Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
W Trójmieście trwa właśnie druga edycja międzynarodowego festiwalu Transfotografia. Zapraszamy do przeczytania naszej relacji z tego wydarzenia. Ponieważ większość wystaw będzie czynna do 20 września jest jeszcze szansa wybrać się nad Bałtyk, żeby poobcować z dobrą fotografią.
Transfotografia 2007 to kolejny tegoroczny duży festiwal fotograficzny w naszym kraju. Nie aż tak duży jak Miesiąc Fotografii w Krakowie (w Trójmieście jest prezentowanych prawie 20 wystaw, a nie 50), ale większy niż V Biennale Fotografii w Poznaniu (12 ekspozycji). W przypadku Transfotografii liczba wystaw została dobrana idealnie - jest ich wystarczająco wiele, żeby usprawiedliwić organizację festiwalu, ale nie na tyle dużo, żeby trudno je było ogarnąć naraz. Tym bardziej, że praktycznie nie było w Trójmieście wystawy słabej czy odstającej od reszty w negatywny sposób. Ale najpierw parę słów o organizacji.
Mapka? Jaka mapka...
Wystawy Transfotografii 2007 znajdują się na terenie całego Trójmiasta, czyli w Gdańsku, Gdyni i Sopocie. Docierając na dowolną ekspozycję mamy dużą szansę na zaopatrzenie się w folderek ze wszystkimi potrzebnymi informacjami. Każdej wystawie towarzyszy krótki opis w trzech językach, zdjęcie, dane adresowe oraz termin ekspozycji. Warto pochwalić organizatorów za to, że przy adresie galerii (czy po prostu miejsca, w którym jest prezentowana dana wystawa) umieścili informacje o przystanku Szybkiej Kolei Miejskiej (SKM), na którym należy wysiąść, co znacznie ułatwia orientację i podkreśla przydatność tego środka lokomocji. Jest jednak jedno "ale". Nigdzie nie znajdziemy mapki pokazującej dokładną lokalizację wystaw i umożliwiającej orientację w terenie (czy choćby znalezienie miejsca ekspozycji!). To poważny minus i wysiadając z pociągu po przyjeździe do Trójmiasta warto pierwsze kroki skierować do informacji turystycznej - zaoszczędzimy sobie w ten sposób sporo kłopotu. Podkreślamy to, by czytelnicy mieli okazję trafić do wszystkich miejsc, w których trwa Transfotografia 2007, bo naprawdę warto.
Festiwal nie jest zbyt duży (wspominałem o tym już na początku), więc nie liczyłem na mocną kampanię promocyjną na terenie miasta. Tymczasem na każdej latarni na "Monciaku" - najsłynniejszym sopockim deptaku, zawieszono plansze ze zdjęciami pochodzącymi z wystaw Transfotografii zachęcające do odwiedzenia ekspozycji. Brawo. Tym bardziej że pomysł okazał się dość skuteczny i przechodnie często zatrzymywali się, żeby zobaczyć, o co chodzi.
Gdańsk: Łaźnia i Cuisset
W foyer na pierwszym piętrze Polskiej Filharmonii Bałtyckiej prezentowana jest wystawa zatytułowana "Absolutnie na zewnątrz" autorstwa Thibaut Cuisseta. Piękne wnętrza zabytkowego budynku znakomicie pasują do dużych powiększeń Francuza, który zestawia fotografie dwóch pustyń - starej, afrykańskiej pustyni Namib i stosunkowo nowej pustyni w Islandii. Bardzo efektowne, a jednocześnie niezwykle spokojne kompozycje tych przestrzennych krajobrazów delikatnie kontrastują z nieukrywanymi przez autora śladami obecności człowieka. Cuisset stawia jednocześnie na realizm i poezję. Niemożliwe? Zapraszam do Filharmonii Bałtyckiej. Proszę się tylko nie zrażać niezbyt zauważalną informacją o wystawie. Tym razem jednak nie możemy narzekać na organizatorów - po prostu konserwator zabytków nie zgodził się na umieszczenie tabliczek informacyjnych. Jak pech, to pech.
