Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Pierwsza konsumencka pełna klatka w linii Z wydaje się oferować naprawdę wiele. Przystępna cena, wymagała jednak kilku istotnych cięć. Sprawdziliśmy, jak przełożyło się to na możliwości aparatu!
Z5 nie jest ani mniejszy, ani lżejszy od bardziej zaawansowanych modeli Z6 i Z7. Ma być jednak od nich wyraźnie tańszy, by do systemu Z przyciągnąć świadomych amatorów oraz początkujących fotografów z apetytem na nowoczesną pełną klatkę. Aparat nieznacznie, lecz jednak, odchudzono w każdym niemal aspekcie. Stracił nieco na wydajności i wykonaniu, zastosowano też inny sensor, co z kolei przełożyło się m.in. na skromniejszy tryb filmowy.
Wygląda jednak na to, że cięć dokonywano z umiarem i wyczuciem, a na osłodę otrzymujemy nowe funkcjonalności, których pozazdrościć mogą mu wyższe modele linii Z. W nasze ręce trafił właśnie pierwszy sprzedażowy egzemplarz najnowszej „Zetki”. Oto, co już o nim wiemy!
Nikon postanowił wykorzystać korpus wyższych modeli wprowadzając jednak kilka istotnych zmian. O ile szkielet Z6 jest w całości magnezowy, tu, podobnie jak w amatorskim Z50, dolną i tylną ściankę wykonano z tańszego poliwęglanu. Uszczelnienia, jak zapewnie producent, utrzymano jednak na tym samym poziomie co w modelach Z6 i Z7, a przed kurzem i wilgocią zabezpieczone mają być wszystkie przyciski i łączenia obudowy. Pod klapką baterii znajdziemy solidną gumową uszczelkę, podwójny (a nie pojedynczy jak w Z6/7!) slot kart zabezpiecza gąbczasta wytłoczka a gumowe i ściśle przylegające zaślepki złącz same w sobie są uszczelkami. Pełną odporność uzyskamy jednak tylko z droższymi obiektywami – ani bagnet ani mocowanie kit-owego zooma nie mają niestety gumowej obrączki.
W obniżeniu kosztów z pewnością pomogło wyrzucenie z górnego panelu monochromatycznego wyświetlacza. Jego przydatność w bezlusterkowcach jest wciąż kwestią żywo dyskutowaną, i ja staję raczej po stronie tych, którzy bez zastanowienia zamienili, by go na dodatkowe pokrętło, np. kompensacji ekspozycji. Nikon w puste miejsce wolał jednak przenieść pokrętło trybu pracy (tym razem bez blokady), trzymając się własnej filozofii obsługi, czyli kombinacji przycisku i pokrętła. Korekcję pomiaru możemy oczywiście przypisać bezpośrednio do tylnego pokrętła (lub pierścienia w niektórych obiektywach Z), a przednim nadal kontrolować wartość przysłony lub czas, jeśli pracujemy w trybie preselekcji. Dwa pokrętła to kolejny plus i również rzecz nieoczywista w tej klasie sprzętu.
Po lewej Nikon Z5, po prawej Nikon Z6
Przycisków na tylnej ściance mamy dokładnie tyle samo, nie zmienił się też ich układ. Najbardziej cieszy chyba decyzja o pozostawieniu joysticka wyboru punktu AF, który w procesie „odchudzania” często pada ofiarą jako pierwszy. Oszczędzono też typowy dla profesjonalnych modeli przycisk AF-ON i dwa przyciski funkcyjne w sąsiedztwie bagnetu. Programować możemy łącznie 5 przycisków a także funkcje joysticka i kierunkowego wybieraka. Również szybkie menu ukryte pod literką „i” skomponujemy samodzielnie z 12 najczęściej wykorzystywanych funkcji.
Trzeba dodać, że wszystkie elementy sterowania pracują z dużą kulturą – przyciski są twarde a pokrętła „klikają” z wyraźnym i precyzyjnym skokiem. Może jedynie joystick jest nieco zbyt miękki i oporny, ale należy mu się plus za ostrą fakturę, która daje świetną przyczepność kciuka.
