Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Lwia część specyfikacji zapożyczona z X-T3, wyraźnie poprawiony AF z funkcją wykrywania oka oraz dobrze znany korpus z jeszcze bardziej uproszczoną obsługą - czy to wystarczy, by X-T30 odniósł sukces w tym mocno obsadzonym segmencie bezlusterkowców?
Fujifilm konsekwentnie trzyma się klasycznej stylistyki. Malkontenci mogą powiedzieć, że aparat „wieje nudą“ - wizualnie to wciąż ten sam korpus (od premiery X-T10 w maju 2015), ale czy jest sens na siłę „ulepszać“ to co dobre i sprawdzone?
Pod względem wyglądu nowy X-T30 niemal w 100% przypomina swojego poprzednika. W tym miejscu spokojnie moglibyśmy odesłać Was do testu X-T20, gdyby nie fakt, że producent postanowił jednak nieco odświeżyć body.
Oba korpusy (choć pozbawione uszczelnień) wykonano po części z magnezu (górna i dolna płytka) oraz tworzyw sztucznych, które wydają się sztywne i wytrzymałe (na pewno nie mamy do czynienia z tanim plastikiem). Ogólny wygląd aparatu oraz jego linie poprowadzono w podobny sposób. Również wymiary body są mocno zbliżone, dzięki czemu akcesoria zakupione do modelu X-T20 będą zapewne mogły być użyte z X-T30.
camerasize.com
camerasize.com
Pokrętła (trybów pracy, czasu naświetlania i ekspozycji) wyfrezowano z aluminium, co dodatkowo podkreśla stylowy wygląd X-T30. Poza tym zostały zaprojektowane i wykonane z dbałością o szczegóły. Zastosowano także nową, bardziej chropowatą okładzinę wyglądem imitującą skórę, która teraz jest przyjemniejsza w dotyku. Świetnym uzupełnieniem górnego panelu jest także możliwość skorzystania z miękkiego spustu migawki lub podłączenia wężyka spustowego, co jest kolejnym ukłonem w stronę fanów klasyki. Podobać mogą się również niewielkie i pozbawione jakiejkolwiek faktury przyciski, które wyraźnie odstają od korpusu, przez co są odpowiednio wyczuwalne.
Niemniej przy bezpośrednim zestawieniu z poprzednikiem aparat naszym zdaniem nieco stracił. X-T20 był składany w Japonii, teraz produkcję przeniesiono do Chin. Odnosimy wrażenie, że standardy kontroli jakości nieco się obniżyły. Dla przykładu następca X-T20 otrzymał cieńszy o 1.3 mm ekran, który lepiej licuje się z obudową, ale już sam mechanizm jego odchylania (45 stopni w dół 90 stopni w górę) jest zdecydowanie luźniej osadzony i naciśnięty stuka o korpus (co widać i słychać na poniższym filmie).
Do minusów (po raz kolejny w tej serii aparatów!) musimy zaliczyć też umieszczenie gwintu bardzo blisko pokrywy baterii co utrudnia wymianę gdy aparat jest przymocowany do statywu. Natomiast w przypadku portów łączności (skryte pod klapą na lewej stronie korpusu) otrzymujemy: HDMI (Type-D), złącze USB-C, które nie tylko umożliwia ładowanie aparatu, ale także może posłużyć jako port do monitorowania poziomów audio oraz złącze mikrofonowe (wciąż 2,5 mm).
Nowe body przeszło niewidoczne w pierwszej chwili, ale bardzo istotne zmiany pod względem ergonomii. Z jednej strony korpus w znacznej mierze opiera się na manualnej i charakterystycznej dla Fujifilm systematyce obsługi, która naszym zdaniem jest jedną z najlepiej przemyślanych na rynku. Projektując tylną ściankę, producent sięgnął po rozwiązanie, z którym zetknęliśmy się w modelu X-E3. Rozwiązanie dość kontrowersyjne, które ma tylu samo zwolenników, co przeciwników - również w naszej redakcji głosy, co do trafności takiego projektu są podzielone.
Tylną ściankę aparatu pozbawiono więc klasycznego 4-kierunkowego wybieraka i zastąpiono go joystickiem, który daje nam precyzję i szybkość pod względem kontroli punku AF, zaś w kwestii nawigacji po funkcjach aparatu sprawdza się równie dobrze, jeśli nawet nie lepiej niż zwykły wybierak. W czym więc leży problem? Efektem tego rozwiązania jest pozbawienie nas 4 fizycznych przycisków, których funkcje od teraz realizowane są przez obsługę gestów ekranu dotykowego. Aby uruchomić którąś z przypisanych opcji musimy przeciągnąć palcem po ekranie w określonym kierunki. Niestety w praktyce okazuje się to mniej wygodne i nieco wolniejsze niż obsługa dobrze wyczuwalnych klawiszy.
