Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Pandemia była trudnym okresem, bo nagle zostaliśmy zamknięci w przysłowiowych 4 ścianach, nie wiedząc kiedy to wszystko się skończy. Mnóstwo projektów zostało zawieszonych, lub całkowicie przerwanych. Dotyczy to zarówno moich wyjazdów i współpracy czy niedoszłej dużej wystawy, po której pozostały mi tylko wydrukowane zdjęcia. Natomiast cały czas i tak starałem się działać w jakimś ograniczonym zakresie. W zasadzie cały okres lockdownów i obostrzeń przeczekałem, fotografując w ciepłych krajach, gdzie - mówiąc krótko - dobrowolnie się uwięziłem do czasu wyjaśnienia sytuacji. Z pewnością nie mogę więc narzekać.
Tak. To w pewnym sensie przewrotność losu. Zaraz po pandemii wybuchła wojna, która również pokrzyżowała pewnego rodzaju plany, a do tego wprowadziła ogólnie ponury nastrój. Jako, że jestem osobą dość empatyczną, pod wpływem tych ponurych emocji poczułem gwałtowny nawrót zainteresowania fotografią czarno-białą, a konkretnie stylistyką noir. To jest we mnie zakorzenione od czasu studiów, gdzie wnikliwie analizowaliśmy estetykę kina czarno-białego.
fot. Jacek Bonecki
Przewrotne jest to o tyle, że estetyka ta bezpośrednio łączy się z wojną. Filmy noir powstawały w Ameryce, w okresie II wojny światowej, dotyczyły zwykle ponurych tematów i charakteryzowały się ponurą, mroczną estetyką. Akty to z kolei nawiązanie do postaci femme fatale, która także była nieodzownym elementem tego kina. Bohaterka, które doprowadza mężczyzn do różnych dziwnych zachowań... Można więc powiedzieć, że to projekt wojenny. Do monochromu sięgnąłem też dlatego, że w fotografii tego typu zwyczajnie bardzo dobrze sprawdza się sprzęt, którym pracuje, a cały proces bliski jest ukutemu przeze mnie terminowi "fotografowania analogowego przy pomocy aparatu cyfrowego".
fot. Jacek Bonecki
Oprócz tego, dalej podróżuje i robię to czym zajmowałem się do tej pory. Nadal fotografuję dużo sportu, choć nie są to już rajdy pustynne, którymi zdążyłem się już zmęczyć. Byłem na 15 rajdach Paryż-Dakar, a rajdów ogólnie sfotografowałem pewnie kilkaset. Teraz skupiam się na swojej drugiej pasji, jaką są sporty wodne. Ostatnio fotografowałem regaty żeglarskie oraz poczynania wszelkiej maści surferów. Po trochu także dlatego, że pandemię spędziłem w miejscu będącym mekką tych sportów. To trudna fotografia, ale coraz bardziej ją zgłębiam i rajcuje mnie ona bardziej niż rajdy samochodowe.
Fotografia zawsze jest fotografią. Jej język i środki stylistyczne pozostają uniwersalne. Każda dyscyplina wymaga jednak wdrożenia. Trudno fotografować sport, o którym się nie ma pojęcia. Bo w tej dziedzinie zdjęcie robi się zanim jeszcze się ono wydarzy. Trzeba przewidywać, co wydarzy się za kilka sekund, odpowiednio się ustawić i w odpowiednim czasie dobrać kadr, bo w momencie kluczowej akcji jest już zwykle za późno na wciśnięcie spustu migawki. Do tego dochodzi sam sposób fotografowania. Zdjęcia robimy albo z wody, albo z jednostek pływających, lub z bardzo daleka, przy użyciu ekstremalnie długich ogniskowych. To trudna sztuka, ale czerpię z tego bardzo dużo frajdy.
fot. Jacek Bonecki
To pewna synteza fotografii analogowej z cyfrową. Niektórzy mówią, że fotografia cyfrowa nie jest fotografią, bo ogłupia - jest łatwa, przyjemna i nie narzuca żadnych limitów. Że każdy może wykonać 10 tys. zdjęć i z samej statystyki wyniknie, że parę kadrów w tej puli będzie dobrych. W kontrze stawiają film, który jest drogi i wymaga używania z głową, dbania o każdy szczegół. Bo po wciśnięciu spustu migawki nie ma już możliwości korekty błędów.
