Podróż z Fujifilm GFX to droga w jedną stronę. Subiektywny test praktyczny

Autor: Maciej Zieliński

14 Lipiec 2024
Artykuł na: 29-37 minut

GFX to nie była miłość od pierwszego wrażenia. To relacja, której dałem drugą szansę. Wygląda na to że zarówno ja, jako fotograf, i GFX jako system, musieliśmy do tego nieco dojrzeć.

Dobrze pamiętam nastroje jakie towarzyszyły premierze pierwszego cyfrowego średniego formatu Fujifilm. Jest rok 2016, a ja siedzę w pierwszym rzędzie zorganizowanej w ramach Photokiny (spoczywaj w pokoju) konferencji prasowej. Toshi Iida z Fujifilm wyświetla kolejne slajdy prezentacji: duży sensor 43.8 mm x 32.9 mm, uchylny wizjer i typowa dla aparatów Fujifilm X ergonomia... Na sali rozlegają się brawa i okrzyki ekscytacji, poczułem się jak na prezentacji MacWorld, na której dekadę wcześniej zaprezentowano pierwszego iPhona.

Aparat oczywiście wciąż był jeszcze dość duży, niezgrabny i mozolny, ale dla wszystkich jasne było już wtedy, że oto otwiera się nowy rozdział cyfrowej fotografii. Osiem lat później w systemie mamy już 7 korpusów i 16 szkieł pokrywających zakres 20-500 mm (czyli 15-400 dla pełnej klatki).

Przyspieszając nieco z moją opowieścią, pierwszym korpusem, który naprawdę zwrócił moją uwagę był GFX50R, a więc pierwszy cyfrowy średni format zaprojektowany w „dalmierzowym” stylu. A gdy na rynku pojawiła się również rekordowo mała stałka 50 mm f/3,5 wiedziałem, że musimy poznać się bliżej.

Taki właśnie zestaw zabrałem na 3-tygodniowy wyjazd do Tajlandii. Nieco dłuższy dzięki pandemii, która zamknęła na dobre granice na dzień przed planowanym powrotem. No cóż, mówiąc wprost – między nami nie zaiskrzyło.

Nie chodziło nawet o to, że jest to aparat wciąż duży – bardzo podoba mi się ta prosta bryła przypominająca raczej analogowe korpusy Fuji GW 670/80/90 niż zgrabne i kompaktowe X-Pro. Ani nawet o to, że nie był wystarczająco szybki. Po prostu nie znalazłem w zdjęciach tej mitycznej „średnioformatowej” plastyki, którą znałem z czasów analoga.

Fujifilm GFX50R + GF 50 mm f/3,5 R LM WR

Obiektyw o ekwiwalencie 40 mm i jasności odpowiadającej f/2,8 na pełnej klatce, nawet ze znacznie większą fizycznie matrycą, zwyczajnie nie mógł mi dać tego czego szukałem. Zdjęcia wyglądały bardzo dobrze, ale brakowało „efektu wow”. W systemie nie było wówczas jeszcze jasnych stałek. Na pewien czas ostygłem z ekscytacji cyfrowym średnim formatem. 

Małym przełomem była praca nad e-bookiem o fotografowaniu w podróży, który w 2022 roku przygotowywałem wspólnie z Fujifilm Polska. Ponieważ w całości miał być oparty o zdjęcia wykonane aparatami Fuji, rozpoczęło się wertowanie archiwów – na przestrzeni ostatnich 15 lat testowałem prawie każdy nowy korpus, aparaty Fujifilm towarzyszyły mi w podróżach do Nepalu, Maroka, Japonii, Indonezji, Islandii czy na Sri Lankę.

Fujifilm GFX50R + GF 50 mm f/3,5 R LM WR

W finalnej selekcji znalazły się również tajskie zdjęcia z GFX50R. W edycji od razu uderzyła mnie jakość tych plików. Coś o czym zupełnie zapomniałem. Ich pojemność tonalna, kolorystyka i sterowność, czyli łatwość z jaką poddają się edycji. I choć matryce APS-C Fujifilm zawsze ocenialiśmy na fotopolis bardzo wysoko, w bezpośrednim zestawieniu zobaczyłem przepaść. Uznałem, że chyba pora na drugą randkę...

