Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
84%
Bezlusterkowa pełna klatka Nikon Z5 ma być przede wszystkim przystępna cenowo, ale jednocześnie nie ograniczać użytkowników pod względem funkcjonalności. Czy w sytuacji taniejącej wyższej półki i szerokiej oferty konkurencji opłaca się w nią inwestować?
Nikon Z5 już z miejsca robi bardzo dobre wrażenie. Pod względem wyglądu i gabarytów aparat praktycznie nie różni się od modelu Z6. W kwestii ergonomii różni się z kolei bardzo nieznacznie - jedyną istotną różnicą jest delikatnie płytszy grip, brak pomocniczego ekranu LCD i przesunięcie pokrętła PASM na prawą stronę wizjera, a także pozbawienie go możliwości blokady. Pokrętło chodzi jednak z wyraźnym oporem i jest umieszczone w miejscu, w którym raczej nie przestawimy go nieumyślnie podczas noszenia czy wkładania do torby.
Jeśli zaś chodzi o pomocniczy ekran, w dobie wizjerów elektronicznych, które wyświetlają wszystkie informacje, ich zastosowanie ma wątpliwą zasadność. Pod względem wygody obsługi aparat nie odbiega więc od tego, co miał do zaoferowania model Z6, a trzeba przypomnieć, że systematyka obsługi w bezlusterkowcach Nikona należy do jednych z najlepiej przemyślanych w tym segmencie. Mamy dwa pokrętła nastaw, wygodny joystick AF i szereg przycisków, które bez problemu obsłużymy jedną ręką - w kwestii obsługi nikomu nie powinno tu niczego brakować. Jedyne, do czego można się przyczepić, to efektywność obsługi joysticka - nadal nie działa on płynnie (liniowo) i wymaga przeklikiwania się przez cały zakres punktów AF. Pewnym rozwiązaniem jest natomiast możliwość wykorzystania w tym celu dotykowego ekranu LCD podczas spoglądania przez wizjer.
Pomimo, że jest to aparat z segmentu amatorskiego, Nikon Z5 nie odstaje znacznie od swoich starszych braci pod względem wykonania. Otrzymujemy komplet uszczelnień, a także w większości magnezowe body. Co prawda tył i spód korpusu, w odróżnieniu od modeli Z6 i Z7, wykonane zostały z tworzywa, niemniej jednak aparat nie sprawia wrażenia podatnego na uszkodzenia. Obudowa jest zwarta, sztywna, świetnie spasowana i dzięki wygodnemu, anatomicznemu gripowi bardzo dobrze leży w ręce. Nie mamy nic do zarzucenia także działaniu poszczególnych przycisków i pokręteł. Są duże, dobrze wyczuwalne i oferują właściwy opór.
Duże brawa Nikonowi należą się także za implementację dwóch slotów na kartę pamięci. W odróżnieniu od poprzednich modeli, tutaj nie dość , że mamy dwa sloty, to obsługują one nośniki SD (UHS-II), co zapewne bardziej przypadnie do gustu grupie docelowej, wśród której zapewne niewiele osób byłoby skłonnych do inwestowania w droższe nośniki XQD czy CFExpress. Jak zwykle w przypadku dwóch kart otrzymujemy kilka możliwości rozdzielenia zapisu. Możemy więc rozdzielać zapis JPEG i RAW, tworzyć kopię materiału na drugiej karcie, używać jednego z nośników wyłącznie do rejestracji filmów a także wykorzystywać druga kartę jako „zapas”, który aktywuje się po zapełnieniu pierwszej.
Na pokładzie znalazły się również porty: USB-C (z możliwością ładowania i stałego zasilania), miniHDMI, port wężyka spustowego, a także złącze mikrofonowe i słuchawkowe. Jak zwykle w przypadku Nikona zaślepki portów przylegają bardzo dobrze i pozwalają na ich odchylenie bez ciągłego nadwyrężania materiału, co będzie miało zapewne pozytywny wpływ na długofalowe użytkowanie i zabezpieczenia złącz.
W konstrukcji modelu Z5 najbardziej cieszy chyba fakt, że producent nie postanowił szukać oszczędności w kosztem wizjera, co poczynili niemal wszyscy konkurenci. Otrzymujemy więc taki sam, jak w wyższych modelach, duży 3,6-milionowy celownik elektroniczny o powiększeniu 0,8x i punkcie ocznym 21 mm. Wyświetlany obraz jest duży, ale łatwy do ogarnięcia, co spodoba się zwłaszcza okularnikom. Nie można przyczepić się także do samej jakości i płynności wyświetlania. Obrazek jest kontrastowy, wyraźny i odpowiednio nasycony. Nie obserwujemy też problemu migotania, wzrostu zaszumienia czy obniżenia jakości wyświetlania po zablokowaniu ostrości ani utrudniającego pracę „lagowania” w warunkach słabego oświetlenia.
Jedyną rzeczą, która nieco irytuje jest dość czuły czujnik oka, który reaguje na ruchy już w odległości ok 5 cm od wizjera, co w pewnych sytuacjach utrudni np. fotografowanie z biodra, czy dotykową obsługę menu - po wykryciu ruchu podgląd będzie przełączał się na wizjer.