Rozczarowuje zwłaszcza nawigacja po elementach wyświetlanych w ramach uruchomionych dotykowo zaprogramowanych funkcji. I tak, żeby przewinąć cały zakres dostępnych symulacji filmów musimy aż trzykrotnie przeciągnąć palcem po ekranie. Do tego żeby wcelować w pożądaną pozycję trzeba to robić dość wolno. Po opcjach możemy też nawigować za pomocą joysticka, przez co cały proces staje się nieco wygodniejszy, ale wtedy angażujemy już obie ręce. Poza tym problem napotkamy też w przypadku obsługi w rękawiczkach czy włączonej opcji dotykowego ustawiania ostrości - muśnięcie ekranu powoduje zablokowanie autofokusa, przy którym obsługa gestów nie działała. Tak więc de facto tracimy cztery przyciski funkcyjne na rzecz dotykowego AF (lub odwrotnie).
Z kolei dla użytkowników, którzy nie mają ochoty zagłębiać się w zawiłości aparatu lub manualnie dobierać wszystkich parametrów, przewidziano wygodny tryb Auto SR (aktywowany poprzez przesunięcie dźwigni górnego panelu). Różni się od klasycznego trybu Auto tym, że X-T30 sam oceni rodzaj fotografowanej sceny, na przykład krajobraz, makro czy portret oraz dobierze optymalne ustawienia dla danych warunków.
Warto również zauważyć, że aparat (pomimo porównywalnych rozmiarów) o wiele wygodniej trzyma się w dłoniach. Wszystko dzięki nieznacznie bardziej uwydatnionemu uchwytowi. Do tego rewelacyjnie przeprojektowano również anatomiczny profil kciuka, który jest mniejszy, ale za to wyraźniej odstaje od korpusu, co poprawia komfort pracy. Poza tym wkomponowano w niego przycisk aktywujący podręczne menu Q z 16 konfigurowalnymi pozycjami (z możliwością wyboru za pomocą dotykowego ekranu).
Mimo mniejszej liczby fizycznych przycisków X-T30 zapewnia taką samą możliwość personalizacji, co jego starsi bracia. Skonfigurować możemy do 8 pozycji (4 wirtualne gesty, 3 przyciski korpusu oraz tylny kołowy wybierak), do których przypiszemy ponad 30 opcji. Warto zaznaczyć, że standardowa konfiguracja zaproponowana przez producenta dla wielu osób wyda się optymalna, ale z pewnością niejeden fotograf skorzysta z tej możliwości i dostosuje poszczególne pozycje do własnego stylu pracy.
Poza tym, jak już zdążyliście zauważyć, X-T30 przychodzi do nas z layoutem dobrze znanym z ostatnich generacji aparatów Fujifilm. Z jednej strony jest ono przejrzyste oraz intuicyjne. Wszystko dzięki odpowiedniemu ułożeniu i nazwaniu 7 pionowych zakładek, które zostały pogrupowane w logiczny sposób. Poza tym użytkownicy mogą zapisać najczęściej odwiedzane i używane opcje w zakładce Moje Menu. Niemniej z drugiej strony zostały także powielone dobrze znane błędy i niedociągnięcia. Wciąż nie otrzymaliśmy możliwości nawigowania za pomocą dotykowego ekranu. W tym celu skorzystać musimy z fizycznego joysticka. Poza tym X-T30 nie zapamiętuje też ostatnio wybranej pozycji menu i po ponownym uruchomieniu aparatu musimy po raz kolejny „przeklikiwać“ się do wybranej pozycji.
W stosunku do poprzednika otrzymujemy minimalne usprawnienia wizjera elektronicznego OLED (rozdzielczość 2.36 Mp, około 100% pokryciu kadru, 0.62x powiększenie obrazu). Jego jasność wzrosła z 500 cd/m2 do 800 cd/m2. Zyskujemy także większą płynność odświeżania obrazu (100 kl./s w trybie Boos), co oceniamy na plus. Pochwalić musimy również dobre odwzorowanie ekspozycji i kolorystyki obrazu. Co więcej, nie zauważyliśmy też spadku rozdzielczości czy smużenia po zablokowaniu ostrości na słabiej doświetlone sceny. Celownik wciąż jest jednak stosunkowo mały (0.39“) i średnio kontrastowy - przynajmniej względem modułów, które producent zastosował w wyższych modelach.
Natomiast w przypadku infografiki otrzymujemy dobrze znane ustawienia. Oznaczenia są pogrupowane w ramkach na dole i górze wizjera, co naszym zdaniem jest najwygodniejszym z możliwych rozkładów. Ponadto sposób prezentowania informacji jest optymalizowany do pozycji w jakiej znajduje się aparat - portretowej lub panoramicznej.
