Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Czy pierwszy pełnoklatkowy bezlusterkowiec Canon to konstrukcja przełomowa? Jak wypada na tle konkurentów? I dla kogo właściwie został stworzony? Porozmawiajmy o tym.
Próby porównywania nowego bezlusterkowca Canon do zaawansowanego EOS-a 5D Mark IV, czy amatorskiego 6D Mark II zwyczajnie się nie udają. Oczywiście z łatwością znajdziemy wspólne elementy specyfikacji i punkty styczne, ale wynika to tylko z tej samej filozofii konstruowania aparatów, która inżynierom i designerom Canon przyświeca od lat. Nowy EOS R czerpie z obu tych konstrukcji, ale wprowadza też wiele rozwiązań zupełnie nowych, które zmieniają nie tylko możliwości, ale również sposób pracy z aparatem. Oto nasze pierwsze wnioski po jednym dniu spędzonym z pierwszym pełnoklatkowym bezlusterkowcem EOS.
Pod względem wzornictwa EOS R przypomina w dużym stopniu ostatnie modele z linii EOS M, ale sposób organizacji obsługi wywołuje też wiele skojarzeń z klasycznymi lustrzankami producenta. Ocena designu pozostaje kwestią bardzo indywidualną, nie ma jednak wątpliwości, że aparat jest bardzo zgrabny, z przyjemnymi, łagodzącymi krawędzie profilami oraz idealnie spasowanym z tylną ścianką obracanym ekranem LCD.
Również samo wykonanie korpusu nie budzi żadnych zastrzeżeń. Canon potrafi budować solidne puszki i projektując model R również zadbał o staranne wykończenie obudowy, do ostatniego detalu. Magnezowy szkielet pokryto ładnym matowym i jak się wydaje odpornym na ścieranie lakierem, a elementy chwytne - miękką imitacją skóry. Przyciski są twarde i precyzyjne, a pokrętła mają wyraźną fakturę i stawiają przyjemny opór. Szukaliśmy dziury w całym, ale nie znaleźliśmy. Przepraszamy.
Canon EOS R w zestawieniu z konkurencyjnymi modelami Nikon Z6 i Sony A7 III
Aparat jest naprawdę lekki i zaskakująco wygodny. Głęboki i całkiem masywny grip jest wystarczająco wysoki, by zawinąć na nim wszystkie palce i wygodnie fotografować również z cięższymi obiektywami, jak 50 mm f/1,2 o zdecydowanie zbyt dużym 28-70 mm f/2 nie wspominając. W połączeniu z uniwersalnym 24-105 mm f/4 tworzy jednak bardzo dobrze wyważony zestaw, którym wygodnie fotografujemy nawet jedną ręką. Nieco mocniej zaakcentowany mógłby być co najwyżej tylny profil na którym opieramy kciuk - aparat trzymałoby się wówczas jeszcze pewniej.
Kadrujemy korzystając przede wszystkim ze stosunkowo dużego cyfrowego wizjera opartego na panelu OLED o rozdzielczości 3,7 Mp oraz powiększeniu 0.76x. To zdecydowanie jeden z najlepszych wizjerów EVF w jakie do tej pory patrzyliśmy. Obraz jest wyjątkowo klarowny bez względu na warunki oświetleniowe, nie ma też mowy o problemach z odświeżaniem, morą czy przeostrzaniem krawędzi, co zauważamy chociażby w przypadku modeli Sony A7.
Wizjer spodoba się też „okularnikom” - spokojnie omiatamy wzrokiem cały kadr, dzięki czemu bez problemu kontrolujemy kompozycję. Wystarczająco daleko wysunięta muszla sprawia też, że nie musimy się przesadnie przytulać policzkiem do tylnego ekranu. Warto też wspomnieć, że w wizjerze wyeliminowano black out, czyli moment zaciemnienia, który występuje zaraz po wykonaniu zdjęcia. Dzięki temu, nawet na chwilę nie tracimy sceny z oczu.
