Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
W systemie cyfrowych lustrzanek 4/3 długoogniskowych zoomów nie brakuje. Jeśli zsumujemy modele produkowane przez Olympusa i Sigmę, to znajdziemy z 10 takich obiektywów. Spośród tej oferty wybraliśmy trzy zoomy Olympusa należące do różnych klas i grup optyki. Pierwszym jest malutki i dość prosty Zuiko Digital ED 40-150 mm F4-5.6 należący do podstawowej, "standardowej" klasy obiektywów tego producenta. Drugi wręcz przeciwnie: to duży, bardzo jasny, wyrafinowany i kosztowny Zuiko Digital ED 35-100 mm F2 z topowej grupy nazywanej oficjalnie "Najwyższej klasy obiektywy profesjonalne". Ostatnim jest jeden z pierwszych obiektywów zaprojektowanych dla systemu 4/3, a teraz odmłodzony poprzez face lifting oraz unowocześnienie napędu AF: Zuiko Digital ED 50-200 mm F2.8-3.5. Inne klasy, inne ceny, inne założenia techniczne, inne docelowe grupy użytkowników. Czy równie znaczące będą różnice w jakości obrazu tworzonego przez te zoomy? Z doświadczenia wiemy że wcale nie musi tak być, ale warto by to sprawdzić. Obiektywy będą testowane po dołączeniu do Olympusa E-3. W związku z prośbami czytelników, do testu dołączone zostaną pliki RAW z wybranych zdjęć plenerowych. Każdy chętny będzie mógł ocenić, w jakim stopniu zdjęcia JPEGi z aparatu różnią się od tych uzyskanych z surowego formatu RAW w wybranej "wywoływarce". W uzupełnieniu dodam, że wszystkie zdjęcia testowe zostały wykonane przy natywnej czułości przetwornika obrazu (tu: ISO 100), przy pośrednich ustawieniach kontrastu, wyostrzenia szczegółów, nasycenia barw i redukcji szumów ISO oraz wyłączonej korekcji winietowania i redukcji szumów pojawiających się przy długich ekspozycjach. Zdjęcia zapisywane były jako pliki JPEG o pełnej rozdzielczości i najsłabszej dostępnej kompresji. Jeśli zdarzyło się że parametry były ustawione inaczej, zostało to wspomniane w podpisie zdjęcia.
Zuiko Digital ED 40-150 mm F4-5.6
To obiektyw, który każdego przekona iż bardzo ważną cechą optyki przeznaczonej dla systemu 4/3 mogą być wyjątkowo nieduże jej rozmiary i masa. Tego zooma sięgającego 300 mm (biorąc pod uwagę odpowiednik w małym obrazku) można od biedy nosić w kieszeni spodni, gdyż wielkością zbliżony jest do typowej "pięćdziesiątki" F1.4. To oczywiście w pozycji najkrótszej ogniskowej. Po ustawieniu 150 mm i założeniu osłony przeciwsłonecznej obiektyw wydłuża się niemal 2,5-krotnie, ale i tak daleko mu do rozmiarów małoobrazkowych zoomów o podobnym kącie widzenia.
Zuiko 40-150 mm ma prosty i dość elegancki wygląd, plasujący go pod tym względem powyżej średniej w klasie taniej amatorskiej optyki. A przyznać należy że ostatnimi czasy poziom wzornictwa w tej grupie obiektywów wyraźnie się podniósł. Opisywany tu zoom został zaprojektowany jako prosty walec, urozmaicony zróżnicowanym, drobnym wzorkiem na pierścieniach i białymi napisami. Jedynym motywem barwnym jest - typowy dla optyki Zuiko Digital - niebieski paseczek z przodu, z towarzyszącym mu drugim, błyszczącym. Dzięki nim obiektyw jest nie tylko kawałkiem matowego, czarnego plastiku, ale nabiera nieco żywości i delikatności.
