Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Na rynku zawodowych lustrzanek cyfrowych pojawił się nowy konkurent - Olympus E-3. Choć dla japońskiego producenta jest to "okręt flagowy", to jednak aparat ten należałoby umieścić na półce koło Nikona D300, Canona EOS-a 40D i Sony A700, czyli aparatów półprofesjonalnych. Zapraszamy do lektury testu tej interesującej lustrzanki systemu 4/3.
Optyka i sensor
E-3, tak jak wszystkie lustrzanki Olympusa, należy do systemu 4/3. Pociąga to za sobą kilka konsekwencji. Po pierwsze wielkość sensora. Przy wymiarach 17,3 x 13 mm daje on przelicznik ogniskowych wynoszący 2x. Pozwala to na łatwe przeliczenie długości ogniskowej optyki, ale system taki nie daje możliwości powiększenia wymiarów matrycy. Pewnie nie wszyscy uznają to za wadę, ale przykład Nikona D3 pokazuje, że tendencje światowe mogą zmierzać w kierunku coraz większych matryc. System 4/3 zamknął sobie taką drogę. Małe wymiary matrycy skutkują także ograniczeniami w rozdzielczości. I znowu można powiedzieć, że wyścig na piksele się nie zakończył i każda kolejna wersja aparatu ma większą rozdzielczość. Tym czasem im mniejsza matryca, tym mniejszy wymiar pojedynczego piksela, a tym samym większe prawdopodobieństwo wystąpienia szumu. Pewnie rozwój technologii niebawem pozwoli na osiągnięcie bardzo wysokiej jakości matryc przy ich małych wymiarach, ale producenci większych sensorów będą zawsze o krok z przodu. Być może z tego powodu Olympus nie nadążył za konkurencją i "trójkę" wyposażył w matrycę o rozdzielczości 10,1 Mp. Przypomnijmy, że na dzień dzisiejszy obowiązuje standard 12 Mp. Podobne zastrzeżenia mieliśmy do Canona EOS-a 40D. Wprawdzie jesteśmy przeciwnikami wojny na piksele, ale w aparatach zawodowych, a za taki uważany jest okręt flagowy Olympusa, duża ich liczba może się przydać. Olympus nie może pozostawać głuchy na wyzwania konkurencji.
Dzięki zastosowaniu sensora typu Live MOS stał się możliwy podgląd na żywo. W połączeniu z nowym procesorem TruePic III możliwa jest także dosyć szybka praca lustrzanki - powala na wykonywanie 5 klatek na sekundę. Jednak podczas robienia zdjęć seryjnych wyłączona zostaje redukcja szumów. Nie świadczy to najlepiej o tempie, w jakim pracuje procesor.
Dodajmy jeszcze, że tradycyjnie dla lustrzanek Olympusa w E-3 znalazł się ultradźwiękowy filtr antypyłowy, który spisywał się znakomicie w poprzedniku. Opinie użytkowników modelu E-1 są takie, że nie musieli oni ani razu czyścić matrycy. Teraz układ matrycy jest jeszcze ciekawszy. Celowo piszę o "układzie", gdyż matryca się rozbudowała i przybyła jej stabilizacja. W aparatach cyfrowych to chyba najlepsza metoda na przedłużenie czasu fotografowania bez ryzyka poruszenia zdjęcia. W olympusie stabilizacja pracuje ze wszystkimi obiektywami. Poniżej prezentujemy przykład pokazujący, o ile można wydłużyć czas ekspozycji przy zastosowaniu stabilizacji.
Wydłużenie czasu o 3 EV nie przysparza kłopotu, jednak przyrost do 5 EV jest raczej trudny do uzyskania. Powyższe zdjęcia zostały wykonane bez szczególnego nacisku na utrzymaniu stabilnie aparatu. Osoby o dużym doświadczeniu mogą jednak osiągnąć 5 EV.
