Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Artykuł powstał we współpracy z firmą Fujifilm.
To śmieszna historia. Czuję, że jestem ogromnym szczęściarzem. Zaczynałem od Zorki i Ami, a teraz pracuję na cyfrowych aparatach najnowszej generacji. Kiedyś w szkole zahaczyłem też o szklane płyty. Można więc powiedzieć, że przerobiłem całą historię sprzętu na własnej skórze. To fajny wiek, który daje ciekawą perspektywę. Na pewno więcej na ten temat mógłby powiedzieć obchodzący w tym roku 90. urodziny Tadeusz Rolke (śmiech), cieszę się jednak, że miałem przyjemność poznać fotografię od tej pierwotnej, czystej i skomplikowanej technicznie strony.
Od strony technicznej na pewno tak, gdyż fotografia staje się łatwiejsza i bardziej przystępna niż kiedykolwiek. To bardzo egalitarna dziedzina sztuki, w zasadzie każdy może być fotografem bo nie ma już takiej bariery technologicznej i technicznej jak kiedyś. Dawniej trzeba było znać się na wywoływaniu filmu, zwłaszcza u nas w kraju, gdzie każdy robił to samemu. Przed wywołaniem filmu nie było wiadomo czy coś wyszło, co wydłużało cały proces edycji i podglądania efektów swojej pracy. Dziś mamy od tego smartfona, którym dodatkowo każdy fotografuje, wszystko dzieje się automatycznie.
fot. Jacek Bonecki
Jest to proste i jest to fajne, bo każdy może fotografować. Zamiast więc ścigać się na to, kto będzie miał lepszy aparat czy filmy skupiamy się na tym co najistotniejsze - sztuce patrzenia. Każdy startuje z tego samego poziomu i ma podobne szanse. Wrażliwość, “trzecie oko” - to się współcześnie liczy najbardziej.
Natomiast są też i tego złe strony. Przede wszystkim mamy do czynienia z ogromnym zalewem zdjęć. Słabych, tanich kadrów, spośród których coraz trudniej wyłapać te dobre i wartościowe. Do tego wspomniana łatwość fotografowania sprawia, że ludzie nie myślą podczas robienia zdjęć. Nie dlatego, że to wina aparatu, bo fotografować świadomie można także cyfrą, ale dlatego, że po prostu nie chcą myśleć. Istnieje przekonanie, że zrobienie zdjęcia sprowadza się tylko do zwolnienia migawki, toteż każdy chce być fotografem. Sprawia to, że jest duża konkurencja, a ceny spadają.
fot. Jacek Bonecki
No i trzecia ważna rzecz - cyfrowa edycja zdjęć. Wydaje mi się, że powoli zapominamy, co jest prawdziwą fotografia, a co czarowaniem na poziomie grafiki komputerowej. Sam pracuję cyfrą, ale staram się fotografować tak, jakbym miał w ręku Pentacona czy Zenita. Chcę żeby było to coś więcej niż bezwiedne, beznamiętne wciskanie spustu migawki.
To taki mały paradoks. Z jednej strony jest to krok w tył w stosunku do najnowszych aparatów, które robią po 15 kl./s, a do tego są lekkie i malutkie. Tutaj mamy już aparat też kompaktowy, jak na średni format, ale jednak dużo większy, z bardzo skromnym trybem zdjęć seryjnych i zdecydowaniem wolniejszym autofokusem. Natomiast jakość obrazu jest nieporównywalna z żadnym innym aparatem.
fot. Jacek Bonecki
Oprócz tego, dobrze pamiętam czasy analogowe, gdy Fujifilm robiło takie właśnie średnioformatowe aparaty dalmierzowe z niewymienną optyką. To były formaty 6x7, 6x9 - naprawdę super konstrukcje. Biorąc do ręki nowego GFX-a mam niejako deja vu, powracam do tamtych czasów.