Okazja nadarzyła się tej zimy. Na pół roku przeprowadziłem się w lepsze miejsce. Pracowałem podróżując po południowo-wschodniej Azji. Mniejszych i większych wycieczek było dość, by poznać się lepiej. No właśnie, z kim?

Nowy model, serce to samo

Zabrałem ze sobą najbardziej dostępny korpus na rynku, czyli Fujifilm GFX 50S II. To model, który znacznie obniżył pułap wejścia w świat średniego formatu - dziś dostaniemy go już za niecałe 15 tys. zł, a więc tyle ile w dniu premiery kosztują nieco lepsze pełne klatki.

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 35-70 mm f/2,8 WR

Oczywiście od razu pojawia się pytanie, czy tak duży korpus nadaje się dla podróżnika? Nie miałem watpliwości - na to pytanie odpowiedziałem sobie kilka miesięcy wcześniej. Podczas jesiennej wyprawy na Sycylię zdałem sobie sprawę, że wszyscy dajemy się dziś łatwo uwieść marketingowej mantrze, że aparat w podróż powinien być przede wszystkim mały. Wygoda w drodze jest oczywiście ważna, ale czy zdjęcia nie powinny być jednak ważniejsze?

We Włoszech moją wytrzymałość testował jeszcze nieco większy i cięższy Nikon Z 8, do którego od małych stałek wolałem podpinać profesjonalny zoom 24-70 mm f/2,8. Dziś już nie pamiętam czy ten klasyczny przecież w czasach lustrzankowych zestaw jakkolwiek mi ciążył, wiem natomiast, że przywiozłem absolutnie świetne zdjęcia. Przypomniało mi to, że w zakresie jakości nie warto chodzić na kompromisy. Na końcu zawsze liczy się tylko zdjęcie.

Wybrałem więc większy i wygodniejszy korpus, który oferował dobrze mi znaną z modelu GFX100S ergonomię oraz 50-milionowy sensor, który choć w różnych konstrukcjach objawia się już od ponad 10 lat (od Pentaxa przez Hasselblada, po właśnie Fujifilm), nadal uważany jest za jeden z najlepszych na rynku. Od fotografów różnych dziedzin usłyszałem, że kochają ten sensor za jego „organiczność” i kolory, lepsze nawet niż w nowszych modelach GFX.

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

Pozostała kwestia obiektywów. Te oczywiście najlepiej dobierać do fotografii jaką się interesujemy. Ja w podróży uprawiam przede wszystkim portret, ale lubię też budować większe historie, które uzupełnia raz szersze ujęcie środowiskowe, to znów interesujący detal. W Azji poruszam się głównie skuterem z aparatem przewieszonym przez ramię, wiedziałem więc, że obiektyw nie może być długi – kluczem do wygody jest tu nie sama waga, a właściwe wyważenie zestawu.

Zdecydowałem się więc na kompaktowy i lekki standard 63 mm f/2,8 w duecie z równie małym i zaskakująco dobrym optycznie (i uszczelnionym!) zoomem 35-70 mm. Po przeliczeniu ogniskowej i jasności otrzymujemy więc zestaw 50 mm f/2 i 28-55 f/3,5-4,5. Później do zestawu dołączył również Mitakon 65 mm f/1,4. Ze względu na wagę (1,05 kg!) i specyficzny charakter obrazowania było to jednak szkło głównie do zadań specjalnych.

Jak ten zestaw sprawdza się w praktyce? Zacznijmy od aparatu.

Ten sam korpus dzielą już w systemie trzy modele. Zaprojektowaną dla przełomowego GFX100S obudowę zastosowano właśnie ponownie w najnowszym GFX100S II. Dla producenta oznacza to z pewnością spore oszczędności, ale potwierdza to również, że jest to korpus zwyczajnie udany – mniejszy i zdaniem niektórych ambasadorów, z którymi rozmawiałem, nawet wygodniejszy niż w przypadku topowego GFX100 II.

