Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
– Szcześniak! Nie zaliczyłeś!
– To nie ma już znaczenia.
– Dlaczego?
– Bo ja rezygnuję.
– I co Ty będziesz teraz robił?
– Będę fotografem!
Tak, zdjęcia robię od 8. roku życia. Już jako mały chłopak ciąłem klisze, wywoływałem je w piwnicy, pomagał mi w tym kolega starszego brata. Jako nastolatek dorabiałem trochę, robiąc śluby i komunie. Chyba już wtedy zrozumiałem, że interesuje mnie właśnie portret. Oczywiście dalej robiłem też klasyczne tematy, jak pejzaż czy reportaż, ale to portret pociągał mnie najbardziej, ta chęć spotkania się z drugim człowiekiem już we mnie była.
Bracia Sekielscy dla "Twój Styl". Fot. Szymon Szcześniak
Tak, przekonał mnie do tego Karol Skawiński, który też tam studiował. Pomógł mi przygotować teczkę. Z perspektywy czasu to nie była specjalnie dobra teczka. Robiłem czarno-białe pejzaże i te swoje portrety. Żyłem w małym miasteczku, miałem jeden album Saudka. Nie było Internetu, nie miałem tylu możliwości i źródeł inspiracji co młodzi teraz.
To jest też ciekawe, bo to wtedy wymyśliłem sobie siebie, i to bez żadnej konfrontacji ze światem zewnętrznym. I dostałem się do jednej z lepszych uczelni. To nie była dobra teczka, ale była mega szczera. Dla mnie to jest wciąż bardzo ważne.
Trudno mi się wypowiadać za młodych ludzi, bo czuję, że to jest już inna generacja. Trochę się nad tym zastanawiam, bo mam też 14-letnią córkę, która ma artystyczne aspiracje, inaczej patrzy na świat. Nie wiem, czy to jest dobrze, czy źle, z mojej perspektywy pewnie źle, ale też rozumiem to, że nie chcą poddawać się ocenie często dużo starszych wykładowców, już głównie teoretyków.
Ja mogę powiedzieć, że jestem stworzony przez Opawę. I wydaje mi się, że ona była stworzona dla mnie. Ten rodzinny klimat, wzajemne inspirowanie się i wspieranie przy zaliczeniach. Ja też wykładałem w prywatnych szkołach fotografii i wiem, że jeśli tym młodym ludziom nie zada się czegoś, to oni tego sami nie robią. Ja bez tej edukacji nie robiłbym dziś fotografii reklamowej.
Ten warsztat bardzo mi się teraz przydaje. Słynne ćwiczenie z oświetlaniem cegły. Spędzaliśmy nad tym mnóstwo godzin, ciężkie to było do zaliczenia. I jak dziś mam do zrobienia zdjęcie reklamowe, to ja wiem, jak to oświetlić. Nikt mi nie musi tego pokazywać. Wtedy myślałem, że do niczego mi się to nie przyda, bo chciałem być portrecistą.
Andrzej Seweryn dla "Twój Styl". Fot. Szymon Szcześniak
Myślę, że miałem, ale ja się strasznie wstydziłem ludzi. Na zaliczenie miałem zrobić dokument o bezdomnych. Kilka dni czaiłem się, zanim podszedłem do pierwszej osoby. Nie wiem, kiedy zacząłbym tę przygodę, gdyby nie zewnętrzne przymuszenie, zadanie do wykonania, które na końcu udowodniło mi, że to wcale nie jest trudne. Że właściwie te osoby fajnie na mnie reagują, da się porozmawiać, że jest to dla mnie dostępne.
Dziś, po tylu latach, nadal lubię podchodzić do nieznajomych, nawet nie po to, by zrobić zdjęcie, fotografia często jest w ogóle najmniej ważna. Myślę, że Opawa pomogła mi otworzyć się na drugiego człowieka, sam dochodziłbym do tego znacznie dłużej.
Zawsze powtarzam, że fotografia to też zwierciadło mojej osobowości. Terapeutyczny manewr. To, jak bohater odbija się ode mnie, cały czas pokazuje mi, kim jestem. Czy idę w dobrym kierunku, czy – jak to się mówi – jestem w linii swojego życia.
Nigdy nie chciałem być fotografem, który przychodzi, po prostu robi zdjęcia, jest w zasadzie niezauważony. Chciałem być fotografem, który nakreśla zdjęcia swoją osobowością. Dla mnie feedback jest bardzo ważny, bo dzięki niemu wiem, czy się rozwijam.