Należy jeszcze wyjaśnić, że układ stabilizujący może pracować w dwóch trybach. Pierwszy pozwala na ruchy kompensujące w dwóch płaszczyznach, co skutecznie tłumi drgania aparatu. Drugi wyłącza płaszczyznę poziomą, co umożliwia stosowanie panoramowania, czyli śledzenia poruszającego się obiektu, na przykład samochodu w czasie rajdu.
Dodajmy jeszcze, że system 4/3 jest otwarty, co oznacza, że mogą do niego przystąpić wszyscy chętni producenci. Na dzień dzisiejszy drugim największym producentem stosującym go jest Panasonic (więc także Leica), ale na razie światło dzienne ujrzały tylko dwie lustrzanki cyfrowe tego producenta. Otwarcie systemu pozwala także producentom niezależnym wytwarzać obiektywy w pełni zgodne ze standardem. Przykładem może tu być Sigma, która ma już sporo takich szkieł w swoim asortymencie. Natomiast ważną informacją jest z pewnością fakt, że wszystkie obiektywy w ramach systemu współpracują ze wszystkimi korpusami.
Wizjer
Kiedy spojrzy się przez wizjer Olympusa E-1, a następnie przyłoży do oka E-3 zaskakuje ogromna poprawa jakości obrazu obserwowanego na matówce. Przede wszystkim jest on zdecydowanie większy, więc nie odnosi się wrażenia światełka na końcu tunelu. Właściwie można nawet powiedzieć, że wizjera nowego olympusa używa się praktycznie tak samo wygodnie, jak w aparatach pełnoklatkowych. Sprzyja temu z pewnością pryzmat ze szkła optycznego i duże powiększenie wynoszące około 1,15x. Jak przystało na aparat zawodowy można w nim wymieniać matówki. Ale tutaj od razu zafunduję zimny prysznic - można to zrobić tylko w punktach serwisowych. Przypomnijmy, że podobnie wymianę matówek rozwiązało Sony w modelu A700.
Oprócz naprawdę wielkiego obrazu widzianego na matówce, bardzo dobrze prezentują się informacje wyświetlane na wbudowanym w wizjer wyświetlaczu. Przez cały czas fotograf ma podaną informację o wybranej czułości, trybie pomiaru światła, trybie fotografowania, a podczas dokonywania zmian ustawień wszystkich parametrów fotograficznych informacja o tym podawana jest także w wizjerze.
W porównaniu z E-1 w najnowszym "zawodowcu" bardzo ładnie prezentuje się 11 punktów autofokusa. Pola są wyraźnie oznaczone na matówce, więc fotografujący nie będzie miał z wątpliwości, czy trafił we właściwe miejsce fotografowanej sceny. Więcej o autofokusie napiszemy w części poświęconej fotografowaniu.
Producent podaje, że w wizjerze widać około 100% kadru. Podczas fotografowania tablic testowych stwierdziliśmy, że rzeczywiście jest to pełny obraz, ale niestety delikatnie przechylony. Wynika z tego, że w wizjerze widać odrobinę inny obraz niż ten rejestrowany przez matrycę. Jednak nie mieliśmy problemów z ustawieniem właściwego kadru, gdyż skorzystaliśmy z podglądu na żywo. W przeciwnym razie trudno byłoby mówić o dużej precyzji układu wizjera. Dużo gorzej prezentuje się środkowy punkt autofokusa, który nie znajduje się na środku pola obrazowego - jest przesunięty w lewo. Nie może więc być punktem odniesienia określającym centrum kadru! To duży mankament, który na przykład może szczególnie przeszkadzać podczas fotografowania architektury.
W ostatnim czasie standardem stało się wyposażanie lustrzanek w regulację dioptrażu. Nie inaczej jest z E-3. Wygodnym pokrętłem umieszczonym po lewej stronie okularu szybko i łatwo ustawimy właściwą ostrość wizjera. Pod pokrętłem znalazła się dźwignia, która trafia do najlepiej wyposażonych korpusów. Mowa o elemencie, który opuszcza kurtynę na okular wizjera. To bardzo przydatne urządzenie, szczególnie podczas korzystania z podglądu na żywo. Nie musimy się martwić, że zapomnimy zamknąć kurtynę - przypomni nam o tym aparat - po uruchomieniu podglądu na żywo na monitorze wyświetlona zostaje informacja o potrzebie zasłonięcia wizjera. To jedyny aparat w swojej klasie wyposażony w takie urządzenie.
