. regulacja czasu reakcji poszczególnych przycisków). Generalnie otrzymujemy zestaw, który zadowoli każdego. Łącznie 16 przycisków z możliwością personalizacji, do których przypiszemy w sumie 32 różne funkcje, w tym także możliwość bezpośredniego przywołania któregoś z trybów użytkownika (standardowo dostępne za pomocą pokrętła PASM). W niektórych przypadkach do jednego przycisku możemy przypisać po dwie opcje w ramach funkcji Multi Fuction.

Co jednak ciekawe aparat nie pozwala na przypisanie funkcji szybkiego przełączenia się między migawką mechaniczną, a elektroniczną, kontroli ustawień Auto ISO czy szybkiego uruchomienia systemu wykrywania twarzy i oka. Co prawda większość z tych funkcji możemy stosunkowo szybko aktywować w menu pomocniczym, biorąc jednak pod uwagę rangę aparatu, wydaje się to dość istotnym pominięciem.

Aparat nie zawodzi pod względem konfiguracji zapisu na kartach. Materiał możemy duplikować, rozdzielać pomiędzy karty różne rodzaje plików czy też potraktować drugą kartę jako zapas, który automatycznie uruchomiony zostanie po zapełnieniu pierwszej. Do tego możliwość swobodnej edycji folderów i nazw plików. Podoba nam się także możliwość określenia, z której baterii aparat ma korzystać priorytetowo (grip mieści dwa akumulatory BLH-1 znane z modelu E-M1 Mark II), co pozwoli na lepsze rozplanowanie cyklu ładowań, gdy nie wszystkie akumulatory są naładowane do pełna.

Funkcje bezprzewodowe

Standardowo już otrzymujemy moduły Wi-Fi i Bluetooth, które pozwolą nam na połączenie się z aplikacją mobilną Olympus Image Share oraz na bezprzewodowy tethering za pomocą programu Olympus Capture.

Dopracowana aplikacja Image Share pozwala swobodnie kontrolować większość najważniejszych parametrów i przełączać się pomiędzy trybami fotografowania, a niedawno przeszła lifting i teraz prezentuje się jeszcze lepiej. Bardzo sprawnie przebiega też proces parowania urządzeń - wystarczy zeskanować kod QR i wybrać aparat w funkcjach Wi-Fi telefonu. Szkoda jedynie, że pomimo obecności modułu Bluetooth jest on wykorzystywany tylko do szybkiego ponownego parowania urządzeń, a nie do stałej komunikacji z aparatem i przesyłania materiału na żywo tak, jak ma to miejsce u niektórych producentów.

Trudno zarzucić coś jednak zdalnej kontroli aparatu. Podgląd jest wyjątkowo płynny, a regulacja ustawień szybka, skuteczna i bezproblemowa. Podobnie sprawa ma się ze zdalną kontrolą systemu AF. Niestety rozczarował nas tym razem tryb podglądu. Po raz pierwszy w przypadku Olympusa mieliśmy problem z podejrzeniem materiału na karcie. Podczas korzystania z aplikacji kilkukrotnie przydarzyło się, że aparat informował o braku zdjęć na karcie i uniemożliwiał przesłanie plików, które się na niej znajdowały.

Jeśli zaś chodzi o funkcję bezprzewodowego tetheringu, można ją oceniać dwojako. Z pewnością będzie to duże udogodnienie dla osób pracujących w studio czy innych sytuacjach wymagających szybkiego podglądu materiału na dużym ekranie, ale same zdjęcia przesyłają się dosyć długo. Nie będzie to problemem w przypadku JPEG-ów (około 5 sekund), ale praca z RAW-ami może już zniechęcić, a to przecież w tym formacie będziemy pracować najczęściej. Plusem jest natomiast to, że możemy sprawić, by zdjęcia automatycznie były importowane do programu Lightroom - wystarczy uruchomić funkcję automatycznego importu i zaznaczyć do obserwowania folder aplikacji Olympus Capture.

Spis treści
Skopiuj link

Autor: Maciej Luśtyk

Redaktor prowadzący serwisu Fotopolis.pl. Zafascynowany nowymi technologiami, choć woli fotografować analogiem.

Komentarze
Więcej w kategorii: Aparaty
Leica Q3 43 - pierwsze wrażenia i zdjęcia przykładowe (RAW)
Leica Q3 43 - pierwsze wrażenia i zdjęcia przykładowe (RAW)
Po latach próśb, na rynku ląduje wreszcie Leica Q w wersji z obiektywem standardowym. Sprawdzamy, co ma do zaoferowania zestaw, na który tylu czekało.
16
Hover Air X1 - dron inny, niż wszystkie [TEST]
Hover Air X1 - dron inny, niż wszystkie [TEST]
Hover to dron zamykający esencję ujęć lotniczych w najprostszej możliwej formie, którą można obsługiwać bez żadnego kontrolera i która chce zmienić nasze myślenie o dronach....
23
Nikon Z6 III - test aparatu
Nikon Z6 III - test aparatu
Trzecia generacja Nikona Z6 ma już niewiele wspólnego z poprzednikiem. Czy nowy korpus ma szansę zdobyć szturmem rynek? Sprawdzamy jego potencjał…
63
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (1)