O dziwo swoje parametry utrzymał również wizjer OLED o rozdzielczości 3,69 Mp – wyświetlacz to w końcu jeden z droższych komponentów bezlusterkowca. Jest więc duży (powiększenie 0,8x), klarowny i, co dla mnie ważne, przyjazny „okularnikom” - wysoki punkt oczny (21 mm) pozwala swobodnie omiatać cały kadr, a mocno odsunięty od tylnej ścianki sprawia, że nie ma też potrzeby przesadnego przytulania się do tylnej ścianki i brudzenia ekranu policzkiem. Irytuje czasem czujnik oka, który reaguje na wszelkie ruchy w odległości już ok. 4 cm. Z jednej strony możemy być spokojni, że aparat zdąży przełączyć podgląd zanim spojrzymy w wizjer, z drugiej, gdy kadrujemy z wykorzystaniem odchylonego głównego ekranu, zwłaszcza z nietypowej perspektywy - z biodra, czy po prostu trzymając aparat blisko ciała - nagminnie będzie nam się wyłączał.
A skoro mowa o ekranie. Jest nadal duży (3,2”), odchylany w górę i w dół (170 stopni), oraz w pełni dotykowy, ale tym razem o mniejszej rozdzielczości 1,04 Mp (2,1 Mp w Z6/7). Nie stanowi to jednak większego problemu – ostatnio wziąłem do ręki Canona EOS 40D z ekranem 230 tys. pikseli - ocena ostrości zdjęć naprawdę była kiedyś sporym wyzwaniem. Tu nie jest żadnym. Do tego panel jest responsywny i wygodny. Jedynie główne menu wydaje się niezupełnie przygotowane do kontroli dotykiem – zamiast przewijać się płynnie z góry na dół (jak na smartfonie), przerzuca całe zakładki co czasem dezorientuje. Nie jestem wrogiem obsługi dotykowej, ale tym razem wybieram stary dobry kierunkowy nawigator.
Startuje szybciej niż niejeden korpus z wyższej półki, nie zauważyłem też żadnych problemów z wybudzaniem z uśpienia, ładowaniem podglądu czy szybkim przewijaniem menu. Pod tym względem nie różni się prawdopodobnie od Z6 czy Z7. Dużo gorzej wypada jednak pod względem szybkostrzelności. Tryb seryjny tylko 4,5 kl./s to mocny cios, zwłaszcza dla tych którzy już widzieli ten korpus jako zapasowe body w reportażu ślubnym, fotografii sportu czy przyrody. W czasach gdy nawet najtańsze bezlusterkowce oferują nierzadko 10 kl./s wydaje się to celowym dystansowaniem Z5 względem droższej „szóstki”.
Jedyną zaletą tej sytuacji jest sprawne buforowanie zdjęć. Sprawny zapis 89 par plików JPEG+RAW w najwyższej jakości to zdecydowanie więcej niż potrzebuje wymagający fotograf, do tego nawet tak długa seria nie blokuje funkcji aparatu. Szybko możemy też rozpocząć kolejną równie długą serię (do testu wykorzystaliśmy szybką kartę Transcend SDXC II-U3 Class 10).
Wygląda na to, że również pod względem szybkości autofokusa aparat nie dorównuje wyższym modelom. Zastrzegamy, że to wczesna opinia i gruntownie osiągi AF sprawdzimy w pełnej procedurze testowej, ale pierwsze próby, wykonane zarówno w dzień jaki i po zmroku nieco rozczarowują. O ile w dobrym świetle Z5 ogniskuje jeszcze całkiem sprawnie, w warunkach słabego oświetlenia potrafi doostrzać naprawdę długo. Sytuację poprawia nieco wybór szerszego pola pomiaru, ale nadal wyzwaniem okazują się nawet całkiem kontrastowe sceny.
Choć na papierze, wydaje się, że to ten sam układ co implementowany w modelu Z6, prawdopodobnie nie jest to dokładnie ta sama architektura. By to wyjaśnić trzeba przyjrzeć się samej matrycy, która to w aparatach bezlusterkowych bezpośrednio odpowiada za pomiar ostrości.