Konstrukcja
Skromny wygląd z zewnątrz odpowiada temu co napotkamy we wnętrzu obiektywu. Jest to pod względem optycznym prosta konstrukcja z jedną soczewką wykonaną ze szkła o niskiej dyspersji ED, która - nie łudźmy się - nie zapewni korekcji apochromatycznej. Z pewnością jednak jej obecność wpłynie na poprawienie ostrości obrazu, zwłaszcza na dłuższym krańcu zooma. W sumie soczewek jest 12, a rozmieszczono je w 9 grupach. Zakres ogniskowych 40-150 mm odpowiada pod względem kątów widzenia małoobrazkowemu zoomowi 80-300 mm. Takie przeliczenie wynika z porównania przekątnych klatki 24 x 36 mm i przetwornika o rozmiarze 4/3 liczącego 13 x 17,3 mm. Niektórzy mają wątpliwości czy taki sposób obliczania małoobrazkowego odpowiednika jest zasadny w sytuacji, gdy proporcje boków kadrów są różne. Rzadko kiedy bowiem umieszczamy główny motyw zdjęcia wzdłuż przekątnej, częściej jest on równoległy do poziomego lub pionowego boku. Jeśli przyjmiemy przeliczanie według boku dłuższego, to "przelicznik ogniskowych" wyniesie nie 2, a 2,08, a jeśli według krótszego to 1,85. Mielibyśmy więc do czynienia z zoomami, odpowiednio 83-312 mm i 74-278 mm. Że dzielę włos na czworo? Może. Ale warto zwrócić uwagę na takie drobiazgi w sytuacji, gdy chcemy dokładnie poznać lub porównać kąty widzenia optyki w systemach korzystających z klatek o różnych proporcjach boków.
Ustawianie ostrości zooma 40-150 mm odbywa się za pomocą ruchów jednej z wewnętrznych grup soczewek, dzięki czemu przód obiektywu nie obraca się, a autofokusowi łatwiej się pracuje. Napęd autofokusa stanowi silnik wbudowany w obiektyw, co jest normą w obiektywach Zuiko Digital, ale nie jest to silnik ultradźwiękowy, który - jak na razie - znajduje się tylko w dwóch obecnych na rynku obiektywach Olympusa. Szybkość ustawiania ostrości jest spora, choć nie rewelacyjna. Gorzej, że aparat czasami lubi chwilę pomyśleć czy i w którą stronę kazać kręcić się obiektywowi. Zdarza się to gdy startujemy od mocnej nieostrości. To wydłuża czas ogniskowania, choć obiektyw nie jest tu nic winien. Obiektywu nie możemy też winić za pudła autofokusa zdarzające się czasami przy korzystaniu z najdłuższej ogniskowej. Silnik AF wykorzystywany jest również do ręcznego ustawiania ostrości. Pierścień ostrości nie jest bezpośrednio połączony z odpowiednimi członami obiektywu, a jego obracanie jedynie wysyła odpowiednie sygnały do silnika poruszającego soczewkami. Minimalna odległość fotografowania wynosi 0,9 m (niedużo!), co zapewnia skalę odwzorowania 0,19 (1:5,3).
Podczas wydłużania ogniskowej dwa przednie człony obudowy obiektywu wysuwają się teleskopowo z jego korpusu, a wysuw ten jest w stosunku do długości zooma w pozycji "40 mm" naprawdę spory: 6,5 cm w porównaniu do 7,2 cm. Promieniowe luzy przodu są zauważalne, ale niezbyt duże. Przy tym po ustąpieniu nacisku, obiektyw wraca do prawidłowego, osiowego położenia. Zaznaczę że luzy badałem nie na nowym, a na testowym egzemplarzu obiektywu, który już sporo przeszedł na różnych pokazach, prezentacjach i szkoleniach.