Dobrze spisuje się także dotykowy i odchylany ekran LCD. W przypadku fotografowania w dobrym świetle, monitor dobrze oddaje zarówno ekspozycję, jak i kontrastowość oraz kolorystykę zdjęć. Jest też wystarczająco jasny, by komfortowo pracować w ostrym słońcu. Pomimo mniejszej niż w modelach Z6/Z7 rozdzielczości (1,08 Mp względem 2,1 Mp) nie utrudnia też podglądu zdjęć w maksymalnym powiększeniu - dla 24-milionowej matrycy rozdzielczość ekranu jest optymalna. Na ekranie jesteśmy też w stanie wyświetlić pełen komplet najważniejszych informacji, lub zupełnie oczyścić go z ikon w celu lepszej kontroli kadru. Jedynym minusem w tej kwestii, który dotyczy zresztą wszystkich korpusów producenta jest brak możliwości wyświetlenia popularnej siatki 3 x 3, ułatwiającej kadrowanie z regułą trójpodziału.
Właściwie jedynym mankamentem ekranu jest przesadne rozświetlanie cieni w przypadku zdjęć nocnych w słabym świetle, w przypadku których, ze względu na długie czasy ekspozycji, podglądu będziemy dokonywać właśnie na monitorze LCD. Nie jest to bynajmniej przypadek odosobniony, ale jednak sytuacje, gdy po zgraniu na komputer zdjęć, które świetnie prezentowały się na ekranie okażą się niedoświetlone o 0,7-1 EV, potrafią irytować. Trzeba brać na to poprawkę, a najlepiej posiłkować się histogramem.
Dobrze prezentuje się natomiast kwestia obsługi dotykowej, za pomocą której możemy kontrolować nie tylko punkt AF, wyzwalać migawkę i nawigować w trybie podglądu, ale także przeglądać menu główne i pomocnicze. Ekran jest czuły i błyskawicznie reaguje na dotyk, pozwalając nam sprawnie kontrolować wybrane parametry. Jedynie w przypadku kontroli punktu AF obserwujemy delikatne opóźnienie, nie przeszkadza to jednak w fotografowaniu. Jak już wspominaliśmy w pierwszych wrażeniach, pewne zmieszanie może wywoływać dotykowe przewijanie menu, w przypadku którego pozycje nie przewijają się płynnie, a całymi kartami. W przypadku pionowego układu jest to średnio intuicyjne, ale da się do tego przyzwyczaić.
Układ menu Nikona Z5 niczym nie zaskakuje, co ma swoje dobre i złe strony. Cieszy fakt, że bez problemu odnajdą się w nim wszyscy użytkownicy wcześniejszych modeli Nikona, a cały system jest względnie intuicyjny, a także, jak wspomnieliśmy wyżej, możliwy do obsługiwania dotykiem. Wydaje nam się jednak, że w przypadku modelu ze średniego segmentu pewnej reorganizacji mogłoby ulec samo sortowanie poszczególnych pozycji. Przydałoby się choćby wyodrębnienie ustawień AF do odrębnej zakładki pierwszego poziomu tak, jak zrobiła to już większość producentów. Co jednak najważniejsze, najczęściej używane pozycje możemy posortować wedle upodobać w ustawieniach zakładki użytkownika.
W efektywnej obsłudze bardzo pomocne okazuje się natomiast menu podręczne „i”, które możemy personalizować i które da nam błyskawiczny dostęp do obsługi 12 różnych ustawień. W większości sytuacji z powodzeniem będziemy mogli obyć się więc bez konieczności nurkowania w menu główne. Menu działa szybko i sprawnie, a co najważniejsze wyświetla wszystkie dostępne opcje od razu po dotknięciu danej pozycji, więc nie tracimy czasu na zbędną nawigację po funkcjach tak, jak ma to miejsce np. w aparatach Sony.
Aparat dobrze wypada także pod kątem personalizacji. Nasze możliwości nie są aż tak rozbudowane jak w modelach Z6/Z7, ale nadal możemy programować 5 przycisków a także funkcje joysticka i kierunkowego wybieraka. Do tego otrzymujemy 3 banki ustawień użytkownika (dostępne z poziomu pokrętła PASM), do których przypiszemy całość ustawień aparatu. Pod tym względem nikt nie powinien czuć się w jakiś sposób ograniczony.
Nikon Z5 dobrze prezentuje się także od strony łączności bezprzewodowej, choć to akurat zależy bardziej od aplikacji mobilnej niż samego aparatu. Wszystko obsługiwane jest tutaj przez rozwijaną od kilku lat apkę Snapbridge, która w obecnej formie działa już względnie szybko i stabilnie (przynajmniej w przypadku systemu iOS). Co chyba jednak najważniejsze, dzięki łączności Bluetooth możliwe jest przesyłanie wykonanych zdjęć na bieżąco na urządzenie mobilne, co pozwoli np. na wygodny podgląd zdjęcia na tablecie, a także błyskawiczne przesyłanie materiału do dalszej, mobilnej edycji. Zwłaszcza, że po najnowszej aktualizacji Snapbridge pozwala także na transfer plików RAW (choć trwa to jednak dość długo).
Aplikacja pozwala też na zdalną kontrolę podstawowych parametrów fotografowania, systemu AF i ustawień aparatu, a od niedawna umożliwia także aktualizację oprogramowania korpusu. Wydaje się też, że producent usprawnił kwestię łączności i parowania, która przynajmniej w przypadku iPhone’a X i modelu Z5 wypada dobrze. Podgląd obrazu nie laguje, a urządzenia się pamiętają, co sprawia, że po skonfigurowaniu połączenie urządzeń będzie wymagać raptem kilku kliknięć. Mimo to nadal jednak występują sytuacje, w których aby nawiązać połączenie będziemy musieli wyłączać i włączać poszczególne moduły łączności bezprzewodowej w smartfonie. Aplikacja miewa zwyczajnie swoje humory.