Wydarzenia
Polska fotografia na świecie - debata o budowanie kolekcji fotograficznej
Podczas dzisiejszej oficjalnej premiery nowych aparatów mieliśmy okazję bliżej przyjrzeć się pierwszemu korpusowi w systemie Z. Czy będzie godnym konkurentem dla bezlusterkowców Sony?
Dzisiejsza premiera to bez wątpienia najważniejsze branżowe wydarzenie tego roku. Oto na rynku pojawił się nowy pełnoklatkowy system, którego obecność na pewno odczuje konkurencja i który ma być dla producenta furtką do nowej ery fotografii.
System Nikon Z, bo o nim mowa, to przede wszystkim nowe, wyjątkowo duże mocowanie o średnicy 55 mm, oddalone od matrycy raptem o 16 mm. Przed premierą spekulowano, że będzie ono w stanie pomieścić nawet matrycę średnioformatową, podczas premiery jego rozmiar argumentowany był jednak tym, że rozwiązanie to pozwoli na znacznie większą elastyczność pod względem projektowania obiektywów, a same szkła będą mogły być też wyjątkowo jasne (np. zapowiadany obiektyw Nikkor 58 mm f/0.95 Noct).
Oprócz tego, do nowych korpusów dołączany będzie adapter FTZ, który pozwoli na podpięcie do nowego mocowania szkieł z systemu F. Niestety nie oferuje on pełnego wsparcia dla starszych obiektywów, gdzie system ostrzenia napędzany był słynnym nikonowskim “śrubokręcikiem”. Do tego, w przypadku szkieł Nikon F, nie będzie też w pełni działać 5-osiowa stabilizacja matrycy. Według producenta, stabilizacja w tym wypadku realizowana ma być hybrydowo, poprzez łączenie optycznej stabilizacji szkieł z systemem stabilizacji sensora, który w tym wypadku działać będzie w 3 osiach.
Adapter FTZ
Choć mieliśmy okazję zaznajomić się z adapterem, trudno powiedzieć jaką skuteczność oferuje, gdyż aparaty, z którymi mieliśmy do czynienia nie były wyposażone w finalną wersję oprogramowania i nie mogliśmy robić nimi zdjęć. Póki co, wydaje się, że ostrzenie przez adapter nie jest najszybsze, ale powstrzymamy się od pochopnych wniosków - podczas premiery panowały słabe warunki oświetleniowe, a nie mieliśmy też możliwości bezpośredniego porównania z systemem lustrzankowym.
Podczas premiery dostępny był jedynie 45-megapiskelowy model Nikon Z7, który na rynku pojawić ma się wcześniej (już pod koniec września), ale obydwa aparaty dzielą ze sobą dokładnie tę samą ergonomię i oprogramowanie, dlatego spodziewamy się, że wnioski wyciągnięte z użytkowania modelu Z7 będziemy mogli przełożyć w skali 1:1 na model Z6.
Sam korpus, na pierwszy rzut oka robi bardzo pozytywne wrażenie. Jest wyraźnie mniejszy od lustrzanek o podobnych możliwościach (134 x 101 x 68 mm) i znacznie lżejszy (675 g), ale nie na tyle, by praca z większymi szkłami mogła być nieprzyjemna. Przede wszystkim jednak bardzo dobrze leży w ręce. Grip i podpórka na kciuk gwarantują pewny chwyt, a odstęp między mocowaniem jest na tyle duży, by wygodnie zmieścić w nim palce. Pod tym względem nowy bezlusterkowiec prezentuje się lepiej niż chociażby Sony A7 III, w przypadku którego osoby z większymi palcami będą odczuwać dyskomfort.
Jeśli chodzi o samo wzornictwo, mamy mieszane uczucia. Aparat wygląda trochę tak, jakby był poskładany z kilku różnych systemów. Wizjer i górne pokrętło przywodzą na myśl bezlusterkowce Panasonica, układ przycisków i ogólna bryła - aparaty Sony. Nie oznacza to jednak, że nowe korpusy nie mogą się podobać. To ładnie zaprojektowane i bardzo dobrze wykonane konstrukcje.
Jakość poszczególnych elementów nie budzi żadnych podejrzeń, a nas cieszy dodatkowo fakt, że obydwa body zostały uszczelnione przed kurzem i zachlapaniami. Użytkownicy z pewnością to docenią, zwłaszcza że filozofia uszczelniania konkurencyjnych aparatów Sony, która polega na dokładnym spasowaniu plastikowych elementów wśród wielu budzi wątpliwości.
