Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
89%
Następca flagowego modelu EOS-1D X oferuje usprawnienia na niemal każdej płaszczyźnie i udowadnia, że szybka profesjonalna fotografia jeszcze długo pozostanie domeną lustrzanek. Przekonajmy się jak nowe możliwości przekładają się na komfort i wydajność pracy zawodowego fotografa.
Do kwestii konstrukcji projektanci podeszli ostrożnie, nie wprowadzając żadnych istotnych zmian ergonomicznych. I bardzo dobrze. Producent wie, że nie ma sensu na siłę ulepszać sprawdzonej konstrukcji, do której przyzwyczaili się użytkownicy i od kilku lat stara się możliwie w jak największym stopniu unifikować interfejs kolejno wypuszczanych modeli.
Jedyną widoczną zmianą jest nieco inny wygląd joysticków i bardziej anatomiczny grip. Pojawił się także znany z najnowszych aparatów producenta przełącznik trybu Live View, swoje położenie zmienił też przycisk funkcyjny uchwytu do fotografowania w pionie - jego umiejscowienie względem spustu migawki jest teraz takie samo jak w przypadku gripu standardowego.
Poza tym, to wciąż ten sam uszczelniony, magnezowy, pancerny korpus, któremu niestraszne najtrudniejsze warunki. Co najważniejsze, czuć to od razu po wzięciu aparatu do ręki, a wrażenie to potęguje nowoczesny, ale surowy, charakterystyczny dla tej linii, design aparatu.
Rozmiarami i wagą aparat praktycznie nie różni się od poprzednika. Korpus waży nadal 1340 g. Jest więc nawet dwa razy cięższy od modeli ze średniej półki, ale użytkownicy profesjonalnych lustrzanek godzą się na to świadomie.
Aparat jest o 4 milimetry wyższy od swojego poprzednika (158 × 167,6 × 82,6 mm), a to za sprawą wprowadzonego po raz pierwszy modułu GPS, umieszczonego w charakterystycznej wypustce na obudowie pryzmatu. Do tej pory za odbiornik musieliśmy zapłacić osobno (ok. 1200 zł za model GP-E2), poza tym umieszczony na gorącej stopce blokował możliwość korzystania z innych akcesoriów).
Wykonaniu i ogólnej jakości użytych materiałów nie można wiele zarzucić. Wszystkie przyciski i elementy sterujące zostały precyzyjnie wykończone i poruszają się z właściwym oporem, całość zaś została doskonale spasowana - wątpliwości nie budzi żaden z elementów. Dość delikatnie wygląda jedynie mechanizm otwarcia pokrywy kart, jednak doświadczenie z pracy z poprzednimi modelami z serii każe nam wierzyć, że nie ma sensu obawiać się o jego wytrzymałość.
Mamy jednak pewne obawy o twardość lakieru użytego przy produkcji aparatu. Zarysowaliśmy go niechcący jedynie przez postawienie na chropowatej powierzchni, a trzeba pamiętać, że staramy się z aparatami obchodzić bardzo ostrożnie. Reporterzy, dla których jest to narzędzie codziennej pracy bywają z pewnością mniej delikatni.
Canon EOS-1D X Mark II oferuje podobny zestaw złączy, jak poprzednik, jednak z dwoma istotnymi usprawnieniami. Nareszcie otrzymujemy bowiem port USB 3.0 (wcześniej 2.0) oraz wejście słuchawkowe, pozwalające na wygodne monitorowanie poziomów sygnału audio podczas filmowania. Oprócz tego standardowo już otrzymujemy porty Ethernet (300 Mb/s), miniHDMI, złącze mikrofonowe, PC (do sterowanie zewnętrznymi lampami po kablu) oraz złącza pilota i elektronicznego wężyka spustowego. Słowem wszystko, czego nam potrzeba.
Podobnie jak w Nikonie D5 znajdziemy też dwa wejścia na karty, z pewną jednak, znaczącą różnicą. Podczas gdy konkurencja umożliwia kupienie aparatu z 2 slotami kart CF lub XDQ, u Canona jedno miejsce zostało przeznaczone na zwykłą kartę CF, a drugie na szybkie karty CFast.
Biorąc pod uwagę fakt, że fotografowie zwykle preferują pracę z jednym rodzajem kart, zagranie to zapewne nie wszystkim się spodoba. Pewną osłodę może stanowić fakt, że w ramach specjalnej promocji, kartę CFast wraz z czytnikiem możemy otrzymać gratis, przy zakupie aparatu. Warto też wspomnieć, że będzie ona niezbędna do rejestrowania materiału wideo w najwyższej rozdzielczości.