Obiektywy
Viltrox AF 135 mm f/1.8 LAB Sony E - zaawansowana portretówka w rozsądnej cenie
Maksymalna czułość ISO 6400, autofokus o 51 polach przeniesiony z zawodowego modelu D3, do ośmiu klatek na sekundę z wykorzystaniem akumulatora z modelu D3, podgląd na żywo, system czyszczenia matrycy i 3-calowy monitor o rozdzielczości przekraczającej 900 tys. punktów - to część parametrów Nikona D300. Sprawdźmy, jak spisał się ten aparat w czasie testu.
Optyka i sensor
Tradycyjnie dla lustrzanek Nikona zastosowano mocowanie optyki za pomocą bagnetu typu F. Oczywiście w D300 obsługuje on autofokusa obiektywów bez wbudowanego silnika napędzającego ten system. Odbywa się to poprzez odpowiednie sprzęgiełko łączące silnik wbudowany w korpus lustrzanki z mechanizmem przesuwu soczewek. Bagnet pozwala na szybką zmianę optyki i w jego konstrukcji trudno dopatrywać się jakichkolwiek wad.
Elementem rejestrującym obraz jest nowa matryca o rozdzielczości 12,3 Mp. Ma ona wymiary 23,6 x 15,8 mm, czyli jest to typowy sensor formatu oznaczonego przez Nikona jako DX. W jego wypadku przelicznik ogniskowej wynosi 1,5x. O jakości matrycy świadczy fakt, że jej najwyższa dostępna czułość to ISO 6400. Wprawdzie jest to wartość niekalibrowana, ale jakość obrazu z tak podbitą czułością i tak jest bardzo dobra (o czym szerzej powiemy w części poświęconej jakości zdjęć). Z matrycą współpracuje procesor Expeed znany z modelu D3. Składa się on z 14-bitowego konwertera analogowo-cyfrowego oraz 16-bitowego układu przetwarzania obrazu. Takie rozwiązanie pozwoliło osiągnąć wysoką prędkość zapisu zdjęć oraz dużą precyzję rejestrowania przejść tonalnych. W przypadku zdjęć zapisywanych w formacie RAW korpus pozwala wybrać 12- lub 14-bitowy zapis.
Nowością w systemie lustrzanek cyfrowych Nikona jest system czyszczenia matrycy. Jego działanie oparte zostało na filtrze ultradźwiękowym, więc można liczyć na jego sprawne działanie. Niestety w czasie przeprowadzania testu nie mieliśmy szansy sprawdzić, jaka jest jego skuteczność.
Wizjer i podgląd na żywo
Parametry wizjera Nikona D300 w niewielkim stopniu różnią się od poprzednika. Ma on taki sam punkt oczny wynoszący 19,5 mm i takie samo powiększenie - około 0,94x z obiektywem 50 mm. Jednak obraz na nim oglądany jest większy niż w D200. Dzieje się tak z prostego powodu. We wcześniejszym modelu na matówce widoczne było około 95% pola kadru. Tym razem inżynierowie postanowili poprawić ten wynik i w wizjerze obserwujemy około 100% pola kadru. To bardzo przydatna cecha zwłaszcza w zastosowaniach profesjonalnych. Dodajmy jeszcze, że niewymienna matówka jest typu BrightView Clear Matte Screen II. Skoro mowa o matówce należy pochwalić Nikona, że nareszcie poprawił cechę, na którą narzekało wielu użytkowników wcześniejszych lustrzanek tej marki. Chodzi o podświetlanie punktów autofokusa. Tym razem rozwiązanie jest takie samo, jak w modelu D3. W wizjerze nie widać punktów autofokusa przez cały czas. Są one wyświetlane na matówce tylko po uaktywnieniu, w związku z czym nie ma nieprzyjemnego efektu rozświetlenia całej matówki. To samo dotyczy linii pomocniczych oraz informacji o braku karty i rozładowaniu akumulatora. Takie rozwiązanie było konieczne w wypadku tej lustrzanki. Ma ona aż 51 pól autofokusa, które zajmują obszar prawie całej matówki.