Skoro już o nim mowa, ekran LCD o rozdzielczości 2,1 Mp (1,6 Mp w EOS 5D Mark IV) również należy zaliczyć do zalet aparatu. 3,2-cale zdecydowanie wystarczają, by ocenić jakość zdjęć i wygodnie obsługiwać funkcje dotykowe. Ale o tym później. Panel przekłamuje nieco ekspozycję podbijając jasność (ok. 1/3 EV), ale możemy skorygować to w menu aparatu. Zamocowany na przegubie, w pełni obracany, ułatwia kadrowanie z nietypowej perspektywy. Możemy obrócić go też do pozycji autoportretu, co z pewnością przyda się podczas kręcenia vlogów, lub zamknąć panelem do wewnątrz, zabezpieczając go przed uszkodzeniami mechanicznymi, np. w podróży.
Wzorem Nikona i Fujifilm, Canon zastosował na górnym panelu również niewielki wyświetlacz pomocniczy. W domyślnym ustawieniu wyświetla aktualny tryb pracy, stan baterii, drabinkę ekspozycji oraz wartość ISO. Po jednokrotnym wciśnięciu przycisku podświetlenia pojawią się dodatkowe informacje: punkty AF, tryb migawki, tryb AF, balans bieli, pomiar światła, tryb kolorystyczny, jakość zdjęć, stan bufora oraz ustawienia filmowania. Informacje wyświetlane są w kontrze, czyli na ciemnym tle, dopiero przytrzymanie przycisku odwraca kolory i podświetla panel.
Czy górny ekran jest dziś w ogóle potrzebny, w sytuacji, gdy niemal wszystkie informacje jesteśmy w stanie wyświetlić w wizjerze i na tylnym ekranie? To z pewnością ukłon w stronę lustrzankowych tradycjonalistów, my jednak wolelibyśmy znaleźć w tym miejscu np. dodatkowe manualne pokrętło.
Tu zaczyna robić się ciekawie. Można bowiem odnieść wrażenie, że inżynierowie lekką ręką odsuwają na bok rozwiązania wypracowywane przez 30 lat rozwoju systemu EOS, wprowadzając innowacje, które niekoniecznie ułatwiają obsługę aparatu. Przede wszystkim EOS R jest bardzo “dotykowy”. To, co z pewnością nie ucieszy zaawansowanych użytkowników, to brak joysticka wyboru punktu AF. W zamian Canon proponuje nam rozwiniętą możliwość sterowania dotykiem za pomocą panelu LCD. Naszym „touchpadem” może być więc cały ekran, wybrana połówka (w pionie i w poziomie), lub dowolna ćwiartka, jeśli nie chcemy sięgać kciukiem zbyt daleko.
Czy jest to wygodne rozwiązanie? I tak i nie. Z jednej strony możemy swobodnie przesuwać punkt ostrości w dowolnym kierunku, z drugiej ogranicza nas nieidealna jeszcze responsywność panelu i mała precyzja, gdy staramy się szybko trafić w konkretny punkt manewrując wielkim kciukiem po niedużej powierzchni. Przekonaliśmy się, że w szybkiej pracy niestety nie do końca się to sprawdza. Zwłaszcza, gdy fotografujemy w orientacji portretowej. Możemy oczywiście przypisać sterowanie AF do przycisków kierunkowych, ale wybór odpowiedniego punktu zajmuje wówczas wieki. Niestety, na tę chwilę przesuwa to aparat w kierunku konstrukcji pozycjonowanych jako amatorskie.
Ciekawostką jest też dotykowy, programowalny pasek M-Fn, który odnajdujemy pod kciukiem. Może działać na zasadzie pokrętła (wartość parametru zmieniamy przesuwając palcem w prawo lub w lewo) lub przycisków (dotykając tylko krawędzi). Rozwiązanie ciekawe, ale ponownie mało precyzyjne. Zdarzało nam się też zmienić wartość przypisanego parametru przypadkiem, lub nie zawsze zgodnie z intencją. W efekcie wyłączyliśmy pasek dość szybko. Być może przekonamy się jeszcze do niego, gdy aparat trafi do nas na pogłębione testy.