To wszystko jest według mnie półprawdą. W końcu kawa nie wyklucza herbaty. Dokładnie w ten sam sposób, w jaki fotografujemy analogiem możemy przecież fotografować cyfrą. Nikt nie powiedział, że wkładając do aparatu kartę o pojemności 128 GB musimy ją od razu zapełnić. To my sami narzucamy sobie, jak będziemy pracować.
fot. Jacek Bonecki
Mam też wrażenie, że to takie typowo polskie myślenie o fotografii analogowej. Odniosę się do starych czasów Dakaru, gdy fotografowaliśmy jeszcze na filmie. Pamiętam dobrze to „dziadowanie” na materiałach filmowych, które dla nas, w czasie komuny były zwyczajnie drogie. Na Zachodzie natomiast nikt tak nie myślał. Liczba wypstrykanych filmów przez pojedynczych fotografów szła tam w kartony. Pewnego razu obok mnie fotografował Francuz, którego stanowisko wyglądało jak obsługa karabinu maszynowego. Jego pomocnik wyciągał z jednego kartonu filmy nienaświetlone, ładował na przemian dwa aparaty, a przestrzelone filmy wrzucał do kartonu po drugiej stronie. Okazało się, że te wszystkie ograniczenia to nie problem fotografii analogowej, a raczej naszego postrzegania.
Według mnie kwintesencją fotografii „analogowej” jest umiejętność analizowania, uważnego patrzenia i świadomego budowania kompozycji w oparciu o znane środki wyrazu, które przecież są tożsame dla cyfry i analoga. Mówię tu o optyce, głębi ostrości czy parametrach ekspozycji. W tym zakresie nie zmieniło się prawie nic. No i wreszcie chodzi też o to, by tych zdjęć nie odrealniać na etapie edycji.
Cały czas fotografuję w ten sposób. Tym bardziej, że dzięki symulacjom filmów w aparatach Fujifilm, którymi pracuję, jakakolwiek obróbka kolorystyczna jest już praktycznie zbędna. Pod względem jakości te JPEG-i zaspokajają 99,9% moich potrzeb. Mówię tu zarówno o fotografii reporterskiej czy hobbystycznej, ale także o pracy komercyjnej.
fot. Jacek Bonecki
Powiem coś, co nie będzie popularne, ale dziś już nawet agencje i graficy nie biorą RAW-ów, tylko bazują na JPEG-ach. Miałem kiedyś sytuację, że w ramach jednego projektu wysłałem wglądówki, na podstawie których miały zostać wybrane kadry do finalnej obróbki. Okazało się, że cały projekt poszedł do druku na bazie tych wglądówek, bo nie było potrzebne nic więcej.
Poza tym JPEG ma tę zaletę, że zdjęcia wywoływane są zawsze według tego samego algorytmu, co daje nam powtarzalne rezultaty, które możemy nauczyć się przewidywać, a tym samym wygodniej pracować. Lepsze czasem jest wrogiem dobrego, zwłaszcza jak nie ma się pojęcia o wywoływaniu RAW-ów.
Poniekąd. Chodzi mi generalnie o „analogowe” widzenie świata. Żeby nie robić zdjęć z założeniem, że później ten czy tamten element „wyciągniemy” o 4 EV na etapie postprodukcji czy też stworzymy kolaż z 5 zdjeć, chwaląc się jaki to udało nam się uchwycić piękny pejzaż. Uważam, że warto fotografować tak samo, jakbyśmy włożyli do aparatu film analogowy. Dzięki temu cała późniejsza obróbka sprowadza się do wyrównania kontrastu czy krzywych.
fot. Jacek Bonecki
I nie chodzi tu wcale o to, żeby się w jakiś sposób limitować. Nie uważam, że fotograf powinien mieć nad sobą jakiś bat. W końcu każdy powinien móc swobodnie formułować swoje kreacje bez żadnych ograniczeń. Dlatego tez przytoczyłem postać tego nieszczęsnego Francuza. To czy podczas fotografowania będziemy myśleć czy nie, nie wymaga od nas dodatkowych mechanizmów, które by nas do tego dyscyplinowały.