Bardzo dobrze prezentują się także przyciski i pokrętła. Są duże, wygodne, ruszają się z wyczuwalnym skokiem i oporem. Bardzo wygodny okazuje się także joystick AF, który działa precyzyjnie i szybko. Co prawda po jego wciśnięciu punkt AF nie powraca na środek, ale może to być kwestia wczesnej wersji firmware’u, z którym mieliśmy do czynienia. Pewne wątpliwości wzbudziło w nas jedynie duże nagromadzenie przycisków na dole tylnego panelu, co stwarza ryzyko przypadkowego wciśnięcia i znacznie utrudni obsługę w rękawiczkach. Na pewno jednak będzie można się do tego przyzwyczaić.
W przypadku ergonomii dziwi nas wspomniana już w porannym newsie o aparacie decyzja o zastąpieniu charakterystycznej dla bardziej zaawansowanych modeli producenta tarczy trybów, standardowym pokrętłem PASM. Biorąc pod uwagę brak dedykowanych przycisków do kontroli trybu pomiary światła, balansu bieli czy też dźwigni trybów seryjnych, rozwiązanie to będzie negatywnie wpływać na szybkość i komfort pracy. Wytłumaczeniem może być jednak to, że producent nie traktuje pokazanych dzisiaj modeli jako flagowców, przynajmniej jeśli mielibyśmy przyrównywać je do systemów lustrzankowych, w których królują modele takie jak Nikon D5 czy Canon EOS-1D X Mark II. Producent jasno zaznacza, że nowe aparaty mają być bezpośrednią konkurencją takich modeli jak Sony A7III, Sony A7R III, Canon EOS 5D Mark IV czy Canon EOS 5DS r.
Oprócz tego, otrzymujemy dwa przyciski funkcyjne na przednim panelu, które po konfiguracji mogą znacznie podnieść komfort pracy. Mimochodem model A7 staje się też konkurencją dla Nikona D850 i w ostatecznym rozrachunku prawdopodobnie w czasem przyciągnie do siebie zainteresowane nim osoby.
Pod względem konstrukcji, zwrócić uwagę należy jeszcze na dwie ważne kwestie. Otrzymujemy nową baterię EN-EL15b, która w parze z bezlusterkowym body oferować ma lepszą wydajność niż dotychczasowe modele EN-EL15a, ale w razie czego aparat będziemy mogli zasilać także tymi drugimi. Co więcej, aparat umożliwia ładowanie przez USB, co na pewno ułatwi pracę w terenie, gdzie będziemy mogli posilać się powerbankami.
Niestety nie wszystko jest tak kolorowe. Otrzymujemy bowiem tylko jedno wejście na kartę pamięci i to w dodatku w formacie XQD. Dla wielu, obecność tylko jednego slotu przekreśli aparat pod względem pracy zawodowej, a forsowanie na siłę drogiego standardu XQD również może odstraszyć potencjalnych kupców, a w szczególności osoby, które w pracy używają także innych aparatów. Producent decyzję tłumaczy tym, że tylko format QXD jest w stanie zapewnić optymalną szybkość dla bezproblemowej, płynnej pracy, ale dobrze wiemy, że szybkie karty SD UHS-II także dają sobie radę w podobnych zastosowaniach.
Duża pochwała należy się natomiast za implementację wizjera elektronicznego i ekranu dotykowego. Wizjer jest naprawdę wielki i wygodny (powiększenie 0,8 x), a rozdzielczość 3 690 000 punktów stawia go w ścisłej czołówce na rynku. Obraz jest kontrastowy, jasny i płynnie wyświetlany, nawet w słabym świetle. Można właściwie zapomnieć, że do czynienia mamy z wizjerem elektronicznym
Podobnie jest w przypadku ekranu o rozdzielczości 2 100 000 punktów. Wydaje się dobrze odwzorowywać ekspozycję i kolorystykę sceny, a reakcja na dotyk jest bardzo szybka i precyzyjna, choć dało się zauważyć delikatne opóźnienie podczas przeciągania palcem ramki AF. Ważne jednak, że dotykiem jesteśmy w stanie kontrolować wszystko, a nie tak, jak w przypadku aparatów Sony - tylko punkt AF i tryb podglądu (zresztą też nie w pełni). Dotykowa obsługa menu jest szybka i przyjemna, a bardzo wygodnym rozwiązaniem jest także pasek nawigacji pojawiający się w trybie podglądu, za pomocą którego możemy błyskawicznie, dotykowo “wertować” duże partie materiału.
Nie można tez zapomnieć o pomocniczym ekranie LCD na górnym panelu, który to pojawia się w pełnoklatkowym bezlusterkowcu dopiero po raz drugi (prekursorem był model Leica SL). Wyświetla on wszystkie najpotrzebniejsze informacje i z pewnością docenią go zawodowcy. Zapewne pozytywnie wpłynie też na pobór mocy, gdyż w celu podejrzenia parametrów nie trzeba będzie każdorazowo włączać ekranu.