Tak naprawdę on jest wielkości zaawansowanej pełnoklatkowej lustrzanki. Wielkość nie jest więc aż takim problemem, aczkolwiek obiektywy już swoje ważą. Myślę, że największą zaletą tego aparatu, jest to, że daje on niemal nieograniczone możliwości fotograficznej kreacji, jaką zapewnia nam rozdzielczość i jakość obrazu. Nie mówię tu nawet o bokeh, choć to też robi robotę, bo fotografowanie superszerokokątnym obiektywem z minimalną głębią ostrości jest w zasadzie poza zasięgiem aparatów o mniejszych matrycach. Zachwyciła mnie natomiast kwestia pracy na wysokich czułościach. Piksel jest relatywnie duży, więc fotografowanie w trudnych warunkach nie zmusza nas do pogodzenia się z dużo gorszą jakością zdjęć.
fot. Jacek Bonecki
Bardzo często. Jestem mobilnym fotografem, właściwie nie korzystam ze statywu. Różnica w jakości względem aparatów APS-C jest ogromna, ale i w przypadku pełnej klatki dostrzeżemy tu widoczny skok jakościowy.
Trzeba też pamiętać, że w przypadku krajobrazu, architektury czy nawet mody - wszędzie tam, gdzie potrzebna jest jakaś edycja zdjęć, gdzie trzeba dużo ściąć - tego typu matryca oferuje bardzo dużą swobodę pracy. W przypadku matryc Mikro Cztery Trzecie nie mieliśmy z czego ścinać - to samo w smartfonach - a tutaj mamy taki “zapas mocy”, że nawet jak wywalimy połowę kadru, to zdjęcie nadal będzie prezentować się bardzo dobrze.
Ja cały czas robię zdjęcia w JPEG-ach. Mało tego, jestem ich fanem i w ogóle fanem filozofii, która kroczy wraz z produktami Fujifilm. Mianowicie masowo fotografuję w trybach symulacji filmów, jakie oferuje producent. Mamy cyfrowe wersje analogowych filmów typu Acros, Eterna, Velvia czy Classic Chrome. W moim mniemaniu to daje nam gotowy produkt. Poza tym JPEG-i w kompresji Super Fine naprawdę są świetnie i nieźle poddają się obróbce.
fot. Jacek Bonecki
Napisano już zresztą nie raz, że często trzeba się nieźle napracować, by edytowany RAW wyglądał tak dobrze jak JPEG. Wiem z własnego podwórka, że to oczywiście możliwe, ale oznacza to też dużo więcej pracy. Trochę więc z lenistwa, a trochę ze względu na analogową filozofię fotografuję wyłącznie w JPEG-ach. Zmusza mnie to do pracy bez taryfy ulgowej i zakładania, że to czy tamto wyciągnie się w postprodukcji. Ale tak czy siak, jak już wcześniej wspomniałem, ekstremalna dynamika matrycy pozwala wyciągnąć sporo informacji także z plików JPEG.
Jeżeli przesiądziemy się z X-T3, X-H1 czy innych szybkich aparatów, poczujemy oczywiście pewną zadyszkę. Tak jakbyśmy przesiedli się ze sportowego auta do jakieś amerykańskiego klasyka. Okazuje się, że jest łupnięcie, bo ani tryb seryjny ani autofokus nie należą do szybkich. Jeśli jednak fotografujemy ze świadomością tego, że mamy w ręku aparat średnioformatowy i próbujemy zderzyć to z czasami analogowymi czy nawet współczesnymi konstrukcjami średnioformatowymi, nagle okaże się, że jest to aparat całkiem szybki.
fot. Jacek Bonecki
W kwestii wydajności cofamy się więc o jakieś 10-12 lat, gdy podobne parametry oferowały najlepsze lustrzanki o dużo gorszej przecież jakości obrazu. Jako osoba, która pamięta te czasy nie mam z tym problemu, bo po prostu cofam się do takiego stylu pracy, jakiego wymagały tamte konstrukcje. GFX 50R wymusza zupełnie inny tryb fotografowania, w którym trzeba precyzyjniej kadrować, przewidywać i umieć nacisnąć spust migawki w odpowiednim momencie. W tej konstrukcji drzemie ogromny potencjał i myślę, że to tylko kwestia czasu aż producent wzbogaci ją o szybsze podzespoły. A do tego jest to format o tyle przyszłościowy, że dużo bardziej ucieka telefonom, które coraz mocniej zaczynają konkurować z aparatami systemowymi.
