Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Zuiko Digital ED 35-100 mm F2
Wielu fachowcom szczęki opadły ze zdziwienia, gdy trzy lata temu Olympus zapowiedział wprowadzenie na rynek opisywanego tu obiektywu. Maksymalny otwór względny F2!? I to w całym zakresie ogniskowych!? To wartość niespotykana w optyce małoobrazkowej oraz oczywiście średnioformatowej. W cyfrowych kompaktach podobna jasność zdarza się, choć ostatnio takie zoomy to już białe kruki.
Od razu jednak było wiadomo że obiektyw będzie kosztownym i naprawdę dużym szkiełkiem. To że kosztownym to oczywiste, ale dlaczego dużym? Przecież Olympus od początku głosi że (cytuję za www.olympus.pl): "...oparcie konstrukcji na standardzie Cztery Trzecie umożliwia tworzenie jasnej, kompaktowej i lekkiej optyki." I niby wszystko się zgadza, tylko że po "jasnej" zamiast przecinka trzeba wstawić "albo". Wtedy uzyskamy mniej efektowną, ale prawidłową wersję zdania: optyka "4/3" może być lekka i kompaktowa albo jasna. Znakomitym przedstawicielem pierwszej grupy jest przetestowany wcześniej Zuiko Digital 40-150 mm F4-5.6 - mikroskopijny, ale jednocześnie tak ciemny jak tanie małoobrazkowe i APSowe długie zoomy. Z kolei 35-100 mm, będący odpowiednikiem małoobrazkowego 70-200 mm ma genialne światło F2, ale rozmiarami oraz masą przewyższa analogiczne zoomy F2.8 nie tylko przeznaczone do formatu APS-C (50-135 mm, 50-150 mm), ale i "pełnoklatkowe" 70-200 mm. Jedynie jamnikowaty Nikkor 70-200 mm F2.8 VR ma minimalnie większą długość, ale już pod względem średnicy i zwłaszcza masy zoom Olympusa bije wszystkich na głowę. Owo porównanie może wydawać się niesprawiedliwe, bo po jednej stronie występuje Zuiko F2, a po drugiej zoomy F2.8. Jednak w rzeczywistości takie podejście do sprawy jest jak najbardziej uprawnione. Wyjątkowo wysokiej jasności tego i innych obiektywów Olympusa nie należy bowiem traktować jako nadzwyczajnej zalety, a jako (wykorzystam fragment konstytucji PRL dotyczący służby wojskowej) "zaszczytny obowiązek" optyki systemu 4/3. Mówiąc wprost: by lustrzanki tego systemu mogły w pełni konkurować z pozostałymi, ich obiektywy muszą być o działkę jaśniejsze od tych używanych do lustrzanek APS-C i o dwie w porównaniu z pełnoklatkowymi. Powody są dwa i oba wynikają ze znacznie mniejszych wymiarów przetwornika obrazu. Powierzchniowo matryce APS-C są niemal dwukrotnie większe, a 24 x 36 mm czterokrotnie większe. Większe matryce (przy tej samej rozdzielczości), a więc większa powierzchnia czynna, czyli możliwość stosowania słabszego wzmacniania sygnału dla uzyskania konkretnej czułości, a więc niższe szumy - to tak w skrócie. Doceniam osiągnięcia Olympusa w rozwoju systemu redukcji szumów, ale i tak ich intensywnością jego lustrzanki przegrywają z APSowymi konkurentami. By móc uzyskać szumy na tym samym poziomie, w lustrzankach "4/3" trzeba korzystać z niższych czułości, a więc by zachować równie krótkie czasy ekspozycji, należy używać szkieł jaśniejszych mniej więcej o działkę. Drugi aspekt ważny jest głównie dla portrecistów lubiących czasami posmakować symbolicznej, "papierowej" głębi ostrości. I znowu: by w aparatach "4/3" można było uzyskać głębię równie małą jak w cyfrówkach z matrycami APS-C, potrzebne są obiektywy z większym o działkę maksymalnym otworem względnym. Tu Olympus daje sobie radę w kategorii zoomów i długich stałoogniskowych tele, ale brakuje mu typowo portretowej stałki. W lustrzankach APS-C niezłą portretówką może być pięćdziesiątka F1.4, a w "4/3" nie ma i raczej nigdy nie będzie optyki typu 40 (50) mm F1. Teoretycznie można by zaadaptować leikowskiego Noctiluksa (50 mm F1), ale to chyba mało realne. Ta większa głębia ostrości mogłaby być zaletą przy zdjęciach makro, ale nic z tego, gdyż na dyfrakcję nie ma mocnych. Stąd we wszystkich obiektywach Olympusa (w tym makro) oraz Leiki, Panasonika i Sigmy skala przysłon kończy się maksymalnie na F22. Wartość ta obowiązuje nawet w tych obiektywach Sigmy, które w mocowaniach innych niż "4/3" mogą korzystać z F32, albo jak makro 105 mm nawet F45.