Dobry fotograf jest świadomym fotografem. Budowanie kompozycji, poszukiwanie światła, czekanie na właściwy moment, umiejętność stosowania odpowiedniej optyki i odpowiedniej perspektywy - to są właśnie narzędzia „analogowe”, które decydują o prawdziwej wartości fotografii i które pozostają niezmienne. Mamy dzisiaj technologie, które są w stanie dowolnie zmodyfikować rzeczywistość, czego końcowym wymiarem jest sztuczna inteligencja, ale nadal jest wiele osób, które traktują fotografię bardzo intymnie i które chcą mieć na nią kontrolę od A do Z, bazując wyłącznie na własnym mózgu i sercu.
Trudno powiedzieć. Zawsze znajdą się tacy, którzy pójdą na skróty. To o czym mówię nie jest też tak zupełnie jednowymiarowe. Bo mamy sytuacje, gdy ktoś na przykład fotografuje na filmie tylko po to, żeby ten negatyw później zeskanować i „ciągnąć” w programach graficznych, poddając go takiej samej edycji, jak zdjęcia z aparatu cyfrowego.
fot. Jacek Bonecki
To wszystko jest teraz tak podkręcone i pokręcone, że trudno za tym nadążyć. Ja natomiast zawsze apeluję, żeby pamietać o tym, że fotografia jest pewnego rodzaju performancem, przeżywaniem fajnej zabawy. Mając w ręku aparat robimy dużo fajnych i ciekawych rzeczy, dla których dopiero zwieńczeniem jest wciśnięcie spustu migawki. Gdy robimy coś „cyfrowo”, najzwyczajniej w świecie tych emocji nie przeżywamy.
Jeśli chcemy mieć spektakularne zdjęcia, musimy zaczekać na odpowiednią pogodę, wstać o 4 rano, wdrapać się na jakąś górę czy spotkać z jakimś człowiekiem. Potem myślimy o perspektywie, świetle i odpowiednim sprzęcie. To często ciężka fizyczna praca, dopiero po zrobieniu której następuje przysłowiowy pstryk. Zdjęcie to tylko taka kropka nad „i”. Według mnie to jest właśnie w fotografii najciekawsze i dzięki temu fotografuję już kilkadziesiąt lat, nie nudząc się.
Ma to znaczenie o tyle, że widząc zdjęcie zielonych ludzików nie powinniśmy się zastanawiać czy rzeczywiście zostało ono wykonane i mamy do czynienia z wizytą pozaziemskiej cywilizacji czy może tylko ktoś sobie taki obraz wyrenderował. Dziś zatraca się poczucie rzeczywistości, nie wiadomo już co jest faktem, a co iluzją.
Natomiast całe to podobieństwo kompozycji czy estetyki nie jest przypadkowe. Fotografia jest w dużej mierze matematyką - jest łatwa do opisania - więc sztuczna inteligencja świetnie sobie z nią radzi. Warto sobie natomiast zadać pytanie czy równie chętnie oglądalibyśmy filmy, gdybyśmy wiedzieli, że nie grają w nich prawdziwi aktorzy, lub że nie zostały wymyślone przez człowieka. A takie rzeczy już się dzieją.
fot. Jacek Bonecki
Z kolei jeśli chodzi o kwestię tego czy fotografia jest dla fotografa czy dla widza, to wszystko zależy od naszego podejścia. Są ludzie, którzy całe życie fotografują do szuflady i czerpnią z tego satysfakcję. Nie liczą lajków, tylko cieszą się, że mogą zatrzymać czas i robią jakąś formę dokumentu.
Sam w swoim liczącym kilkadziesiąt tysięcy zdjęć archiwum mam taką szufladę, gdzie jest naprawdę sporo fotografii, których prawdopodobnie nigdy nie pokażę. Ale je mam, oglądam i jestem z nich zadowolony. Czasem sobie tę szufladę przeglądam i czerpię z fotografii to, co w niej najlepsze - przypominam sobie to, co w danej chwili przeżywałem. Powracają zapachy, momenty i wspomnienia, o których zdążyłem już zapomnieć. I to jest właśnie największa siła prawdziwej fotografii.