Niemal równie długa jak wysuw przy zmianie ogniskowej jest bagnetowo mocowana osłona przeciwsłoneczna. Nie jest ona profilowana, choć oczywiście nie obraca się przy ustawianiu ostrości. W osłonie brak zasuwanej klapki dającej dostęp do filtra polaryzacyjnego, ale w tej klasie sprzętu to rzadkość. Wspominam o tym elemencie głównie dlatego, iż obaj konkurenci taką klapką dysponują. Średnica mocowania filtra to 58 mm. Biorąc pod uwagę wielkość przedniej soczewki i kąt widzenia obiektywu, spokojnie można by użyć tu gwintu 52 mm, a może nawet 49 mm. Jednak 58 mm jest niemal powszechną wartością wśród zoomów klasy podstawowej Olympusa, a jego konstruktorzy widać nie chcieli odchodzić od przyjętego standardu.
W konstrukcji tego zooma trudno będzie znaleźć metal. Z tworzyw sztucznych wykonana jest nie tylko cała obudowa, ale też bagnet - to niemal standard w tej klasie zoomów. Jedynym zauważonym problemem materiałowym jest zbyt luźne połączenie bagnetu z tylnym kapturkiem. Nie sposób solidnie go zamontować i spada przy najlżejszym dotknięciu. Nie podejrzewam by powodem było wytarcie tworzywa bagnetu, gdyż obiektyw zamontowany do aparatu nie wykazuje jakiegokolwiek luzu.
Dodam jeszcze, że obiektyw może współpracować zarówno z firmowymi telekonwerterami EC-14 (1,4 x) oraz EC-20 (2 x) jak i z pierścieniem pośrednim EX-25. Jednak po dołączeniu któregokolwiek z telekonwerterów pozostaje nam wyłącznie ręczne ustawianie ostrości.
Obsługa
Wyjątkowo długi wysuw zooma utrudnia zaprojektowanie mechaniki obiektywu tak, by jednocześnie była trwała, miała małe opory i nie wykazywała luzów. Jak już wspominałem, luzy zostały tu dość dobrze opanowane. O trwałości trudno mi się wypowiadać, natomiast komfortowi obsługi pierścienia zooma nie można wiele zarzucić. Ma on płynny, raczej nieduży opór, który jednak lekko rośnie przy dłuższych ogniskowych. W tym zakresie trudno jest dokonać drobnej zmiany ogniskowej na plus, bo z jej nieznacznym zmniejszeniem nie ma żadnych kłopotów. Bezproblemowe jest też szybkie przeskoczenie przez cały zakres zooma, gdyż jego skalę rozpisano na zaledwie 1/6 obwodu obiektywu. Sam pierścień jest pokryty gumą i wystarczająco szeroki. Niby 2,5 cm szerokości to niedużo, ale weźmy pod uwagę że oznacza to ponad 1/3 długości obiektywu. Z trafieniem palcami na ten pierścień i z jego obracaniem nie ma więc większych problemów, a niemal to samo można powiedzieć o umieszczonym w przedniej części zooma pierścieniu ostrości. Jest on znacznie węższy i nie pokryty gumą, a jedynie drobno rowkowany. Power Focus zooma 40-150 mm obsługuje się komfortowo, nie zauważamy jakiegokolwiek "ciągnięcia się" ostrości, czy skokowej jej zmiany, pomimo że z obiektywu dochodzi cichutki chrobot sugerujący że ustawianie ostrości nie odbywa się płynnie. Natomiast przeszkadzać może brak skali odległości, choć obiektywy tej klasy przyzwyczaiły nas już do tego. Pierścień ostrości obraca się lekko, z płynnym, "tłustym" oporem, tak jak w obiektywach MF z najwyższej półki. Pamiętajmy jednak że z uzyskaniem takiego komfortu nie ma problemu, gdyż pierścień nie jest połączony z jakimkolwiek mechanizmem wewnątrz obiektywu.
Z drobiazgów wymienić należy bardzo wygodny przedni kapturek, który dysponuje wewnętrznymi uchwytami umożliwiającymi wyjęcie go z wnętrza głębokiej i dość wąskiej osłony przeciwsłonecznej. Do tego uchwyty te mają podcięte krawędzie, dzięki czemu nie ma mowy o wyślizgnięciu się kapturka z palców. Taki kształt krawędzi Olympus wprowadził już jakiś czas temu i chwała mu za to.