CSW Łaźnia to jedno z centr tegorocznej Transfotografii - można w niej zobaczyć kilka wystaw i prezentację Michaela Ackermana. Najciekawszą ekspozycją są "Bunkry" Leo Fabrizio. Jeden z kilku szwajcarskich fotografów zaproszonych na festiwal pokazuje wielkoformatowe prace dokumentujące zaskakujący paradoks. Otóż Szwajcaria - praktycznie synonim państwa neutralnego - ma ponoć wystarczającą liczbę bunkrów i schronów, żeby w razie konfliktu zbrojnego pomieścić wszystkich mieszkańców, a obowiązkowa służba wojskowa kończy się powrotem delikwenta z bronią (karabinem lub pistoletem) do domu, żeby w razie wojny być zawsze w pogotowiu. Fabrizio docierał ze swoją kamerą wielkoformatową w niedostępne miejsca, ale też fotografował bunkry tajne latem i nieco mniej tajne zimą (pokryte śniegiem znajdują się na trasach zjazdowych...). To jedna z najlepszych wystaw festiwalu. Nie tylko perfekcyjna technicznie (duże powiększenia odsłaniają mnóstwo szczegółów), ale też bardzo ciekawa ze względu na temat i autoironiczne podejście autora. A efektowna absurdalność wizualna fotografowanych miejsc (ściany z namalowanymi oknami, kłódki w samym środku skalnej ściany itp.) niemal za każdym razem robi wrażenie.
Równie mocna, choć tym razem już bez przymrużenia oka, jest ekspozycja Manuela Litrana "Czerwona strefa - 50 lat po bitwie pod Verdun". Prezentowane zdjęcia pochodzą z 1966 roku, ale odbitki są współczesne, co jeszcze odrealnia te prace sprawiające dziś wrażenie modnej ostatnimi czasy fotografii inscenizowanej. Tymczasem powstałe w miejscu, w którym w 1916 roku odbyła się jedna z najbardziej wyniszczających bitew współczesności, zdjęcia pokazują, jak niewiele się tam zmieniło. Odnosimy wrażenie, że walki dopiero co ustały, że ledwo opadł kurz. Mocny dokument z przesłaniem. Polecam.
W zupełnie inny sposób oddziałują prace Oliviera Migrueta z cyklu "Inna podróż", zwłaszcza na nas - mieszkańców Europy Wschodniej. Powstałe w Korei Północnej prace wywołują dreszcz na plecach, kiedy skojarzymy koreańskie blokowiska z tymi, które można znaleźć w Polskich miastach, spuścizną naszej całkiem niedalekiej przeszłości. Wystawa Migrueta jest też ciekawa z innego względu. W Korei Północnej fotograf jest zawsze pod nadzorem, robiąc zdjęcia de facto zgadza się na rolę narzędzia propagandy. Tym większego znaczenia nabiera proces edycji, wyboru zdjęć i przygotowywania wystawy. Efekty z pewnością warto zobaczyć.
Sopot: Rusini i granice
W bocznej uliczce od słynnego "Monciaka" stoi malowniczy Dworek Sierakowskich, w którym prezentowana jest wystawa "Rusini". Składają się na nią prace 9 fotografów (w tym kuratorki Lucii Nimcovej). Spokojna, kontemplacyjna ekspozycja świetnie pasuje do wnętrz zabytkowego dworku, a po obejrzeniu zdjęć można nabrać sił przed dalszym zwiedzaniem w kawiarnianym ogródku. Wystawa jest opowieścią o Rusinach, a także przeszłości i teraźniejszości obszaru, który został nieodwracalnie zmieniony podczas budowy zapory wodnej Starina. W roku 1980 zniszczono tam siedem miasteczek zamieszkałych przez Rusinów, m.in. Starinę, w której Nimcova spędziła najszczęśliwsze chwile dzieciństwa. Projekt prezentowany w Dworku Sierakowskich ma trzy części, na które składają się: archiwalne fotografie rodzinne, amatorskie zdjęcia ukazujące zniszczenie wsi i budowę tamy wykonane przez mieszkańców oraz dokumentacja dnia dzisiejszego na tych obszarach zrobiona przez fotografów zaproszonych do projektu przez kuratorkę. Wymagania były dwa - rodzice pochodzący z tamtych okolic i pasja do fotografii. Powstał w ten sposób niezwykle ciekawy obraz przepełniony nostalgią i szacunkiem dla tradycji wspólnoty rozbitej przez arbitralne geopolityczne granice. Całość dopełnia znakomita muzyka. To jedna z kilku wystaw, które nie będą czynne do końca festiwalu, więc chętni muszą stawić się w Trójmieście przed końcem tego tygodnia.
