Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
MFF 07. Trwa właśnie szósty już Międzynarodowy Festiwal Fotografii w Łodzi. Zapraszamy do zapoznania się z naszą relacją z tego wydarzenia - może warto jeszcze wybrać się do Łodzi przed końcem tygodnia?
Hasłem łódzkiego Fotofestiwalu 2007 jest "All Inclusive", czyli "wszystko w cenie". Można by więc pomyśleć, że organizatorzy postawili przede wszystkim na różnorodność - i rzeczywiście na brak zróżnicowania tematyki nie można narzekać, ale główną prezentacją MFF 2007 jest przegląd fotografii hiszpańskiej. Do tego dochodzą wystawy w programie otwartym oraz ekspozycje towarzyszące. Znaczna większość prezentacji znajduje się na terenie Łódź Art Center - pofabrycznego obiektu świetnie nadającego się do takich wydarzeń. Wystawy towarzyszące są rozsiane po całym mieście w kawiarniach i galeriach (choć głównie w bliskiej okolicy Piotrkowskiej), a tradycyjna prezentacja szkół fotograficznych jest pokazywana w Patio Centrum Sztuki WSHE. Gromadzące prawdziwe tłumy wieczorne pokazy slajdów odbywały się zazwyczaj w klubie Jazzga, a warsztaty we wspomnianym wcześniej Łódź Art Center, w którym mieści się siedziba głównego organizatora festiwalu Fundacji Edukacji Wizualnej.
Hiszpanie
Przegląd współczesnej fotografii hiszpańskiej jest prezentowany w ŁAC. Bardzo sensownie, lekko odnowione wnętrza z bielonymi ścianami, surową podłogą, niekończącymi się korytarzami i niesamowitymi widokami za oknem wydają się wprost stworzone do pokazywania fotografii czy sztuk wizualnych w ogóle. Jest jedno "ale", które niestety będzie się przewijało w tej relacji. Chodzi mianowicie o brak profesjonalnego oświetlenia. Zdjęcia są "oświetlone" światłem wpadającym przez okna oraz świetlówkami pamiętającymi chyba czasy "przedpostindustrialne"... Odblaski uniemożliwiają często komfortowe obcowanie z fotografią. Wielka szkoda. A teraz o samych zdjęciach.
Z założenia "All Inclusive. Współczesna fotografia hiszpańska" to prezentacja prac dziesięciu fotografów z ojczyzny Don Quixote'a. Zdjęcia dobrano tak, by dawały możliwie pełny obraz tego kraju pełnego sprzeczności - uniwersytetów pod patronatem Opus Dei i legalnych małżeństw homoseksualnych. Odpowiednio wykorzystana przestrzeń umożliwiła pokazanie większości wystaw w jednej sali tak, by widz miał poczucie ciągłości, ale mógł w spokoju zapoznać się z poszczególnymi projektami. Ciekawie prezentują się niezwykle efektowne wizualnie portrety surferów autorstwa Pedro Alvareza ("Uciekinierzy"). Zestawione zazwyczaj z szerokim planem bliskie ujęcia twarzy portretowanych emanują spokojem podszytym ogromną witalnością. Ciemne, wysmakowane kadry wprowadzają w nastrój ciszy przed burzą. Zupełnie inne są zdjęcia Juana de la Cruz Megiasa z cyklu "Wesela". Oglądamy wykonaną przy użyciu różnych środków wyrazu kronikę zmian, jakie zachodziły w hiszpańskim sposobie świętowania "najważniejszego dnia w życiu". Co ciekawe, autor od końca lat 70. ubiegłego wieku fotografował śluby i wesela zawodowo, a artystyczną stronę swoich prac odkrył stosunkowo późno. Powstał w ten sposób cykl o dużej wartości poznawczej, na pewno ciekawy i wart obejrzenia.