Przy tym wszystkim kolejny raz pojawia się problem braku możliwości szybkiego uśpienia aparatu, tak jak robimy to w przypadku naszych smartfonów. Jeśli nie będziemy bowiem wyłączać aparatu po każdym zrobionym zdjęciu, będziemy musieli liczyć się z tym, że czujnik oka przy wizjerze, obijając się o nasze ciało będzie aktywował podgląd także w przypadku gdy aparat będzie zwisał na pasku, w stanie spoczynku. Rozwiązaniem może być opcja wyłączenia czujnika oka i aktywowania podglądu poprzez wciśnięcie do połowy spustu migawki, póki co nie wiemy jednak czy nowe korpusy ją oferują.
Choć na sprawdzenie aparatu nie mieliśmy wiele czasu, możemy już co nieco powiedzieć na temat jego działania. Warto zacząć tu od autofokusu. Choć może wydawać się to nieco dziwne, to właśnie 45-megapikselowy model oferuje więcej punktów AF - 493 względem 273 w modelu Z6. Producent tłumaczy to tym, że z racji mniejszych pikseli, musiał podwoić ich liczbę, by skuteczność ostrzenia mogła przebiegać na podobnym poziomie. Najważniejsze jednak, że w obydwu modelach otrzymujemy 90-procentowe pokrycie kadru w poziomie i pionie.
Jak przystało na zaawansowany aparat, czułość przeostrzania w trybie ciągłym możemy regulować, choć nie są to aż tak zaawansowane ustawienia jak w przypadku topowych lustrzanek, czy chociażby modelu Fujifilm X-H1. Niemniej jednak system AF wydaje się ostrzyć bardzo szybko i sprawnie, nawet w słabym świetle (deklarowana skuteczność do - 4EV), przynajmniej w przypadku kitowego obiektywu 24-70 mm f/4. Oczywiście rzetelnie sprawdzić skuteczność systemu AF będziemy mieli okazję dopiero podczas testu, niemniej jednak już teraz robi on dobre wrażenie. Płynnością przeostrzania sterować możemy także w przypadku trybu filmowego, a rezultaty na pierwszy rzut oka wydają się być porównywalne z system Dual Pixel AF stosowanym przez Canona. Mamy też wsparcie trybu wykrywania twarzy, póki co nie znaleźliśmy jednak funkcji wykrywania oka.
Ciekawie prezentuje się także tryb seryjny, w którym będziemy mogli fotografować z maksymalną prędkością 12 kl./s w modelu Z6 i 9 kl./s w modelu Z7. W informacji prasowej producent informował, że są to rezultaty możliwe do uzyskania w przypadku 12-bitowego zapisu RAW, jednak najwyższa szybkość serii dostępna jest także w przypadku zapisu 14-bitowego, a my nie zauważyliśmy, by którymś wypadku seria była szybsza bądź wolniejsza. Niestety, póki co nie byliśmy w stanie dokładnie sprawdzić pojemności bufora, niemniej jednak w przypadku plików JPEG aparat strzelał serią bez spowolnienia przez kilkanaście sekund, nie powinno być więc problemów z fotografowaniem akcji.
Bardzo dobrze wypada także ogólna szybkość działania aparatu. Model Z7 uruchamia się w czasie około 1 sekundy, nie obserwujemy też żadnych opóźnień w kwestii obsługi menu czy kontroli parametrów, które dla bardziej zaawansowanych użytkowników wyczuwalne są w konkurencyjnym systemie Sony. Świetnie prezentuje się także nawigacja po zdjęciach w trybie podglądu. Opóźnienie we wczytywaniu zdjęć czy powiększaniu ich do maksymalnych rozmiarów w zasadzie nie występuje.
Po raz pierwszy w przypadku Nikona otrzymujemy też system 5-osiowej stabilizacji matrycy, który oferować ma skuteczność rzędu 5 EV. Póki co, nie mieliśmy możliwości rzetelnie tego ocenić, ale wydaje się działać bardzo sprawnie i okaże się przydatny także podczas filmowania. Będzie on działał również ze szkłami systemu F, podłączanymi przez adapter, choć jak już wspomnieliśmy, będziemy wtedy mieli do czynienia z mniejszą wydajnością.
Zagadką pozostaje wciąż bateria, a dokładnie to, ile zdjęć będziemy mogli zrobić na jednym ładowaniu. Ogniwo EN-EL15b oferować ma lepsze wyniki i choć na niektórych stronach pojawiała się informacja, że szacowana wydajność plasuje się na poziomie 330 zdjęć, to przedstawiciele producenta mówili dziś, że póki co informacje te nie są nigdzie potwierdzone, gdyż nawet oni nie posiadają jeszcze szczegółowej specyfikacji nowych modeli. Czy będzie równie dobrze jak w najnowszej generacji Sony A7? Dowiemy się zapewne już niebawem. Wiemy natomiast, że w niedalekiej przyszłości pojawić ma się battery grip, obsługujący dwa dodatkowe akumulatory.
