Tomasz Tomaszewski: „Nie ma rzeczy ładnych i brzydkich”

O istocie portretu socjologicznego, relacji formy i treści. O najnowszych projektach, potrzebie ciągłego uczenia się i obowiązku fotografowania polskich realiów rozmawialiśmy z Tomaszem Tomaszewskim.

Autor: Michał Chrzanowski

12 Marzec 2018
Artykuł na: 29-37 minut

Spotykamy się w marcu, kiedy tematem miesiąca w fotopolis jest portret. Czy ma Pan swoich ulubionych portrecistów? Czy są fotografowie, których prace szczególnie na Pana oddziałują?

Nigdy do samych nazwisk nie przywiązywałem wielkiej wagi. Nie szukałem zdjęć, które jakoś próbowałbym naśladować. Zawsze interesował mnie raczej kierunek. Szukałem fotografii, które pobudzają moją wyobraźnię, a przede wszystkim takich, które prowadzą do refleksji.

Portret jest czymś wyjątkowo trudnym. Oczekiwania w stosunku do niego są moim zdaniem nadmierne. Niektórzy nawet twierdzą, że jest to próba wdarcia się do wnętrza człowieka, pokazania jego charakteru i psychiki. Jako mężczyzna już trochę dojrzały raczej nie daję się na to namówić. Wydaje mi się to dość akademickim podejściem. Zwykle przecież nie znamy tych osób, które fotografujemy. Mówienie o tym, że trzeba rozpoznać ich charakter, psychikę i oddać to w fotografii jest po prostu naiwne.

Żeby portret zadziałał przede wszystkim powinniśmy znaleźć odpowiednią twarz. Nie chcę, aby to brzmiało zbyt arogancko, ale nie wszystkie twarze zamieniają się w mocną fotografię i trzeba po prostu potrafić rozróżnić twarz, która dobrze wygląda, i twarz, z której powstanie bardzo dobry portret. Zasadniczą rzeczą jest też światło. Również pewien gest, który my potrafimy przyłapać, naciskając migawkę w odpowiednim momencie. Tło, drugi plan, na którym fotografujemy. To są elementy, które albo czynią portret ciekawym, albo zwykłym dowodem na to, jak ktoś wygląda. A takich dowodów mamy po prostu za dużo i mnie to już dzisiaj nie interesuje – ta fotografia, która zajmuje się tylko i wyłącznie pokazywaniem.

Na szczęście nie tylko z taką formą portretu możemy się spotkać…

Jest też portret środowiskowy, czyli proporcja twarzy w stosunku do całego obrazu jest niewielka i my widzimy człowieka w kontekście przestrzeni, w której on funkcjonuje. To jest też bardzo ciekawe. Na polskim rynku myślę, że Zofia Rydet jest tego doskonałym przykładem. To też były portrety, ale portrety we wnętrzach. My przyglądamy się twarzy, ale też przyglądamy się tym wszystkim elementom, wokół których ta osoba funkcjonuje.

Przykładów na portrety, które mnie przejmują i prowokują refleksje, jest bardzo dużo. Za chwilę będziemy mieli wystawę mojego przyjaciela Ernesto Bazana (Instytut Fotografii Fort, 16.03 – 06.05.2018, przyp. red.). To są wspaniałe, humanistyczne fotografie. Osobiste poznanie Ernesto jest samo w sobie dość niezwykłym przeżyciem. Ja ciągle mam przekonanie, że trafiłem na człowieka, który używa właściwej motywacji do wykonywania tych zdjęć. Oczywiście chodzi o to, by na końcu powstała dobra, mocna fotografia, ale droga prowadząca do tego jest dla mnie równie istotna jak samo zdjęcie. Ciągle wierzę, że to, co jest jego motywacją, jest oparte na wartościach, na dobrych zasadach, na wierze w człowieka, na dobrym do niego stosunku, na braku oceny. To wszystko mi niezwykle odpowiada i myślę, że to jest jeden z powodów, dla których jego fotografia tak bardzo na mnie działa. Ma ona w sobie „realistyczną magię” – to mnie przyciąga.