W trakcie fotografowania na wyświetlaczu umieszczonym pod matówką podawane są ważne dla fotografa informacje o ustawionych parametrach fotografowania. Jednak tutaj pojawiają się wątpliwości. Chwaliliśmy Olympusa E-3 za to, że w wizjerze przedstawione są praktycznie wszystkie dokonywane zmiany, począwszy od balansu bieli, poprzez czułość, a skończywszy na informacji o wybranym napędzie. W D300 takich luksusów nie znajdziemy. A szkoda, gdyż wielu fotografów chętnie niektóre z tych parametrów wybierałoby bez odrywania oka od wizjera. W testowanej lustrzance można w ten sposób ustawić jedynie czułość ISO.
Skoro jesteśmy przy opisie informacji wyświetlanych w wizjerze warto wspomnieć o jeszcze jednym drobiazgu charakterystycznym dla wszystkich lustrzanek marki Nikon. Chodzi o drabinkę ekspozycji. Nie wiedzieć dlaczego japońscy konstruktorzy wymyślili sobie, że wartości ujemne będą po prawej stronie osi, a dodatnie po lewej. Jest to absolutnie nieintuicyjne. Już w szkole podstawowej uczą nas, że wartości liczbowe rosną od strony lewej do prawej. Na całe szczęście w menu znalazła się pozycja pozwalająca na odwrócenie wskaźników, co zdecydowanie poprawia komfort fotografowania.
Przy opisie wizjera, a wraz z nim także lustra, należy jeszcze wspomnieć o dźwiękach, jakie słyszymy w czasie fotografowania. W przypadku D300 można mówić o profesjonalnym brzmieniu. Aparat nie należy do głośnych, a dźwięk związany z pracą lustra i migawki można określić mianem rasowego. Trzeba też dodać, że po wyzwoleniu migawki nie odczuwa się szarpania lustra.
Drugą metodą kadrowania zdjęć jest podgląd na żywo. I tutaj mamy takie same uwagi jak w przypadku modelu D3. Nie spodobał nam się sposób uruchamiania tego trybu. Przypomnijmy, że na tarczy z trybami zdjęć pojedynczych i seryjnych umieszczonej na górnej ściance po lewej stronie wizjera znalazła się pozycja podglądu na żywo. Taki sposób wyboru wyklucza szybkie włączenie podglądu. W przypadku sytuacji reporterskich praktycznie wyklucza ono możliwość złapania szybkiego ujęcia na przykład znad głowy. Naszym zdaniem dużo lepiej poradził sobie z tym Canon, a jeszcze lepiej Olympus w modelu E-3. Niestety, po uporaniu się z tarczą nie kończą się nasze problemy. Na ekranie nic się nie pojawia... Powód jest banalny. Aby uaktywnić podgląd należy wcisnąć spust migawki do końca. Dopiero wtedy podnosi się lustro i możemy rozpocząć fotografowanie. Po zrobieniu zdjęcia zostaje ono wyświetlone na monitorze. I tu pojawia się kolejny problem - aparat automatycznie nie powraca do podglądu! Należy ponownie nacisnąć spust migawki. I tak za każdym razem... Szczerze mówiąc czegoś mi tu brakuje, a właściwie czegoś jest za dużo. Skoro ktoś decyduje się na korzystanie z podglądu na żywo, to chyba takie metody oszczędzania (?) matrycy są przesadzone. Kiedy fotografujemy jakąś akcję naciskanie spustu migawki po każdym wykonanym zdjęciu jest ewidentną stratą czasu. W Olympusie E-3 tryb podglądu działa zdecydowanie najbardziej elegancko. Nie ma mowy o jego przypadkowym uruchomieniu i jest gotowy do użycia od razu po zrobieniu zdjęcia.
Podczas korzystania z podglądu na żywo dostępne są dwa sposoby pracy autofokusa. Pierwszy oparto o tradycyjny układ oparty o detekcję fazową. Dostępne są wtedy wszystkie punkty autofokusa oraz tryb automatycznego wyboru. Zrozumiałe jest, że klasyczny AF działa przy opuszczonym lustrze, więc należy liczyć się z chwilową utratą obrazu na monitorze. Aby rozpocząć pomiar odległości, należy wcisnąć przycisk AF-ON. Dobrze jest wtedy włączyć brzęczyk informujący o prawidłowym ustawieniu ostrości - to jedyny sposób uzyskania informacji o zakończeniu pomiaru, oczywiście pomijając doświadczenie fotografa związane z wyczuciem sprzętu. Druga metoda oparta została na detekcji kontrastu, co wiąże się z odczytaniem informacji bezpośrednio z matrycy. Taka metoda jest wygodniejsza między innymi dlatego, że nie trzeba podnosić lustra, aby dokonać pomiaru. Oprócz tego do wyboru dostępny jest cały obszar pola kadru. Wygląda to bardzo pięknie, ale w praktyce tak nie jest. Ten sposób jest niezwykle powolny. Dlatego Nikon zaleca stosowanie go tylko po założeniu aparatu na statyw. Na pocieszenie dodajmy, że w tym trybie możliwe jest pełne sterowanie autofokusem poprzez podłączony do aparatu komputer wraz z pełnym podglądem kadru.