Duży potencjał mają prace Joana Villaplany z wystawy "Metropolis - scena podziemna". Powstałe na stacjach metra w całej Europie swoiste podziemne pejzaże robią wrażenie. Autor zdecydował się na format panoramy idealnie dobrany do okoliczności powstania prezentowanych fotografii. Widz ma wrażenie, jakby oglądał migawki rozgrywającego się na miejskiej scenie przedstawienia, siedzimy na widowni podziemnego teatru życia. Szkoda, że zdjęciom Villaplany brakuje nieco technicznej perfekcji, która umożliwiłaby delektowanie się fotografiami również z bliska. Jose Guerrero prezentuje cykl "Efemerydy", w którym pokazuje opuszczone place budowy, miejsce styku wsi i miasta, peryferia. Temat w tej chwili dość popularny, a i forma prac zgodna z najnowszymi tendencjami. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że pokazywany w Krakowie cykl "Krajobrazy rozkwitu" Christiana Woltera jest ciekawszy.
Ambiwalentne uczucia wzbudza projekt "Szansa na miłość" Marty Soul. Na wielkoformatowych powiększeniach oglądamy portrety "nowych Hiszpanek", imigrantek z Europy Wschodniej, które znalazły sobie hiszpańskich mężów. Z jednej strony zdjęcia świetnie wykorzystują konwencję hiszpańskich reklam z lat 50. i 60. XX wieku, z drugiej jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że przez tytuł i ujęcie tematu autorka potraktowała swoje modelki nieco protekcjonalnie. Ale może właśnie o taki dysonans chodziło? Na pewno warto zobaczyć.
Osobom, które uważają, że wystawy prac wykonanych w technice polaroidu zawsze wyglądają tak samo, polecam "Te i inne miejsca" Davida Jimeneza. Pięknie podklejone na grubą sklejkę poetyckie zdjęcia wpisują się w konwencję szkicownika-pamiętnika, ale autorowi udało się stworzyć coś oryginalnego w gatunku zdawałoby się wyeksploatowanym.
Kuba Dąbrowski superstar
Chyba najlepszą wystawą MFF 2007 jest projekt "Chciałbym umrzeć jak James Dean" Kuby Dąbrowskiego, laureata Nagrody Fotofestiwalu 2006 "Nikon - Młody Talent". Prezentowany w Łódź Art Center cykl powstawał w latach 2005-2007 i jest swoistym pamiętnikiem Dąbrowskiego. Estetyka fotobloga nie oznacza w tym wypadku chaosu i przypadkowej selekcji. Ekspozycja działa na kilku poziomach i wykorzystuje zróżnicowane środki przekazu. Część zdjęć została powiększona i powieszona na pomalowanych na czarno ścianach. Towarzyszą im nagrania audio zarejestrowane przez autora podczas fotografowania (w dwóch wersjach - polskiej i angielskiej z lektorem). W osobnym pomieszczeniu można obejrzeć całość projektu w formie pokazu slajdów. Dla miłośników fotografii, którzy zaczęli swoją przygodę ze zdjęciami przed dominacją cyfry, niebagatelne znaczenie może mieć fakt, że mowa tu o prawdziwym pokazie przezroczy, a nie wyświetlaniu cyfrowej prezentacji przez takiż projektor. Jednak nawet abstrahując od technicznego aspektu i pomysłowego zaaranżowania wystawy, materiał Dąbrowskiego, mimo dużej liczby zdjęć i potencjalnie narcystycznego charakteru, broni się znakomicie. Co ciekawe, "Chciałbym umrzeć jak James Dean" nie załapał się nawet na program otwarty i został włączony zaledwie do wystaw towarzyszących. Na szczęście umiejscowienie go w ŁAC gwarantuje dużą widownię, na co zeszłoroczny laureat nagrody Nikona dla młodych talentów z pewnością zasłużył.
