Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zaprezentowany dziś kontynuator popularnej serii EOS 5D to jedna z najgorętszych premier roku. Czy jednak nowy model będzie w stanie spełnić oczekiwania fotografów i dumnie reprezentować dziedzictwo jednej z najlepiej sprzedających się linii współczesnych lustrzanek?
Kilka dni temu minęło dokładnie 11 lat od kiedy zaprezentowano pierwszy aparat z serii 5D - na tamten czas rewolucyjny. Jednak i kolejne odsłony serii wprowadzały istotne usprawnienia, jak chociażby tryb filmowy modelu 5D Mark II, który na dobre zmienił i zdemokratyzował rynek produkcji wideo. Z kolei zaprezentowany 4 lata temu model Mark III wciąż pozostaje najbardziej popularnym aparatem wśród zawodowych fotografów i nawet teraz jest w stanie zaspokoić większość ich potrzeb. Czy model Canon EOS 5D Mark IV również okaże się rynkowym sukcesem?
Podczas dzisiejszej premiery aparatu mieliśmy okazję nieco bliżej się z nim zapoznać. Pierwsze co rzuca się w oczy, to niemal identyczny design i ergonomia jak w przypadku poprzednika. To akurat należy pochwalić. Producent już od kilku lat stara się ujednolicać interfejs swoich lustrzanek, dzięki czemu jeśli ktoś miał styczność z którymś z modeli, bez najmniejszego problemu będzie mógł przesiąść się na inny. Zaznajomienie się z ergonomią zajmie mu bowiem raptem kilka sekund. Sam aparat bardzo wygodnie leży w ręce i jest zwyczajnie przyjemny w użyciu.
Po lewej Canon EOS 5D Mark IV, po prawej 5D Mark III
Nie zauważyliśmy żadnej widocznej różnicy w kwestii materiałów, z których został wykonany korpus. Nadal jest to solidna, wytrzymała i uszczelniana magnezowa obudowa, która poradzi sobie w każdych warunkach. Producent zwraca jednak uwagę, że body otrzymało więcej uszczelek, między innymi pod spustem migawki, pod pokrywą baterii i przy mocowaniu bagnetu, co czynić ma je jeszcze bardziej odpornym na zachlapania. Aparat jest też widocznie lżejszy od swojego poprzednika (890 g w porównaniu z 950 g), co z pewnością docenią (i poczują) użytkownicy przesiadający się na nowy model.
Jedynymi widocznymi zmianami są pojawienie się nowej dźwigni na tylnym panelu, która analogicznie do tej z modelu 7D Mark II pozwala na szybki przełączanie się między używanym obszarem AF, delikatnie inny wygląd tylnego joysticka i pokrętła nastaw, zamiana kolejności funkcji przywoływanych za pomocą przycisków górnego panelu oraz nieco zmienione rozmieszczenie złączy.
Po lewej Canon EOS 5D Mark IV, po prawej 5D Mark III
Po lewej Canon EOS 5D Mark IV, po prawej 5D Mark III
Na przedni panel przeniesiono port pilota, a złącze mikrofonowe i słuchawkowe przesunięto na dół bocznego panelu, co ułatwi wygodne podłączenie akcesoriów w przypadku jednoczesnego korzystania z zewnętrznych rekorderów. Pojawiło się także złącze USB 3.0, co znacznie przyspieszy transfer zdjęć “po kablu”. Nieco dziwi jednak, że producent nie zdecydował się na złącze USB-C, które w ciągu kilku najbliższych lat stanie się zapewne standardem i w perspektywie czasu mogłoby sprawić, że aparat dłużej pozostawałby konkurencyjny względem modeli innych firm. Nic jednak nie zmieniło się pod względem obsługiwanych kart pamięci. Nadal otrzymujemy jeden port na karty CompactFlash i jeden na karty SD.
Po lewej Canon EOS 5D Mark IV, po prawej 5D Mark III
Niewiele zmieniło się także w kwestii samego interfejsu aparatu, choć menu przeszło delikatny wizualny lifting. Mimo wszystko to ten sam dobrze znany wszystkim użytkownikom Canona system 6 zakładek dotyczących fotografowania, ustawień AF, trybu podglądu, ustawień aparatu i personalizacji. Ostatnia zakładka to pozycja Moje Menu, w którym możemy zapisać najczęściej używane przez siebie ustawienia.
