Fujifilm GFX 100 na lokacji i w studio - opinia Filipa Kowalkowskiego

Autor: Filip Kowalkowski

21 Luty 2020
Artykuł na: 17-22 minuty

GFX100 to obecnie  najbardziej przystępne cenowo sto milionów pikseli na rynku. Jak sprawdza się w codziennej pracy zawodowca? O opinię poprosiliśmy fotografa komercyjnego specjalizującego się w fotografii studyjnej.

Na co dzień robię zdjęcia wizerunkowe, portrety, ale też zajmuję się fotografią reklamową i kulinarną. To oznacza, że dużo czasu spędzam na lokacji lub w studio. I byłem bardzo ciekaw, jaki obrazek da ten sprzęt, właśnie w warunkach studyjnych oraz czy i jak bardzo zmieni moje podejście do fotografii.

Dlaczego o tym mówię? Ponieważ od zawsze, na pierwszym miejscu była dla mnie jakość obrazka, ale nie jakość pikseli. To znaczy, że zależy mi na tym, żeby moje zdjęcia były interesujące, wciągały i zostawały w pamięci. Fotografuję w systemie Canona. I właściwie trzymam się tej marki już od kilkunastu lat. Wyznaję zasadę, że sprzęt nie jest najważniejszy, lecz to wizja i umiejętności liczą się najbardziej. Muszę jednak przyznać, że przez dwa tygodnie użytkowania Fujifilm GFX 100 wystawił moją mantrę o znaczeniu sprzętu w fotografii na poważną próbę...

Do testów aparat otrzymałem wraz z zestawem trzech obiektywów: Fujifilm GF 110 mm f/2 R LM WR, GF 45 mm f/2.8 R WR i GF 32-64 mm f/4.0 R LM WR.

Czym właściwie jest Fujifilm GFX 100?

Jak Fujifilm GFX 100 wygląda w otoczeniu konkurencji? Muszę przyznać, że miałem problem z umiejscowieniem tego aparatu na rynku, bo choć matryca jest duża (powierzchnia większa 1,7 raza od standardowej pełnej klatki), to nie jest ona typowo średnioformatowa. Na przykład matryca analogicznego Phase One ma powierzchnię 1,5 x większą od Fujifilm. Czy to znaczy, że GFX można uznać za „crop” w świecie średniego formatu? Trudno powiedzieć i szczerze mówiąc, nie wiem czy takie klasyfikowanie ma sens, bo na rynku średniego formatu tak naprawę nie ma jednego standardu wielkości matrycy

Fujifilm GFX 100 ma matrycę wielkości 43,8 x 32,9 mm i oferuje wyjściową rozdzielczość 11648 x 8700 px, co daje prawie 102 miliony efektywnych pikseli. Nie jest to rekord w świecie średniego formatu (wspomniany Phase One XF IQ4 oferuje już 150 Mp), ale nie to jest najważniejsze. Fujifilm GFX100 to przede wszystkim zupełnie inna filozofia pracy z aparatem i zdecydowanie bliżej mu do poręcznych bezlusterkowców, niż potężnych, modułowych modeli z podpinaną ścinką. GFX ma też zresztą ambicję, by przy zachowaniu tak dużej rozdzielczości, pod względem wydajności ścigać się raczej z bezlusterkową konkurencją małoobrazkową.

Zakres czułości sięgający ISO 102 400 (pliki RAW 14 lub 16 bitów), 425 punktów hybrydowego AF, tryb seryjny 5 kl./s, filmy 4K i, uwaga, 5-osiowa stabilizacja sensora! A do tego dotykowy i obrotowy ekran LCD - to aparat, który aż chce się zabrać w plener, i który w niczym nie przypomina powolnych studyjnych potworów, którym od dawna wybacza się zbyt dużo...