Portret jest także sztuką niezużytą, niewyczerpaną, nieskompromitowaną, czerpiącą z nieskończoności – ciągle bardzo interesującą. Ale trzeba przede wszystkim robić te zdjęcia w oparciu o siebie, bo przecież my nie tylko pokazujemy świat, ale sami się wystawiamy na pokaz, robiąc fotografie. W związku z tym trzeba pamiętać, co ja chcę tymi zdjęciami zakomunikować. Myślę, że najciekawsze dzisiaj nie jest to, co fotografie pokazują, ale punkt widzenia fotografa, czyli to, co nas dzisiaj może podniecić, zainteresować, przejąć i doprowadzić do refleksji. To raczej nie jest świat, który nam fotograf oferuje, bo my ten świat dobrze już znamy z innych źródeł, ale jak inaczej on potrafi to pokazać, przez co możemy zorientować się w jego punkcie widzenia, czyli w jego miejscu na tej planecie, którą wszyscy wspólnie zamieszkujemy. To zawsze będzie ciekawe.

Wspomniał Pan o portrecie socjologicznym, który nie pokazuje tylko twarzy, lecz także wpisuje osobę w kontekst. Ale do tego trzeba nawiązać specjalną więź z bohaterem zdjęć. W jaki sposób zostać zaakceptowanym?

Nie ma uniwersalnego klucza do duszy drugiego człowieka. Cały sekret polega na uczciwości. Na tym, że się przychodzi do kogoś i nie opowiada mu się bajek, tylko mówi mu prosto, jak sprawy wyglądają. Ale przede wszystkim przychodzi się do człowieka nie po to, żeby mu zrobić zdjęcie, ale przychodzi się do niego przez to, że jest się nim zainteresowanym. Jeśli ktoś wyczuje, że jesteś nim autentycznie zainteresowany, to to szkło, które was dzieli, pęka i wtedy masz tego człowieka dokładnie przed sobą na wyciągniecie ręki.

Ja nie stosuję żadnych sztuczek, bo ludzie to wyczuwają. Co nie oznacza, że nie jestem krytyczny. Oczywiście nie okazuję brutalnie dezaprobaty, ale też nie przymilam się nikomu, jeśli widzę, że to nie jest osoba szlachetna. Zachowuję pewien dystans, ale to też się podoba. Ludzie natychmiast wyczuwają fałsz– posiadają rodzaj wewnętrznego skanera.

Kiedy uczę młodych ludzi, apeluję do tego, żeby wrócili do człowieczeństwa, które było główną motywacją używaną przez fotografów w momencie, kiedy ja zaczynałem życie zawodowe. Jeśli traktujemy człowieka podmiotowo, nie myślimy jedynie o fotografii, tylko przyglądamy się jemu, uczymy się, próbujemy zrozumieć. To jest tak, jak z treścią i z formą. Forma podąża za treścią, więc ona się sama objawi w momencie, kiedy my będziemy wiedzieli, co chcemy powiedzieć.

Powinniśmy więc nauczyć się pewnej otwartości i „wrażliwego sposobu patrzenia na innego“, do czego zresztą zachęcał Ryszard Kapuściński. Bez tego chyba trudno mówić o szczerej fotografii?

Szczególnie kiedy zajmujemy się prawdziwym człowiekiem robiącym prawdziwe rzeczy. Myślę, że minimalna wiedza socjologiczna, otarcie się o psychologię społeczną, nie mówiąc już o filozofii, fotografowi bardzo pomaga. Wiedza pozwala zobaczyć. A przecież fotografia polega na rozpoznawaniu znaczeń rzeczy. Jeśli ktoś jedzie do Indii i nie wie, co to jest sanskryt, no to będzie fotografował pomalowane twarze, uważając, że odkrywa jakiś nieznany nikomu świat. Po czym, kiedy patrzę na takie zdjęcia, widzę nieprawdopodobny banał. Co on może mi opowiedzieć o Indiach, kiedy nie zna podstaw kultury tego kraju?