Krystyna Janda. Fot. Szymon Szcześniak
Ja takich opinii bym nie wygłosił. Ani jednej, ani drugiej. Obie mają pewne wspólne cechy – jeśli chodzi o mentalność aktorów – ale jest jedna różnica. Młodzi aktorzy są inni niż ci ze starej szkoły. Łatwo „robi się” młodych aktorów serialowych, często fotografowanych, bardzo ładnych, świadomych siebie.
Spróbuję Ci to wytłumaczyć. Przy okazji tej samej sesji często powstają dwa rodzaje zdjęć. Pierwszy to zdjęcia PR-owe, naturalne. Oni jako oni w oderwaniu od roli. Drugi typ zdjęć ma pokazać bohatera, którego odgrywają w filmie czy serialu, zazwyczaj w kostiumach, z charakteryzacją. Dla młodych aktorów przejście z jednej sytuacji w drugą nie jest żadnym problemem.
Aktor starej szkoły, sprzed ery nowych mediów nigdy nie uczestniczył w takich formach promocji. Nie są tego nauczeni, bardzo ich to krępuje. Trudno pracuje się z takim Gajosem w kontekście wyciągania jakiejś naturalności. Od razu powiedział mi: „Tylko nie każ mi być sobą! Nie znoszę tego” (śmiech).
Nie tylko zresztą z nim. Na co dzień jestem portrecistą Marcina Dorocińskiego, który prywatnie jest wspaniałym człowiekiem i wybitnym aktorem, ale on też nie lubi tego „bycia sobą”, uzewnętrzniania się, pokazywania życia rodzinnego. Lubi za to być aktorem, osobowością filmową. Generalnie, jeśli dasz im rolę, wejdą w to od razu, ale nie znoszą tych PR-owych zdjęć.
Marcin Dorociński, kampania dla Kinley. Fot. Szymon Szcześniak
Oczywiście staram się ich jakoś wyprowadzać z tej roli, wybić, na chwilę zapomnieć. Ale to wymaga doświadczenia, tego dyplomatycznego sznytu. Ale to nie przyszło od razu. Gdy byłem początkującym fotografem, robiłem bardzo dużo abstrakcyjnych rzeczy. Lubiłem wsadzać ludzi w totalnie surrealistyczną sytuację: ubrać w kombinezon, kazać wyciągnąć rękę i „być” w tym momencie. W postprodukcji dodawaliśmy obiekty czy elementy scenografii np. z filmu, z którym są kojarzeni. Dzięki temu nie musiałem wchodzić w ich psychologię. Ja się wtedy jeszcze trochę ich bałem, więc znalazłem sobie sposób, żeby się ich pomału uczyć. Wtedy miałem niewiele takich rozmów i spotkań, jakie mam teraz.
Wczoraj na przykład fotografowałem Filipa Bajona. Dla mnie to była okazja, żeby porozmawiać, poznać się, coś zaczerpnąć. Większość fotografów pewnie ma satysfakcję z publikacji, ja swoich często nawet nie widzę. Może wolę nie widzieć, bo nieraz byłem rozczarowany edycją i łamaniem. (śmiech) Dużo ważniejsze jest dziś dla mnie, jakiej jakości było to spotkanie z drugim człowiekiem. Oczywiście lubię te zdjęcia, często wrzucam je na swoją nową stronę.
Zbigniew Zamachowski dla "Viva". Fot. Szymon Szcześniak
Ostatni czas to mnóstwo pracy komercyjnej. I uwierz mi, że gdy w końcu wyjeżdżam bardziej wakacyjnie, to nawet nie chce mi się mieć tego aparatu w ręku. Ja też nigdy nie doświadczałem przez pryzmat fotografii, co bardzo wielu ludzi robi – zwłaszcza młodzi, z telefonami, zamiast coś przeżywać, wolą to dokumentować. Ja jednak wolę doświadczać. A moje artystyczne projekty powstawały zawsze w czasie wolnym.
A Kalifornia? To było bardzo dawno temu, ale to był projekt, który najlepiej mi wyszedł. W 100% byłem w tym procesie i w tym czasie. Wspaniale jest zrozumieć, co się osiągnęło w danym momencie, jak wielki miało to wpływ na Twoje życie, ile wyniosłeś, jak wartościowe to było.
Często przywołuję ten projekt, bo on pokazał mi, jak działa proces twórczy w moim przypadku. I że gdy zaistnieją odpowiednie warunki, to ja wiem – i ta świadomość niestety mi często wystarcza – że mogę zrobić równie dobry projekt, na dowolną liczbę tematów. Tylko ja tego już wewnętrznie nie potrzebuję. Ja się sprawdziłem. Dziś mam dwójkę dzieci, bardzo rodzinne życie i posiadanie zbalansowanego czasu na pracę i rodzinę jest dla mnie priorytetem.
