Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Władze amerykańskiego banku zdjęć Shutterstock na protest własnych pracowników zareagowały jednoznacznie: "Nie pasują Wam nasze zasady? Poszukajcie innej pracy". Czyli o tym jak Chiny sterują tym, co można zobaczyć, a co nie.
Amerykański Shutterstock od 17 lat zajmuje się międzynarodową dystrybucją zdjęć. Liczy jedną z największych na świecie bibliotek fotografii, materiałów filmowych i muzyki. Stocki tego typu stały się popularne dzięki mnogości zdjęć oraz niewielkiej cenie, z którą nie mogą konkurować agencje fotograficzne. Dewaluacja pracy fotografa to jednak nie jedyny grzech z jakim kojarzony może być amerykański bank zdjęć.
fot. Joseph Chan / unsplash.com
Ostatnio fotografowie, ale również sami pracownicy Shutterstocka zgłosili obawy w sprawie cenzury, jaką zarząd firmy wprowadził na prośbę chińskiego rządu. Chińska władza, kilka miesięcy temu zażądała od firmy usunięcia materiałów powiązanych z niestabilnością polityczną. Na cenzurowanym znalazły się m.in. protesty w Hong Kongu i flaga Tajwanu. Amerykańska firma przystała na te prośby, co poskutkowało tym, że Chińscy klienci banku zdjęć, nie odnajdą materiałów na te tematy w stokowych bibliotekach.
Teraz wreszcie firma ustosunkowała się do zarzutów pracowników. Jak można się było spodziewać, w mało satysfakcjonujący dla nich sposób.
fot. Joseph Chan / unsplash.com
Jak donosi telewizja NBC, na niedawnym spotkaniu z pracownikami prezes i dyrektor operacyjny Stan Pavlovsky zasugerował, że jeśli któryś z pracujących nie zgadza się z polityką firmy odnośnie cenzury wprowadzonej na prośbę chińskiego rządu, to może poszukać sobie innej pracy. Deklaracja ta jasno mówi o podejściu amerykańskiego giganta do praw człowieka. Kolejny raz ważniejszy okazuje się biznes, niż walka o o podstawowe prawo do informacji. Czy w XXI wieku kogoś to jeszcze dziwi?
Dziwi natomiast upór firmy. Zarząd nie ugiął się nawet pod naciskiem petycji, którą podpisało ponad 20% pracowników firmy. W efekcie, w ramach protestu kilkoro pracowników zwolniło się ze swojej posady. Trudno jednak mówić o tym, by cokolwiek zmieniło to w podejściu korporacji do sprawy.
Jak to zwykle bywa, na stole przy którym grają duzi chłopcy, nie ma miejsca na sentymenty. Wejście w 2014 roku Shutterstocka na rynek chiński zaowocowało gigantycznymi profitami - zarządzający Shutterstockiem ani myślą ugiąć się pod żądaniami swoich pracowników. Wprowadzenie cenzury pod dyktando reżimu zwyczajnie się opłaca. To zreszta nie jedyny przypadek, gdy zachodnia firma ugięła się pod presją Chin.
fot. Joseph Chan / unsplash.com
Wystarczy choćby wspomnieć o tym, jak środowisko fotoreporterów oskarżyło organizatorów konkursu Sony World Photography Awards, o cenzurowanie wielu serii zdjęć przedstawiających protesty prodemokratyczne w Hong Kongu. Tylko dwie z trzech nagrodzonych serii po kilku dniach wróciły na strony konkursu. Z czego jedna z nich w niepełnym wymiarze.
Kolejnym rozczarowaniem antywolnościowym było wykorzystanie przez policję z Hong Kongu komunikatora Whatsapp. W czasie protestów służby wysyłały masowe wiadomości do mieszkańców z "prośbą" o udostępnianie zdjęć i informacji o osobach protestujących. Właściciel - dobrze nam wszystkim znany Facebook - powstrzymał wysyłanie grupowych wiadomości dopiero po 72 godzinach od rozpoczęcia działań policji.
Tego typu działania łatwo uznać za nieetyczne i niezgodne z prawami człowieka. Nie da się ukryć, że to prawda, jednak jeśli przyjrzymy się tej sprawie z bliska, to zrozumiemy, że po części firmy mają związane ręce. Kapitalizm wprowadził swoje mechanizmy, obroty które ciężko nam teraz zatrzymać. Chiny jako najprężniej rozwijający się gracz na rynku rozdaje karty. Jeśli nie pomagasz dyktaturze, zaliczasz wielomilionowe straty, a jak wiadomo to zysk rządzi światem. Można się opierać, ale czy ma to sens? Zawsze znajdzie się ktoś inny, kto zgodzi się na postawione warunki.
fot. Joseph Chan / unsplash.com
Internet wraz ze wzrostem swojej powszechności miał się stać medium niezależnym, które dzięki możliwości wyboru spośród wielu kanałów dystrybucji miało sprawić, że prawda zawsze wyjdzie na jaw. Mrzonka w którą uwierzyliśmy prysła równie szybko jak ukrócone zostały protesty pracowników Shutterstocka. Dziś łudzimy się, że internet daje nam wolność, a tak naprawdę decyzję o tym, co czytamy, oglądamy i o czym myślimy podejmuje ten, kto rządzi przepływem informacji.
Komunikujemy się przez Messenger, Whatsapp, zdjęcia oglądamy na Instagramie, filmy na Youtubie, a informacji poszukamy na Google i Facebooku. Mnogość rozwiązań, za którymi stoją raptem dwie firmy.
Więcej o cenzurze Shutterstocka przeczytasz na nbcnews.com