Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Druga generacja modelu SL, wprowadzająca usprawnienia niemal na każdej płaszczyźnie, ma być klejnotem w koronie systemu L-Mount, będąc przy okazji cieszącym oko, designerskim przedmiotem. Ale czy w rzeczywistości nie jest to przerost formy nad treścią? Aparat mieliśmy już okazję sprawdzić w praktyce.
Dla jednych symbol stylu i wzorowa kultura pracy, dla innych zabawki dla bogaczy nie warte swojej ceny. Leica i jej aparaty od zawsze polaryzują społeczność fotografów, nie sposób jednak przejść obok nich obojętnie. Podobnie było w przypadku modelu Leica SL, który zadebiutował na rynku w 2015 roku. Pierwszy pełnoprawny bezlusterkowiec producenta, a zarazem pierwszy pełnoklatkowy reprezentant systemu Leica L (obecnie L-mount) miał być przede wszystkim narzędziem pracy, który do świata Leiki przyciągnie wymagających (i zamożnych) zawodowców.
Cztery lata temu konstrukcja rzeczywiście prezentowała się dosyć imponująco. Przede wszystkim zachwycał najlepszy w tamtym czasie wizjer elektroniczny, ale aparat nie miał się czego wstydzić także pod względem wydajności. Tryb seryjny 11 kl./s, możliwość filmowania w rozdzielczości 4K czy dotykowy ekran LCD plasowały aparat wystarczająco wysoko, by zapędy Leiki można było brać na poważnie. Przez bardzo długi czas był to też jedyny bezlusterkowiec oferujący pomocniczy ekran LCD.
Mimo to Leica SL miała sporą wadę. Jak na standardy bezlusterkowe była wielka, ciężka i średnio poręczna - podobnie jak systemowe obiektywy, co w obliczu jak zwykle wygórowanej ceny sprawiało, że aparat nie był tak łakomym kąskiem dla zawodowców, jak by tego chciał producent.
Teraz wreszcie na rynku pojawia się druga generacja aparatu. Choć z zewnątrz prezentuje się bardzo podobnie, w środku to kompletnie nowy aparat. Czy zwiększona wydajność i funkcjonalnych sprawi, że będziemy w stanie wybaczyć producentowi gabaryty? Mieliśmy okazję się o tym przekonać podczas kilku godzin spędzonych z aparatem.
Leica SL2, to nadal zarówno aparat, jak i małe dzieło sztuki. Surowa, minimalistyczna bryła korpusu to zaprzeczenie tego, do czego przyzwyczaili nas inni producenci, a zarazem przykład tego, że oryginalny i odważny design może iść w parze z komfortem użytkowania. Bo choć nowa Leica jest tak duża jak lustrzanka i nie posiada anatomicznie wyprofilowanego gripu czy profilu kciuka na tylnym panelu, to aparat trzyma się pewnie i wygodnie (w czym zasługa lekko przeprojektowanego gripu). Ba, nie ma tu nawet oznaczeń przycisków (których też nie ma zbyt wiele), a mimo to aparat okazuje się tak prosty w obsłudze, że po chwili jesteśmy w stanie kontrolować go niemal z zamkniętymi oczami.
To zresztą wspólny element większości konstrukcji Leiki. Niemiecki producent wie jak z pozoru ograniczoną ergonomię przekuć na przejrzystą i łatwą do przyswojenia systematykę pracy, która sprawia, że możemy bardziej skupić się na fotografowaniu niż obsłudze aparatu. Być może brzmi to jak marketingowy slogan, ale ten kto miał w ręku Leicę będzie wiedział o czym mowa. Zwyczajnie kultura pracy prezentuje się tu równie prosto i elegancko jak i sam aparat.
Oczywiście tego typu filozofia ma też swoje minusy. Przede wszystkim do różnych funkcji nie dotrzemy tutaj tak błyskawicznie, jak w innych aparatach. Z racji mniejszej liczby pokręteł i przycisków niż w innych topowych korpusach nie będziemy też w stanie tak szybko regulować poszczególnych parametrów, nie wyciągniemy też tylu opcji “na wierzch aparatu”. Mimo to producent zrobił wiele żeby korpus nie ograniczał.
Choć nie otrzymujemy pokrętła PASM, poprzez tryby fotografowania możemy szybko przełączyć się za pomocą przycisku funkcyjnego, wszystkie cztery przyciski na korpusie możemy też personalizować (poprzez dłuższe przytrzymanie). Otrzymujemy też chyba najwygodniejszy i najprzyjemniejszy w dotyku, a w dodatku jeden z bardziej precyzyjnych joysticków AF na rynku, a także świetnie przemyślane menu. Równie ważnym elementem obsługi, co przyciski, jest tutaj bowiem ekran dotykowy.