Podgląd na żywo
Wcześniej już wspomnieliśmy o tym, że korzystanie z podglądu na żywo pozwala na bardzo precyzyjne ustawienie kadru. Ale to nie najważniejsza zaleta podglądu w wykonaniu Olympupsa E-3. Nie ukrywamy, że system ten bardzo nam się spodobał. Oto jego najważniejsze zalety: ustawiana jest ostrość zgodnie z wybranymi parametrami autofokusa, jednak nie znika obraz z monitora, zastosowano przyciemnioną "stop-klatkę", a na obrazie widoczne są aktywne punkty fokusa;po naciśnięciu spustu migawki do końca autofokus najpierw ustawi ostrość, a dopiero potem zostanie wykonana fotografia] Już ten krótki opis pozwala się zorientować, że mamy do czynienia z przemyślanym i w pełni praktycznym systemem. Na przykład w Nikonie D3 użytkownik gubi się podczas częstego podnoszenia i opuszczania lustra przez aparat. Po zrobieniu zdjęcia należy nacisnąć spust migawki, aby ponownie aktywować podgląd.
W trakcie pracy z włączonym podglądem na żywo "trójka" pozwala na wyświetlenie dodatkowych informacji o obrazie. I tak oprócz parametrów ekspozycji i podstawowych informacji o pliku można wyświetlić histogram (także na żywo!), punkty autofokusa, 3 rodzaje linii pomocniczych, w tym skalowaną z dokładną podziałką, a także zaznaczonego zieloną ramką obszaru, który można powiększyć nawet do 10x. Manualne ustawienie ostrości przy takich parametrach oglądanego obrazu nie nastręcza trudności.
Tym razem okazuje się, że pierwsze próby przy tworzeniu sytemu kadrowania zdjęcia na ekranie monitora przyniosły skutek - w klasie lustrzanek przeznaczonych dla zawodowców i zaawansowanych amatorów jest to zdecydowanie najlepszy podgląd na żywo.
Monitor i panel LCD
O ruchomym monitorze wspominałem już wielokrotne. Trudno się temu dziwić, gdyż to bardzo praktyczne i wygodne rozwiązanie. Ośmielę się nawet powiedzieć, że jest ono naturalne, i aż prosi się o stosowanie w lustrzankach wyposażonych w podgląd na żywo. Przekręcenie ekranu w kierunku fotografowanej osoby umożliwia wygodne wykonanie autoportretu. Po raz kolejny chwalimy możliwość schowania powierzchni monitora, co chroni go przed uszkodzeniami, a nas przed pokusą ciągłego zerkania, jak wyszło wykonane przed chwilą zdjęcie.
I tu się niestety kończą pochwały monitora. Ma on przekątną 2,5 cala, co odbiega od topowych produktów konkurencji, ale nie czarujmy się - coś za coś - albo duża przekątna, albo odchylanie. Sporo gorzej jest pod względem prezentacji obrazu. Kiedy zetknęliśmy się po raz pierwszy z E-3 ciągle odnosiliśmy wrażenie, że robi on niedoświetlone zdjęcia i w dodatku w fioletowym odcieniu. Wrażenie to spowodowane było zbyt ciemnym wyświetlaniem obrazów i niewłaściwym odwzorowaniem kolorów. Dodajmy od razu, że jasność ekranu ustawiona była w pozycji neutralnej. To uznajemy za najpoważniejszą wadę monitora. Można mieć także zastrzeżenia do liczby pikseli, których jest 230 tys., czyli niezbyt wiele w porównaniu z rewelacyjnymi wynikami monitorów zainstalowanych w Nikonie D3 i D300 oraz w Sony A700. To jednak możemy usprawiedliwić - i tak większość producentów nie stosuje jeszcze ekranów o tak wysokich parametrach.