Projekty pokazywane w ramach programu otwartego łączy praktycznie wyłącznie miejsce ekspozycji (ŁAC) oraz fakt, że są od siebie zupełnie różne. Oglądamy zarówno cierpliwy dokument młodego Michała Łuczaka o śląskim Nikiszowcu (były prezentowane w w drugim numerze kwartalnika "5 klatek"), jak i kreacyjną fotografię Annabel Elgar. Autorka ta wystawia się też na trwającym wciąż Miesiącu Fotografii w Krakowie - pokazuje tam prace w tej samej estetyce, ale jej przypadek to znakomity przykład na to, jak ważny jest sposób prezentacji. Niestety wydruki prezentowane w ŁAC nie oddają w pełni wizualnego piękna fotografii Angielki. Wspomniane wcześniej problemy z oświetleniem nie pozwalają też tak do końca cieszyć się dobrą wystawą Alberta Zawady, który wykorzystując modę na obciach i nostalgię za starymi, dobrymi czasami, fotografował polskich wczasowiczów odpoczywających nad jeziorem. Powstały w ten sposób cykl składa się z efektownych, kolorowych zdjęć dokumentujących (nie bez sympatii i humoru) nasze wypoczynkowe przyzwyczajenia. Zupełnie inny jest projekt "Pukać trzy razy" Chrisa Coekina, choć też związany z czasem wolnym. Anglik prezentuje obszerną wystawę ukazującą działalność Klubów Robotniczych pomyślanych jako forma wsparcia i edukacji dla klasy robotniczej. Zdjęcia powstawały przez dziesięć lat i widać ten nakład pracy w rezultacie końcowym, choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że estetyka tych fotografii nie do końca pasuje do tematu. Ale nie mam wyjścia - muszę uwierzyć autorowi, że wiernie oddał nastrój fotografowanych miejsc. Na pewno warto obejrzeć.
Zupełnie inny jest cykl "Guys. From Poland with love" Oiko Petersena. Duże i efektowne lightboksy posłużyły do prezentacji równie efektownych, cukierkowych kreacyjnych portretów różnych typów "polskich mężczyzn". Czy mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko bajecznie kolorowymi pocztówkami? Warto samemu się o tym przekonać. Gergely Laszlo i Peter Rakosi, autorzy cyklu "Portrety pamięciowe", również zajmują się tematem tożsamości, ale w zupełnie inny sposób. Węgrzy przejrzeli archiwalne numery policyjnego pisma "ZSARU" w poszukiwaniu portretów pamięciowych (zazwyczaj rozbrajająco nieudolnych). Następnie odnaleźli osoby pasujące do rysopisów i sfotografowali je w prawdziwie "policyjnym stylu". Na wystawie fotografie są pokazywane w towarzystwie opisów przestępstw, o które są podejrzewani poszukiwani, oraz tytułowych portretów pamięciowych wprost w policyjnych archiwów. Powstały w ten sposób zaskakujące często zestawienia (kto widział portret pamięciowy skradzionego zegarka i magnetofonu?). Polecam.
Świetne wrażenie robi cykl "Ziemia ojczysta" Simona Robertsa, a właściwie jego fragment. Autor w połowie 2004 roku wybrał się w roczną podróż po Rosji, zaczynając od Dalekiego Wschodu. Przez kolejne 12 miesięcy zaliczył 11 stref czasowych i przebył 75 tys. kilometrów. Piętnaście lat po upadku ZSRR powstał dokument ukazujący Rosję z perspektywy outsidera - czasem ze zdziwieniem, czasem z rozbawieniem, ale zawsze przenikliwie. Prace Robertsa bronią się na każdym poziomie - są pięknie skomponowane, znakomicie wykonane, mają dużą wartość poznawczą (nie oszukujmy się - ten kraj to dla większości z nas prawdziwa egzotyka), ale mają też dużo do zaoferowania osobom, którym nie wystarcza efektowna "warstwa wierzchnia". To jedna z najlepszych i najciekawszych wystaw tegorocznego Fotofestiwalu.
Minusem prezentacji wystaw z programu otwartego w ŁAC jest pewien bałagan jeśli chodzi o rozwieszenie i oznaczenie prac. Zdarza się, że nie bardzo wiadomo, w którą stronę zwiedzać, gdzie jest początek a gdzie koniec danego projektu. Postmodernizm nadal w modzie, ale w tym wypadku przydałoby się trochę więcej linearności... Nie pomaga też fakt, że tak różne projekty stłoczono w jednym pomieszczeniu.