Z mediami społecznościowymi jest jak z komunizmem - idea była dobra, ale pojawiły się wypaczenia. Moje konta, na których przez blisko 14 lat zbierałem swoją widownię zostały zhakowanie i ukradzione. I nawet nie ma jak tego odkręcić, bo ciągle rozmawiasz z botem. Gdyby takie rzeczy działy się w normalnej sferze biznesowej (a przecież dla wielu fotografów to biznes) i traktować to na poważnie, można by żądać odszkodowania.
fot. Jacek Bonecki
Mamy też sytuacje, gdy firmy rozliczają fotografów nie z tego, jak fotografują, tylko z tego jak pozycjonują się w social mediach. Paradoks naszych czasów polega na tym, że można robić gnioty, ale być postrzeganym jako dobry fotograf, tylko przez fakt posiadania dużej społeczności. Tylko czy to, że jakaś influencenka zatrzepocze rzęsami i zbierze 4 mln lajków świadczy o tym, że powinna być wzorem kobiecości i stylu dla całego świata? To właśnie przykład paranoi dzisiejszych mediów.
Media społecznościowe same w sobie nie są jednak złe. Świetne jest to, że każdy twórca ma platformę do prezentowania swoich prac. Ale kupczenie lajkami, reklamami, obcinanie zasięgów, wszystkie intrygi, którymi karmią nas właściciele tych serwisów, powodują pewne nadużycia. A te działają zwykle wbrew fotografom.
To nie do końca tak. Ogólnie jakość fotografii cały czas rośnie. Wynika to z tego, że mamy więcej fotografów i lepszy sprzęt, niż kiedykolwiek. Technika poszła do przodu na tyle, że fotografia przestała być sztuką tajemną, więc zrobienie dobrego zdjęcia - nawet jeśli intuicyjnie i przy odrobinie szczęścia - jest niezwykle proste.
fot. Jacek Bonecki
Natomiast cały system lajkowania, promowania i powielania zasięgów działa tak, że kiedy biorę do ręki smartfon i przeglądam Instagram, to po 40 sekundach mam tego dosyć. Połowa to reklamy, a druga połowa to jakieś wizualne nieszczęścia z wykupioną promocją. Dotarcie do fajnych treści i fotografów odbywa się w zasadzie tylko z polecenia. Oni gdzieś tam istnieją, ale zwykle dowiadujemy się o tym z drugiej ręki. To samo można powiedzieć o muzyce. Jest kupa dobrej muzyki, ale promowany jest jazgot, przez który trudno przebić się artystom robiącym coś wartościowego.
W zasadzie ten etap trwa cały czas. Ale dużo też fotografuję najnowszym wcieleniem korpusów Fujifilm X, czyli wyposażonymi w 40-megapikselowe matryce modelami X-T5 czy X-H2. Zaczynam łapać się na tym, że z lenistwa coraz częściej wybieram właśnie te mniejsze korpusy. Jakość tych zdjęć jest tak dobra, że w zasadzie niczego więcej nie potrzebuję. Pomijam tu oczywiście kwestie dotyczące rozmiaru sensora, jak plastyka czy wygoda pracy w słabym świetle, ale technika idzie do przodu w takich tempie, że aż jestem tym trochę przerażony.
Oczywiście też mnie to cieszy, bo im lepsze aparaty, tym lepiej pozwalają nam odkryć nowe obszary fotografii. Sport jest tego najlepszym przykładem. Ostatnio, robiąc zdjęcia na zawodach kitesurfingowych złapałem się na tym, że seria o prędkości 8-10 kl./s, która do niedawna wydawałaby się bardzo szybka, jest niewystarczająca, by skutecznie zarejestrować naprawdę dynamiczne sceny. Nagle przy 15 lub 20 kl./s okazuje się, że wyłapujemy moment w którym światło idealnie układa się na twarzy zawodnika, a on sam uchwycony jest w najlepszym momencie wykonywania danego tricku. Wszystko jest perfekcyjnie ostre i niczym nie trzeba się specjalnie martwić. Gdybyśmy te same zdjęcia robili na aparatach sprzed raptem kilku-kilkunastu lat wszystko polegałoby raczej na szczęściu i ogólnie byłby to jeden wielki dramat.