Masywny grip pozwala wygodnie pracować nawet z cięższymi obiektywami (a tych w systemie nie brakuje), bardzo ważny dla pewnego chwytu jest tutaj tylny, mocno zaakcentowany profil, na którym opieramy kciuk. Na tyle pewnie, by w wymagającej tego sytuacji móc fotografować również jedną ręką. 

Taką sytuacją jest na przykład kadrowanie w pionie z niskiej perspektywy. Dużym ułatwieniem jest wówczas odchylany w dwóch płaszczyznach ekran. To coś czego nie oferuje nadal większość pełnoklatkowych korpusów które, mam wrażenie, w ostatnich latach projektowane są raczej z myślą o filmowcach niż fotografach.

Mimo skomplikowanej konstrukcji stelaża ekran jest też całkiem zgrabny. Ładnie licuje się z obudową, ale jednocześnie odchyla się bez konieczności łamania sobie paznokci. Otwieranie w bok, czyli ku górze w orientacji portretowej wymaga odblokowania małym przyciskiem, co również nie stanowi problemu, nawet gdy musimy działać szybko.

Obsługa nowych korpusów GFX jest bardzo intuicyjna, oparta klasycznie o pokrętło PASM i dwa pokrętła sterowania. Nieważne czy do tej pory używaliśmy wyłącznie modeli Canon, Nikon czy Sony, możemy wziąć ten aparat do ręki i po prostu zacząć fotografować.

Korpus GFX50S II dobrze trafia też w moje upodobania. Lubię, gdy włącznik połączony jest ze spustem, bo znacznie ułatwia to szybkie wystartowanie aparatu jedną ręką. Bardzo przyjemnie obsługuje się też joistick – jest wygodnie umiejscowiony, precyzyjny, a dzięki ostrej fakturze dobrze trzyma się palca. Dobrze zastępuje też kierunkowy nawigator, który z aparatów Fujifilm zniknął już na dobre.

Zewnętrzna dźwignia trybu pracy AF przydaje się, gdy często żonglujemy optyką z AF i "manualami" a przycisk Q, daje szybki dostęp do kluczowych parametrów. Powrotem do przeszłości jest też górny ekran pomocniczy, wypchnięty wskutek miniaturyzacji z większości nowych bezlusterkowców. Jest duży i klarowny. Oferuje kilka trybów pracy, w tym – co docenią zwłaszcza pejzażyści – możliwość wyświetlania histogramu w czasie rzeczywistym.

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

Na osobny akapit zasługuje z pewnością wizjer. Noszę okulary, więc zwracam uwagę nie tylko na rozdzielczość. Celownik odsunięto wyraźnie od tylnej ścianki, dzięki czemu nie musimy przytulać się do aparatu całą twarzą, ale przede wszystkim ma on wysoki punkt oczny 23 mm, dzięki czemu jestem w stanie omiatać wzrokiem cały kadr. Pod tym względem jest dla mnie lepszy niż chociażby aparaty Sony i Canon, które oferują zazwyczaj punkt oczny 21 mm. Dla osób, które lubią precyzyjnie komponować ujęcie będzie to miało znaczenie.

Wizjer ma też kilka trybów pracy. Jeśli chcemy jeszcze lepiej panować nad kadrem, możemy zmniejszyć powiększenie (wokół pojawi się czarna ramka), ale prawdziwą rewelacją jest możliwość podzielenia podglądu w trybie ręcznego ustawiania ostrości, by obok siebie wyświetlać równocześnie i pełny kadr i powiększenie fragmentu wskazanego joistickiem.