W powyższych rozważaniach odnosiłem działanie aparatów i obiektywów sytemu 4/3 do działania APSowych lustrzanek cyfrowych i ich optyki. Jeśli weźmiemy pod uwagę aparaty z przetwornikami o wymiarach 24 x 36 mm, to sytuacja systemu 4/3 wygląda jeszcze mniej ciekawie, gdyż wymagana różnica w jasności to nie jedna, lecz dwie działki przysłony. A pełnoklatkowe lustrzanki to już nie tylko profesjonalny margines rynku. Przed jesienną Photokiną ogłoszony zostanie następca EOSa 5D oraz pełnoklatkowy Sony. I oba te aparaty cenami będą celowały w wymagającego amatora, a nie zawodowca. Na odpowiedź Nikona też chyba długo nie poczekamy.
Ten nieco przydługi wstęp dodałem gwoli wyjaśnienia po co Olympusowi tak jasny zoom. Przejdźmy teraz do opisu i testu Digital Zuiko ED 35-100 mm F2.
Konstrukcja
Od razu widać i czuć że ten obiektyw to kawał porządnej roboty konstruktorów Olympusa. Do ręki trafia nam ponad półtora kilograma metalu i szkła, i to nawet gdy zdejmiemy pierścień mocowania statywowego. Obudowa jest plastikowa w średnim stopniu; są zoomy tej klasy mniej i bardziej osłonięte metalem. Tu materiał ten sięga od bagnetu aż do pierścienia zooma, a potem znaleźć go jeszcze można przed przyciskami blokady ostrości. Reszta, czyli mocowanie osłony przeciwsłonecznej i filtra, odcinek pomiędzy pierścieniami oraz same pierścienie są wykonane z tworzyw sztucznych. Obiektyw jest na tyle długi, że nie było żadnych problemów z prawidłowym rozmieszczeniem odpowiedniej szerokości pierścieni, znalezieniem miejsca na stopkę mocowania statywu i pokrętło limitera odległości. Osłona przeciwsłoneczna reprezentuje to co najlepsze: jest bardzo głęboka, profilowana, wewnątrz wyklejona czarnym welurem, a do tego wyposażona w przesuwną klapkę dającą dostęp do filtra polaryzacyjnego. Osłona ma dwie możliwe pozycje montażu: z klapką na dole albo na górze. Do tego trzeba dodać łyżkę dziegciu - zbyt słabo trzymający bagnetowy zaskok osłony. Przyjmuję jednak, że to efekt zużycia tego konkretnego obiektywu, od dawna pełniącego rolę egzemplarza testowego.
Tak jak wszystkie topowe obiektywy Olympusa, tak i ten został uszczelniony dla zabezpieczenia przed dostaniem się do wnętrza pyłu i wody.