Dlatego namawiam młodych ludzi, żeby fotografowali Polskę – z wielu powodów. Nasz kraj nie został naprawdę w ogóle sfotografowany. Jest masa świetnych pojedynczych zdjęć, ale takich materiałów, które są wynikiem studiów fotograficznych, praktycznie nie ma. A przecież jest to miejsce, na temat którego my sporo wiemy, więc łatwiej nam jest oddzielić banał od rzeczy istotnych. Myślę, że więcej uwagi powinniśmy poświęcić Polsce, która jest trudna, bo nie jest aż tak wizualna. Ale jeśli sobie poradzimy w Polsce, to poradzimy sobie wszędzie. Sądzę, że jest to doskonałe miejsce na ćwiczenie – pod warunkiem, że wcześniej ma się coś do powiedzenia, posiada się własny punkt widzenia.

Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że „dobra fotografia to taka, która zatrzymuje oko i zmusza do podróży po zdjęciu“. Tak więc powinna ona opierać się na widzeniu, a nie na patrzeniu, co nie jest wcale łatwym zadaniem.

To jest bardzo trudne zadanie, dlatego właśnie fotografią warto się zajmować. Jest ona ciągle jedną wielką tajemnicą. Nie wiadomo dlaczego jedno zdjęcie na nas działa, burzy nas w środku, zostawia jakiś niesamowity osad, a przede wszystkim prowadzi do fenomenalnych skojarzeń i refleksji, a drugie jest powierzchownym, płytkim, banalnym doświadczeniem i zapominamy o tym zdjęciu ułamek sekundy po jego zobaczeniu.

To mnie prowadzi do wniosku, że fotografia ma wiele wspólnego z muzyką, która przenosi nas w stan nieokreślony. I ta najlepsza fotografia działa właśnie w ten sam sposób. Są zdjęcia, które działają na mnie absolutnie magnetycznie. Ale są też takie, które przechodząc przeze mnie nie pozostawiają nic i znikają w ułamku sekundy.

To jaka jest różnica między zdjęciem a fotografią?

Rzecz, która jest w tej chwili przez młode pokolenie bardzo kompromitowana, to decydujący moment, moment uprzywilejowany. Uważam, że jest to absolutny brak pokory. A jest to kompromitowane głównie dlatego, że jest niewyobrażalnie trudnym wyzwaniem. Wychodzi się na cały dzień w poszukiwaniu „tej fotografii” i szukając tego absolutu przynosi się zaledwie pół dobrego zdjęcia. Łatwiej jest oczywiście to wyzwanie zakwestionować, aniżeli zrealizować. I tak się też właśnie dzieje.

Naprawdę interesujące jest to, co pogłębione. A żeby coś było pogłębione, to musi trwać. Najczęściej dobrze robimy to, na czym się znamy. A znamy się na tym, co długo i wytrwale ćwiczymy. Praca nad czymś, która trwa krócej niż dwa, trzy lata, dotyka tylko i wyłącznie powierzchni. Tylko długoterminowa praca nad jakimś problemem może doprowadzić do wartościowej rzeczy.

Żeby zobaczyć coś, a nie tylko na to patrzeć, fotograf musi w tym czymś dostrzec piękno – ale nie to banalne. Tak naprawdę nie ma przecież rzeczy ładnych i brzydkich. To wszystko zależy od nas i od tego, jaki my mamy stosunek. A fotografia ma w sobie tę niewyobrażalną moc, że z rzeczy powszechnie uważanych za nieciekawe potrafi zrobić coś magicznego.

Można powiedzieć, że czasem wprowadza wizualny turpizm.