Mówiąc krótko, nie potrzebuję teraz sztucznie tworzonego projektu, żeby się sprawdzić, wydać album, żeby ktoś mnie poklepał po ramieniu. To już trochę za mną. Jeszcze zrobię taki projekt. Ale to nie jest ten moment. Jest wielu fotografów, którzy pracują projektowo, jak Rafał Milach, mój kolega z Opawy, który wydaje przepiękne książki, jakich ja pewnie nigdy nie wydam.
Z projektu "Into The Wild". Fot. Szymon Szcześniak
O życiu. Nigdy o fotografii. Nie za często się w ogóle spotykamy. Może szkoda. Ale pamiętam, że jak kilka lat temu robiliśmy wspólnie projekt w Sopocie, to po tygodniu bycia razem – chodziliśmy na saunę, do kina itd. – zdaliśmy sobie sprawę, że rozmawialiśmy o wszystkim: o życiu, o kobietach, o samochodach, ale w ogóle nie rozmawialiśmy o fotografii.
To jak w tym dowcipie o dwóch rabinach, którzy jadą razem pociągiem. Uczniowie się o tym dowiedzieli i też kupili bilety, żeby chociaż posłuchać, o czym rozmawiają. Okazało się, że całą drogę milczeli. Uczniowie pytają: Dlaczego? Na co rabin: Ja wiem wszystko, on wie wszystko. O czym będziemy gadać? I trochę tak jest z tą fotografią, że każdy z nas już trochę rozumie, czego chce od fotografii.
W ogóle nie narzekamy! (śmiech) Być może zauważamy coś negatywnego. Może już zaczynam dziadkiem lecieć, ale my po prostu rozumiemy pewne procesy, których się nie da zmieniać i w tym szukamy najlepszej przestrzeni dla siebie. Wydaje mi się, że nie ma sensu się nad tym zbyt dużo zastanawiać. Każdy, kto ma znaleźć swoją drogę, znajdzie ją.
Obserwując też kolegów, z którymi dorastałem, jak Milach czy Kuba Dąbrowski, widzę, że ci, którzy kumają, na czym to polega, cały czas są na swoim miejscu. Nie usłyszysz narzekania, że złe social media, że nie ma zleceń dla doświadczonych fotografów. Tu się coś kończy, tam się zaczyna. Jesteś cały czas otwarty na przestrzenie. Pod warunkiem oczywiście, że pozostajesz w swoim komforcie.
Jakub Gierszał dla "Twój Styl". Fot. Szymon Szcześniak
Ja po roku na Instagramie zrobiłem sobie bilans. Zastanowiłem się, ile czasu na to poświęciłem, co z tego rozumiem, jak dużo kompulsywności to wprowadziło, żeby to cały czas sprawdzać. I zamknąłem konto. Nawet nie informując o tym, bo jak cały świat jest za Instagramem, to Ty nie będziesz przecież jakimś dziadkiem, który jest przeciwko. Nie podoba Ci się, to zamykasz.
W prasie kobiecej i tak chyba rządzę, wydaje mi się, że pracuję dziś najwięcej. Portretuję dla wszystkich dużych tytułów. Mam bardzo dużo zapytań, co biorąc pod uwagę kondycję prasy, jest bardzo fajne. Ale wynika to chyba z tego, że wiedzą, że mimo znacznie mniejszych budżetów na sesje, ja im te zdjęcia zrobię, nie przyślę im złego materiału. Często czasu jest mało, światło koszmarne, bohater źle ubrany, a ja muszę z tego wycisnąć. Kwestia doświadczenia. I profesjonalizmu.
Grzegorz Damięcki dla "Twój Styl". Fot. Szymon Szcześniak
Pewność siebie to nie musi być osobista cecha charakteru. Pierwszy raz powiedział mi to Igor Omulecki. Stwierdził, że on w ogóle nie jest pewny siebie. Ale kilka razy mu asystowałem i podczas pracy to jest jeden z bardziej pewnych siebie fotografów, jakich widziałem. To są dwie różne rzeczy.
W pracy musimy kreować tę aurę pewności siebie, bo to się sprawdza. Nikt nie będzie chciał z Tobą pracować, jeśli zobaczy, że masz wątpliwości. Zwłaszcza te stare wygi wyczują to od razu. Pamiętam, robiłem kiedyś z Rafałem Milachem sesję Wojciecha Majchrzaka. Jak on nas sponiewierał! (śmiech) „Nie wiecie, co chcemy robić? To po co tu jesteście?”. To była lekcja!