Nie znam konkretnych opinii, więc trudno mi się do tego odnieść. Ja natomiast fotografowałem sport zarówno X-T5, jak i X-H2 i nie miałem żadnych problemów. Jedyna niedogodność wynika z samej specyfiki współczesnych systemów śledzenia. Mianowicie nie jesteśmy w stanie zablokować wykrywania twarzy czy oka na jednej osobie i niekiedy, gdy w kadrze pojawia się więcej zawodników, ostrość może przeskoczyć z jednej osoby na drugą.
fot. Jacek Bonecki
Jeśli zaś chodzi o wyrabianie się systemu AF w przypadku fotografowania serią, warto też wspomnieć o możliwości regulacji parametrów śledzenia. Wielu ludzi być może nie zdaje sobie z tego sprawy, lub też boi się eksperymentować, ale możliwość dostrojenia ustawień AF do konkretnych scenariuszy w wielu sytuacjach pozwala znacznie zoptymalizować działanie aparatów.
To oczywiście kwestia tego, co fotografujemy i co chcemy później z tymi zdjęciami robić. Liczba pikseli nie jest najważniejszym parametrem. Pliki ze średniego formatu charakteryzują się większą dynamiką i są dużo bardziej elastyczne w edycji, także wciąż trudno jest porównywać te dwa rozwiązania.
Natomiast fotografowanie średnim formatem niesie też ze sobą ograniczenia. Aparaty te nadal nie są tak szybkie i mobilne, a do tego mamy znacznie mniejszy wachlarz optyki, która jest też odpowiednio droższa. Trudno tym skutecznie fotografować sport czy inne dynamiczne sytuacje. Natomiast już taki Fujifilm X-H2 nie ma z tym problemu. Podobnie, w fotografii reportażowej czy podróżniczej dużo lepiej sprawdza mi się Fujifilm X-T5, bo jest mały a zarazem bardzo uniwersalny i nadal oferuje bardzo duże pliki.
fot. Jacek Bonecki
Ja bym to porównał do motocykli. Jeżdżenie Harleyem jest super, ale jak wejdzie się na "przecinaka", to jest zupełnie inna jazda.
Fujifilm X-H2S jest aparatem tak szybkim i wyżyłowanym, że większość fotografów musiałaby się bardzo postarać, żeby wykorzystać jego pełne możliwości. Mówię o tym dlatego, że choć wypożyczyłem X-H2S do zdjęć, które robiłem, to przy bezpośrednim porównaniu okazało się, że pod względem szybkości czy skuteczności posiadane przeze mnie X-H2 i X-T5 wcale mu tak bardzo nie ustępują. Uogólniając, Fujifilm X-H2S jest super aparatem, ale X-H2 i X-T5 też bez problemu sobie radzą w wymagających sytuacjach.
Do takich zadań w systemie Fujifilm mamy właściwie 2-3 obiektywy. Starszy i bardzo dobry optycznie model Fujinon XF 100-400 mm f/4.5-5.6, który niestety jest dosyć ciężki i posiada nienajlepszą ergonomię, lub też nowszy Fujinon XF 150-600 mm f/5.6-8 R LM OIS WR. Osobiście korzystam z tego drugiego, gdyż mimo rozmiarów i nieco ciemniejszej optyki jest dosyć lekki, bardzo dobrze radzi sobie z ostrzeniem, oferuje wysoką rozdzielczość i jest w miarę przystępnie wyceniony. Plusem jest też biała konstrukcja, która nie nagrzewa się tak podczas pracy w ekstremalnych temperaturach (w takich miejscach jak Afryka ma to ogromne znaczenie).
Każdy chciałby mieć obiektyw, który będzie zarówno jasny, tani, jak i kompaktowy, ale tak się nie da. Mamy co prawda w ofercie model XF 200 mm f/2, ale niestety nie jest to szkło dostępne dla każdego. Jeżeli chodzi o XF 150-600 mm, oczywiście nie nadaje się do fotografowania nocą czy w słabym świetle, ale warto pamiętać, że przy tak długich ogniskowych przysłony z przedziału f/5.6-8 i tak pozwalają uzyskać bardzo płytką głębię ostrości i przyjemnie rozmyte tło. W zasadzie oferowana przez niego plastyka jest też jednym z z powodów, dla których się na niego zdecydowałem.