No właśnie. Ale słowo tego nie potrafi. Tragedia słowa – mimo że jest najwspanialszym wyzwaniem, bo może zajmować się ideą, czego fotografia nie potrafi – polega na tym, że ono nie może zaświadczyć za siebie. A gdy już się zajmuje precyzyjnym opisem, to rzeczy brzydkie będą po prostu bardzo brzydkie – nawet z talentem Hemingwaya czy Faulknera. A fotografia karmi się właśnie tym. Jest precyzyjna, nie abstrakcyjna.

Nauczenie używania fotografii świadomie, jako formy wypowiedzi, pokazania stosunku do świata, nie jest łatwym zadaniem.

Fotografia musi być traktowana jako równorzędna, równoprawna, ale inna forma myślenia. Nie ośmieliłbym się zajmować edukacją, gdyby nie doświadczenie, które zdobyłem. Dzielenie się nim wydaje mi się wręcz obowiązkiem.

Nie miałem dotąd przestrzeni, w której mógłbym to publikować i publicznie komunikować. Pomyślałem więc o stronie, która zajęłaby się promowaniem działań edukacyjnych. Przy okazji zobaczyłem też, że w tym nowoczesnym świecie nie znajduję miejsca, w którym można byłoby się podzielić myślami bardziej skomplikowanymi niż rozdzielczość matrycy i długość obiektywów. Nie twierdzę, że to jest niepotrzebne. Ale brakuje mi miejsca, gdzie mógłbym przeczytać esej dotyczący tego, czym jest dobra fotografia i jak ją rozpoznawać. Więc pomyślałem, że od czasu do czasu sam może popełnię taki tekst.

Nie chodzi o ilość, chodzi raczej o jakość. Chciałbym, żeby te teksty trafiały do ludzi, którzy czytają ze zrozumieniem, a nie tylko szukają obrazków. Ta strona ma – jak mi mówią przyjaciele – taką dość dla nich unikalną wartość, bo jest bardzo osobista. Podpisuję się pod tymi tekstami imieniem i nazwiskiem – biorę za to odpowiedzialność. Dbam o to, żeby wszystko było wiarygodne.

Nie wszyscy muszą się z tym zgadzać, w czym zresztą upatruję wartość. Nie chcę się poddać terrorowi opinii publicznej i nie znajdzie Pan na tej stronie tekstów dotyczących rozdzielczości i wyższości obiektywów Nikona nad Canonem lub odwrotnie. Zrobiłem dwie recenzje sprzętu, ale przemyciłem w tych tekstach bardzo wiele innych rzeczy.

Nie ma też takiej strony (mogę się mylić), która pokazywałaby wschodzące talenty, nieznanych fotografów, ale obdarzonych czymś więcej niż rozpoznaniem rynku. Czyli dla ludzi, którzy ocierają się o zjawisko talentu i oferują język, myśl, formę połączoną z treścią w sposób intrygujący, interesujący. Zaproponowałem taką przestrzeń – nazywa się „przegląd talentów”. Ta strona istnieje dopiero od miesiąca i chciałbym, żeby służyła czemuś dobremu.

Zauważyłem tam jak na razie dwa projekty. Czy każdy fotograf ma szansę pojawić się na tej stronie?

To są osoby, które spotykam w swoim życiu – głównie podczas warsztatów. Pierwszą z nich jest Ada. Ja ją bardzo lubiłem, ale widziałem też, że jej zdjęcia mają charakter mieszczańskiej fotografii. Nie było tam tego ducha. Tego czegoś, co potrafiłoby mnie przenieść w pewien nieokreślony, nadzwyczajny, wyjątkowy, elitarny stan. One były porządne, no ale czy jest gorsze określenie niż „to taki porządny człowiek“? No można zwymiotować, prawda? Więc tu było podobnie. Aż w końcu wpadłem na pomysł – weź ten telefon. Dawniej by mi to do głowy nie przyszło, ale dzisiaj jest on doskonałym narzędziem dla kogoś, kto jest zakorkowany, kogo wielki Nikon czy Canon paraliżuje. Ona wyszła i pierwsze zdjęcie, jakie zrobiła i przyniosła… o mały włos nie dostałem zawału serca!