Opcję lupki oferuje dziś już większość aparatów, ale gdy z niej korzystamy na moment tracimy z oczu kompozycję, co jest uciążliwe zwłaszcza w sytuacji gdy w scenie widoczny jest ruch – czyli np. bohater przemieszcza się lub zmienia pozę. Tu cały czas panujemy nad sceną a do tego możemy jednocześnie wspomagać się focus peakingiem. W przypadku bardzo jasnych obiektywów, a więc papierowej często głębi ostrości każda pomoc jest na wagę złota!

W tym miejscu warto wrócić do rozdzielczości wizjera. Modele GFX50SII i 100S dzielą wizjer OLED o rozdzielczości 3,69 Mp, co w zupełności wystarcza do wygodnej pracy, ale w przypadku ręcznego ostrzenia bywa niewystarczające. Najnowszy GFX100SII zyskuje wyższą rozdzielczość 5,76 Mp, ale zauważymy to dopiero w słabym świetle. Prawdziwą zmianą jest za to prawie 3x większa rozdzielczość wizjera w topowym GFX100II (9,44 Mp, powiększenie x1). To chyba najlepszy wizjer EVF na rynku.

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

Ostrząc ręcznie z przysłoną f/1,4 nie można więc zaufać systemowi focus peaking - granica błędu jest po prostu zbyt duża. Najlepszym rozwiązaniem jest wówczas wykonywanie kilku ujęć po sobie minimalnie obracając po każdej klatce pierścień ostrości by przesuwać płaszcyznę ostrości o milimetry do przodu i do tyłu.

Generalnie jednak jest to aparat, którym fotografuje się bardzo przyjemnie. I co jeszcze nie padło, magnezowy korpus wykonano z dużą starannością. Jest sztywny, solidny i dobrze uszczelniony. Również lakier wykazuje całkiem dobrą odporność na zarysowania. Po pół roku tułaczki nie ma na nim śladu.

Prawdziwe różnice między modelami GFX zaczynają się, gdy skupimy się na szybkości i wydajności pracy. Dzięki świetnej matrycy GFX oferował fenomenalną jakość zdjęć już od pierwszego modelu, prawdziwym wyzwaniem było jednak szybkie przetworzenie masy danych z większej fizycznie matrycy i zapewnienie płynnej pracy. Można powiedzieć, że w pełni udało się to dopiero w topowym modelu GFX100II, który mimo 100-milionowej matrycy może już rywalizować z wieloma zaawansowanymi aparatami z pełną klatką.

Model GFX50SII od początku miał być przystępną opcją budżetową i propozycją „na start” dla wszystkich tych, którzy chcą spróbować magii średniego formatu. Względem 50S był znacznym postępem ale zachował jednocześnie wydajnościowy dystans do adresowanego do zawodowców modelu GFX100S.

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

Główne ograniczenie to system AF. To ostatni model GFX, który ostrzy wyłącznie w oparciu o detekcję kontrastu. Wspierany nowszym procesorem i algorytmami z GFX100S radzi sobie lepiej niż GFX50S i GFX50R, ale nie rekomendowałbym go nikomu, kto chciałby fotografować akcję i dynamiczne sceny.

Oczywiście AF nie dyskwalifikuje tego korpusu w podróżniczym reportażu. W dobrym świetle działa sprawnie i trafia, nie jest to po prostu szybkość, jaką pokazały nam najnowsze konstrukcje z detekcją fazy. Wiele zależy tu również od zastosowanego obiektywu. W systemie przybywa modeli z szybkim silnikiem liniowym, ale jasne stałki to nadal stosunkowo wolny i nerwowy silnik krokowy.

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 35-70 mm f/2,8 WR

Zaskakująco szybki, cichy i pewny okazuje się kitowy zoom 35-70 mm f/4,5-5,6 R. To absolutnie niedoceniony obiektyw – świetny optycznie, a przy tym uszczelniony i dzięki lunetowej konstrukcji również wyjątkowo kompaktowy.

Wyposażono go w silnik liniowy nowej generacji więc w Tokio i Bangkoku z chęcią zabierałem go na streeta – fotografując na ulicy i tak przymykam przysłonę do f/8-11, więc mniejsza jasność nie ma tu większego znaczenia. Również w krajobrazie, a nawet w studio nie potrzebujemy dużej maksymalnej przysłony, więc jest to też optyka zaskakująco uniwersalna.