Tak przynajmniej prezentuje się to na papierze. No i jeszcze cena. Ok, miejmy to za sobą, bo dla większości pracujących fotografów 50 tysięcy złotych za samo body, to nadal cena raczej zaporowa. Gdy dodamy do tego dwa obiektywy, to nagle patrzymy na budżet około 70 tysięcy zł, a to wcale nie koniec zakupów, bo przesiadka na tak duże rozdzielczości wywołuje reakcję łańcuchową. Będziemy potrzebowali też odpowiednio szybkich kart czy wydajnego komputera, który udźwignie obróbkę ogromnych plików. Na końcu jest jeszcze pojemny backup i prawdopodobnie bardziej pojemne dyski stacji NAS.

Fujifilm stworzyło więc aparat, który moim zdaniem jest niszą samą dla siebie. Bo jeśli chciałbym kiedyś kupić aparat średnioformatowy i popatrzę na ceny Phase One, czy Hasselblada, to okazuje się, że 70-80 tys. zł już tak nie przeraża i jest to kwota, którą da się z czasem zamortyzować. Dla porównania 100-milionowy Hasselblad H6D-400c MS kosztuje około 200 tys. zł, Phase One XF IQ3 100MP na rynku amerykańskim kosztuje niecałe 30 tys. dolarów, czyli ok. 120 tys. zł. To inwestycje, na które stać wciąż jedynie komercyjne studia fotograficzne.

Patrząc znowu na rynek aparatów pełnoklatkowych, GFX też nie za bardzo ma z kim konkurować. Największą rozdzielczość oferuje obecnie Sony A7R IV a niecałe 18 tys. za korpus z matrycą 61 Mp wydaje się być bardzo rozsądną kwotą. Kolejny jest Canon EOS 5DS R z sensorem 50 Mp, który cofnie nasze konto o 12 tys. zł, ale szczerze mówiąc technologicznie nie ma “podjazdu” do GFX-a. Najgroźniejszym rywalem może się więc okazać Hasselblad X1D 50C, który oferuje najlepszą jak do tej pory jakość obrazu w testach studyjnych Fotopolis.

Może więc największym atutem Fujifilm GFX100 jest to, że leży gdzieś pomiędzy, na rynkowej ziemi niczyjej?

Kawał sprzętu do opanowania

Fujifilm GFX 100 to piękna bestia. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to sprzęt specjalistyczny, bardzo solidnie zbudowany; świetnie leży w dłoni, choć do tej wagi (1,5 kg) trzeba się przyzwyczaić. Bardzo spodobał mi się monochromatyczny wyświetlacz na górnej ściance. Wszystkie parametry są bardzo czytelne i logicznie rozmieszczone.

Pierwszy raz miałem w dłoni średni format Fujifilm i chyba trzeci raz w życiu robiłem zdjęcia tym systemem. Mimo różnic i zaawansowania menu i całej systematyki obsługi, całkiem szybko opanowałem podstawowe ustawienia. Aparat bardzo szybko się uruchamia, nie zauważyłem, by potrzebował na rozruch więcej czasu niż typowa lustrzanka. Nie miałem też wrażenia, że z tym aparatem trzeba obchodzić się jak z jajkiem (choć i tak, z tyłu głowy, cały czas miałem jego wartość!). Czułem natomiast, że mam w dłoni narzędzie do konkretnej roboty, na którym można polegać.

Trzeba się go nauczyć

Wspomniałem już wcześniej, że pracuję w systemie Canon i z Fujifilm miałem bardzo niewiele do czynienia. Spowodowało to, że po raz pierwszy od wielu lat, usiadłem do instrukcji obsługi aparatu, żeby dobrze zrozumieć jego ustawienia. Te podstawowe, to żaden problem, ale bardzo szybko zauważyłem, że menu jest mocno technicznie i trzeba po prostu usiąść i nauczyć się funkcji sprzętu.