Nowy i większy, 3,2-calowy ekran dotykowy o rozdzielczości 2,1 mln punktów obsługiwany jest teraz przez trzy opisane przyciski i pełni rolę punktu wyjścia do szybkiej kontroli najważniejszych parametrów. Wciśnięcie przycisku Menu, przed otwarciem menu głównego wyświetla menu pomocnicze, w którym dotykowo jesteśmy w stanie regulować właściwie wszystkie istotne przy fotografowaniu ustawienia. Mamy więc dostęp do trybów fotografowania, ustawień trybu i czułości systemu AF, balansu bieli, pomiaru światła, opcji zapisu na kartach, funkcji bezprzewodowych czy wreszcie podstawowych parametrów ekspozycji. W parze z konfigurowalnymi przyciskami fizycznymi daje nam to w pełni użyteczny zestaw.
Pewnym minusem jest co prawda fakt, że przez brak możliwości dotknięcia i zaznaczenia pożądanej pozycji w poszczególnych zakładkach (zamiast tego trzeba “przeciągać” pasek z parametrami) cały proces jest nieco dłuższy niż być powinien, ale sam układ menu pomocniczego mógłby być wzorem dla innych producentów. Ciekawie prezentuje się (i jak na razie jest chyba wyjątkiem) możliwość błyskawicznego przełączenia układu, a zarazem i trybu pracy aparatu na tryb filmowy, w którym w menu pomocniczym wyświetlane są odpowiednio inne parametry.
Doskonale prezentuje się także usprawniony wizjer elektroniczny OLED. Choć na papierze nie różni się on zanadto od tego zastosowanego w modelu Panasonic S1R, to w rzeczywistości wydaje się od niego wyraźniejszy, a to ze względu na to, że Leica zastosowała w nim szklane soczewki, zamiast plastikowych. Otrzymujemy też znacznie wyższą niż wcześniej rozdzielczość (5,76 mln punktów), płynniejszy podgląd (odświeżanie na poziomie 120 kl./s), a dzięki powiększeniu 0,78 x i punktowi ocznemu 21 mm wizjer wydaje się naprawdę wielki (choć okularnicy mogą mieć delikatny lekki problem by dojrzeć rogi kadru). Świetnie też odwzorowuje ekspozycję i kolorystykę sceny, a okrągła muszla oczna jest zdecydowanie jedną z wygodniejszych na rynku. W praktyce śmiało możemy stwierdzić, że to jak na razie jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy wizjer przez jaki mieliśmy okazję spoglądać.
Nie zabrakło też pomocniczego ekranu na górnym panelu, który pozwala nam szybko podejrzeć główne parametry ekspozycji, stan baterii, czy ilość pozostałego miejsca na karcie. Jak wszystko w nowej Leice, prezentuje się przejrzyście i elegancko, szkoda tylko, że nie wyświetla więcej informacji, np. o trybie pomiaru światła, balansie bieli czy ustawieniach AF - na panelu spokojnie znalazłoby się dla nich miejsce.
Warto też zwrócić uwagę na staranność wykonania i wytrzymałość nowego body. Aparat, dzięki swojej ciężkości i temu że został wycięty z jednego bloku stopu aluminium i magnezu wydaje się iście pancerny. Do tego według producenta jest bardziej odporny od swojego poprzednika - body posiada komplet uszczelnień i spełnia wymagania certyfikatu IP54. Aparat powinien być więc bardzo dobrze chroniony przed pyłem i deszczem. Wzorowo też prezentuje się kwestia spasowania poszczególnych elementów. Jak zwykle w przypadku Leiki ma się wrażenie, że projektanci poświęcili sporo czasu, by każdy przycisk i pokrętło działały z idealnym oporem. Wreszcie pojawia się też wsparcie dla szybkich kart USH-II w obydwu slotach oraz złącze USB-C z możliwością ładowania.
Mimo usprawnień w ergonomii i prostej obsługi, nadal jednym z największych minusów konstrukcji wydaje nam się bryła i ogólne gabaryty aparatu. Ze względu na ciężar i bardzo wysoki grip zwyczajnie trudno dosięgnąć głęboko osadzone pokrętło funkcyjne na górnym panelu, jak i znajdujące się za nim przyciski, a w przypadku trzymania aparatu jedną ręką staje się to właściwie niemożliwe. Albo musimy odrywać od spustu i nienaturalnie zaginać palec wskazujący, albo odchylać aparat od oka i próbować dosięgać je kciukiem. Niestety żadne z tych rozwiązań nie jest wygodne. Dużo lepiej sprawdziłoby się umieszczenie pokrętła pod spustem, jak w w przypadku większości aparatów na rynku, lub ewentualnie nad spustem, ale w konfiguracji pionowej tak, jak ma do miejsce w modelach Canona.