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 35-70 mm f/2,8 WR

To co można mu zarzucić to kliniczną wręcz jakość bardzo dobrze skorygowanej optyki. Ja rozwiązywałem ten problem stosując filtr dyfuzyjny NiSi typu Black Mist. Zwłaszcza na wybrzeżu i w miękkim wieczornym świetle dawał bardzo przyjemny nostalgiczny „look”.

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 35-70 mm f/2,8 WR

Równie szybki zdecydowanie nie jest model 63 mm f/2,8. I byłem tego w pełni świadom decydując się na zabranie tego właśnie szkła. To jeden z trzech modeli, które otwierały system i pod względem optycznym nadal jeden z najdoskonalszych. Zdaniem niektórych jest wręcz zbyt ostry! Co równie ważne, oferuje spokojne i miłe dla oka rozmycie, a odpowiednik ogniskowej 50 mm sprawia, że świetnie nadaje się do nieco szerszych portretów, które lubię najbardziej.

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

Miałem niedawno okazję sprawdzić jak spisuje się w połączeniu z nowym GFX100S II, który wszystkie kluczowe układy, w tym również AF dzieli z topowym GFX100 II. Ostrzy zdecydowanie szybciej, bez typowego dla detekcji kontrastu przeszukiwania zakresu zanim AF zatrzyma się w oczekiwanym miejscu. Także w połączeniu z nowymi modelami, nawet te wolne obiektywy sprawują się znacznie lepiej.

Operacyjnie wszystkie korpusy nowej generacji (za jej początek uważam model GFX100S) działają znakomicie. Start i przygotowanie do pracy, poruszanie się po menu, przeglądanie, powiększanie i usuwanie 50-milionowych zdjęć odbywa się płynnie i bez opóźnień. Zapominamy, że mamy do czynienia z aparatem średnioformatowym.

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

Od wyboru korpusu zależy natomiast wydajność przetwarzania zdjęć, co najlepiej pokazuje szybkość trybu seryjnego. Rosła ona stopniowo od zaledwie 3 kl./s (GFX50S/R/SII), przez 5 kl./s w GFX100S i GFX100, po 7kl./s w najnowszym GFX100SII i maksymalne 8 kl./s w topowym GFX100 II. Patrząc na specyfikacje najszybszych pełnych klatek taki wynik nie robi wrażenia, ale trzeba pamiętać, że 30 kl./s często realizowana jest kosztem jakości i są to narzędzia specjalistyczne, gdzie od poziomu szumu, kolorystyki czy dynamiki tonalnej ważniejszy jest idealnie uchwycony moment.

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 35-70 mm f/2,8 WR

Generalnie 8 kl./s wydaje się być wystarczającym wynikiem w większości zastosowań. Poza tym jeden RAW z GFX100II potrafi ważyć 200 MB, łatwo więc policzyć, że w trybie seryjnym zapisujemy nawet 1,6 GB na sekundę. Wasze twarde dyski z pewnością tego nie polubią. Aparaty GFX osiągnęły moim zdaniem wystarczającą szybkość, ale warto korzystać z niej rozważnie.
 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 35-70 mm f/2,8 WR

Dla mnie opcja zdjęć seryjnych mógłby w zasadzie nie istnieć – nawet w trybie "reporterskim” wolę zachować pełną kontrolę i szybko kilkukrotnie wcisnąć spust migawki niż strzelać seriami.

Jak się okazuje, model GFX50SII nie jest też przygotowany na większe obciążenia. Szybkie fotografowanie przez dłuższą chwilę sprawia, że procesor mocno się rozgrzewa i chyba po raz pierwszy spotkałem się z ostrzeżeniem o zbyt wysokiej temperaturze aparatu - nie podczas filmowania a robienia zdjęć. Trzeba jednak dodać, że były to zdjęcia w pełnym słońcu więc ta duża czarna bryła rozgrzała się znacznie szybciej. 