Tutaj trzeba wykorzystać możliwości techniczne tego aparatu. Jestem entuzjastą fotografowania w trybach automatycznych. Zawsze powtarzam, że nie po to Japończycy się głowią żebyśmy na przekór fotografowali w manualu. Inna sprawa, że ten aparat trzeba wziąć mocno za lejce, żeby pracował tak, jak tego chcemy. Mam tu na myśli właśnie autofokus czy kwestię poruszonych zdjęć, o które przy tak dużej matrycy bardzo łatwo.
fot. Jacek Bonecki
A okiełznać go pozwalają właśnie ustawienia automatyczne. Włączam tryb Auto ISO z górną granicą ISO 12800 (dla tego aparatu granica bezbolesna), do tego minimalny czas otwarcia migawki równy 125/s i mam pewność, że nawet bez stabilizacji zdjęcia będą ostre i nieporuszone. W przypadku autofokusu po prostu włączam detekcję oka. Wiele osób nie docenia tej opcji, ale średnim formacie głębia ostrości jest bardzo mała i w przypadku szybkich “ulicznych” portretów nietrudno ustawić ostrość na przykład na rzęsy, a tego już matryca ta nam nie wybaczy. W ten sposób praca z autofokusem jest zdecydowanie szybsza i jest bardziej skuteczna, przynajmniej w przypadku portretów. Niby jest wolniej, ale w praktyce można to przełknąć. Pamiętam zresztą, że pierwsze bezlusterkowce czołowych marek były jeszcze wolniejsze, a zdjęcia jakoś się nimi robiło.
Na pewno tym, których na to stać (śmiech). Należy jednak pamiętać, że w tych widełkach cenowych większość aparatów oferuje znacznie mniejszy potencjał matrycy. To doskonały aparat dla tych, którzy fotografują mniej sportowo i nie potrzebują szybkiego aparatu. Poza tym otrzymujemy uszczelniony korpus, toteż nie ma problemu z pracą w jakichkolwiek plenerowych warunkach. Aparat zdarzyło mi się już “utopić” a mimo to nic mu się nie stało.
fot. Jacek Bonecki
To konstrukcja dla fotografów, którym zależy na jakości zdjęć, którzy często zdjęcia drukują, albo mają problemy z kadrowaniem (śmiech), co zdarza się często nawet wśród zawodowców. Ale to też propozycja dla wszystkich, którzy chcą spróbować wyspecjalizowanej optyki. Tutaj nie ma lustra, otrzymujemy więc możliwość podłączenia mnóstwa adapterów, do których można dopasować różne obiektywy, nawet te, które teoretycznie kryją tylko pełna klatkę. Okazuje się, że na przykład sporo tilt-shiftów bez problemu kryje ten format, a jak poszukamy, znajdziemy też adaptery pozwalające na pracę z autofokusem.
GFX 50R to aparat, którym po prostu fajnie się fotografuje. Pracuje on oczywiście zdecydowanie inaczej niż superszybkie pełnoklatkowe aparaty konkurencji, ale jeśli ktoś spróbuje i zobaczy na co go stać, po prostu na niego “zachoruje”. Gdy się później ogląda zdjęcia z mniejszych systemów to już po prostu nie to samo. Tak było w moim wypadku.
Artykuł powstał we współpracy z firmą Fujifilm