Personalizacja to zresztą jedna z mocnych stron nowego Canona. Oprócz 3 trybów użytkownika, do których możemy zapisać całość ustawień aparatu, otrzymujemy także możliwość personalizacji łącznie 11 przycisków i pokręteł na obudowie, choć należy pamiętać, że liczba dostępnych funkcji, dla każdego przycisku jest inna. Otrzymujemy też znane z wcześniejszych modeli producenta podręczne menu "Q", którego pozycje także możemy ułożyć według własnych potrzeb.
Menu personalizacji
Menu podręczne "Q"
Istotną zmianą konstrukcyjną jest nowy ekran. Nadal ma rozmiar 3,2 cala, ale otrzymał funkcje dotykowe i oferuje większą rozdzielczość (1,62 Mp w porównaniu z 1,04 Mp poprzednika). Zmianę w jakości wyświetlanego obrazu widać gołym okiem, a sam monitor zdaje się rzetelnie oddawać kolory i ekspozycję wykonanych zdjęć. Duża pochwała należy się także za implementację funkcji dotykowych, które nareszcie działają tak jak chcielibyśmy, by działały w profesjonalnej lustrzance.
W odróżnieniu od modelu EOS-1D X Mark II, za pomocą dotyku kontrolować możemy nie tylko punkt ustawiania ostrości, ale także każdy z trybów aparatu, wszystkie pozycje menu i wygodnie przeglądać zdjęcia, co znacznie ułatwia i przyspiesza pracę z aparatem. Dotyk działa też bardzo precyzyjnie i nawet mimo niewielkich rozmiarów ekranu raczej nie zdarza się abyśmy niechcący kliknęli w inne miejsce niż zamierzaliśmy.
Zaktualizowano także sam wizjer. Teraz otrzymujemy układ Intelligent Vievfinder II (ten sam który zamontowano we flagowym modelu EOS-1D X Mark II), który dzięki dodatkowej warstwie LCD pozwala na wyświetlenie dodatkowych informacji bezpośrednio w kadrze. Wizjer oferuje takie samo jak u poprzednika powiększenie 0,71x i 100% krycie kadru.
5D Mark IV używa też nowej generacji akumulatorów LP-E6N, ale będzie współpracował także z wcześniejszymi modelami LP-E6. Żywotność baterii została oceniona na 900 zdjęć przy użyciu wizjera (5-procentowy spadek względem poprzednika) i 300 zdjęć w trybie Live View (50-procentowy skok względem poprzednika), co uznajemy za bardzo dobry wynik.
Sercem aparatu jest zupełnie nowa 30,4-milionowa matryca CMOS wspierana procesorem DIGIC 6+. Zestaw ten pozwoli nam na fotografowanie w zakresie czułości ISO 100-32000 (rozszerzane do ISO 50-102400), z maksymalną prędkością 7 kl./s, oferując zdjęcia o rozdzielczości 6270 x 4480 pikseli. Dodatkowo producent twierdzi, że usprawnił algorytmy odpowiadające za przetwarzanie i redukcję szumów, dzięki czemu zdjęcia wykonywane w słabym oświetleniu mają odznaczać się ponadprzeciętną jakością.
Sam sensor według producenta odznaczać ma się takim zakresem dynamicznym jak w przypadku modeli EOS-1D X Mark II i EOS 80D. Biorąc pod uwagę wyniki, jakie aparaty osiągnęły w naszych testach, możemy oczekiwać widocznej zmiany na lepsze względem modelu 5D Mark III. Niestety na razie nie pokażemy wam zdjęć przykładowych, gdyż producent wymaga, by prezentować je zmniejszonej o połowę rozdzielczości, co sugeruje, że do daty oficjalnej premiery coś jeszcze może ulec poprawie.
Skok w wydajności trybu seryjnego rzędu 1 klatki na sekundę niezbyt imponuje i z pewnością podyktowany był chęcią utrzymania konkurencyjności modeli 7D Mark II i EOS-1D X Mark II, niemniej jednak wynik ten powinien wystarczyć większości fotografów. Zwiększono jednak pojemność bufora, który na bieżąco będzie czyszczony z plików JPEG i pozwoli pomieścić około 21 plików RAW. Cieszy też fakt, że producent zaimplementował w aparacie nowy mechanizm lustra, dzięki któremu działa jeszcze płynniej i pozwala na pracę w trybie “cichym”, nawet przy fotografowaniu serią, choć nie możemy tu liczyć na rezultaty jakie otrzymalibyśmy przy użyciu trybu elektronicznej migawki.
