Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Czy nadchodzi rewolucja w kwestii kontroli praw autorskich w internecie?
Dziś trudno wyobrazić sobie krajobraz internetu bez możliwości swobodnego zamieszczania treści z różnych stron. Możliwość embedowania, czyli osadzania fragmentów innych serwisów we własnych wpisach jest dziś podstawą pracy wielu agencji informacyjnych, blogów i tym podobnych. Do tego stopnia, że praktyka ta zaczęła rodzić pytania natury prawnej.
Na pewno nie raz słyszeliście, że któryś z fotografów (zwykle w USA) stara się uzyskać zadośćuczynienie za materiał, który według niego został osadzony bezprawnie i bez jego zgody. Do tej pory powszechnie uznawano, że w przypadku tej praktyki nie narusza się praw autorskich, gdyż tak naprawdę nie zamieszczamy samego zdjęcia czy filmu, ale fragment strony, na której się on znajduje, a wszystko służy jedynie dalszej promocji treści. Sądy są jednak w tej kwestii podzielone, a oliwy do ognia dolały dwie niedawne sprawy związane z tą praktyką oraz oficjalna reakcja właścicieli Instagrama.
Chodzi o proces pomiędzy fotografką Stephanie Sinclair i serwisem Mashable oraz spór między Elliotem McGuckenem a Newsweekiem. W tym pierwszym przypadku sąd stanął po stronie platformy Mashable, tłumacząc swoje orzeczenie regulaminem Instagrama, który wskazuje, że osadzanie może być traktowane jako forma sublicencji, udostępnianej przez społecznościowego giganta. Sędzia Katherine Failla, zajmująca się sprawą Newsweeka, zwróciła jednak uwagę, że regulamin ten nie opisuje kwestii sublicencji wystarczająco przejrzyście, by można to było uznać za fakt.
O komentarz w tej sprawie przedstawicieli Facebooka (właściciel Instagrama) poprosił serwis Ars Technica. I tutaj zaczyna się precedens, który może odmienić wygląd internetu. Okazuje się bowiem, że choć regulamin umożliwia platformie udzielanie sublicencji, nie obowiązuje ona w przypadku emebedowania treści. ”Polityka naszych serwisów wymaga, by wszystkie podmioty posiadały niezbędne prawa od ich właścicieli. Włączą się w to także konieczność posiadania licencji na dzielenie się materiałem, jeśli jest ona wymagana przez prawo” - tłumaczył rzecznik Facebooka.
W praktyce, tego typu oficjalne oświadczenie oznacza, że w przyszłości podobne sprawy nie będą mogły być rozpatrywane na podstawie procesu wygranego przez Mashable. To także nareszcie więcej kontroli nad prawami do zdjęć w rękach samych fotografów. Jednak nie wszystko jest tak kolorowe jak może się wydawać.
Wiele osób wskazuje na fakt, że decyzja Facebooka to nic innego jak próba umycia rąk i zrzucenia wszelkich ewentualnych problemów prawnych na samych użytkowników. Przedstawiciele społecznościowych gigantów dobrze wiedzą, za jak dużo ruchu w internecie odpowiadają właśnie treści embedowane i pomimo oświadczenia, przynajmniej na razie nie wprowadzają żadnych narzędzi pozwalających sprawdzić kto zamieszczał nasze posty, ani chociażby wyłączyć możliwość osadzania dla poszczególnych materiałów, co w praktyce oznacza przyzwolenie na dalsze swobodne zamieszczanie publicznych treści na innych serwisach.
Dodatkowo, gdyby embedowanie zostało powszechnie uznane za naruszające prawa autorskie, miałoby to ogromny wpływ na wygląd internetu, gdyż znacznie ograniczyłoby potencjał rozprzestrzeniania się treści, co w dużej skali prawdopodobnie nie wyszłoby na dobre nie tylko agencjom informacyjnym, ale także zwykłym użytkownikom. Nie zawsze osadzanie jest przecież tożsame z kradzieżą.
Ze sporym prawdopodobieństwem nic oprócz zrzucenia odpowiedzialności na użytkowników się pewnie nie zmieni. Choć w procesie przeciwko Newsweekowi sąd w większej części orzeczenia stanął po stronie fotografki, finał sprawy może być zupełnie inny. Wydawca może powołać się bowiem na tzw. test serwera, który określa gdzie de facto znajdują się udostępniane pliki. W myśl propagatorów tego założenia, jeśli embedowany plik dalej zaciągany jest z serwera Instagrama, nie mogło dojść do naruszenia praw. Kwestia ta jest jednak różnie rozpatrywana w różnych krajach.
Póki co, mówienie o potencjalnych skutkach takiej czy innej decyzji sądu, to jednak co najwyżej wróżenie z fusów. Trudno też spodziewać się, by ze względu na jedną sprawę sądową w USA, serwisy społecznościowe zmieniły swoją politykę na całym świecie. Na pewno jednak finał omawianej sprawy może odbić się echem na rynku mediów. O rozwoju sytuacji i ewentualnych skutkach będziemy was informować na bieżąco.
A wy, co myślicie o osadzaniu zdjęć i filmów z serwisów społecznościowych?