Osiągnęła to, co ludziom zabiera lata całe – coś najtrudniejszego i otoczonego największym sekretem. Jak spojrzeć na przedmiot w taki sposób, żeby odebrać mu to trywialne, przewidywalne, znane, oczywiste znaczenie. Ona sfotografowała ryzę papieru, która od razu wyglądała dla mnie jak rozkwitła biała róża wrzucona do kosza na śmieci. Śmietnik przestał być śmietnikiem, a ryza papieru stała się różą.

Drugą osobę spotkałem na warsztatach, które prowadziłem w Krakowie chwilę temu. I ona, Justyna, przyszła z serią zdjęć, które reprezentują prosty język wizualny. To są osoby, rodziny na tle domów. Ale ja już jestem człowiekiem doświadczonym, starszym i potrafię potęgę tego przekazu zrozumieć, nawet kiedy użyty jest tak prosty język, że ci ludzie po prostu stoją i pozują. Ale jak Pan się przyjrzy tym fotografiom i je przeanalizuje, to tam jest ocean smaczków do wykrycia. Jak oni są ubrani, co oni trzymają w rękach, czym są otoczeni, co uważają za rzeczy eleganckie, dobrze o nich świadczące, jak wyglądają ich podwórka. No… to jest wielki socjologiczny dokument.

Mówił Pan o stronie, ale nie tylko ona jest nowością. Jest także American Rush...

American Rush tym razem, a nie Gold Rush – wolałbym to drugie, nawiasem mówiąc. Odnoszę się do Gold Rush, Gone with the wind – tego typu amerykańskich zjawisk. Ameryka mnie fascynuje, bardzo dobrze się tam czuję. Mieszkałem w Ameryce przez dwa lata, chociaż nie zapominałem o Polsce. Codziennie zbiegałem rano do kiosku, kupowałem New York Times i szukałem jakiejś informacji o moim kraju – to było w czasach, w których Internet jeszcze nie istniał. Ale lubię też Amerykę. Lubię pewną pozytywną energię, którą natychmiast wyczuwam tam w powietrzu. Lubię ludzi, którzy są z jednej strony pragmatykami, ale z drugiej – są bardzo życzliwie nastawieni do świata.

Pomyślałem, że zaoferuję serię wyjazdów do tej Ameryki i pokażę ludziom zjawiskowe miejsca, których po prostu nigdzie indziej na świecie nie będą mogli zobaczyć. Pierwszym miejscem, które wybrałem będzie Las Vegas, miastem do którego przyjeżdżamy i w momencie wysiadania z samolotu stajemy się kimś innym. Jest coś magicznego w haśle Las Vegas, co powoduje, że ludzie albo stają się takimi, jakimi naprawdę są, albo zwalniają się z jakichkolwiek hamulców i postanawiają zaszaleć. Jest to miejsce, które zapewnia ludziom anonimowość, a z drugiej strony – ponieważ wszyscy zachowują się dziwacznie, pozwalają sobie na rzeczy, które w normalnych sytuacjach byłyby przedmiotem poważnej krytyki.

Mamy rozumieć, że uczestnicy wyjazdu powinni przygotować się na mocne doświadczenia?

Są to tak intensywne warsztaty w tak niezwykłym miejscu, że można liczyć na to, że powróci się z nich trochę innym człowiekiem. Wydaje mi się to ciekawą szansą. Fotografia ma gigantyczną moc w sobie i kiedy konfrontuje się ją z rzeczami, o których mówię, o które proszę, to raptem okazuje się, że świat naprawdę jest czymś absolutnie magicznym, wspaniałym, że jest to rodzaj cudu. Jestem za tym, żeby widzieć rzeczy w tym dobrym świetle. Z rzeczy, które są trudne uczynić coś atrakcyjnego. Przy tym chodzi też o odwagę. Podczas tych warsztatów inwestujemy w odwagę, a to są drzwi otwarte dla każdego, pod warunkiem, że wie, który guzik nacisnąć na aparacie.