Nareszcie pojawiły się także moduły Wi-FI, NFC i GPS, co pozwoli nie tylko na bezpośrednie przesyłanie zdjęć na smartfony i do drukarek oraz na zapisywanie danych geolokacyjnych, ale także wygodny bezprzewodowy transfer materiału na serwery FTP i zdalne sterowanie z poziomu aplikacji EOS Utility.
W aparacie pojawił się także nowy czujnik pomiaru RGB+IR o rozdzielczości 150 tys. pikseli, co jest znacznym skokiem względem 63-strefowego czujnika poprzednika. Dzięki niemu, nie tylko poprawie ulegnie pomiar ekspozycji i skuteczność sytemu AF. Jego działanie wspiera dodatkowy procesor DIGIC 6, a zestaw ten odpowiada za detekcję koloru, twarzy i śledzenie obiektów (iTR AF), co w niektórych przypadkach może znacznie ułatwić fotografowanie. Dodatkowy procesor odpowiada także za funkcję korekcji wad optycznych obiektywu, w przypadku fotografowania w formacie JPEG
Użytkowników szczególnie ucieszą zmiany, które dokonały się na polu automatycznego ostrzenia. Otrzymujemy ten sam, co w modelu EOS-1D X Mark II, oparty o detekcję fazy system z 61 punktami AF, spośród, których aż 41 to punkty krzyżowe. Same pola AF pokrywają o 24% większy obszar kadru w poziomie niż w przypadku poprzednika, ale najważniejsze, że ze wszystkich 61 punktów będziemy w stanie korzystać przy świetle f/8, co znacznie ułatwi pracę z teleobiektywami i konwerterami. Same punkty AF czułe są z kolei do wartości -3 EV, co stanowi poprawę względem poprzedniego modelu o jedną działkę ekspozycji. Podobnie jak w topowym modelu, ustawienia AF możemy precyzyjnie regulować, co pozwoli dostosować jego działanie do dowolnej sytuacji zdjęciowej.
O samym działaniu autofokusa trudno nam teraz powiedzieć coś więcej niż to, że wydaje się być naprawdę szybki i skuteczny, czego zresztą można się było spodziewać, biorąc pod uwagę osiągi modelu 1D X Mark II. Aparat nie ma problemu z ustawianiem ostrości nawet w mocniej zaciemnionych miejscach i blokuje ostrość na wybranych obiekcie niemal błyskawicznie.
Co ciekawe, jeszcze większą skuteczność zaobserwujemy w trybie LiveView (-4 EV), a to za sprawą nowego układu Dual Pixel CMOS AF, który pozwala na błyskawiczne, porównywalne z tradycyjnym trybem ostrzenie, co docenimy zwłaszcza podczas filmowania. Jak mogliście zauważyć w teście EOS-a 1D X Mark II układ ten odznacza się fenomenalną skutecznością i pozwala na regulację płynności przeostrzania. Co ważne współpracuje on ze wszystkimi szkłami systemu EOS, a pod pewnym względem przebija nawet układ zastosowany w topowej lustrzance producenta - nareszcie otrzymujemy bowiem możliwość fotografowania z jego pomocą także w trybie seryjnym.
Piksele systemu Dual Pixel wykorzystywane są także przez zupełnie nową funkcję Dual Pixel RAW, która jest jedną z głównych i być może najważniejszych nowości wprowadzanych przez model 5D Mark IV. Jest to nowy format zapisu, w którym aparat zapisuje pliki RAW o podwójnej wielkości (około 65 Mb), w których następnie, na etapie postprodukcji (na razie wyłącznie w programie Canon Digital Photo Professional) możemy mikroregulować położenie pola ostrości, przesuwać rozmycie na pierwszym planie, a także w pewnym stopniu niwelować flary i odbicia światła. Jest to możliwe dzięki osobnemu zapisywaniu obrazu przez obydwie fotodiody pikseli, w efekcie czego otrzymujemy dwa delikatnie przesunięte względem siebie zdjęcia - jedno będące połączeniem obrazów z fotodiod A i B, a drugie pochodzące wyłącznie z fotodiody A, co dostarcza systemowi informacje na temat paralaksy. Następnie, programowo są one łączone w jeden obraz.