Monitor pozwala na zmianę jego jasności w zakresie +/- 7 stopni. Niestety w czasie tej operacji nie jest wyświetlany żaden klin ułatwiający ocenę poprawności ustawień. Ustawienie jasności ekranu tylko na podstawie zdjęcia nie daje zadowalających efektów - w końcu nie wiemy, jak naprawdę wygląda wykonany przez nas obraz i regulując monitor ustawiamy go tak, aby zdjęcie wyglądało dobrze. Nie ma to nic wspólnego z prawidłowym ustawieniem ekranu. Jeśli wykonamy za ciemne zdjęcie i rozjaśnimy monitor, niewłaściwie naświetlona fotografia będzie wyglądała dobrze, co z pewnością wprowadzi nas w błąd. Można także skorzystać z opcji automatycznej, w której aparat sam dobiera jasność monitora do światła otoczenia. Ale w tym wypadku zmiany wprowadzane na bieżąco przez aparat nie zawsze dają dobre rezultaty.
Natomiast bardzo dobrze prezentuje się górny wyświetlacz czarno-biały. Jest on sporo większy od panelu z modelu E-1, co oczywiście wpłynęło na liczbę i czytelność informacji zamieszczonej na nim. Wszystkie symbole są czytelne i przejrzyste, a cyfry opisujące warunki ekspozycji duże. Czytelna jest także drabinka korekcji, co ułatwia wprowadzanie wszelkich poprawek. Na wyświetlaczu zmieszczono także wszystkie informacje o ustawieniach i wybranych trybach pracy lampy błyskowej. Z pewnością przydadzą się, gdyż E-3 wyposażono we wbudowany flesz.
Kiedy pracujemy w słabym świetle, do odczytu informacji umieszczonych na górnym panelu przyda się podświetlenie. Ma ono kolor bursztynowy, a włącza się je przyciskiem umieszczonym nad lewym górnym rogiem ekranu. Jednak zdecydowanie wygodniejszą sprawą będzie skorzystanie z panelu wyświetlanego na monitorze kolorowym. Wygląda on podobnie, jak w lustrzankach Olympusa pozbawionych górnego wyświetlacza. Podane są tam praktycznie wszystkie informacje o parametrach fotograficznych oraz o parametrach zapisania obrazu. Ten panel jest o tyle wygodny, że można przy pomocy nawigatora ustawiać i korygować wszystkie podane tam informacje. To bardzo praktyczne i szybkie narzędzie, które w wielu sytuacjach pozwala ominąć menu aparatu.
Lampa błyskowa
Pewnie niejeden użytkownik "jedynki" skrzywił się na myśl o tym, że jego ukochany zawodowy korpus w nowej wersji został wyposażony w absolutnie amatorski gadget - wbudowaną lampę błyskową. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem co w tym złego. Nigdy nie wiadomo kiedy taki element może się przydać, na przykład w razie awarii zawodowej lampy montowanej w stopce akcesoriów. Jednak w wypadku E-3 nie to jest największą zaletą wbudowanej lampy. Otóż może ona sterować bezprzewodowo lampami zewnętrznymi FL-50R i FL-36R. W dodatku jest to pełne sterowanie, łącznie z możliwością ustawienia wszelkich parametrów lampy sterowanej. To nie byle co, szczególnie dla zawodowców, którzy wiedzą co zrobić z dodatkową lampą. Nie potrzebna jest druga lampa albo inne urządzenie pozwalające obsługiwać flesz. Podczas pracy w systemie bezprzewodowym przez cały czas na głównym monitorze wyświetlana jest tabela z ustawieniami zewnętrznej lampy. Dzięki temu nie zapomnimy, że włączyliśmy tryb sterowania bezprzewodowego. Tabela znika dopiero po jego wyłączeniu.
Dodajmy jeszcze, że do dyspozycji oddano 4 kanały, przy pomocy których można sterować trzema grupami lamp. Możliwe tryby pracy lamp to:
Wyzwalanie i sterowanie lampami odbywa się za pomocą błysku lampy wbudowanej, więc nawet jeśli nie chcemy doświetlić fotografowanego planu lampą wbudowaną, musimy się liczyć z błyskiem, choć oczywiście będzie to jedynie błysk sterujący, który emitowany jest przed otwarciem migawki.