Monitor i górny panel LCD
Przejdziemy teraz do bardzo przyjemnego elementu wyposażenia D300. Mowa o monitorze kolorowym. Jest to taka sama jednostka, jak w modelu D3. Ma on rozdzielczość 920 tys. punktów, więc przy przekątnej 3 cale zapewnia bardzo dobre oddanie szczegółów. Znakomicie przedstawia się także sprawa kontrastu i nasycenia. Na podstawie monitora można dobrze ocenić kolorystykę zdjęcia, czym nie mogą pochwalić się jego wszyscy konkurenci. Właściwie dorównuje mu jedynie Sony A700, które ma monitor o takich samych parametrach. Można powiedzieć jedno, oglądanie zdjęć na tym "telewizorku" to duża przyjemność. Kiedy aparat oglądali zawodowi fotoreporterzy w czasie pokazów mody, pierwszą rzeczą, na którą zwracali uwagę była bardzo wysoka jakość monitora.
Menu aparatu pozwala na sterowanie jasnością ekranu w 7-stopniowej skali, co powinno zupełnie wystarczyć do prawidłowej oceny zdjęcia w rożnych warunkach oświetleniowych. Ułatwieniem jest klin (czyli zestaw prostokątów od czarnego do białego), który pozwala na precyzyjną ocenę pracy monitora.
Na górnej ściance znalazł się tradycyjny w tej klasie aparatów (choć Sony A700 tu się wyłamuje) czarno-biały panel LCD. Wyświetlane są na nim najważniejsze dla fotografa informacje o wybranych parametrach fotografowania i niektórych ustawieniach aparatu. Czytelność i przejrzystość informacji na nim wyświetlanych nie wzbudza żadnych zastrzeżeń. Choć zostały one mocno upchane, to dobrze opracowane symbole lub skróty nie pozostawiają żadnych wątpliwości, w jakim trybie pracuje aparat. Posłużę się tu przykładem aktywnych pól autofokusa. Wiemy już, że jest ich 51, ale wszystkie zostały przedstawione na panelu. Kiedy aparat pracuje w trybie automatycznego wyboru wyświetlane są wszystkie pola, przy pojedynczym polu tylko wybrane przez fotografa, a po przejściu w tryb dynamiczny, w którym wybrane pole wspomagane jest polami sąsiednimi, wyświetlane są wszystkie aktywne w tym czasie pola. Nie ma mowy o pomyłce, a dodatkowo fotograf może zmienić wybrany obszar bez potrzeby zaglądania w wizjer (i takie sytuacje są częste).
Dodajmy jeszcze, że menu pozwala na stałe włączyć podświetlenie górnego panelu. Jeśli jednak nie chcemy z niego korzystać, a sytuacja zmusi nas do sprawdzenia parametrów na przykład w ciemnościach, wtedy bardzo szybko włączymy diodę podświetlającą czarno-biały ekranik. Wystarczy w tym celu przekręcić i puścić tarczę włącznika umieszczoną wokół spustu migawki. Powtórzenie tej czynności spowoduje zgaszenie podświetlenia. To bardzo wygodny sposób.