Najważniejszą nowością jest jednak z pewnością funkcyjny pierścień, który ma się pojawiać już na wszystkich obiektywach z mocowaniem RF. Umieszczony najbliżej przedniej soczewki ma wyraźnie inną fakturę i wyczuwalny skok podczas obrotu. Jak się dowiedzieliśmy, w autoryzowanym serwisie będziemy mogli zmodyfikować go by pracował płynnie co z pewnością zainteresuje filmowców.
Pierścień może obsługiwać wszystkie kluczowe parametry, takie jak czas, przysłona, czułość ISO czy kompensacja ekspozycji. Możemy go też tak zaprogramować, by aktywował się dopiero po wciśnięciu spustu do połowy i zablokowaniu pomiaru. W praktyce sprawdza się to naprawdę dobrze (np. do szybkiej korekcji ekspozycji nie musimy już używać kombinacji przycisk-pokrętło). Z oczywistych przyczyn pierścień jest mniej użyteczny gdy korzystamy z zoomów.
Aparat startuje szybko - pierwsze zdjęcie wykonamy w niespełna sekundę od włączenia. Nie zauważyliśmy też opóźnień w obsłudze. Po w pełni dotykowym menu poruszamy się sprawnie i wygodnie. Samo menu główne jest bardzo rozwinięte, a mnogość opcji i ustawień w pierwszej chwili przyprawia o zawrót głowy.
EOS R nie jest jednak bestią szybkości, jeśli spojrzymy na wydajność pracy. W trybie zdjęć seryjnych rejestruje maksymalnie 8 kl./s w trybie pojedynczego AF i 5 kl./s w trybie śledzenia. Nie jest to wynik zawstydzający, ale z pewnością nie jest to również powód do dumy. Ponadto zapiszemy maksymalnie 35 plików RAW i na przejrzenie ich na tylnym ekranie poczekamy prawie 20 sekund. JPEG-ów z pełną prędkością wykonaliśmy już 120 ale ich zapis na karcie (Szybki SanDisk SDXC II U3 Class 100) trwał dobrze ponad minutę. Delikatnie mówiąc, mogłoby być lepiej.
Miło zaskoczył nas za to system AF. Rozwijana od kilku lat technologia Dual Pixel CMOS AF w nowym EOS R sprawdza się znakomicie (specyfikacja mówi o 5655 „pozycjach” punktów AF). Producent deklaruje czułość do -6 EV (z obiektywem 50 mm f/1,2) i faktycznie, z ustawianiem ostrości nawet w warunkach bardzo słabego oświetlenia nie mieliśmy żadnego problemu. AF jest szybki i po prostu trafia. Co ważne, korpus bardzo dobrze współpracuje również z obiektywami EF. Podpinamy je przez niewielki konwerter, który dostaniemy w zestawie handlowym.
Przetestowaliśmy jego działanie z obiektywami EF 35 mm f/1,4L, EF 100 mm f/2,8L i EF 50 mm f/1,2L. Prawdę mówiąc, porównując do dedykowanych szkieł, nie zauważyliśmy żadnej różnicy. Z pewnością będzie to ważny argument dla użytkowników, którzy siedzą w systemie Canon od dawna, a kompaktowy EOS R mógłby być ich drugim, mniejszym body.
Oczywiście otrzymujemy też wszelkie ułatwienia, jak wspomaganie wiązką światła, wykrywanie twarzy, czy bardzo przydatna detekcja oka, która w EOS R dobrze radzi sobie z okularami. Wygodnie ostrzymy też w trybie Live View. AF na dotyk reaguje bardzo szybko, choć nadal niedoścignione pozostają pod tym względem Olympus i Panasonic.