Będę próbował zabrać ludzi do miejsc bardzo atrakcyjnych, oraz intensywnie ich zająć. Wyśpią się dopiero po powrocie. Gdyby ktoś zdecydował się wybrać na kilka edycji, to może nawet spróbować złożyć z tego spójny materiał dotyczący jakiegoś wąskiego aspektu – iść przez szczegół do ogółu. I do tego też będę próbował namawiać. Potrzebny będzie wysiłek i zaangażowanie. Będzie to praca po dwadzieścia godzin, będzie to bardzo ostre fotografowanie!

A tłem tego wszystkiego będzie Las Vegas – miasto kontrastów.

Jest z jednej strony coś niebywałego w tym mieście, które człowiek stworzył w wyniku swojej próżności i cynizmu, rozpoznania własnych słabości. Bo przecież to jest żerowanie na dość niskich pobudkach. Okazuje się, że te cechy są raczej powszechne i że tylko systemy utemperowały w nas te skłonności, z którymi się rodzimy. Sądzę, że jako gatunek kompletnie nie zmieniliśmy się od czasów kamienia łupanego. Tylko system wymusza na nas takie czy inne zachowanie. Dla mnie pewnym fenomenem jest to, że mikrosystem stworzony w tym jednym miejscu zwalnia te wszystkie hamulce. Wysiadamy z samolotu i na niebie jest taki wielki napis „Sky is the limit“… i od razu, sekundę później jest się kimś innym. To interesujące, kim wtedy człowiek postanawia być. A właściwie może: kim on jest naprawdę.

Nie chodzi o to, żeby ktoś zrobił tam jedno czy dwa dobre zdjęcia. Będę raczej namawiał, żeby nie dokumentowali, ale żeby interpretowali, żeby pokazali mi swój punkt widzenia. To też jest element dobrej fotografii: patrzę na zdjęcie i ono ma mi zaoferować pewną podróż poza płaszczyznę, którą mi wprost ukazuje. Jeśli moje doświadczenie kończy się tylko na płaszczyźnie, na którą patrzę, to nie uznam tego za nic wartościowego. Ono może być efektowne i wywołać u mnie pewne wizualne, ciekawe przeżycie, ale nie zamieszka na długo w moim sercu, nie mówiąc już o moim umyśle. Lubię, kiedy fotografia działa na jedno i na drugie.

Czyli są to warsztaty dla świadomych fotografów, którzy mają już jakąś myśl do przekazania?

Niekoniecznie, jeśli uda mi się wyrwać z osób „niesformatowanych“ ten korek dławiący ich osobowość, czyli przekonać ich do tego, aby zainwestowali w odwagę, która jest matką wszystkich pozostałych cech. Ludzie się po prostu boją samych siebie i ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że dzisiaj wielu osobom trudno być samym sobą. Przyglądają się innym i naśladują. A przecież postęp bierze się z negowania, a nie z powielania. Dlatego ja cały czas powtarzam: bądźcie odważni i zaoferujcie swój punkt widzenia. Każdy go ma. A fotografią raczej nie można się zajmować, jeśli człowiek nie jest inteligentny. Ja nie mówię o mądrości, bo to jest przywilej bardzo niewielu i – według mnie – mądry może być tylko stary. Młody nie bardzo. Młody może być wykształcony, może być inteligentny, bystry i mieć dziesiątki innych cudownych cech. Ale mądrość jest przywilejem doświadczonych ludzi, a doświadczenie bierze się z wieku.