Zupełnie inna jest wystawa, którą można obejrzeć na sopockim molo. Cykl "East of New Eden" (autorzy: Y. Mingard i A. Kakulya) to duże powiększenia, które świetnie sprawdzają się w plenerze, stanowiąc bardzo dobrą reklamę festiwalu. Jednak efektowność kadrów nie oznacza płytkości przekazu, który jest analizą interakcji między nowymi wschodnimi granicami Unii Europejskiej (po ostatnich rozszerzeniach m.in. o Polskę) a tym, co się do UE "nie załapało". Warto zobaczyć.
Gdynia: Graffenried i stocznia
Zwiedzanie gdyńskich wystaw tegorocznej Transfotografii warto zacząć od wizyty w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym. Pokazywana w ciekawym wnętrzu sali wystawowej ekspozycja "Wojna bez obrazu" Szwajcara Michaela von Graffenrieda to część materiału zebranego przez autora w Algierii niemal przez przypadek. Fotograf pojechał do tego kraju na swoją wystawę i został na dłużej, wracając później wielokrotnie w ciągu 10 lat. Oglądamy czarno-białe zdjęcia ukazujące życie w Algierii od lat targanej wewnętrznymi konfliktami. Wiele z prezentowanych prac to panoramy - skryte fotografowanie aparatem zawieszonym na szyi było często jedynym sposobem na zdobycie materiału w kraju, w którym nikt nie chce dać się sfotografować. Projekt z pewnością znakomicie sprawdza się w albumie, ale na wystawie obszerne podpisy (często się powtarzające) nieco nużą, nie wnosząc zazwyczaj wiele do materiału wizualnego. Polecam osobom, które cenią narracyjną i informacyjną rolę fotografii.
Ostatnim, choć oczywiście nie narzucam kolejności zwiedzania, przystankiem jest miejsce, w którym prezentowane jest najwięcej wystaw. Wysiadając z "eskaemki" na stacji Gdynia Stocznia i udając się na ul. Polską 30 musimy przygotować się na bardzo duża dawkę wrażeń. Organizatorzy przygotowali aż siedem wystaw i jedną projekcję wideo. A miejsce kojarzące się z krakowską Fabryką Schindlera bardzo dobrze się nadaje na tego typu przedsięwzięcia. Trzeba tylko trafić...
Jedną z najlepszych wystaw przy Polskiej 30 jest cykl "Arctic" Gautiera Deblonde'a. Piękne zdjęcia Syberii rozwieszono w świetnej przestrzeni pokoi połączonych ogromnymi oknami, przez które widać inne pomieszczenia i fotografie. Szkatułkowo-labiryntowe rozmieszczenie prac kontrastuje z bezkresnymi przestrzeniami ukazanymi na zdjęciach. Naturalne światło oświetlające fotografie kontrastuje z surrealnym spokojem sytuacji przedstawionych przez Deblonde'a, który dokumentuje dla potomnych znikające z powodu ocieplenia klimatu miejsca tej niedostępnej krainy.
Ciekawie prezentuje się cykl "Na granicy" stworzony przez kolektyw Sputnik. Ośmiu fotografów z Czech, Gruzji, Polski, Słowenii i Słowacji opowiada historie nielegalnych pracowników "Nowej Europy". Projekt bardzo ciekawy i wart obejrzenia, choć mógłby być lepiej wyeksponowany. To samo, lecz niestety w większym stopniu, dotyczy wystawy "Strefa - Brzeg - Dom". Zestaw jest bardzo fajny - składa się ze zdjęć wykonanych przez palestyńskie dzieci. Dodatkowym plusem jest świeżość projektu, który powstał bardzo niedawno, bo między styczniem i kwietniem bieżącego roku. Sana Husam El-Azzeh oddała aparaty w ręce dzieci, które miały za zadanie sfotografować swoje miejsce zamieszkania, swój świat. Sposób prezentacji mógłby się nawet sprawdzić (wielkoformatowe wydruki pozornie przypadkowo porozklejane na ścianach), gdyby nie wilgoć, która jeszcze przed wernisażem zebrała żniwo, niszcząc prace. Szkoda.