Czego nam brakuje? Użytkowników, którzy liczyli na profesjonalny korpus z pewnością rozczaruje tylko jeden slot na karty SD, minusem w zestawieniu z konkurencją jest też bez wątpienia brak wbudowanej stabilizacji matrycy. Canon nadal stawia na stabilizację optyczną „uszytą na miarę” dla każdego obiektywu IS, ale nie oszukujmy się - wbudowany moduł to rozwiązanie znacznie bardziej uniwersalne, zwłaszcza dla filmowców, którzy często pracują z manualnymi obiektywami „firm trzecich”.
Ograniczeniem jest też na pewno nowe mocowanie niekompatybilne z obiektywami systemu EOS M. Czy może to oznaczać plany wygaszenia bezlusterkowców APS-C, jak stało się to z rodziną Nikon1? Producent zapewnia, że nie, a dowodem na to ma być chociażby zapowiedź nowego, nareszcie interesującego, obiektywu 32 mm f/1,4. Brak kompatybilności z pewnością nie zachęci jednak amatorów do przesiadki na wyższy model z rodziny R.
Również wydajność baterii nie zachwyca. Niecałe 600 zdjęć na jednym ładowaniu to więcej niż deklaruje producent, ale nadal znacznie mniej niż w przypadku chociażby Lumiksa G9 (ponad 1000 zdjęć). Aparatu nie podładujemy też przez standardowe złącze USB - konieczny do tego jest opcjonalny, dedykowany adapter D-E1 ze złączem USB-C.
W końcu tryb wideo. Dla wielu użytkowników to największe rozczarowanie i trzeba przyznać, że faktycznie potraktowany został nieco po macoszemu. Mamy co prawda możliwość zapisu wewnętrznego 450 MB/s (8 bit), z wykorzystaniem profilu C-Log (z symulacją kontrastu) oraz wypuszczenia sygnału 4K (10 bit) przez HDMI, ale Crop 1,74x w trybie 4K (30 kl./s) w zasadzie wyklucza możliwość uzyskania w tej jakości szerokich kadrów.
Co jeszcze? Ciekawostką jest mechaniczna migawka, którą zamyka się po wyłączeniu aparatu. Producent sugeruje nawet wymianę obiektywów zawszy w trybie OFF, co ma chronić sensor przed zabrudzeniem. Trzeba jednak pamiętać, że również migawka jest elementem bardzo delikatnym, na co dowodem może być komunikat wyświetlany na ekranie, który ostrzega, by podczas wymiany obiektywu nie kierować soczewek w stronę ostrego słońca – zogniskowana wiązka światła najwidoczniej mogłaby uszkodzić cienkie listki migawki.
Canon na rynku pełnoklatkowych bezlusterkowców debiutuje jako ostatni i choć nie można powiedzieć, że EOS R jest konstrukcją nieudaną, to pozostawia jednak pewien niedosyt. Do stworzenia naprawdę zaawansowanego body brakowało bardzo niewiele i mamy wrażenie, że niektóre ograniczenia są intencjonalne i asekuracyjne (skromny tryb wideo, amatorska ergonomia, jeden slot SD), a celem jest ochrona wciąż ważnego dla producenta rynku zaawansowanych lustrzanek.
W efekcie otrzymujemy wyjątkowo lekki, solidny i uniwersalny korpus, z rewelacyjnym AF, który z pewnością będzie spełnieniem marzeń ambitnego amatora lub drugim lżejszym body dla zawodowca, ale w profesjonalnej pracy, gdy ergonomia i wydajność mają kluczowe znaczenie, może się jeszcze nie sprawdzić.
Naszym zdaniem, nowy EOS R nie jest jeszcze zapowiadanym przełomem, ale obietnicą, która każe czekać na kolejne ekscytujące nowości - zarówno jeśli chodzi o korpusy jak i obiektywy.