To tyle jeśli chodzi o body. A jak nowa Leica prezentuj się pod maską? Jak już wspomnieliśmy model SL2 to oprócz podobieństwa korpusu, zupełnie nowa, bardziej dojrzała konstrukcja. Przede wszystkim otrzymujemy znaczny wzrost rozdzielczości - w aparacie zastosowano 47-megapikselową matrycę (24 Mp w poprzednim modelu), która umożliwi wykonywanie zdjęć w rozmiarach 8368 x 5584 px i pracę w zakresie ISO 100 - 50 000 (rozszerzane w dół do ISO 50). Efektów możemy spodziewać się podobnych jak w przypadku wyposażonego w sensor o analogicznych możliwościach modelu Leica Q2.
Co ciekawe, choć producent blisko współpracuje z Panasonikiem, matryca nie ma być tą samą konstrukcją, którą znajdziemy w modelu Lumix S1R. Według zapewnień przedstawicieli, została ona stworzona specjalnie na potrzeby nowego modelu, a dodatkowo znajduje się przed nią mniej warstw szkła niż w przypadku modelu Panasonica, co przekładać ma się na jeszcze wyższą szczegółowość zdjęć.
A jak nowa matryca radzi sobie w praktyce? Jej możliwości byliśmy w stanie sprawdzić jedynie pobieżnie. Aparat trafił do nas na bardzo krótko, a pogoda nie rozpieszczała. Mimo to o jakości obrazu może co nieco powiedzieć szybki przegląd zakresu czułości oferowanych przez aparat.
Generalnie, jak można się było spodziewać, podobnie jak w przypadku Leiki Q2 otrzymujemy teraz wyjątkowo bogate w detale zdjęcia. Ma to jednak swoją cenę. Wygląda na to, że wraz nowymi matrycami, zmienił się także sposób przetwarzania szumu w zdjęciach JPEG. Podczas gdy starsze matryce Leiki kojarzymy raczej z drobnym “filmowym” szumem, tutaj w oczy rzucają się nieprzyjemne dla oka artefakty w nieostrościach i ogólnie bardziej agresywny charakter zdjęć wykonywanych na wyższych czułościach. Systemowego odszumiania nie jesteśmy też niestety w stanie wyłączyć, a jedynie je zminimalizować.
Nie powinniśmy jednak przykładać do tego aż tak dużej wagi. Wspomniane problemy widoczne są tylko w przypadku oglądania zdjęć w dużym powiększeniu i dotyczą jedynie zdjęć JPEG. Większość osób wykonujących zdjęcia aparatem zdecyduje się zapewne na format DNG, w którym to zdjęcia charakteryzują się drobnym i przyjemnym dla oka szumem. Paczkę ze zdjęciami przykładowymi RAW możecie pobrać tutaj. Choć w kwestii kontroli zaszumienia nie jest to prawdopodobnie najlepszy sensor na rynku, matrycę należy pochwalić za mało zauważalną utratę informacji o kolorach w przypadku wysokich czułości.
Dodatkowo matryca jest teraz stabilizowana. Producent obiecuje skuteczność rzędu 5,5 EV. W praktyce nieporuszone zdjęcia z ręki byliśmy w stanie wykonać obiektywem 75 mm f/2 jeszcze przy czasie 1/12 s. Biorąc pod uwagę dużą rozdzielczość sensora jest więc nieźle. To wyniki porównywalne z tymi, jakie oferuje system stabilizacji w aparatach Sony.
Co więcej, system stabilizacji matrycy będzie wykorzystywany przez aparat do tworzenia zdjęć o rozszerzonej rozdzielczości 187 megapikseli, gdzie aparat łączy w jeden kadr do 8 ujęć wykonanych z przesunięciem matrycy. Piszemy będzie gdyż funkcja ta udostępniona ma zostać użytkownikom dopiero w przyszłym roku, wraz z aktualizacją firmware'u. Trochę szkoda, że producentowi nie udało się wyrobić z tą funkcją na premierę. Dokładnie taki sam tryb oferuje Panasonic S1R, biorąc więc pod uwagę współpracę obydwu firm, powodem raczej nie mogły być problemy z jego oprogramowaniem.