Szczerze przyznam, że dwa tygodnie to za mało na poznanie jego ukrytych możliwości. Nie wiem, czy nawet po kilku miesiącach pracy wiedziałbym o nim wszystko. Nie wspominając nawet o wykorzystaniu w pełni tych wszystkich możliwości. Mam nadzieję, że fani Fujifilm mnie nie zlinczują, ale dla mnie menu nie jest zbyt intuicyjne i czasem frustrowało mnie szukanie, w sumie prostych rzeczy, jak np. formatowanie karty, albo ustawienia autofokusa. 

Nawet z wieloletnim doświadczeniem, tego aparatu trzeba się po prostu nauczyć obsługiwać z instrukcji

Nawet z wieloletnim doświadczeniem fotograficznym, tego aparatu trzeba się po prostu nauczyć obsługiwać z instrukcji. Prostym przykładem jest wybór przysłony. W GFX 100 (jak chyba w całej rodzinie aparatów Fujifilm) przysłonę reguluje się na obiektywie (co mi akurat bardzo odpowiadało), lub tylnym pokrętłem na wysokości kciuka. Nie mogłem się do tego przyzwyczaić, często zdarzało mi się przypadkowo coś przekręcić i nie wiedziałem dlaczego.

Jedno, co na dzień dobry sprawiło na mnie ogromne wrażenie, to wizjer...

Cyfrowy wizjer sprawił, że nie chcę wracać do optycznego

I mówię całkowicie to poważnie, ja - zagorzały lustrzankowiec. Fujifilm GFX100 ma najlepszy wizjer z jakim miałem do czynienia. Działa błyskawicznie, całkowicie pokrywa pole widzenia, daje wszystkie niezbędne informacje, jak histogram, ekspozycja, ustawienia czasu, przysłony, ISO i co tylko byśmy chcieli.

Praktycznie od razu zrezygnowałem z wykorzystywania tylnego ekranu, no może poza oceną zdjęcia, jego powiększenia i scrollowaniem między kadrami. A skoro już mowa o ekranie to GFX ma 3,2-calowy panel LCD o rozdzielczości 2,3 mln punktów. Ekran jest kapitalny, można zmieniać jego położenie, kontrolować ostrość i właściwie całkowicie operować aparatem. Co prawda podczas sesji praktycznie z niego nie korzystałem, wydaje mi się jednak, że będzie się świetnie sprawdzał w fotografii produktowej, architektury czy krajobrazu.

Fufjifilm GFX 100 zmienił mój sposób fotografowania

Aparatem pracowałem przy trzech sesjach. Jedną zrobiłem na lokacji, dwie pozostałe odbyły się w studio. Chciałem zobaczyć, jak radzi sobie w różnych warunkach oświetleniowych. Za każdym razem korzystałem z oświetlenia błyskowego, więc nie sprawdzałem możliwości wysokich ISO. Pozostawiam to moim kolegom z redakcji Fotopolis.

Zawsze przed sesją mam przygotowaną listę zdjęć i staram się robić bardzo konkretne kadry, ale i tak lubię wcisnąć kilka klatek jedna po drugiej, by mieć pewność, że np. mam odpowiednią ekspresję na zdjęciu. Przyzwyczaiłem się do szybkiej pracy, dlatego już po pierwszych paru zdjęciach wiedziałem, że muszę kompletnie zmienić moje myślenie i przyzwyczajenia, bo GFX mimo wszystko mocno spowolnił mój workflow. Po prostu, mając do czynienia z tak wielkimi plikami i taką rozdzielczością, potrzeba czasu na zapisanie zdjęć i nie można sobie pozwolić na radosne pstrykanie, bo bufor pamięci zapełni się błyskawicznie.

Zdaję też sobie sprawę, że szybkość karty ma tu ogromne znaczenie. Myślę, że karty typu SanDisk Extreme Pro UHS-II (300 mb/s), to minimum. Moje karty SanDisk Extreme Pro 32GB 95mb/s były po prostu niewystarczające. Ale nawet robiąc zdjęcia na kablu (tethering), nasza praca będzie znacznie wolniejsza. To niekoniecznie jest wada, bo taki styl pracy każe nam się zastanowić nad kadrem, przemyśleć go i dopiero zrobić zdjęcie, niż tylko klikać w nadziei, że „coś nam wyjdzie”. Szybko przestawiłem się na wolniejszą pracę i uprzedziłem też modeli, że nasze sesje będą miały trochę inne tempo.