Oprócz tego, aparat oferuje także funkcję bezgłośnej migawki elektronicznej. Jej użycie nie wydaje się być niczym ograniczone, niestety nie skorzystamy tu z dobrodziejstw superkrótkich czasów naświetlania. Najkrótszy dostępny czas migawki wynosi 1/8000 s, zarówno dla migawki mechanicznej, jak i elektronicznej.
Choć menu aparatu jest identyczne, jak w przypadku lustrzanek producenta, otrzymujemy kilka nowych funkcji. Najwygodniej prezentuje się chyba nowy układ menu podręcznego (i), które wygląda analogicznie do tego, oferowanego przez bezlusterkowce Sony i które da nam błyskawiczny dostęp do 12 wybranych funkcji. Sama nawigacja po nim wydaje się być wygodniejsza niż u konkurencji, choćby za sprawą obsługi funkcji dotykowych.
Oprócz tego, otrzymujemy możliwość rejestrowania filmów time-lapse w rodzielczości 8K (tylko w modelu Z7), funkcję podglądu rezultatów w trybie focus stacking czy bogatą bibliotekę profili obrazu, które pomogą uzyskać ciekawe rezultaty. Co prawda, biorąc pod uwagę to, że jest to korpus kierowany raczej do zawodowców, którzy w większości fotografują w RAW-ach, wydaje się to rzeczą zupełnie zbędną, ale raczej nie powinno się narzekać na nadmiar funkcji.
Otrzymujemy też możliwość zapisu obrazu w “płaskim” profilu obrazu Nikon N-Log, w przypadku nagrywania wideo, co stworzy większe pole do popisu na etapie gradacji kolorystycznej w postprodukcji. Imponują też same możliwości filmowe aparatu. Obraz będziemy w stanie rejestrować nawet w 10-bitowym próbkowaniu 4:2:2, chodź w przypadku rozdzielczości 4K UHD będzie to możliwe wyłącznie przy użyciu zewnętrznego rejestratora. Do tego otrzymujemy wsparcie dla kodów czasowych, funkcje takie jak focus peaking i zebra, a przy jakości Full HD, filmy będziemy mogli zapisywać z prędkością 120 kl./s, co pozwoli na tworzenie atrakcyjnych materiałów w zwolnionym tempie. To wszystko przy akompaniamencie złącza słuchawkowego i mikrofonowego.
Na koniec warto wspomnieć o rozszerzonych możliwościach łączności bezprzewodowej. Oprócz standardowych funkcji systemu Snapbridge i łączności ze smartfonem, aparat pozwoli także na bezprzewodowe przesyłanie zdjęć (także w formacie RAW) i filmów bezpośrednio na komputer.
Pierwsze pełnoklatkowe bezlusterkowe korpusy Nikona wydają się być konstrukcjami bardzo udanymi, a przynajmniej takimi, które bez kompleksów mogą stanąć w szranki z konkurencją spod znaku Sony. Nie są co prawda pozbawione wad. Jeden slot na kartę pamięci, ograniczona czasem 1/8000 s migawka elektroniczna czy niewielkie braki w ergonomii na pewno zostaną wypunktowane przez użytkowników, niemniej jednak stosunek zalet do wad i tak wychodzi nowej konstrukcji na duży plus. Imponuje zwłaszcza tryb filmowy oraz ogólna szybkość aparatu, dzięki której komfort użytkowania stoi na podobnym poziomie jak w przypadku lustrzanek. Świetnie prezentują się także wizjer elektroniczny i dotykowa kontrola ekranu LCD.
Pod znakiem zapytania pozostaje wciąż jakość dostarczanego obrazu. Z racji faktu, że mieliśmy do czynienia z modelami przedprodukcyjnymi, nie byliśmy w stanie sprawdzić jak aparat radzi sobie w normalnych warunkach. Biorąc jednak pod uwagę to, na co pozwalał wyposażony w podobną matrycę Nikon D850, powinniśmy być dobrej myśli.
Nowe korpusy wydają się także atrakcyjne pod względem cenowym. Na polskim rynku, 24-megapikselowego Nikona Z6 kupimy za 9999 zł, a w zestawie otrzymamy także adapter FTZ. W przypadku zestawu z obiektywem 24-70 mm f/4. cena ta wzrośnie do 12999 zł.
Nieco gorzej prezentuje się cena modelu Z7. Za body zapłacimy aż 16999 zł, czyli o 4 tys. więcej niż w przypadku modelu Sony A7R III