Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Ciekawe pytanie. Zacznijmy od tego, że dziedziny, w których ja się najbardziej rozwijam, to portret i moda. W tym, co tworzę, krążę między tematami na pograniczu snu i jawy, ponieważ sny są często moją inspiracją. Lubię również przeglądać sesje z lat 90. Fotografuję głównie kobiety, ponieważ bardzo lubię kobiecą energię na zdjęciach. Wydaje mi się, że każdy fotograf w swoich zdjęciach oddaje cząstkę siebie. Dlatego te melancholijne, a czasem wręcz smutne kadry, są mi bliskie. Dodatkowo, moim zdaniem, gdy patrzymy na osobę, gdy widzimy jej twarz, ubiór oraz styl, często jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie zdjęcia tworzy.
Tak, dużo fotografuję na analogach. To jest trochę inna plastyka, takie zdjęcie inaczej się czyta. Dla mnie cyfra z czasem stała się nudna... Zaczynałam od niej – nie mówię tu o jakichś zamierzchłych czasach fotografowania kwiatków, tylko już o bardziej świadomym robieniu zdjęć. Szybko zaczęła mi przeszkadzać perfekcyjność obrazu cyfrowego. Kiedyś, w szkole fotograficznej, miałam takie zadanie, żeby zrobić złe zdjęcie. To był duży problem! Analoga łatwiej zepsuć, dzięki czemu jest w nim więcej naturalności. Analog też więcej wybacza, a ja lubię jak widać jego „wady”. Sprawiały mi przyjemność eksperymenty z przeterminowanym filmem, to, że idziesz do labu i nigdy nie wiesz na 100% jaki będzie efekt.
Skończyłam architekturę wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz Sopocką Szkołę Fotografii. Po studiach pracowałam jako architekt, jednocześnie działałam już w branży fotograficznej. Z czasem zdecydowałam, że kończę karierę architekta. Zarówno moja mama, jak i siostra skończyły ASP, moja siostra jest czynnym architektem, kończyła plastyka w Gdyni, fotografowała. Jako dziecko obserwowałam je i podświadomie otaczałam się różnymi sztukami wizualnymi.
Tak, nie chcę od tego odchodzić, bo mam duży sentyment do wnętrz. To jest przyjemny rodzaj fotografii, mniej dynamiczny. Na sesji modowej dużo się dzieje, a tu wchodzisz do ładnego wnętrza, robisz kadry ogólne, detale, jest spokój. Mam też sporo znajomych architektów.
Lubię być w bliższym kontakcie z klientem. Mam paru klientów, z którymi zostaliśmy bardzo dobrymi znajomymi – miałam tylko wykonać dla nich zlecenie, a teraz spotykamy się nie tylko zawodowo. Oczywiście nie jest to możliwe z każdym klientem, ale uwielbiam, jeżeli pomiędzy fotografem a klientem pojawia się chemia. Wracając do pytania: robię research, rozmawiam z klientem, pytam, czego oczekuje od zdjęć, jaki ma być ich klimat. Czasem dostaję już wstępny moodboard, ale bywa, że klient mówi: „To są nasze pomysły, ale jesteśmy otwarci też na Twoje, nawet jeżeli są zupełnie inne”. Bardzo to lubię! Uwielbiam, gdy pojawia się pole do kreatywności, klient daje wolną rękę, a nie chce czegoś konkretnego „bo widział to na Pintereście lub Instagramie”.
Kolejny etap to moodboard, ustalenie briefu sesji. Lubię też rozpisać kadry godzinowo – znam siebie i wiem, że bez ram czasowych, gdy popłynę, to jestem w stanie przez godzinę pastwić się nad jedną stylizacją. Wypisuję sobie też główne założenia sesji: kiedyś, kiedy tego nie robiłam, zdarzało mi się pogubić, za bardzo rozproszyć. To jest szczególnie ważne przy sesjach niskobudżetowych, gdzie robi się za fotografa, art directora i jeszcze milion innych funkcji. Przy moim chaotycznym umyśle – powiedzmy, „artystycznym” – muszę sobie wypunktować pewne cele i się ich trzymać. Improwizacje też się pojawiają, ale wolę mieć określone jakieś ramy.
Brak chemii między zleceniodawcą a klientem. Ludzie, którzy nie są skupieni na swojej pracy albo mają do niej olewczy stosunek.
Mam dwa tryby. Jeżeli to była bardzo wyczerpująca sesja, to szybko wychodzę z trybu „work”, a wchodzę w tryb „chill”. Ale są takie zlecenia, po których nie mogę usiedzieć w miejscu i jestem w trybie kreatywnego działania. To się zazwyczaj dzieje po zleceniach, na których była bardzo dobra atmosfera, a ja jestem zadowolona z wykonanej pracy.
Jeszcze mi się nie zdarzyło, ale często fotografuję dla marek, które dbają o etykę: wpływ na środowisko, certyfikowane materiały, bardzo przemyślane działania. Przyznaję, że takie zlecenie tym bardziej sprawia mi przyjemność, ponieważ lubię, gdy za biznesem idzie jakaś głębsza myśl, pewna świadomość, a nie podążanie za tłumem, bez pomyślunku, jakie będą tego konsekwencje, bo wiadomo – pieniądze. Z drugiej strony na tym etapie nie umiem Ci powiedzieć, jak zachowałabym się, gdybym dostała zlecenie np. od marki, która znana jest z testowania na zwierzętach. Czy to, że ja im zrobię zdjęcia, coś tu zmieni? Raczej nie. Trudno mi powiedzieć, dopóki nie znajdę się w takiej sytuacji.