Fabryka Fotografii, czyli szkoły
W tym roku przegląd szkół fotograficznych urządzono w Patio Centrum Sztuki WSHE. Niestety zrezygnowano z jasnego podziału prezentacji (a przynajmniej ich czytelnego oznaczenia) na poszczególne szkoły, co nieco utrudnia ogarnięcie całości. Pracujące w każdym pomieszczeniu maszyny osuszające powietrze (wilgoć panująca we wszystkich wnętrzach postindustrialnych wywarła piętno na wielu zdjęciach) i katastrofalne oświetlenie nadały całej wystawie klimat Galerii Bezdomnej, co w przypadku studentów renomowanych uczelni nie jest komplementem. Oglądamy prace młodych ludzi studiujących głównie na Akademiach Sztuk Pięknych (w Łodzi, Poznaniu, Krakowie, Warszawie i Wrocławiu), ale w tym roku poziom nie zachwyca. Wyróżniają się "Bloki" Manueli Dąbkowskiej, która fotografowała (jak sam tytuł wskazuje) bloki mieszkalne, ale wybierała budynki pokryte kolorowymi malowidłami. Wzorki, kwiatki, drzewka, słoneczko - to wszystko ma pozwolić mieszkańcom zapomnieć o szarości dnia codziennego, a przynajmniej oswoić się z otaczającą ich rzeczywistością. Dobra i ciekawa rzecz.
Drugim projektem związanym z przestrzenią miejską, który zwraca uwagę są "Prze-Obrazy. 12 m2 nowej przestrzeni" Katarzyny Kozery. Autorka wykorzystuje billboardy, żeby wprowadzić pewne zmiany w krajobrazie otaczającym miejsce, w którym stoją te gigantyczne reklamy. Projekt z pewnością efektowny, ale mimo wszystko nieco wtórny. Założenie jest co prawda trochę inne, ale i tak bardzo zbliżone do pracy Kasi Kęsickiej "238x504 / Po horyzont". Warto jednak skonfrontować podejście obu artystek. Ciekawie prezentują się obiekty Patrycji Sipy ze zbiorowej wystawy "Miasto - przestrzeń odnaleziona". Studentka ASP w Łodzi oswaja miasto (zarówno wrogie napisy na murach, jak i reprezentacyjne budynki) umieszczając ich zdjęcia na fotograficznych breloczkach. Mała rzecz, a cieszy.
Wystawy towarzyszące
Miłośnicy efektownych fotografii z coraz modniejszego ostatnio gatunku ekskluzywnych kalendarzy mogą sobie ostrzyć zęby na retrospektywną ekspozycję zdjęć z Kalendarzy Lavazza z lat 1993-2007. Niestety wszystko zniweczyły odblaski światła i wilgoć, która tak powyginała prace, że trudno jest cokolwiek zobaczyć, a szkoda, bo wśród autorów są takie znakomitości jak Helmut Newton, Elliott Erwitt czy Martine Franck. Nie chcę się pastwić nad organizatorami, ale ten problem pojawiał się zbyt często, by móc go przemilczeć.
Warto wybrać się do budynku Łódzkiego Domu Kultury, w który mieści się Galeria FF. Prezentowana jest w niej zbiorowa ekspozycja "Kobiety UE". Na dwóch piętrach pokazywane są prace 17 fotografów z Unii Europejskiej na różne sposoby dokumentujących życie kobiet. Elias Linden kronikuje imprezowanie i zestawia odmienne techniki, tworząc ekspresyjne zestawy. Ciekawy jest pełen humoru, ale nieoparty wyłącznie na zabawie cykl Sophie Carlier "Mon lit du plafond". Przekonuje dyptyk autorstwa Anne Rehbinder ukazujący ubraną postać mężczyzny i nagą postać kobiety.
Zawodzi wystawa "Fotografia komórkowa" autorstwa Pauliny i Jakuba Hakobsonów prezentowana w Galerii Festiwalowej przy Placu Wolności. Jak można się domyślić, składa się ona ze zdjęć wykonanych telefonem komórkowym - a dokładniej z 200 takich fotografii. Niestety zestawowi brakuje myśli przewodniej, oglądamy po prostu brzydkie zdjęcia brzydkich rzeczy. Nie pomaga też duża liczba prac, która zazwyczaj przy estetyce fotobloga sprawdza się znakomicie.