Dzisiaj wiek i siwe włosy trochę mi pomagają. Ale problemem jest też to, że bohaterowie często nie sprawdzają, z kim pracują. Ja to już zauważyłem wielokrotnie. Nie sprawdzają mnie i nie wiedzą często, czemu każę im wejść na ten murek, nie widzieli moich abstrakcyjnych zdjęć. Wiedzieliby, że wcale nie będą wyglądać śmiesznie.
W życiu jestem niecierpliwy. Chcę wszystko od razu. W pracy staram się, by ludzie tego nie odczuwali. Ukrywam tę swoją wewnętrzną nerwowość. I gdy dostaję feedback od klientów, przeważnie dziękują mi za ten spokój, cierpliwość i nastrój. Czyli dostają wszystko, co jest potrzebne, aby zaistniało dobre spotkanie. Nie wolno przenosić swoich cech na bohatera. Niektórych nie da się wyleczyć, ale można powstrzymać. Chciałbym nie być nerwowy, to jest niestety u mnie rodzinne. Ale potrafię to opanować.
Irena Santor dla "Wysokie Obcasy Extra". Fot. Szymon Szcześniak
O tym już trochę powiedzieliśmy. Portrecistę odróżnię od każdego innego fotografa natychmiastowo. Prawdziwi portreciści to ludzie, którzy patrzą w oczy, uściskają świadomie dłoń, są obecni w danej chwili. To nie może być tak, że spotykasz się z człowiekiem, a on jest Ciebie średnio ciekaw, ale za chwilę jest już w pracy i nagle próbuje okazać zainteresowanie. Nikt tego nie kupi, musisz być taki cały czas.
Na początku bardzo mnie też stresowało to, że nie znam się na materii, którą zajmuje się mój bohater. A fotografuję przecież nie tylko aktorów, ale też naukowców, reżyserów. Czasem nawet nie znam kontekstu, nie wiem, co ta osoba zrobiła, że zlecono mi tę sesję. Bałem się, że się wygłupię. „A może lepiej nic nie mówić?” – myślałem.
A potem okazuje się, że życie jest tak cudownym tematem, że jeśli masz tę ciekawość w sobie, to oni od razu to wiedzą. Ta ciekawość odbija się i po chwili to oni pytają o Ciebie. Bycie portrecistą to jest w końcu mega ciekawe zajęcie. Nie jesteś przecież fotografem do paszportu. Często zdaję sobie sprawę, że spotkałem znacznie więcej ludzi niż oni, choć to oni są znani. To ja miałem tę możliwość odwiedzenia domów największych reżyserów, wypicia z nimi herbaty, porozmawiania.
Tak, ale głównie wizualny. Wpisuję imię i nazwisko w wyszukiwarkę, patrzę, jak mój bohater teraz wygląda. Daje mi to pewne wskazówki co do tego, jakie mogą być problemy, na co powinienem zwrócić uwagę, czy powinienem wziąć blendy, generalnie jakie wykorzystać światło. Od razu widzę, jak trzeba go „zrobić”.
Często dostaję też spisany wywiad, do którego robię sesję. Wywiad często powstaje wcześniej. To jest bardzo pomocne, bo jeśli przykładowo, ktoś opowiada o swoim hobby, jakim jest żeglarstwo, to są to dla mnie konkretne wskazówki, w jakim stylu zrobić zdjęcia. Czasem fotografuję tę samą osobę w ciągu dwóch tygodni dla pięciu pism, bo akurat jest na topie i też nie mogę się powtórzyć. Swoją drogą to są czasem zabawne sytuacje.
Jestem uważnym obserwatorem. Ludzkie zachowania, mimika, energetyka to jest coś, co interesowało mnie, jeszcze zanim zostałem portrecistą. I jak widzę, że coś nie leci, zazwyczaj na początku zupełnie na to nie reaguję, wchodzę w rolę fotografa: ustawiam sobie światło, słucham i rozmawiam, ale nie spoufalam się, zadaję rzeczowe pytania, pełen profesjonalizm. Stopniowo bombarduję spokojem.
I widzę, jak powoli spada z tego człowieka napięcie, bo też widzi, że ten jego zły nastrój nie wpłynął na mnie, że mnie to nie poddenerwowało. Powoli to oni doregulowują się do mnie. To zawsze wymaga ode mnie więcej lub mniej wysiłku, zaangażowania i energetycznego wkładu, ale mnie w ogóle nie interesuje, z jakim nastrojem przychodzi ten człowiek, ważny jest mój cel, czyli to, by pokazać człowieka z jak najpiękniejszej strony.
Tancerze teatru Capitol Wrocław. Fot. Szymon Szcześniak
Więcej informacji na temat aparatów Fujifilm GFX znajdziecie na stronie fujifilm-x.com.