Jeśli spojrzymy na samą specyfikację to nie zauważymy większych różnic w zastosowanym ekranie. Otrzymujemy dotykowy i odchylany w dwóch pozycjach wyświetlacz LCD o przekątnej 3 cali i rozdzielczości 1,04 Mp Zmieniły się jednak sposób mocowania (o czym już wspominaliśmy), jak również czułość ekranu dotykowego została widocznie poprawiona względem poprzednika. Niemniej pod tym względem X-T30 wciąż odstaje od konkurencji. System nadal z widocznym opóźnieniem reaguje na ustawianie ostrości.
Z kolei dotykowa kontrola położenia punktu AF podczas komponowania ujęć przez wizjer jest mało praktyczna. Wybrany przez nas aktywny wycinek ekranu nie przekłada się na cały obszar kadru, przez co konieczne jest kilkukrotne przeciąganie palcem po wyświetlaczu. W efekcie nie przebiega to tak szybko i precyzyjnie jak w przypadku konkurencyjnych modeli Sony, Olympusa czy Panasonika. Na szczęście dzięki obecność na korpusie joysticka nie będzie to często wykorzystywana metoda ustawiania punktu AF. Musimy jednak pochwalić błyskawiczne wczytywanie powiększonego podglądu po dwukrotnym dotknięciu ekranu.
Natomiast jeśli chodzi o jakość wyświetlacza to mamy mieszane odczucia. Bardzo dobrze odwzorowuje kolory, ale ma też wyraźną tendencję do rozjaśniania zdjęć, przez co niekiedy, kierując się jedynie jego wskazaniami otrzymywaliśmy niedoświetlone ujęcia o około 0,3-0,7 EV. Problem ten nasilił się podczas fotografowania jednostajnie oświetlonych scen w bezchmurny dzień. Warto więc na ekranie aktywować histogram (co ułatwi ogólną ocenę ekspozycji) lub w ustawieniach zmniejszyć jasność wyświetlacza.
X-T30 podobnie jak najnowsze bezlusterkowce Fujifilm został wyposażony w moduły Wi-Fi i Bluetooth. Dzięki temu otrzymujemy możliwość nie tylko zdalnego sterowania aparatem, lecz także przesyłania zdjęć na urządzenia mobilne - również w trybie automatycznego transferu. Co więcej, producent wreszcie zaktualizował aplikację Fujifilm Camera Remote, która teraz może pochwalić się nowym interfejsem, funkcją „album“, która umożliwia przeglądanie i przeszukiwanie zaimportowanych zdjęć, a także stabilniejszym połączeniem aparatu z urządzeniem mobilnym. To zmiany długo wyczekiwane przez użytkowników, ponieważ poprzednia osłona aplikacji pozostawała wiele do życzenia.
Zmiany na plus widać już po pierwszym odpaleniu Fujifilm Camera Remote, która teraz ma znacznie przyjemniejszy wygląd. Z nowym layoutem idzie w parze także zwiększona funkcjonalność i faktycznie stabilniejsze działanie. Parowanie aparatu z urządzeniem mobilnym jest wyjątkowo proste i szybkie - wyświetlane komunikaty dosłownie krok po kroku przeprowadzają nas przez cały proces. Co więcej, po wyjściu z aplikacji, ta zapamiętuje sprzęt, którego ostatnio używaliśmy, dzięki czemu ponowne połączenie sprowadza się zaledwie do kilku kliknięć.
Odświeżoną aplikacją musimy pochwalić za fakt, że zapisane zdjęcia przegląda się wyjątkowo szybko, zaś ich import przebiega bez żadnych komplikacji. Poza tym podczas pracy w dobrych warunkach oświetleniowych w zasadzie nie występuje jakiekolwiek opóźnienie pomiędzy ruchem aparatu, a obrazem wyświetlanym na ekranie smartfona lub tabletu. Słabiej wygląda to w ciemniejszych pomieszczeniach lub podczas fotografowania po zmroku - wtedy obraz do smartfona jest przesyłany z widocznym opóźnieniem.
Niemniej wraz z nowym wyglądem otrzymujemy też (niestety) dobrze znane błędy aplikacji. Wciąż nie jesteśmy w stanie przełączać się między trybami fotografowania. Przykładowo, by przejść z trybu manualnego (możliwość zmiany wszystkich parametrów ekspozycji) do trybu preselekcji czasu lub przysłony, musimy rozłączyć urządzenia. Następnie prawidłowo ustawić pokrętła na aparacie oraz ponownie sparować go z urządzeniem mobilnym. Jest to tym bardziej denerwujące i niezrozumiałe, że przecież możemy zdalnie - bez konieczności ingerencji w aparat - kontrolować parametry przysłony, czasu naświetlania i czułości matrycy (we wspomnianym trybie manualnym).