Autofocus zaskakująco sprawny (jak na tak dużą matrycę)

Kolejne pozytywne zaskoczenie, to działanie autofokusu. Pracę usprawnia bardzo funkcja wykrywania twarzy. Większość zdjęć, które robiłem było idealnie ostre, tylko kilka razy aparat miał problem z szukaniem ostrości. Ale trzeba też dodać, że zdjęcia robiliśmy w ciemnym pomieszczeniu, w którym moja modelka dość szybko się poruszała. Od aparatu wymagałem więc całkiem sporo. W warunkach studyjnych, ze stałym światłem pilotującym, nie miałem absolutnie żadnych problemów. Nawet gdy założyłem obiektyw 110 mm f/2, który nawiasem mówiąc, jest jednym z najlepszych szkieł, jakim robiłem zdjęcia.

 

Jakość obrazka, czyli teraz pora na zachwyty

Robienie zdjęć to proces. Kiedy już nauczyłem się aparatu, to bardzo spodobało mi się fotografowanie, szczególnie z obiektywem Fujifilm GF 110 mm f/2 R LM WR, który daje obraz ostry jak brzytwa. Do portretu, to jedno z najlepszych szkieł, z jakim pracowałem. Aparat w pełni doceniłem po sesji, gdy zgrałem zdjęcia i otworzyłem je w Lightroomie i Photoshopie. Dopiero wówczas zrozumiałem na czym polega piękno tej bestii. Zakres dynamiczny, rozmiar plików, i możliwości manipulacji są po prostu fenomenalne.

Przy pierwszej sesji zdjęciowej, zrobiłem kilka zdjęć na ISO 3200, które celowo nie doświetliłem o 2,5 EV. Nie było żadnego problemu z uzyskaniem prawidłowej ekspozycji w późniejszej obróbce. Co prawda widoczny jest delikatny szum cyfrowy, ale to ziarno jest zupełnie do zaakceptowania.

Zdjęcie przed i po obróbce

W warunkach studyjnych aparat pokazał pazury. Do tego stopnia, że musiałem zmienić sposób retuszu, właśnie dlatego, że zdjęcia były tak ostre i tak wysokiej rozdzielczości. Co za tym idzie, sam retusz zajmuje trochę więcej czasu niż przy aparacie o rozdzielczości np. 24 Mp.  Niektóre pliki w trakcie obróbki w Photoshopie zajmowały nawet do dwóch gigabajtów!

Nawet teraz, gdy pierwsze emocje już opadły, nie przestaje mnie zadziwiać gigantycznych rozmiarów obrazek. To, że mogę bez problemów wyciąć fragment zdjęcia, wiedząc, że nadal będzie więcej niż w wystarczającej jakości do druku, jest niesamowite. I rozumiem, że właśnie w takich sytuacjach ta rozdzielczość okazuje się niezastąpiona. Chciałbym zobaczyć wydrukowane zdjęcie w dużym formacie z tego aparatu. Bardzo podoba mi się też plastyka zdjęć i ich kolorystyka. Tak, Fujifilm GFX 100 daje naprawdę świetnej jakości obraz wyjściowy.

Zdjęcie oryginalne

Crop

Podsumowanie

Fujifilm GFX100 jest fenomenalny. Oczywiście nie jest aparatem doskonałym, bo takich nie ma, ale to najbardziej zaawansowany, dający najlepszy obrazek i też najdroższy sprzęt, jaki miałem w dłoniach. Jest idealny do studia, krajobrazów czy fotografii architektury. Poręczny jak lustrzanka, ale z jakością obrazu typową dla średniego formatu. Może autofocus nie jest jeszcze aż tak szybki, może spowalnia nieco sposób pracy, ale w zamian daje ogromne, niesamowitej jakości zdjęcia.