Warto obejrzeć cykl "In Between" Damiena Brailly. Autor fotografuje miejskie przestrzenie. Rezultatem są pozornie nudne, ale bardzo prawdziwe prace wnikające w tkankę niewyidealizowanego miasta uchwyconego przez młodego Francuza, który zamienił rodzinny Lyon na Polskę. Nieco inne podejście ma Gregoire Eloy (wystawa zatytułowana "Wizowa"), który od trzech lat "zwiedza" z aparatem zapomniane rejony Europy Wschodniej i byłego ZSRR. Oglądamy ciekawe, czarno-białe impresje z miejsc jakże obcych urodzonemu w Cannes fotografowi.
Świetnie prezentuje się nieco surrealny cykl "Wunderland" Rafała Milacha, który bierze udział w największej liczbie wystaw tegorocznej Transfotografii. W Gdyni oglądamy prace powstałe w centrum handlowym Excalibur znajdującym się na granicy czesko-austriackiej. Wybudowany w 1993 roku kompleks to swoiste Las Vegas - na mniejszą skalę, ale o równie wysokim poziomie kiczu i odrealnienia. Chłodne, zdystansowane spojrzenie autora wiele mówi o jego stosunku do dokumentowanej sytuacji. Dobra rzecz - z czystym sumieniem polecam.
"Granice i przekraczanie" to projekt pięciu fotografów (alfabetycznie: Francois Daumerie, Julien Goldstein, Tomas Pospech, Tomasz Rykaczewski i Kai Ziegner), a całość powstała na zamówienie Transfotografii oraz Instytutu Francuskiego w Warszawie. Tematem jest idea przekraczania granic i ich znaczenia w Unii Europejskiej, interesująca zwłaszcza w 50. rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich. Zróżnicowane fotografie - od dziennika podróży brzegiem Morza Czarnego (Daumerie), przez portret Rumuńskiej miejscowości, której mieszkańcy co roku masowo wyjeżdżają zbierać truskawki w Hiszpanii (Goldstein), po spojrzenie w świat polskich transwestytów i transseksualistów (Rykaczewski) - w bardzo odmienny sposób interpretują temat przewodni festiwalu, dzięki czemu składają się na zaskakujący, złożony obraz. Warto zobaczyć.
Jak było?
Bardzo interesująco. Organizatorzy Transfotografii 2007 nie starali się rywalizować z przeładowanymi do granic możliwościami programami największych polskich festiwali (Łódź, Kraków). Wybrali za to niemal idealny kompromis między bogactwem "oferty" a umożliwieniem zwiedzającemu ogarnięcia całości. Dobrze, że pokazano tylko dwie wystawy, które były już wcześniej prezentowane w naszym kraju ("Fototapety" Uli Tarasiewicz i "Guys. From Poland with Love" Oiko Petersena"), a materiał premierowy naprawdę zasługuje na uwagę. Różnorodne interpretacje tematu przewodniego festiwalu sprawiają, że mamy do czynienia z zestawem tyleż eklektycznym, co spójnym. Szkoda, że nie udało się sprowadzić najnowszego projektu Adama Broomberga i Oliviera Chanarina (wiem, że były takie próby), ale nie można mieć wszystkiego. Warto za to podkreślić wysoki poziom wszystkich prezentacji - fotograficzna wartość wystaw Transfotografii 2007 pozwala nawet wybaczyć pewne potknięcia organizacyjne, o których wspomniałem wcześniej. Z czystym sumieniem gorąco polecam wizytę w Trójmieście wszystkim miłośnikom dobrej fotografii.
Poniżej zamieszczamy krótki film, pokazujący niektóre wystawy i ogólny klimat trójmiejskiego festiwalu Transfotografia 2007 roku. Na końcu artykułu znajduje się dodatkowo więcej zdjęć. Zachęcamy do obejrzenia!