Lampa błyskowa
Wbudowana lampa błyskowa z reguły nie ma dużej mocy. Nie byłoby to rozsądne ani ze względu na wydajność akumulatorów, ani ze względu na wielkość i wagę korpusu. To samo dotyczy Nikona D300. Lampa typu pop-up ma liczbę przewodnią około 17 dla ISO 200 i około 12 dla ISO 100. W trybie manualnym w obu wypadkach liczba przewodnia wzrasta o 1. Choć pozycja lampy po podniesieniu jest dosyć wysoka, to mimo wszystko nie zawsze wystarczy ona do prawidłowego naświetlenia całego pola kadru. Często będzie pojawiał się cień obiektywu. Szczególnie wtedy, gdy fotograf będzie korzystał z jasnych zoomów z założoną osłoną przeciwsłoneczną, co w wypadku tego modelu Nikona jest raczej częste. Jednak nie czarujmy się, większość użytkowników "trzysetki" będzie korzystać z lampy zewnętrznej, i na dodatek najmocniejszej, czyli SB-800. Po co w takim razie w takim aparacie wbudowany flesz? Otóż w sytuacjach awaryjnych może się on z pewnością przydać, ale ma on jeszcze jedną wielką zaletę. Przy jego pomocy można sterować lampami zewnętrznymi. To często wykorzystywana przez zawodowców i zaawansowanych fotoamatorów metoda fotografowania. Jako przykład potrzeby montowania lampy zewnętrznej może służyć przykład Olympusa E-3, który otrzymał takie wyposażenie. Przypomnijmy, że jego poprzednik (model E-1) nie miał wbudowanego flesza, więc bardzo dobrze oceniliśmy decyzję producenta.
Poniżej przedstawiamy tryby, w jakich może pracować wbudowana lampa:
Nad wizjerem tradycyjnie umieszczono sanki mocowania lamp zewnętrznych. Znalazły się tam oprócz centralnego złącza jeszcze 3 dodatkowe kontakty służące do komunikacji aparatu i lampy. Kiedy na aparat zapniemy lampę SB-800 lub SB-600 do dyspozycji będziemy mieli zaawansowane sterowanie i-TTL, które przekazuje między innymi informację o temperaturze barwowej.
Dodajmy jeszcze, że najkrótszy czas synchronizacji to 1/320 s. To bardzo dobry wynik.
Zasilanie
Na pierwszy rzut oka pod względem zasilania nic się nie zmieniło w porównaniu z "dwusetką" - aparat obsługuje taki sam akumulator litowo-jonowy EN-EL3e o pojemności 1500 mAh. Jednak kiedy zajrzymy do komory baterii może nas zaskoczyć brak styków służących do podłączenia baterypacka. Zostały one przeniesione na dolną ściankę korpusu i zakryte są gumową zaślepką. Ma to swoje wady i zalety. Posiadacze gripa do D200 nie będą mogli go użyć w D300 - to cecha negatywna. Natomiast jako plus wymienimy fakt, że nie trzeba zdejmować klapki zakrywającej komorę aby założyć pojemnik. Chroni to ją przed uszkodzeniami lub zgubieniem. Jednak jeśli ktoś przypuszcza, że będzie mógł korzystać z 3 akumulatorów EN-EL3e, to jest w błędzie. W pojemniku mieści się tylko jeden taki akumulator, drugi pozostaje w aparacie. To oczywiście nie jest wygodne rozwiązanie, gdyż w celu wymiany baterii umieszczonej w korpusie należy zdjąć grip. Należy sobie jednak zadać pytanie, czy producent stworzył ten model gripa z myślą o podstawowych akumulatorach. Raczej nie. Przewidywał on, że osoby, które zaopatrzą się w MB-D10 kupią także akumulator EN-EL4a (lub EN-EL4) znany z najwyższych modeli lustrzanek Nikona. Wtedy wzrasta wydajność zasilania, a także osiągi aparatu - może on na przykład wykonywać nawet 8 klatek na sekundę w trybie zdjęć seryjnych. Wszystko świetnie, tylko nie wszyscy fotografowie zdecydują się na użycie drugiego, zupełnie innego systemu akumulatorów z dodatkową ładowarką. W końcu to następna rzecz do noszenia w torbie. Jest to z pewnością rozwiązanie wygodne tylko dla użytkowników D3. My jednak wolelibyśmy grip z D200 i spójność ułożenia przycisków z D3. Taki kompromis byłby naszym zdaniem lepszy. Dodajmy jeszcze dla porządku, że do uchwytu pionowego można włożyć 8 klasycznych paluszków formatu AA.