Tutaj mogą przyjechać ludzie młodzi, z niewielkim doświadczeniem. Muszą jednak znać podstawy tej profesji, bo na miejscu nie będzie czasu na tłumaczenie, jaki guzik nacisnąć, co to jest ekspozycja i jaka jest różnica między RAW a JPEG. To muszą wiedzieć, ale to jest minimum. Natomiast trzeba przyjechać otwartym. Moje warsztaty są głównie skoncentrowane na próbie rozpoznania samego siebie i zaoferowania tej oryginalności światu. To moim zdaniem jest ciągle interesujące, więc po to będą te warsztaty.

Poświęcił Pan się teraz autorskim warsztatom, jest też nowa strona. Możemy więc mówić o sporych zmianach. Co takie przekraczanie kolejnych barier daje fotografowi?

Uważam, że nigdy nie wolno przerwać edukacji. Wiedza pozwala nam zobaczyć świat w bardziej skomplikowany, intrygujący, ciekawy, prowokujący wyobraźnię i prowadzący do refleksji sposób. Jeśli ktoś spocznie na laurach, naraża się na powtarzalność, nie zaoferuje nic oryginalnego. Mówiąc delikatnie nie dojdzie dalej, niż na cmentarz.

Ja nie przestaję się uczyć. Wydaje mi się to wręcz przywilejem, że mogę sobie na to pozwolić. Nie jestem w stanie zasnąć, jeśli czegoś nie przeczytam. Dla własnej higieny umysłowej powinniśmy uczyć się, edukować i konfrontować z tym, co robi świat. Choćby po to, żeby broń Boże niczego nie powielić. Jeśli nie będziesz się konfrontował i jednocześnie zainwestujesz w coś dwa lata pracy, istnieje ryzyko, że dopiero po tych dwóch latach odkryjesz, że to już zostało zrobione, tylko dwa razy lepiej. Wtedy pozostaje to, co Diane Arbus zrobiła ze sobą, kładąc się do wanny.

Absolutnie fascynuje mnie uczenie się. Sokrates powiedział, że człowiek dysponuje tylko dwoma momentami, które dostarczają mu najwspanialszych doświadczeń, tych magicznych: seks i myślenie. Traktuję fotografię jako inny sposób myślenia. Do tego potrzebuję być wyedukowany.

Czy w tym wszystkim znajduje Pan czas na realizację nowych projektów?

Problemy są dwa: czas i finanse. Odkładam jakiś niewielki procent zarobków po to, żeby móc sfinansować projekt, który będzie oczywiście dotyczył Polski. Bowiem nie ukrywam, nie wstydzę się, a wręcz odwrotnie, czuję się dumny i uważam to za absolutnie psi obowiązek, żeby mój własny kraj fotografować zanim on się kompletnie zmieni i upodobni do Bawarii w Niemczech lub czegoś innego.

Zdradzi Pan jakieś szczegóły?

Nie chcę, bo nie chciałbym, żeby ktoś po dwóch tygodniach uznał, że już zrobił ten materiał. Ale będzie to Polska. Będzie to jedno miejsce, które jest magiczne, które reprezentuje pewien aspekt symboliczny i uniwersalny.

Z naszej dzisiejszej rozmowy wnioskuję, że jest coś jeszcze…

Z tych moich wyjazdów może powoli powstanie kolekcja zdjęć mówiąca o pewnym wulgaryzmie, który ostatnimi czasy staje się dopuszczony i akceptowany. Nie chcę mówić, że powszechny, bo to wiele osób może urazić. Niemniej jednak widzę tego zjawiska proporcjonalnie więcej, niż widziałem dziesięć lat temu. Ono mnie może nie cieszy, ale czuję, że to jest coś ważnego, o czym warto byłoby opowiedzieć wizualnie.