W Galerii Ars Nova można oglądać wystawę "Minuty kwadratowe - Młoda Fotografia Fińska", która prezentuje prace dziewięciu fińskich artystów. Uwagę zwracają wielkoformatowe zdjęcia Wilmy Hurskainen - lekko bajkowe portrety młodych kobiet, którym towarzyszą krótkie opisy / komentarze / historyjki (niepotrzebne skreślić). Autorka gra z widzem - pytanie, czy damy się w tę grę wciągnąć. Szkoda, że zdjęć jest tak mało. Ciekawie prezentują się kolorowe abstrakcje Susanny Kekkonen zafascynowanej światłem przebijającym się przez mroki nocy. Dość specyficzne są czarno-białe zdjęcia Aki-Pekki Sinikoskiego, na których oglądamy odgrywające różne role dzieci. Pseudopoetyckie podpisy (nagroda dla najbardziej wydumanych tytułów festiwalu!) fascynują, a całość robi iście piorunujące wrażenie.
Wśród wystaw towarzyszących znajdziemy też bezpretensjonalnie zatytułowany cykl "widoczki.jpg" Tomasa Pospecha. Prezentowane w Cafe Foto Clubie intymne pejzaże świetnie pasują do miejsca prezentacji i jako jedna w niewielu ekspozycji zostały profesjonalnie oświetlone. Zupełnie inne (pod każdym względem) są prace, które można oglądać na dziedzińcu centrum handlowego Manufaktura, składające się na wystawę pokonkursową Pilsner Urquell International Photography Awards "Best of Show". Jest to zaskakujący miszmasz, który zestawia zdjęcia wykonane przez amatorów korzystających z efekciarskich wtyczek do Photoshopa z pracami Lauren Greenfield czy Sally Mann. Biorąc pod uwagę różnorodność prezentowanych fotografii i nacisk na efektowną formę, wystawa ta idealnie nadaje się do obejrzenia podczas krótkiej przerwy w zakupach (są nawet krzesełka i stoliki, gdyby ktoś się zmęczył...). Warto ją zobaczyć choćby dla zdjęcia Stewarta Cohena, na którym widzimy dwóch meksykańskich Lucheros (zapaśników) przebranych w kostiumy superbohaterów, przeglądających "świerszczyki", siedzących na tle różowej ściany, na której wisi Matka Boska z Gwadelupy. Mistrzostwo świata. Równie relaksująca jest zbiorowa wystawa najlepszych prac nadesłanych przez czytelników Fotopolis.pl na konkurs "Zdjęcie tygodnia" prezentowana w Manufakturze w restauracji Costa del Mar, na którą serdecznie wszystkich zapraszamy.
Nie tylko wystawy
Żaden szanujący się festiwal fotografii nie może się obyć bez bogatego programu wydarzeń towarzyszących. I tu tkwi wielka siła Fotofestiwalu - odbywające się w ŁAC warsztaty i spotkania cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Wiktor Teodor Nowotka opowiadał o szlachetnych technikach ciemniowych i fotografii bezkamerowej, ale na opowieściach się nie kończyło. W końcu warsztat to warsztat i uczestnicy mieli okazję samodzielnie wypróbować rozwiązania, które przybliżył wykładowca. Nie zawiódł oczywiście Andrzej Zygmuntowicz, który zajmująco opowiadał o fotografii ulicznej. Do przygotowania warsztatów organizatorzy zaprosili trzy szkoły - Akademię Fotografii w Warszawie, Europejską Akademię Fotografii w Warszawie i Szkołę Kreatywnej Fotografii w Krakowie. Z czytelnikami spotkali się autorzy przygotowanej przez Nikona Polska wspólnie z redakcją Fotopolis.pl książki "Radość fotografowania".