Duże wrażenie zrobiła na nas wydajność aparatu z akumulatorem podstawowym. Bez trudu zrobiliśmy przeszło 2000 zdjęć po jednorazowym naładowaniu. Dodajmy tu, że nie korzystaliśmy wtedy z wbudowanej lampy błyskowej. To zdecydowanie najlepszy wynik wśród konkurencji. I tu nasuwa się porównanie z Sony A700. Nie był on rekordzistą pod tym względem, o co winiliśmy przede wszystkim duże zapotrzebowanie na prąd 3-calowego monitora. Okazuje się, że stosowanie monitorów czarno-białych w zdecydowany sposób oszczędza akumulator. W A700 wszystkie informacje prezentowane są na monitorze kolorowym. Oczywiście nie twierdzimy, że jest to jedyna przyczyna tak wysokiej wydajności. Z pewnością ma na to także wpływ oszczędny procesor i pozostała elektronika. W czasie testu D300 korzystaliśmy z obiektywów wyposażonych w ultradźwiekowy napęd autofokusa, co także mogło mieć znaczenie dla zapotrzebowania na energię.
Sposób wyjmowania akumulatora jest taki sam, jak w modelu D200. Po otwarciu klapki bateria wysuwa się do połowy i odpowiedni mechanizm zabezpiecza ją przed wypadnięciem. Dopiero pociągnięcie powoduje jej wyjęcie. Może to drobiazg, ale takie rozwiązanie jest zdecydowanie najwygodniejsze z dostępnych na rynku.
Do menu aparatu trafiła bardzo przydatna funkcja związana z zasilaniem. Mowa o sprawdzeniu wydajności akumulatora. Nie dość, że można sprawdzić jaki jest stan jego naładowania wyrażony w procentach, to jeszcze otrzymujemy informację o żywotności akumulatora i liczbie zdjęć wykonanych po naładowaniu akumulatora. Rozwiązanie to można porównać z wyświetlanym na ekranie Sony A700 stanem naładowania akumulatora wyrażonym także w procentach. Rozumiemy, że na górnym panelu zabrakło miejsca na dodatkowe cyferki. Jednak dostępny tam pięciostopniowy wskaźnik wystarcza do oceny ilości pozostałego do wykorzystania prądu. Daleko w tyle pozostaje tu Canon EOS 40D, a jeszcze dalej Olympus E-3. W obu tych aparatach wskaźnik poziomu rozładowania akumulatora ma tylko dwa stopnie, a dodatkowo w E-3 wyświetlany jest tylko przez chwilę po włączeniu aparatu oraz tuż przed wyczerpaniem się baterii.
Pamięć
Nowa lustrzanka Nikona została wyposażona w gniazdo kart CompactFlash. Tym samym skończyły się dywagacje, że firma zamierza odejść od tego standardu, gdy na rynek wprowadziła model D80, który wyposażyła w gniazdo typu SD. Trzeba powiedzieć, że kiedy fotografujemy Nikonem D300 w ogóle nie odczuwamy momentu, w którym aparat zapisuje zdjęcia na kartę. Podczas testu korzystaliśmy głównie z kart SanDisk CompactFlash Extreme IV. Jednak nie omieszkaliśmy sprawdzić aparatu także z tak zwanym "nonamem", czyli kartą, do której nie przyznaje się żaden producent. Jej deklarowana prędkość to 80x. Szczerze mówiąc w trakcie fotografowania nie odczuwaliśmy żadnej różnicy. Bufor zajęty był nieznacznie dłużej, jednak nie przeszkadzało to w szybkim i sprawnym fotografowaniu. Dopiero podczas przenoszenia plików z aparatu do komputera uwidoczniła się wyraźna różnica prędkości działania obu typów kart pamięci. Nie można się temu dziwić. Warto wspomnieć, że D300 wspiera też super szybki standard kart pamięci UDMA.
Gniazdo kart pamięci zostało zlokalizowane tak samo jak w poprzedniku - na lewej ściance korpusu. Podobnie jak w D200 umieszczono też dźwignię otwierającą klapkę zakrywającą komorę gniazd umieszczono na tylnej ściance pod dźwignią zmiany trybu działania autofokusa. Charakterystyczny dla Nikona jest duży przycisk powodujący wysunięcie karty z gniazda. To bardzo wygodny element, w który bez trudu trafimy nawet w rękawiczkach.