Generalnie u mnie fotografia zawsze jest zabawą, niezależnie od tego czy zostanie spuentowana w jakiejś witrynie czy albumie. Poza tym, jeśli chodzi o wystawy, targają mną skrajne emocje. Czasem wydaje mi się, że warto, ale potem przychodzi refleksja na temat tego, kto na tę wystawę przyjdzie i co z tego wyniknie. Pojawi się parę osób, napije się winka, pogmera, pocmoka, skrytykuje i na tym koniec. Co najwyżej ktoś wydrukuje z tego katalog, ale to wszystko i tak bardzo niszowe działania.
fot. Jacek Bonecki
Oczywiście zawsze jest nadzieja, że jak wreszcie zrobimy porządną wystawę, to tym razem będzie inaczej. Ale ja miałem już parę wystaw w kraju i za granicą, i zawsze to wszystko wyglądało tak samo. Poza tym, nie jestem typem fotografa, który kolekcjonuje katalogi ze swoich wystaw i wpisuje w CV gdzie te wystawy zorganizował. Prawdopodobnie o czymś większym pomyślę, gdy zacznie zbliżać się kolejna okrągła rocznica moich urodzin. Z drugiej strony, ostatnim razem jak starałem się przygotować dużą wystawę, która miała być wydarzeniem multikulturalnym, a nie tylko spotkaniem przy tanim winku w małej galerii, to przyszła pandemia i tak pozamiatała, że nie było już co z tego zbierać. Zostały tylko wydrukowane zdjęcia, z którymi nie wiadomo co zrobić...
I tak to właśnie jest z tymi wystawami. Mnie osobiście w fotografii najbardziej cieszy samo fotografowanie. Cieszę się, gdy zrobię jakiś komercyjny projekt, który pozwoli mi znów gdzieś wyjechać i pofotografować tylko dla siebie. Nie szukam fejmu, po prostu chce się dobrze bawić.
Wręcz przeciwnie. Chociaż jestem artystą i mam wykształcenie w tym kierunku, to nie uważam się za artystę, nie chcę być tak postrzegany i nie chcę czuć lub odzywać się jak artysta. Biorę rzeczy na wesoło i raczej daleko mi do „cierpiących” twórców, którzy na siłę starają się pokazać, że robią coś lepszego.
fot. Jacek Bonecki
Zdecydowanie. Jestem świeżo po festiwalu w Fajkierze i zlocie Optycznych. Byłem świadkiem wielu odczytów, prelekcji i prezentacji, patrzyłem jak ludzie fotografują. Widziałem, że spięcie jest bardzo duże. Co ciekawe, zwłaszcza u młodego pokolenia.
Z pewnością w tym temacie jest wiele rzeczy do nadrobienia. Z drugiej strony młodzież zawsze jest zbuntowana. Pamiętam jak na zajęciach z profesorem Sławomirem Idziakiem myślałem sobie: „Rany, co ten gość do mnie gada...”. Teraz dałbym wszystko, żeby cofnąć się w czasie i znów pójść na te wykłady.
Fotograf, operator filmowy, producent telewizyjny i dziennikarz. Karierę fotograficzną rozpoczął na początku lat 80-tych. Jest artystą uniwersalnym i wielotematycznym - specjalizuje się w różnych dziedzinach fotografii, takich jak fotografia podróżnicza, sportowa, komercyjna, motoryzacyjna czy reportażowa. Z aparatem w ręku odwiedził prawie 70 krajów na 6 kontynentach i wciąż jest pełen nowych pomysłów i planów. Jego prace były wielokrotnie publikowane w największych magazynach w Polsce, a jego wystawy odbywały się na całym świecie. Część jego wiedzy i doświadczenia wraz z unikatowymi pracami została zebrana w książkach "Fotograf w podróży" i "Przystanek Dakar" wydanych przez National Geograghic. Jacek jest również nauczycielem fotografii, prowadzi warsztaty, wykłady i seminaria dla miłośników fotografii, dzieląc się swoją wiedzą i pasją z innymi.
instagram.com/boneckiphotography
Materiał zrealizowany we współpracy z marką Fujifilm