Dokładne działanie systemu - zwłaszcza biorąc pod uwagę różnorodne rezultaty, które można dzięki niemu uzyskać - na razie pozostaje pewną zagadką, niemniej jednak na własne oczy mogliśmy zobaczyć jak sprawdza się w prakryce. Warto tu zaznaczyć, że na etapie postprodukcji możemy skorzystać tylko z jednej opcji regulacji obrazu. Musimy więc wybierać między wspomnianym powyżej przesunięciem punktu ostrości, a regulacją rozmycia, lub korekcją flar. Dodatkowo, aby wszystko działało musimy spełnić określone kryteria - fotografować na czułościach niższych niż ISO 1600, przysłonie otwartej powyżej wartości f/5.6, z wykorzystaniem krótkich czasów migawki i z odległości nie mniejszej niż około 120 cm.
Skuteczność mikroregulacji ostrości zależy od wykorzystywanego obiektywu. W przypadku portretów pozwoli nam jednak przesuwać położenie punktu ostrości w zakresie około 2-3 cm w względem miejsca na które wyostrzył aparat, co pozwoli uratować niejeden portret studyjny i może być chętnie wykorzystywane przez fotografów ślubnych, którzy w kluczowych momentach ceremonii nie do końca trafili w punkt. Ale zastosowań z pewnością znajdzie się więcej.
Opcja korekcji rozmycia pozwala z kolei na nieznaczne przesunięcie bokeh na pierwszym planie w prawo lub w lewo, a to za sprawą delikatnej zmiany kąta widzenia. Zmianom możemy poddać też tylko wybrany obszar zdjęcia, co również może pomóc ulepszyć portrety, przy wykonywaniu których specjalnie na pierwszym planie "łapaliśmy" jakiś obiekt w nieostrości, w celu nadania zdjęciu większej głębi. Przesunięcie jest bardzo delikatne, niemniej jednak niekiedy może okazać się kluczowe.
Opcja redukcji flar i blików również korzysta z przesunięcia punktu widzenia aparatu. Efekty są zadowalające, niemniej jednak nie ma co liczyć na zupełną eliminację odbić światła - będą one jedynie mniej widoczne.
Ogólnie rzecz biorąc, to bardzo ciekawa funkcja, której na pewno bliżej przyjrzymy się przy okazji testu aparatu, jednak o jej rzeczywistej użyteczności zadecyduje to, czy producenci typu Adobe zdecydują się na implementację jej obsługi w swoim oprogramowaniu. Póki co, aby jej używać będziemy skazani na skorzystanie z programu Digital Photo Professional, co jednak trochę ogranicza. Szkoda też, że technologia oddzielnego zapisu obrazu przez fotodiody nie została wykorzystana w celu zwiększenia zakresu dynamicznego obrazu, czy na przykład czegoś w rodzaju Pixel Shift Resolution Olympusa. To akurat mogło być niemożliwe ze względu na inny punkt widzenia każdej fotodiody, choć kto wie, być może zobaczymy te funkcje wraz z kolejnymi impementacjami systemu Dual Pixel RAW.
… ale tylko z prędkością 30 kl./s i wyłącznie w wymagającym dużej mocy obliczeniowej formacie MJPEG. Tryb filmowy Canona kolejny raz rozczarowuje, oferując nam uszczuploną wersję tego, co mogliśmy oglądać w przypadku modelu EOS-1D X Mark II, a przecież i tam wiele brakowało. Nie otrzymujemy tak podstawowych funkcji jak chociażby zebra i focus peaking, a producent wydaje się specjalnie nie udostępniać profili LOG w celu zmuszenia bardziej zaawansowanych użytkowników do zainteresowania się systemem EOS Cinema.