W środku obiektywu umieszczono aż 21 soczewek, w tym 4 ze szkła o niskiej dyspersji ED i jedną Super ED. Jak przystało na długi zoom z najwyższej półki, mamy tu układ wewnętrznego zoomowania zapewniający brak wysuwu przodu obiektywu przy zmianie ogniskowej. Można być przekonanym że wewnętrzne jest także ogniskowanie, ale nic z tego. No, można powiedzieć że jest ono "prawie wewnętrzne". Przednia soczewka nie obraca się bowiem, a jedynie przesuwa osiowo i to zaledwie o ok. 2 mm w zakresie odległości 1,4-1,7 m. Gdyby konstruktorzy uznali że mogą pozostawić minimalną odległość ostrzenia na poziomie 1,7 m, to obiektyw mógłby mieć naprawdę wewnętrzne ogniskowanie. Chcieli jednak pokonać konkurencję i stąd minimalny dystans ostrości 1,4 m oraz ogniskowanie niemal wewnętrzne. Jednak nawet gdyby przednia soczewka nie poruszała się, to i tak w ustawianiu ostrości brałaby udział spora ich liczba. Wygląda na to że poruszają się całe dwa przednie człony optyczne, co zresztą słychać przy automatycznym ustawianiu ostrości. Czuć wtedy że silnik AF wbudowany w obiektyw musi poruszać dużą masą szkła, co nie wychodzi na dobre szybkości automatycznego ustawiania ostrości. Ta nie jest wcale niska, ale z pewnością byłaby znacznie wyższa gdyby w ogniskowaniu brały udział tylko soczewki tylnych grup. Porównanie z Nikkorem AF-S 70-200 mm F2.8 VR wykazało że zoom Olympusa pokonuje skalę ostrości od końca do końca i z powrotem o ok. 10 % wolniej. Tak więc nie jest źle! Przy tym dla zmniejszenia opóźnienia w razie pomyłki autofokusa, można ograniczyć zakres ogniskowania do zakresu 3 m - nieskończoność albo 1,4 - 3 m.
Zauważonym w teście problemem były dość często zdarzające się zdjęcia z nietrafionym ustawieniem ostrości. Efekt występował przy średnich i dłuższych ogniskowych zooma. To oczywiście wada aparatu, a nie obiektywu, choć warto sobie uświadomić, że wysoka jasność powoduje dobrą widoczność na zdjęciach wykonanych przy pełnej dziurze nawet drobnych pomyłek w zogniskowaniu. Podobnie jak w opisanym już zoomie 40-150 mm, tak i tu silnik autofokusa służy też do ręcznego ustawiania ostrości. Pierścień ostrości nie ma bezpośredniego, mechanicznego połączenia z odpowiednimi grupami soczewek, a jego obracanie skutkuje jedynie przekazaniem sygnałów do silnika, który tymi soczewkami porusza. Wspomniana już minimalna odległość fotografowania była rekordowo mała w momencie prezentacji zooma 35-100 mm, ale teraz te 1,4 m to żadna rewelacja. Wartością 1,3 m dysponuje Canon 70-200 mm F2.8 IS, a naprawdę niską APSowe, jasne, długie zoomy Sigmy i Tokiny / Pentaksa - 1 m. W opisywanym zoomie minimalny dystans ostrości w połączeniu z najdłuższą ogniskową pozwala na uzyskanie maksymalnej skali odwzorowania 0,09 (1:11,1). Pochwalę jeszcze konstruktorów, którym w tak dużym obiektywie udało się zaprojektować stosunkowo mały przód z mocowaniem filtrów o w miarę rozsądnej średnicy 77 mm. W tego typu jasnej i oryginalnej optyce można się było spodziewać różnych większych, mniej typowych wartości.
. Zapobiega on wpadaniu do komory lustra promieni światła, które nie tworzą obrazu, ale mogą obniżyć kontrast zdjęcia.]