Złącza
Najważniejszą nowością związaną ze złączami jest wprowadzenie gniazda HDMI pozwalającego na korzystanie z urządzeń odtwarzających obraz w wysokiej rozdzielczości. Jednak z punktu widzenia codziennej eksploatacji aparatu dużo ważniejsze mogą okazać się nowe klapki zakrywające gniazdo synchronizacji i gniazdo służące do podłączenia pilota obsługującego aparat. Pewnie od razu większość osób pomyśli sobie, że to głupota, ale czy na pewno. Przypomnijmy, że w D200 zastosowano wkręcane plastikowe zaślepki, które po jednokrotnym odkręceniu trzymały się już dużo słabiej i najczęściej ginęły fotografom. W nowym modelu zastosowano zatyczki gumowe zamocowane na stałe do korpusu. Dzięki temu łatwo jest je zdjąć i ponownie założyć (nie trzeba ich ostrożnie odkręcać, wystarczy podważyć), a o zgubieniu raczej nie ma mowy. No chyba że ktoś je urwie, ale wydaje nam się to mało prawdopodobne.
Pozostałe złącza to port USB USB 2.0 Hi-Speed z gniazdem Mini-B, wyjście wideo oraz gniazdo służące do podłączenia zasilacza. Wszystkie te gniazda znalazły się pod jedną gumową klapką, co nie wydaje się szczególnie korzystne. Lepiej wyglądało to w poprzedniku, gdzie gniazda zostały podzielone na dwie grupy i chroniły je dwie klapki.
Podsumowanie działu
Nikon D300 pod względem budowy i obsługi zasłużył na sporo pochwał. Jednak nie jest on bez wad. Choć trzeba przyznać, że znaleźliśmy tylko dwa znaczące słabe punkty. Pierwszym jest brak wyświetlania w wizjerze niektórych informacji o wprowadzanych zmianach (na przykład o balansie bieli). Drugi to sposób uruchamiania i działania trybu podglądu na żywo. Najpierw należy na tarczy zmiany napędu odszukać i ustawić pozycję Lv,a następnie męczyć się naciskając spust migawki za każdym razem po zrobieniu zdjęcia. Zalet jest zdecydowanie więcej, dlatego wymienimy je w drugiej kolejności. Po pierwsze należy pochwalić matrycę za 12,3 Mp oraz system czyszczenia. W tym momencie trzeba także wymienić sprawnie działający system przetwarzania obrazu, który pozwala na zapis 14-bitowych RAW-ów i ma bardzo skromne zapotrzebowanie na prąd. Tu od razu podkreślimy bardzo dużą wydajność D300 - bez trudu osiągnęliśmy rezultat przekraczający 2000 zdjęć po jednokrotnym naładowaniu akumulatora. Nie mieliśmy okazji sprawdzić, jaka jest wydajność aparatu po podpięciu do niego gripa z akumulatorem EN-EL4a. Możemy jednak przypuszczać, że zdecydowanie większa. Chwalimy konstruktorów za możliwość zasilania aparatu z akumulatorów stosowanych w najwyższych modelach lustrzanek przeznaczonych dla zawodowych fotoreporterów (choć nie bez zastrzeżeń). Spodobała nam się także zakładka menu pozwalająca sprawdzić procentowe zużycie prądu oraz żywotność akumulatora. Nie zapominajmy również o bardzo dobrym monitorze o rozdzielczości 920 tys. punktów oraz matówce, na której widać około 100% pola kadru.
+ matryca o rozdzielczości 12,3 Mp z systemem czyszczenia
+ 14-bitowy zapis RAW
+ bardzo duża wydajność akumulatorów - możliwość wykonania nawet 2000 zdjęć po jednokrotnym naładowaniu akumulatora
+ możliwość zasilania aparatu akumulatorem EN-EL4a poprzez grip MB-D10
+ system pozwalający sprawdzić żywotność i stan naładowania akumulatora oraz liczbę zdjęć wykonanych po jego ładowaniu
+ monitor o rozdzielczości 920 tys. punktów
+ matówka, na której widoczne jest około 100% powierzchni kadru
- zbyt mało informacji wyświetlanych w wizjerze podczas zmiany parametrów związanych z fotografowaniem
- fatalny sposób włączania trybu podglądu na żywo oraz potrzeba naciskania spustu migawki po każdym wykonanym zdjęciu, aby ponownie aktywować podgląd