Sama lampka nie ma dużej mocy, jak to flesz typu pop up. Jej liczba przewodnia wynosi 13, ale wystarczy to do prawidłowego oświetlenia bliskich planów. Parametry lampy można w pełni regulować, więc fotografujący ma spore możliwości twórcze.
Jednak najlepsze efekty uzyskać można po zapięciu do aparatu flesza FL-50R. Nie można się temu dziwić, gdyż dużo większa moc oraz więcej funkcji, w tym ruchoma głowica, dają szersze możliwości działania. Nie do zbagatelizowania jest także zdecydowanie wyższa pozycja palnika, co daje mniej płaskie obrazy.
Zasilanie
Głównym źródłem prądu w nowym olympusie jest akumulator litowo-jonowy BLM-1 znany choćby z modelu E-1. Jego pojemność to 1500 mAh, czyli wynik raczej przeciętny. Jednak według producenta jednokrotne ładowanie akumulatora wystarcza na wykonanie około 600 zdjęć. Wprawdzie w naszym teście nie udało nam się osiągnąć takiego wyniku, ale był on niewiele niższy - około 500 ujęć. Trzeba jednak podkreślić, że liczba zdjęć podana przez Olympusa została wykonana bez korzystania z trybu podglądu na żywo, a my nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności skorzystania z niego. Dodatkowo, jak zwykle w czasie przeprowadzania testu, dosyć często korzystaliśmy z menu aparatu, co oczywiście też ma wpływ na zużycie prądu.
Akumulator został dobrze zabezpieczony. Sama klapka zakrywająca komorę ma dużą i pewną dźwignię zwalniającą zaczep, która została opracowana inaczej niż w modelu E-1. Tam trzeba ją było najpierw odchylić i dopiero wtedy przekręcić. Teraz ma ona bardziej klasyczną budowę - wystarczy ją przekręcić - naszym zdaniem jest to zdecydowanie wygodniejsze rozwiązanie, które i tak dobrze chroni komorę przed przypadkowym otwarciem. Klapki nie wyposażono w sprężynkę otwierającą, ale ma za to blokadę - po pełnym otwarciu sama nie opadnie. Akumulator, wzorem modelu E-510 zabezpieczony jest dodatkowo języczkiem, więc z pewnością nie wypadnie przypadkowo.
Do aparatu można także podpiąć zewnętrzny zasilacz, lub skorzystać z batery packa, który stanowi jednocześnie uchwyt pionowy z dodatkowymi elementami sterującymi.
Do tej pory wszystko z zasilaniem wydaje się w porządku. Ale mamy jedno poważne zastrzeżenie. Otóż ikonka baterii, która przedstawia stan naładowania akumulatora, wyświetla się przez około 10 sekund po włączeniu aparatu, a potem znika! Czy ktoś może mi wyjaśnić o co chodzi? Symbol baterii pojawia się także, gdy stan akumulatora spada poniżej wartości krytycznej i jest bliski rozładowania. To zdecydowanie niewystarczające rozwiązanie. Jeśli ktoś myśli, że będzie mógł kontrolować ilość pozostałego do wykorzystania prądu na panelu wyświetlanym na kolorowym monitorze, to jest w błędzie. Tam sytuacja wygląda tak samo. Olympus powinien wziąć przykład z Sony A700, gdzie przez cały czas podawana jest procentowa informacja o naładowaniu baterii.
Pamięć
W pierwszym momencie można pomyśleć, że E-3 został hojnie wyposażony - zainstalowano w nim gniazdo kart CompactFlash i gniazdo kart xD-Picture Card. Oczywiście może się to okazać przydatne, ale ma bardzo ograniczone możliwości. Po pierwsze samo zastosowanie kart xD wzbudza wątpliwości - to zdecydowanie najsłabszy standard spośród stosowanych w aparatach fotograficznych, choć rozumiemy przywiązanie Olympusa do niego. Drugą sprawą jest brak jakiegokolwiek powiązania ze sobą gniazd. Nie da się na przykład wprowadzić jednoczesnego zapisu na obu kartach, albo zapisu plików RAW na jednej a JPEG na drugiej. Także po zapełnieniu jednej karty aparat nie przechodzi automatycznie na zapis na drugiej. Możliwe jest tylko kopiowanie plików z karty na kartę.