W informacji producenta czytamy, że sercem aparatu jest, podobnie jak w Z6, 24-milionowa pełnoklatkowa matryca CMOS. Obsługuje ją też ten sam, najnowszy procesor EXPEED 6. Zgadza się również zakres dostępnych czułości, oferujący w trybie rozszerzonym bardzo dużą rozpiętość ISO 50-102400. Gdy jednak zagłębimy się w szczegóły specyfikacji, okazuje się, że tym razem nie jest to jednak matryca typu BSI (Backside Illumination, z ang. tylne podświetlenie) a konwencjonalny sensor, być może oparty na tym stosowanym w lustrzance Nikon D750 (podobnie Canon w tańszym korpusie EOS RP umieszcza czujnik z lustrzanki EOS 6D Mark II).
Co za tym idzie 273-pola detekcji fazy umieszczono na powierzchni matrycy (przysłaniając pół mikrosoczewki) a nie pod mikrosoczewką. Sam ten fakt może nie mieć jeszcze bezpośrednio przełożenia na osiągi pomiaru, faktem jest jednak że nawet na oficjalnej stronie Nikona, znajdziemy zapis drobnym druczkiem, informujący o skuteczności AF do poziomu -2 EV (-3 EV dla szkieł o jasności f/2). Problemem nie jest też obiektyw - do dyspozycji mieliśmy również świetny model Nikon Z 50 mm f/1,8 S.
Z dobrych wieści, dostępne jest całe rozbudowane menu, pozwalające precyzyjnie dopasować sposób działania pomiaru do własnych potrzeb, co zapewne poprawi osiągi aparatu. Nie zdziwię się też, jeśli niebawem pojawi się nowy firmware, który wyleczy Z5 z chorób wieku dziecięcego.
Nikon Z5 otrzymał to, czym nie może pochwalić się Z50, ani konkurent ze stajni Canona model EOS RP. Wydajna stabilizacja to dziś układ bardzo ważny i to nie tylko dla fotografów, ale również filmowców, którzy cenią sobie swobodę kręcenia bez efektu drżącej ręki. 5-osiowy system zastosowany w Z5 ma oferować wydajność do 5 EV (CIPA). W praktyce, z obiektywem 50 mm, nieporuszone zdjęcia wykonywaliśmy bez problemu z czasem 1/10 s. Przy 1/5 s skuteczność wynosiła nadal 50%, a kadrując przez wizjer, w stabilnej pozycji - z aparatem przy oku, i obiektywem podtrzymywanym lewą dłonią - ostre ujęcie można uzyskać nawet z czasem 1s.
Coraz skuteczniejsze systemy stabilizacji zachęcają producentów do konstruowania nieco ciemniejszych, ale zdecydowanie mniejszych, lżejszych i tańszych obiektywów. Stabilizacja 5 EV czy nawet 4 EV wydaje się przecież lepsza niż o jedną działkę szerzej otwarta przysłona. Ale szeroki otwór przysłony wpływa przecież nie tylko na ilość światła padającego na matrycę ale również charakter samego obrazu - patrz głębię ostrości. Dlaczego o tym piszę? To chyba dobry moment na drobną uszczypliwość.
Korpus Nikona Z5 oferowany będzie w zestawie z kit-owym obiektywem Z 24-50 mm f/4-6,3. To faktycznie bardzo zgrabny, najmniejszy i najlżejszy pełnoklatkowy zoom na rynku, ale o krótkim zakresie i jasności, która raczej nie powala. Zdecydowanie lepiej pod tym względem wypada choćby jego protoplasta czyli Nikkor AF 24-50 mm f/3,3-4,5D. Nie wspominając już o modelach Minolty (24-50 mm f/4) czy Pentaksa (SMC F 24-50 mm f/4), które oferowały stałą jasność. Do tego nie jest to propozycja wcale tania – poza zestawem, ta teleskopowa konstrukcja z plastikowym bagnetem wyceniona została na ponad 2 tys. zł! Rekordowo duża średnica bagnetu Nikon Z miała pozwolić inżynierom na konstruowanie jaśniejszych szkieł, o czym podczas premiery systemu mówiono niejednokrotnie. Tymczasem w systemie Z wciąż nie ma jasnych stałek o maksymalnym otworze f/1,4, o f/1,2 nie wspominając.