Tak, z sesji dla marki biżuteryjnej, zdjęcie naszyjnika zwisającego z kapelusza. Wtedy zainteresował się mną KMAG, a fotografię udostępniało na Instagramie dużo profili. Po tej sesji odezwało się do mnie wiele osób poszukujących współpracy, co otworzyło mi więcej drzwi do fotografii komercyjnej, która była w moim klimacie. Ten kadr został też sprzedany na aukcji dla Ukrainy za ponad 2 tysiące złotych.
To jest moja największa bolączka – średnio umiem się sprzedawać. Uczę się tego, obserwuję, jak się zachować w niektórych sytuacjach, że nie można zawsze być takim skromnisiem. Muszę walczyć z wrażeniem, że się komuś narzucam, bo przecież trzeba walczyć o zlecenia. Ten piękny świat Instagrama, w którym fotografowie co chwilę jeżdżą na świetne sesje, a zleceniodawcy walą do nich drzwiami i oknami, bywa tylko złudzeniem. Konkurencja jest ogromna, klienci bardzo liczą budżety. Powiem szczerze, że bywa, że się przepycham z klientem o małe kwoty.
W pandemii była tragedia, przecież na stronie Zary były zdjęcia robione przez kamerki internetowe. Dziś niby wróciliśmy do normalnego funkcjonowania, ale ludzie ostrożniej wydają pieniądze: inflacja, wojna. Każdy chciałby dobrze i tanio. I jeszcze szybko.
Tak, film zaczyna kosztować jakieś niebotyczne kwoty. Niedługo będę robić sesję i już wiem, że większość zdjęć powstanie na cyfrze, a tylko na kluczowe, pewne kadry, wyjmę analoga. Czasy stu rolek na sesji dawno minęły. Wywołanie też kosztuje, a ja potem poświęcam jeszcze mnóstwo czasu na skanowanie. Coraz więcej ludzi decyduje się na fotografowanie cyfrą i narzucenie ziarna w Lightroomie, najlepiej jeszcze wkleić zdjęcie w ramkę imitującą film. A ja nie chcę iść drogą na skróty. Oczywiście wykonuję sesje na cyfrze, ale wciąż wolę fotografię analogową. Lubię autentyczność, ale też rozumiem, że pewne narzędzia dają nam możliwość powtórzenia czegoś mniejszym kosztem.
Nie ma w moich zdjęciach abstrakcyjnych elementów, tak charakterystycznych dla snów, ale bywa, że coś mi się przyśni i potem staram się to przenieść na zdjęcia. Tak było z moim dyplomem – stąd się wzięła seria łącząca świat współczesny ze starodawnym, w którym jest na przykład nawiązanie do obrazu „Babie lato”, ale bohaterka jest w goglach VR. To już są dość stare zdjęcia, nie do końca się dziś z nimi utożsamiam, ale mam do nich ogromny sentyment.
Oj, tak. Dużo o tym rozmawiam z partnerem i znajomymi. Doszliśmy do wniosków, że nieuniknione jest już, że ludzie będą generować takie obrazki, również w modzie. Być może sesje lookbookowe będą niepotrzebne, nadal jednak zostaną te kreatywne. Zdjęcia wykonane przez ludzi, zamiast obrazków od AI, staną się czymś luksusowym, odpowiednio wycenianym. Nie będzie istniało już coś takiego jak zdjęcia stockowe jedzenia, bo będzie można wygenerować ciastko na takim stole, na jakim chcesz, z obrusem w wymarzonym kolorze. Ludzie będą sobie generować podstawowe logotypy w pięć minut. Ale jeżeli zdecydujesz się na projekt wykonany przez człowieka, a nie przez sztuczną inteligencję, to będzie to postrzegane prestiżowo.
Od jakiegoś czasu obserwuję w sobie niechęć do tego, w jakim kierunku rozwija się technologia. Czasem chciałabym się zabarykadować w domku w lesie i nie słyszeć o tych nowinkach. Czuję się przytłoczona tym, ile rzeczy powstaje, ile jest możliwości. To zupełnie nie jest moja bajka, odsuwam się od tego.
Fajnie by było zrobić sesję z większym budżetem, polecieć z całym zespołem za granicę na tydzień i poszaleć z aparatem. Szybko się nudzę, opatrzyło mi się wiele lokacji, pragnę nowych, inspirujących miejsc. Chciałabym też fotografować muzyków. Kręci mnie obrazek ruchomy, ale na razie odstraszają mnie kwestie techniczne. Może kiedyś!
Urodzona w Gdańsku w 1991 roku. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz Sopockiej Szkoły Fotografii. Interesuje ją przede wszystkim fotografia modowa i portretowa, szukanie emocji bohatera oraz budowanie nastroju. W jej pracach dominuje kobiecość oraz naturalność. Więcej na: www.instagram.com/beatryczen