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

„Pełne słońce i masz wszystko”

Właśnie tak Szymon Szcześniak, fotograf specjalizujący się w portretowaniu gwiazd dla kolorowych magazynów, wyjaśniał mi kiedyś za co on najbardziej lubi matryce w swoim GFX50R. W ciekawym wywiadzie opowiadał o sesji z aktorem nad polskim morzem. Miał zaledwie chwilę by zrobić zdjęcia – w środku dnia i w mocnym słońcu, a więc sytuacji z perspektywy fotografa absolutnie najgorszej. Wiedział jednak, że matryca aparatu poradzi sobie z tak kontrastową sceną. Pliki nadal miały szczegóły i w światłach i w cieniach. Jeszcze z pociągu wysyła do redakcji wstępnie obrobione wglądówki w JPEG i były na tyle dobre, że nikt nie prosił nawet o większe wyretuszowane pliki.

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 35-70 mm f/2,8 WR

Przypomniałem sobie te słowa przeglądając zdjęcia, które również wykonałem w samo południe pod równikowym słońcem. O tej porze często nawet nie zabieram ze sobą aparatu, tym bardziej cieszę się, że tego dnia, jadąc coś załatwić w mieście postanowiłem przerzucić przez ramię aparat z lekkim 35-70 mm. Portrety staruszki łowiącej na żyłkę u wybrzeży Koh Phangan to do dziś jedne z moich ulubionych. Gdy wrzuciłem zdjęcia do Lightrooma byłem szczerze zadziwiony tym jak wiele informacji zapisała 50-milionowa matryca aparatu.

Fujifilm GFX50S II + Mitakon 65 mm f/1,4

Bo choć jest to matryca „wolna” i o rozdzielczości, do której zbliżają się już nawet modele APS-C, jej duży fizyczny rozmiar sprawia, że również piksele są tu wyjątkowo duże (5.3 µm względem 4,1 µm w przypadku pełnych klatek podobnej rozdzielczości). A to przekłada się zarówno na lepszą dynamikę jak i na osiągi w słabym świetle. Mimo iż jest to sensor ponad 10-letni, aż do ISO 6400 zdjęcia wyglądają naprawdę dobrze. Szum jest drobny, jednorodny i nie degraduje zbyt mocno szczegółów.

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

Wrażenie robi też szczegółowość plików. Matryce 50 Mp, nie wspominając już o tych 100-milionowych rejestrują dziś ilość detali, które będziemy w stanie dostrzec i docenić chyba dopiero na wielkoformatowym druku. Oczywiście to też swoboda kadrowania, z której w przypadku ograniczonej szklarni chętnie korzystałem. 

Fujifilm GFX50S II + Fujinon GF 63 mm f/2,8 R WR

Zdjęcia z efektem 3D

Nie chodzi jednak wcale o dynamikę czy niskie szumy – nowoczesny sensor o dwa razy większej rozdzielczości w GFX100II i GFX100S, wypadają pod tym względem nawet jeszcze lepiej. To co przyciąga fotografów do większych sensorów, to specyficzny „look” i sposób renderowania nieostrości. Bardzo wiele zależy tu nadal od zastosowanej optyki, ale z odpowiednio jasnym obiektywem jesteśmy w stanie uzyskać efekt przestrzennej nieostrości, dla mniejszych matryc w zasadzie nieosiągalny. 

Fujifilm GFX50S II + Mitakon 65 mm f/1,4 

Oczywiście łącząc dużą przysłonę, długą ogniskową i mały dystans od obiektu, mocne rozmycie jesteśmy w stanie uzyskać nawet z matrycy 4/3, ale plastyczna separacja całej sylwetki fotografowanej z większej odległości wymaga już większego sensora (czy klatki filmu w fotografii wielkoformatowej). Nie chodzi więc o siłę rozmycia a jego charakter. I raczej płynne niż ostre odcięcie od tła. 