I tu rodzi się pytanie, dla kogo jest ten aparat? I czy sam bym go kupił? Długo się nad tym zastanawiałem i dochodzę do wniosku, że jest to sprzęt dla bardzo wąskiego grona profesjonalistów, dla których właśnie jakość i rozdzielczość ma największe znaczenie. Którzy chcą pracować z wysokorozdzielczym średnim formatem, ale nie mają budżetu na horrendalnie drogie modułowe modele Hasselblad czy Phase One.

Czy bym go kupił? Szczerze mówiąc nie wiem. Na dzisiejszym etapie mojej pracy nie widzę takiej potrzeby. Lubię lustrzanki pełnoklatkowe, które w studio dają wystarczające efekty, jestem przyzwyczajony do pewnego stylu pracy i póki co nie potrzebuję, aż tak gigantycznych plików.

Z drugiej strony, myślę, że jest to doskonały aparat do wypożyczania na konkretne zlecenia. Właśnie do pracy komercyjnej, gdy duży klient oczekuje dużych plików, które będzie mógł swobodnie kadrować na potrzeby różnych formatów reklamowych. I tutaj nie wahałbym się nawet sekundy - zdecydowanie wybrałbym GFX100 wraz z dwoma kapitalnymi obiektywami: Fujifilm GF 110 mm f/2 R LM WR i GF 32-64 mm f/4 R LM WR.

Plus image
plusy:
  • Ogromna rozdzielczość
  • Stabilizacja matrycy
  • Szeroki zakres dynamiczny
  • Znakomity cyfrowy wizjer
  • Jakość budowy i ergonomia
  • Dwie wydajne baterie
Minus image
minusy:
  • Mało intuicyjne menu
  • Niezbyt wygodne pokrętła nastaw
  • Autofokus zbyt wolny do dynamicznych sesji
  • Mało wygodny pionowy uchwyt

Fujifilm GFX100 testowałem na trzech sesjach. Pierwsza, to zdjęcia sportowo-lifestylowe w zaprzyjaźnionym klubie crossfit CB163. Tam robiliśmy zdjęcia świetnym trenerom i właścicielom klubu: Karoli i Sebastianowi Szubskim. Drugą i trzecią sesję zrobiliśmy z Jackiem Woźniakiem w bydgoskim BlackFish Studio, wraz z super utalentowanymi modelkami: Martyną Grzębską, Lizą Ivanchenko i modelem Nyasha Mazhata. O wizaż zadbała Karolina Szeliga. Pięknie dziękuję za Waszą pomoc!

Skopiuj link

Autor: Filip Kowalkowski

Fotograf komercyjny, wykładowca UM Kopernika w Toruniu. Prowadzi też warsztaty fotograficzne dla początkujących i zaawansowanych. Regularnie pisze o technikach oświetlania, podstawach i inspiracjach fotograficznych. Zaczynał jako fotopreporter, jest laureatem nagród i wyróżnień w konkursach takich jak: Grand Press Photo, BZ WBK Press Photo czy International Photography Awards

Komentarze
Więcej w kategorii: Recenzje
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
Fotografując galopującego konia jako pierwszy na świecie, Eadward Muybridge stawia sobie pomnik sam, jeszcze za życia. Sto lat później Guy Delisle ściąga go z piedestału i przepisuje tę historię...
8
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
Takie niebo jak na okładce książki Fergusona widziałam może kilka razy w życiu: wielkie, ale nieprzytłaczające. I niewiarygodnie rozgwieżdżone. W Big Sky australijski fotograf łączy...
14
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Ten mały i niedrogi kolorymetr pozwoli na łatwe skalibrowanie monitora nawet totalnemu laikowi. Dawid Markoff sprawdza, jak Calibrite Display 123 działa w praktyce.
8
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (14)