Nawet jeśli sensor powstał na bazie czujnika z D750, obsługiwany przez najnowszy procesor EXPPED 6 generuje bardzo przyjemny obrazek. Pierwsze zdjęcia testowe pokazują, że choć drobny barwny szum na powiększeniach widoczny będzie już przy ISO 1600, aż do ISO 6400 nie wpływa on znacząco na szczegółowość i ogólny odbiór zdjęcia. Widoczny w rozmiarze ekranowym staje się przy ISO 12 800 a powyżej tej wartości wyraźnie degraduje już obraz. Z kolei dla rozszerzonych czułości w zasadzie trudno znaleźć zastosowanie.
Co ważne, zdjęcia wydają się zachowywać dobry zakres tonalny również na wyższych ISO, ale o tym przekonamy się dopiero w laboratoryjnych testach numerycznych. Mocną stroną aparatu będzie z pewnością balans bieli – zwłaszcza po zmroku bardzo przyjemnie wyważa zimne niebo „niebieskiej godziny” i ciepłe światła lamp ulicznych. Bywał jednak niekonsekwentny uciekając czasem w zbyt ciepłą tonację. Na ile poważny jest to problem również dowiemy się podczas pogłębionych testów.
Przed nami jeszcze testy nowego, pojemniejszego akumulatora EN-EL15c. Przez dwa dni, zgodnie ze wskazaniami licznika aparatu, wykonaliśmy 758 zdjęć, zużywając 53% baterii. Trzeba przyznać, że to wyniki bardzo obiecujące. Więcej czasu poświęcimy również możliwościom filmowym, na papierze nieco skromniejszym niż w Z6, bo choć nadal możemy filmować w trybie 4K/30p to niestety z dużym cropem (1,7 x), a do tego tracimy tryb 120 kl./s, pozwalający na efektowne, 5-krotne spowolnienie nagrań (prawdopodobnie to również ograniczenia jakie stawia wolniejsza matryca, a nie celowe działanie inżynierów). Na pewno cieszy obecność wejścia/wyjścia stereo typu minijack (średnica 3,5 mm) oraz możliwość zasilania w trakcie pracy z powerbanka.
Czy Nikon Z5 to aparat amatorski? Patrząc na możliwości, to raczej niższa klasa średnia i świetna propozycja dla świadomego, ambitnego użytkownika, który na swojej fotografii jeszcze nie zarabia (lub robi to co najwyżej okazjonalnie). Świetna ergonomia, szybki start i obsługa, duży jasny wizjer i uchylny dotykowy ekran sprawiają, że fotografuje się nim wyjątkowo przyjemnie. W zestawie z nowym kitowym obiektywem tworzy też wyjątkowo kompaktowy i mobilny pełnoklatkowy zestaw, który świetnie sprawdzi się podczas podróży i w codziennej fotografii. Zwłaszcza, że w Z5 zyskujemy nową, wydajniejszą baterię i podwójny slot kart, pozwalający na tworzenie kopii zapasowej w czasie rzeczywistym na drugim nośniku (zapewne to nowy standard w linii Z).
Nikon zadbał jednak, by do wyższych modeli „piątka” zachowała bezpieczny dystans. O ile mniejsza rozdzielczość ekranu LCD, brak górnego wyświetlacza pomocniczego, czy okrojony tryb filmowy nie stanowią jeszcze większej przeszkody, mniej wydajny autofokus oraz tryb seryjny mogą skutecznie wykluczyć go z profesjonalnych zastosowań. Aparat, w przekonaniu decydentów z Tokio, ma być poręcznym narzędziem dla kreatywnych twórców i hobbystów, zawodowców zapraszamy piętro wyżej.
O rynkowym sukcesie aparatu zadecydować może w dużej mierze cena. Choć oficjalnie do sprzedaży Z5 trafia tylko jako kit (8499 zł) oraz w zestawie kit + FTZ (9099 zł), u niektórych autoryzowanych dealerów dostępne jest już samo body w cenie 7499 zł. Oznacza to, że Z5 jest dziś nawet droższy od wyższego modelu Z6! (7099 zł w tym samym sklepie). To oczywiście handlarska sztuczka i próba wykorzystania efektu „nowości” a cena, również zestawu będzie musiała zacząć spadać. Zwłaszcza, że jak ćwierkają wróbelki, swoją konsumencką pełną klatkę niebawem pokaże również Sony. Jesień zapowiada się bardzo interesująco…