Nie mam na to żadnych empirycznych dowodów, ale duże zniszczenie wprowadza w umysłach ludzi telewizja i Internet, oferując nie najlepsze wzorce. To są przestrzenie o zasięgu globalny, więc odbiorcy się temu przyglądają i to naśladują. Ludzie generalnie uważają (i mają rację!), że życie jest wyzwaniem dość skomplikowanym. Poszukują wskazań, jakiejś gwiazdy polarnej, w której kierunku będą mogli bezpiecznie podążać. Różnica między dzisiejszymi czasami a przeszłością tkwi między innymi w tym, że dawniej tą gwiazdą polarną najczęściej bywał gość taki jak Homer albo Weber. Dzisiaj te wzorce się zatarły i tą gwiazdą polarną może być facet o nieokreślonej płci, w trampkach bez skarpetek, który ma bloga i opowiada nonsensy bez żadnego uzasadnienia, ale trafia do dusz tysięcy, jeśli nie milionów ludzi. Ci będą od razu sądzili, że chyba to musi być prawdziwe, skoro zostało wypowiedziane w przestrzeni publicznej. No nie jest tak.

Mam ochotę się tym zająć – taką wulgaryzacją naszego życia. Ale nawet nie tym, bo to zawsze było, raczej tym, że to jest już dopuszczone, że większość z nas na to nie reaguje, uważając, że właściwie „what the fuck“, „who cares“. Przekonują nas do tego, że właściwie powinniśmy żyć absolutnie wolnościowo i robić cokolwiek uważamy za słuszne. Moim zdaniem akurat jest to superniebezpieczna koncepcja. Brzmi intrygująco, każdy z nas chciałby być wolnym, ale wolność jest obietnicą – to nie jest coś, co występuje realnie, co faktycznie istnieje. Proszę pomyśleć choćby o sobie. Czy jest Pan całkowicie wolny? Czy jest Pan rzeczywiście jedynym właścicielem samego siebie?

Paradoks wolności – człowiek chce być wolnym, ale boi się tego…

No właśnie. Wolność jest pewnym przypuszczeniem, postulatem, pewną opcją, pewną możliwością, ale nie rzeczą realną. Natomiast mówi nam się, że właściwie o to chodzi, żebyśmy się czuli absolutnie wolni i tak długo, jak nie krzywdzimy innego człowieka, możemy robić co chcemy. I żebyśmy byli otwarci na wszystko. Zastanawiam się, czy to czasem nie prowadzi do czegoś dokładnie odwrotnego niż sądzimy. Kiedy nabierzesz przekonania, że możesz robić cokolwiek, w dowolny sposób, czy w ogóle ktokolwiek inny będzie Ci do czegokolwiek potrzebny? Czy to wielkie otwarcie, o którym się mówi, może się okazać jeszcze większym zamknięciem? A wtedy zaczniemy żyć w hermetycznym świecie, gdzie drugi człowiek do niczego już nam nie będzie potrzebny i pozostaniemy samotni w tłumie. Jak uczył nas Kołakowski: wolność, ale też odpowiedzialność. Bo wolność oddzielona od odpowiedzialności prowadzi do anarchii, a odpowiedzialność oddzielona od wolności staje się tyranią.

Dziękuję za rozmowę.

Skopiuj link

Autor: Michał Chrzanowski

Stały bywalec naszego laboratorium. Ciągle patrzy na świat przez różne ogniskowe oraz przemierza miasta i wioski obwieszony sprzętem fotograficznym. Uwielbia stylowe aparaty, a także eleganckie i funkcjonalne akcesoria. Ma słabość do monochromu i suwaków w programie Lightroom, po godzinach – do literatury faktu i muzyki country.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
15
Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce
Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce
Z Katowic na Times Square. O niepewnych początkach, subkulturze amerykańskich skejtów końca lat 90. oraz o tym, jak dzieciństwo w Polsce wpłynęło na jej karierę w USA, rozmawiamy z Magdaleną...
12
Tomasz Lazar: „Dopiero gdy poświęcamy czas, zaczynamy widzieć"
Tomasz Lazar: „Dopiero gdy poświęcamy czas, zaczynamy widzieć"
O poszukiwaniu tematów, świadomym budowaniu narracji, pułapce mediów społecznościowych i szansach oraz zagrożeniach, które stawiają przed nami nowe technologie, rozmawiamy z...
36
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (2)