Fujifilm GFX50S II + Mitakon 65 mm f/1,4 

Ważną zaletą aparatów GFX jest też to, że stosując odpowiedni adapter jesteśmy w stanie podpiąć niemal każdy obiektyw, dając nowe życie vintage'owym klasykom ale też odkrywając zupełnie nowe oblicze współczesnej optyki lustrzankowej. Zaskakująco wiele modeli świetnie kryje większe koło obrazowe sensora GFX lub tylko nieznacznie winietuje, co łatwo usuniemy w postprodukcji. Możliwości zabawy i poszukiwania modelu, który odpowiada naszej estetyce są w zasadzie nieskończone.

Fujifilm GFX50S II + Mitakon 65 mm f/1,4

Na rynku niewiele jest jeszcze modeli firm trzecich z natywnym mocowanie GF ale jednym z ciekawszych jest z pewnością Mitakon 65 mm f/1,4. Ten niedrogi, ale wykonany jak czołg (i niewiele od niego lżejszy!) obiektyw, pod względem jakości optycznej nie może się oczywiście równać z profesjonalną optyką Fujinon ale jest dobrym przykładem optyki" funowskiej", która daje ciekawy wygląd zdjęć. Dobrze pokazuje też na czym polega przestrzenna ostrość z aparatów GFX.

 

Fujifilm GFX50S II + Mitakon 65 mm f/1,4

W systemie Fujifilm jego dobrym odpowiednikiem będzie zaprezentowany niedawno GF 55 mm f/1,7 – zdecydowanie jeden z najlepszych i najbardziej uniwersalnych obiektywów Fujinon.

Podsumowując...

Aparaty GFX z pewnością nie są dla każdego. I nie są też do wszystkiego. Dla mnie był to jednak zdecydowanie dobry wybór. Świadomy wad staram się czerpać jak najwięcej z jego niewątpliwych zalet. W klasycznym streecie, nadal wybiorę korpus przede wszystkim mały, szybki i dyskretny, ale w podróżniczym portrecie (ludzi i miejsc), na dzień dzisiejszy nie widzę dla siebie alternatywy. 

Oczywiście model GFX50S II nie jest ideałem. Moim nowym faworytem w systemie jest zaprezentowany właśnie GFX100S II. Najnowszy fazowy AF spisuje się naprawdę świetnie - z obiektywami wyposażonymi w liniowy silnik dorównuje nowoczesnym pełnym klatkom a też tym z tradycyjnym napędem daje spore przyspieszenie. Przede wszystkim jednak wrażenie robią zdjęcia. Nowa matryca z 2x szybszym odczytem i dopracowanymi kolorami generuje piękne 100-milionowe pliki. Jedyne czego z perspektywy portrecisty można pozazdrościć topowem GFX100 II to olbrzymi, szczegółowy wizjer, który sprawia, że ręczne ostrzenie staje się przyjemnością...

 

Skopiuj link

Autor: Maciej Zieliński

Redaktor naczelny serwisu fotopolis.pl i kwartalnika Digital Camera Polska – wielki fan fotografii natychmiastowej, dokumentalnej i podróżniczego street-photo. Lubi małe dyskretne aparaty, kolekcjonuje albumy i książki fotograficzne.

Komentarze
Więcej w kategorii: Recenzje
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
Fotografując galopującego konia jako pierwszy na świecie, Eadward Muybridge stawia sobie pomnik sam, jeszcze za życia. Sto lat później Guy Delisle ściąga go z piedestału i przepisuje tę historię...
8
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
Takie niebo jak na okładce książki Fergusona widziałam może kilka razy w życiu: wielkie, ale nieprzytłaczające. I niewiarygodnie rozgwieżdżone. W Big Sky australijski fotograf łączy...
14
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Ten mały i niedrogi kolorymetr pozwoli na łatwe skalibrowanie monitora nawet totalnemu laikowi. Dawid Markoff sprawdza, jak Calibrite Display 123 działa w praktyce.
8
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (4)