Wreszcie otrzymujemy także zwiększone możliwości trybu seryjnego i większą pojemność bufora. W przypadku migawki elektronicznej możemy fotografować z maksymalną prędkością 20 kl./s, a i z migawką mechaniczną aparat nie ma się czego wstydzić przy oferowanych 10 kl./s. Niestety, aby skorzystać z pełnego wsparcia systemy AF, będziemy musieli zejść do 6,5 kl./s, co już może nieco ograniczać. Warto jednak nadmienić, że jednej serii, przed zapełnieniem bufora będziemy teraz w stanie zapisać aż 78 zdjęć RAW i 100 plików JPEG, co w przypadku ciągłego pomiaru ostrości pozwoli nam na wykonywanie długich 11-, lub 15-sekundowych serii.
Bardzo dobrze wydaje się działać natomiast system wykrywania sylwetki, twarzy i oka, który to wydaje się być zaczerpnięty z aparatów Panasonic. Bardzo szybko i skutecznie aparat reaguje także na dotykową kontrolę punktu ostrości. Niestety sam system AF, choć wyraźnie usprawniony (225 punktów AF względem 49 w poprzedniku), nadal oparty jest wyłącznie o detekcję kontrastu, i podobnie jak system DFD aparatów Panasonic będzie miał problem z poszukiwaniem ostrości w przypadku słabszego oświetlenia. W dobrym świetle nie zauważamy jednak żadnych problemów. Pomiar jest szybki, skuteczny i precyzyjny.
Aparat dość imponująco wypada także pod względem filmowania. Otrzymujemy możliwość pełnoklatkowego zapisu filmów w rozdzielczości 4K z prędkością 60 kl./s, a także możliwość wypuszczenia nieskompresowanego 10-bitowego materiału z próbkowaniem 4:2:2 na zewnętrzne rekordery przez pełnowymiarowe złącze HDMI. Do tego profile Rec.709, L-Log Rec. 2020 i HLG Rec. 2020, port słuchawek i mikrofonu oraz oczywiście wspomniane już wcześniej menu filmowe, dostosowane do tego rodzaju pracy. Aparat może też nagrywać w rozdzielczości 5K, z maksymalną prędkością 30 kl./s - niestety z dużym cropem 1,6x i w formacie 4:3. Dużo bardziej przydatna okaże się zapewne możliwość zapisu materiałów w zwolnionym tempie, z prędkością 180 kl./s.
Leica SL2 oferuje też oczywiście moduł łączności Wi-Fi, który pozwoli na zdalne sterownie aparatem i bezprzewodowe przesyłanie zdjęć na smartfony po sparowaniu z aplikacja Leica Fotos. Niestety tej kwestii nie byliśmy w stanie sprawdzić, gdyż aparat nie był jeszcze wspierany przez aplikację.
Czy Leica SL2 to najlepszy aparat na rynku? Czy oferowany zestaw funkcji uzasadnia niebotyczną cenę 26 tys. złotych za samo body? Śmiemy twierdzić że raczej na pewno nie, ale to nieważne, bo świat aparatów Leiki rządzi się własnymi prawami, gdzie argument ceny przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Poza tym jest to naprawdę bardzo ciekawa, znacznie lepsza od poprzednika konstrukcja, która nie ma się czego wstydzić w zestawieniu z najmocniejszymi bezlusterkowcami na rynku. W końcu aparat dzieli wiele możliwości z dobrze przyjętym przez rynek modelem Panasonic S1R, a całą te funkcjonalność zamyka w dużo bardziej eleganckim, intuicyjnym w obsłudze body, które dodatkowo cieszy oko stylowym wzornictwem.
Niestety body to także ciągle jak dla nas największa wada aparatu. Wysoki korpus w połączeniu z dużą wagą jest zwyczajnie średnio wygodny (nawet mimo bardzo dobrej systematyki obsługi) i raczej trudno nam wyobrazić sobie, by ktoś wybrał go do jakiejkolwiek bardziej dynamicznej pracy zamiast którejś z propozycji konkurencji. Naturalnym środowiskiem nowej Leiki wydaje się nam być studio, gdzie kwestia gabarytów czy pracy AF w słabym świetle będzie właściwie bez znaczenia. Poza tym, z matrycą 47 Mp Leica SL2 może już konkurować z aparatami średnioformatowymi i jesteśmy przekonani, że dla wielu bardziej zamożnych twórców będzie to wystarczającym powodem, by swoich modeli zacząć stawiać właśnie przed Leiką, której czerwona kropka zaimponuje klientom, a przy okazji przyjemnie połechce ego fotografa.