Oficjalny film przykładowy nagrany aparatem Canon EOS 5D Mark IV
W trybie 4K będziemy też mieli do czynienia z cropem o współczynniku 1,64x, a przy szybkim poruszaniu aparatem dał się zauważyć niewielki, aczkolwiek widoczny efekt rolling shutter. Co więcej, przez złącze HDMI jesteśmy w stanie wypuścić nieskompresowany materiał jedynie w jakości Full HD, co ogranicza funkcjonalność korzystania z zewnętrznych rekorderów. Mamy też tryb rejestracji filmów w zwolnionym tempie z prędkością 120 kl./s, ale w nim ogranicza nas rozdzielczość HD 720p. Szkoda też, że podczas filmowania, w każdym z trybów ekspozycji (oprócz trybu manualnego) będziemy zdani na ustawienia AUTO ISO.
Przykładowe filmy w zwolnionym tempie
Wszystko to boli tym bardziej, że przecież możliwości filmowe były tym, czym seria 5D swojego czasu zasłynęła. Zupełnie nie rozumiemy celowego wydawałoby się odpuszczania tego tematu przez producenta. Czy to strach przed zrobieniem zbyt dobrego aparatu, który mógłby zaszkodzić innym pozycjom w ofercie? Być może rzeczywiście jest tak, że model 5D Mark II zapoczątkował filmową rewolucję, której rozmiarów i konsekwencji nie spodziewał się nawet sam Canon.
Warto jednak podkreślić, że w trybie Full HD obraz próbkowany jest z całego rozmiaru sensora, a maksymalny klatkaż wzrasta do 60 kl./s. Filmy nagrywane przez aparat mogą pochwalić się także wysoką przepływnością na poziomie 500 Mb/s, co jest wynikiem znacznie wyprzedzającym większość filmujących aparatów na rynku. Otrzymujemy także funkcję rejestracji wideo HDR w rozdzielczości Full HD z prędkością 30 kl./s, która rozszerza zakres dynamiczny wyjściowego materiału. Cieszy także obecność złącz mikrofonowych i słuchawkowych, ale to już widzieliśmy w poprzednim modelu.
Opis działania trybu HDR Video
Nowy Canon EOS 5D Mark IV to z pewnością ważna i potrzebna aktualizacja serii, która da zawodowym fotografom jeszcze więcej możliwości. Niemniej jednak, jak już pisaliśmy w newsie o aparacie, mamy wrażenie, że producent stara się jedynie równać do aktualnych potrzeb rynku, nie oferując innowacyjności (Dual Pixel RAW stanowi wyjątek), która pozwoliłaby nowemu korpusowi pozostać konkurencyjnym w perspektywie dłuższego czasu. Bezlusterkowa konkurencja z każdym rokiem rośnie w siłę, a nie wiemy jeszcze co nowego w temacie pełnoklatkowej, uniwersalnej lustrzanki ma do powiedzenia Nikon.
Być może producent ma zamiar zacząć wypuszczać kolejne korpusy w mniejszym odstępie czasu, tak jak robią to wspomniani producenci bezlusterkowców, a może zaprezentowanie w tych czasach zbyt uniwersalnego, znacznie wyprzedzającego konkurencję korpusu zwyczajnie się nie opłaca. Abstrahując od tego, co motywuje taką, a nie inną taktykę producenta i tak nieco dziwi jednak znacznie wyższa niż w przypadku poprzednika cena, której nie wydaje się uzasadniać specyfikacja i która sprawia, że seria 5D zapewne mocno zawęzi grono swoich odbiorców. 18 069 zł to pułap zahaczający już o półkę cenową flagowego modelu.
Mimo wszystko nowa odsłona serii 5D to naprawdę solidny korpus, który jak już zdążyły udowodnić wcześniejsze generacje, bez problemu da sobie radę w każdej sytuacji. Poza tym, jest wygodny, intuicyjny, oferuje duże możliwości personalizacji i sprawia, że fotografowanie nim jest tak przyjemne jak i efektywne. A tego przecież oczekują pracujący lustrzankami zawodowcy, którzy z pewnością prędzej czy później i tak zainwestują w nowy model (choć po części niestety dlatego, że producent wycofuje ze sprzedaży model 5D Mark III).
Z ostatecznym werdyktem wstrzymamy się do czasu publikacji pełnego testu, który powinien ukazać się już niebawem. Canon bowiem, niespodziewanie chyba dla wszystkich, rynkową premierę aparatu zaplanował już na wrzesień. Czekamy niecierpliwie!