Tak jak i wszystkie pozostałe obiektywy Zuiko Digital, tak i ten można uzupełnić telekonwerterami EC-14 (1,4 x) i EC-20 (2 x) albo pierścieniem pośrednim EX-25. W przypadku używania konwertera EC-14, dla zachowania wysokiej jakości obrazu przysłonę obiektywu należy przymykać co najmniej o dwie działki. Tak więc o odpowiedniku małoobrazkowego 100-280 mm F2.8 możemy sobie tylko pomarzyć. Nie wiadomo jeszcze, czy przysłonę przymykać trzeba także przy korzystaniu z nowego telekonwertera EC-20.
; ostrość ustawiania była w miejscu zielonej ramki.]
Obsługa
Tu właściwie nie ma się do czego przyczepić, no może tylko do konieczności dźwigania takiego ciężaru. By zestaw obiektyw + Olympus E-3 był dobrze wyważony, dłoń podpierająca obiektyw powinna leżeć dokładnie pod pierścieniem ogniskowych, ale wtedy palce leżą przed nim, co trochę utrudnia jego obsługę. Pomóc może dołączenie do aparatu gripa, który przesunie środek ciężkości nieco do tyłu, ewentualnie oparcie na dłoni nie obudowy obiektywu, a stopki statywowej. Mi to drugie rozwiązanie bardzo pasowało. Za to z trafieniem na pierścień odległości i jego obracaniem nie ma żadnych problemów. Pierścień ten ma lekki, płynny opór, co nie dziwi, gdyż nie jest on mechanicznie połączony z soczewkami odpowiedzialnymi za ustawianie ostrości. Terkotanie silnika przy ręcznym ostrzeniu jest znacznie lepiej słyszalne niż w zoomie 40-150 mm, co jednak wcale nie obniża komfortu obsługi. Gdy się dobrze przyjrzeć, to można zauważyć skokową zmianę ostrości, co nie występowało we wspomnianym tańszym zoomie. Pamiętajmy jednak, że mamy tu do czynienia z jaśniejszym obiektywem o znacznie mniejszej głębi ostrości, a więc temu zjawisku trudno się dziwić. Zresztą w żadnym stopniu nie utrudnia ono ręcznego ustawiania ostrości, a wielu nawet tego nie zauważy. Przed pierścieniem odległości, na obwodzie obiektywu umieszczono 4 przyciski pozwalające zablokować ustawioną ostrość. Rozwiązanie dobre, choć brakuje możliwości przeprogramowania tych przycisków, na przykład by można było z ich pomocą aktywować ciągły autofokus albo ustawić wybrany dystans ostrości.
Pierścień ogniskowych ma spory opór, w którym dobrze się czuje że służy on poruszaniu skomplikowanego mechanizmu. W żadnym razie oporu nie można nazwać zbyt silnym, a przy tym jest on płynny i dość równy, choć nieco rośnie przy dłuższych ogniskowych. Nie ma jakichkolwiek problemów z drobną korektą ogniskowej, gdyż opór przy bardzo powolnym kręceniu wyraźnie maleje. Szybka zmiana ogniskowej jest bardzo ułatwiona dzięki rozpisaniu skali ogniskowych na zaledwie 1/6 obwodu obiektywu.
O wygodzie korzystania z filtra polaryzacyjnego wynikającej z obecności zasuwanej klapki już wspominałem. Jeszcze raz zaznaczę też obecność zdejmowanego pierścienia mocowania statywowego oraz limitera odległości - elementów, które w znaczący sposób mogą podnieść komfort pracy. Testowany egzemplarz wyprodukowany został na tyle dawno, że jego przedni kapturek nie ma podciętych krawędzi wewnętrznego uchwytu. To niby bardzo drobna wada, dla wielu wręcz niezauważalna. Jednak wystarczy by kapturki pozostałych używanych obiektywów były podcięte, a już wrażenie wyślizgiwania kapturka zooma 35-100 z palców pojawi się niemal za każdym razem.
Tak czy inaczej, zoom ten zasługuje tu na 5 punktów.