Dużym powodzeniem cieszyły się pokazy slajdów, na które nie można było wcisnąć szpilki, a o przyszłość polskiej fotografii miały zadbać dwa przedsięwzięcia: przegląd portfolio i Photopoland. Trudno jednak zrozumieć, czemu Fotofestiwal na każdym kroku podkreśla, że przegląd porfolio to "jedyna w Polsce szansa na zaprezentowanie zdjęć kuratorom i organizatorom festiwali fotografii z całego świata" skoro podobna impreza odbyła się już wcześniej w Krakowie... Co prawda tam trzonu fachowców nie stanowili "organizatorzy festiwali z całego świata", ale nie można nie docenić takich nazwisk jak Adam Broomberg czy Michael Famighetti, żeby wspomnieć tylko o gościach z zagranicy. Tak czy inaczej łódzki przegląd portfolio okazał się sukcesem. Poziom zdjęć był wyższy niż w Krakowie, ponieważ zgłosiło się wiele osób z pewnym dorobkiem (wystawami i publikacjami). Z kolei Photopoland to projekt, w którym międzynarodowi kuratorzy oglądali prace najciekawszych młodych polskich fotografów. Efektem mają być wystawy objazdowe, które będą prezentowane w przyszłym roku w galeriach na całym świecie.
Aukcja
FotoAukcja, która odbyła się w sobotnie popołudnie zasługuje na osobną wzmiankę, ponieważ było to wydarzenie dość specyficzne. Znakomicie dobrano miejsce - stylowe wnętrze sklepu wnętrzarskiego Almi Decor w Manufakturze (nie brzmi to może zbyt zachęcająco, ale lokalizacja naprawdę się sprawdziła). Licytację poprowadził Piotr Lengiewicz z domu aukcyjnego Rempex, który znakomicie sobie poradził z zachęceniem niechętnej początkowo do zakupów, ale licznie zgromadzonej publiczności. I tu dochodzimy do sprawy budzącej kontrowersje. Znakomita większość prac, poza ofertą warszawskiej Galerii Luksfera, miała zatrważająco niskie ceny wywoławcze oscylujące w granicach 100-150 zł. Co prawda wśród autorów było wielu debiutantów i niskie ceny nie powinny dziwić, ale trudno się nie skrzywić na taki koszt, kiedy chodzi o prace fachowo oprawione, a do tego często pochodzące z krótkich serii. Jednak niskie ceny wywoławcze sprawdziły się o tyle, że aż połowa prac sprzedała się podczas licytacji (o niektóre toczyła się nawet zażarta walka), a część już po aukcji. Mimo takich nazwisk jak Marian Schmidt czy Wojtek Wieteska nabywcę znalazło tylko jedno zdjęcie z wysokiego pułapu cenowego - "Stocznia" Tomasza Tomaszewskiego (za cenę wywoławczą 2000 zł). Nas cieszy fakt, że dużym powodzeniem cieszyły się prace naszych czytelników - Piotra Walskiego, którego zdjęcia były publikowane w dziale "Zdjęcie tygodnia" oraz Marcina Filipowicza, uczestnika krakowskich warsztatów z fotografii mody zorganizowanych przez Fotopolis.pl wspólnie z Akademią Fotografii.
Znakomicie udały się wszelkie działania marketingowe organizatorów - MFF był mocno obecny w zdobywającym nagrodę za nagrodą łódzkim centrum handlowym Manufaktura, co znakomicie wpływa na popularyzację marki festiwalu i zwiększenie świadomości o tym wydarzeniu wśród osób niezainteresowanych fotografią. Szkoda, że problemy z oświetleniem sprawiają, że dużą część ekspozycji ogląda się z mniejszą przyjemnością, niż by na to wskazywał poziom fotografii. Trochę po macoszemu potraktowano wystawy towarzyszące - w skróconym programie z mapką zaznaczono i zidentyfikowano jedynie miejsca, w których można obejrzeć zdjęcia, nie wspominając słowem o autorach czy tytułach ekspozycji. Znakomicie sprawdził się za to pomysł z umiejscowieniem znacznej większości wystaw w Łódź Art Center - znacznie ułatwia to obejrzenie najważniejszych ekspozycji i gdyby ktoś zastanawiał się, czy jeszcze jechać do Łodzi, warto zajrzeć do ŁAC, żeby doświadczyć Fotofestiwalu 2007 w pigułce.
Poniżej zamieszczamy krótki film, pokazujący niektóre wystawy i ogólny klimat 6. Międzynarodowego Festiwalu Fotografii w Łodzi. Zachęcamy do obejrzenia!