Producent stanął na wysokości zadania - aparat może obsługiwać karty CF zgodne z UDMA, czyli najszybsze i najbardziej pojemne. Dostęp do gniazd kart jest bardzo wygodny - po przekręceniu dźwigni znajdującej się na tylnej ściance otwiera się klapka zasłaniająca komorę.
Kiedy zapis odbywał się na kartę CF Extreme IV nie mieliśmy praktycznie żadnych problemów z zajętością bufora. Gorzej było po włożeniu karty xD. Praca z nią zawsze kończyła się długotrwałym świeceniem diody informującej o zapisie z bufora na kartę.
Złącza
Pod dwoma gumowymi klapkami znajdującymi się na lewej ściance aparatu inżynierowie Olympusa ukryli gniazda wyjścia wideo i portu USB oraz zasilacza zewnętrznego. Dodajmy, że zastosowano gniazdo USB 2.0 Hi-Speed, które daje duży komfort pracy.
Nasze zastrzeżenia budzi natomiast sposób zabezpieczenia gniazda synchronizacji oraz gniazda służącego do podłączenia przewodu pilota. Nakręca się na nie plastikowe zaślepki, które bardzo łatwo zgubić - nie zostały one w żaden sposób przymocowane do korpusu.
Podsumowanie działu
Tym razem zebrało się sporo więcej minusów w porównaniu z poprzednią częścią testu. Jednak bilans w dalszym ciągu wypada na korzyść Olympusa E-3. Zacznijmy od zalet. Spodobało nam się wyposażenie matrycy, która standardowo dla E-systemu ma ultradźwiękowy filtr przeciwpyłowy, a dodatkowo mechanizm stabilizujący. Bardzo ładnie prezentuje się nowy wizjer, który daje bardzo duży obraz na matówce, a na wbudowanym wyświetlaczu odczytać możemy wszystkie informacje o wprowadzanych zmianach parametrów fotografowania. Świetnie spisał się podgląd na żywo, co w znacznym stopniu jest zasługą ruchomego monitora. Spodobał nam się także górny monitor czarno-biały, na którym wyświetlane informacje są przejrzyste i czytelne. Na pochwały zasługuje także bezprzewodowe sterowanie lampami zewnętrznymi za pomocą wbudowanej lampy błyskowej.
A oto cechy, które uznaliśmy za wady: zbyt mała rozdzielczość matrycy, monitor dający słaby jakościowo obraz o fioletowym odcieniu, przesunięcie środkowego punktu autofokusa w lewo, brak komunikacji między kartami, wyświetlanie informacji o stanie naładowania akumulatora tylko przez 10 sekund po włączeniu aparatu. Jak widać nie są to cechy dyskwalifikujące, a nawet można się do nich przyzwyczaić, choć monitor strasznie irytuje.
+ stabilizowana matryca z przeciwpyłowym filtrem ultradźwiękowym
+ bardzo dobry wizjer dający duży obraz na matówce i dużo informacji przedstawianych na wbudowanym wyświetlaczu
+ bardzo wygodny tryb podglądu na żywo
+ czytelny i przejrzysty górny wyświetlacz
+ bezprzewodowe sterowanie lampami zewnętrznymi za pomocą lampy wbudowanej
- zbyt mała w porównaniu z konkurencją rozdzielczość matrycy
- monitor dający zbyt ciemny i zabarwiony na fioletowo obraz
- przesunięcie środkowego punktu autofokusa na matówce w lewo
- brak komunikacji między kartami
- wyświetlanie informacji o stanie naładowania akumulatora tylko przez 10 sekund po włączeniu aparatu.