Wydarzenia
Polska fotografia na świecie - debata o budowanie kolekcji fotograficznej
Opowieść zaczyna się w Tagveti, maleńkiej wiosce niedaleko Chaszuri w centralnej Gruzji, w której w 1965 roku przychodzi na świat Natela Grigalaszwili. Kilkadziesiąt domostw, niespełna setka mieszkańców, piaszczysta droga, rzeka i zapierająca oddech panorama gór na horyzoncie. Jak wielu rówieśników, Natela opuszcza swój dom po osiągnięciu dojrzałości - w poszukiwaniu szczęścia wyjeżdża do stolicy. Jest zdeterminowana. Przygotowując się do egzaminów kwalifikacyjnych do szkoły filmowej, utrzymuje się i uczy fotografii na własną rękę.
- W czasach Związku Radzieckiego zawód fotografa, a co dopiero fotografki, nie cieszył się dużym poważaniem, dlatego miejsc, gdzie można było nauczyć się warsztatu, istniało bardzo niewiele - będzie wspominać. - Zaczęłam ćwiczyć niezależnie, a od czasu do czasu uczęszczałam na zajęcia w studiu fotograficznym, na których byłam jedyną kobietą.
fot. Natela Grigalaszwili, z cyklu "The Final Days of Georgian Nomads"
Niestety, do rezygnacji z kariery filmowca zmuszają ją trudności finansowe, z którymi w okresie burzliwej transformacji i ekonomicznego kryzysu mierzy się większość mieszkańców post-sowieckiej Gruzji. Grigalaszwili wybiera wówczas wyjście awaryjne - drzwi opatrzone tabliczką „fotografia”. Dwie dekady później powie mi, że nie żałuje.
Droga, która doprowadzi Natelę do pracy w charakterze w pełni niezależnego fotografa-dokumentalisty, przypomina górzysty krajobraz gruzińskiego Kaukazu. Przy realizacji zleceń w początkowych latach fotoreporterskiej kariery widok kobiety z aparatem niezmiennie budzi zdziwienie („tak jakby zamiast mnie oczekiwano jakiegoś wyposażonego w kamerę wąsacza” - skomentuje w jednym z wywiadów), z którym nie wiążą się jednak nigdy żadne negatywne konsekwencje. Nietypowa profesja okazuje się być natomiast trudna do zaakceptowania dla najbliższych: krewnych, znajomych i sąsiadów z rodzinnej wioski, do której Grigalaszwili wraca bardzo często.
- Spotykałam się z agresją i kpinami. Dopiero z upływem czasu, kiedy zobaczyli, że ich fotografie są drukowane w gazetach i eksponowane w galeriach, pojawił się szacunek do tego, co robię. Dzisiaj są zaskoczeni, kiedy widzą mnie bez aparatu - opowiada.
fot. Natela Grigalaszwili, z cyklu "Book of my Mother"
Rzeczywiście, upór i ciężka praca wkrótce potem zaczynają przynosić efekty. Fotografie Grigalaszwili pojawiają na wystawach nie tylko w Gruzji, ale również w Wiedniu, Frankfurcie, Sztokholmie, Moskwie i Nowym Jorku. W 2013 roku przychodzi zwycięstwo w konkursie National Geographic (The Son of the Fisherman - portret armeńskiego chłopca zostaje wybrany najlepszym w kategorii Your Shot). W roku 2020 profil dokumentalistki na Instagramie obserwuje ponad 25 tysięcy użytkowników.
Mieszkająca na stałe w Tbilisi fotografka nie ukrywa, że to prowincja jest miejscem, w którym czuje się najlepiej. To właśnie tej niepozornej, drewnianej, ukrytej gdzieś w górskich dolinach Gruzji poświęcona jest większość jej projektów. Zaczęło się od rodzinnej Tagveti, która dla Nateli pozostaje głównym źródłem inspiracji.
Przebywanie pośród natury, z daleka od miasta, rozmowy z ludźmi żyjącymi w wioskach przywołują tak wiele uczuć i wspomnień z dzieciństwa. Myślę, że główną przyczyną mojej fascynacji akurat tymi tematami, którymi się zajmuję, jest właśnie to miejsce - komentuje.
fot. Natela Grigalaszwili, z cyklu "The Villgae of Mice"
Wioska myszy. Tak można tłumaczyć nazwę Tagveti i tak też - Village of the Mice - zatytułowany jest pierwszy z ważnych cykli Grigalaszwili. Zapis znajomych twarzy i miejsc na czarno-białej kliszy początkowo miał być lekarstwem na tęsknotę. Z czasem, gdy wioska zaczęła pustoszeć w wyniku dotykających całego kraju migracji o podłożu ekonomicznym, dokumentacja codzienności jej mieszkańców nabrała społecznego charakteru.
„Większość osób, które znałam, zmarła lub przeniosła się do okolicznych miast” - pisze fotografka. „Tagveti jest niemal pusta (…) dlatego zdecydowałam się poświęcić jej i zachodzącym w niej przemianom projekt długoterminowy”.
fot. Natela Grigalaszwili, z cyklu "Book of my Mother"
Wracając do domu, Natela Grigalaszwili wracała przede wszystkim do matki. Budując cykl zatytułowany Book of My Mother, fotografowała ją od pierwszych chwili, gdy wzięła do ręki aparat, stopniowo przełamując jej niechęć i konfrontując się z niełatwą relacją łączącą obie kobiety.
- Fotografia pozwalała mi zbliżyć się do matki, stanowiła dla mnie sposób, żeby się z nią komunikować. Rozbijanie ściany obcości, niewypowiedzianych pretensji i nieporozumień zajęło lata. Dotarło do mnie, że jesteśmy obie bardzo podobne - stwierdza fotografka. Książka, która miała być opowieścią o matce, stała się portretem ich obydwu.
W okresie, gdy Grigalaszwili wkraczała na fotograficzną ścieżkę, o technice cyfrowej nikt jeszcze nie słyszał, dlatego to aparat analogowy i czarno-biała klisza stały się jej pierwszym narzędziem. Rezygnacja z koloru była decyzją świadomą, podyktowaną przede wszystkim względami estetycznymi i mającą swoje źródło w zachwycie nad twórczością fotograficznych idoli (choćby klasyka Henriego Cartier-Bressona). Surowość i niedoskonałość obrazu analogowego dopełniały treść kadrów i współgrały z trudną tematyką wspomnianych wyżej, realizowanych w czerni i bieli projektów.
fot. Natela Grigalaszwili, z cyklu "The Village of Mice"
Fotografka wspomina, że nigdy nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek będzie dokumentować rzeczywistość w kolorze. Stało się inaczej. - Z powodu depresji chciałam otoczyć się tak dużą liczbą jasnych i żywych barw, jak to tylko możliwe - w ubraniach, wnętrzach, nawet w fotografii - opowiada. To wtedy narodził się ABC Book, cykl poświęcony codzienności gruzińskiej wsi, pomyślany jako elementarz, specyficzny słownik, w którym zamiast słów opowiadają fotografie. Zmiana estetyki stanowiła duże wyzwanie - wiązała się przecież z całkowitą zmianą sposobu patrzenia. Dzisiaj Grigalaszwili pracuje przede wszystkim w kolorze.
- Oczywiście, wciąż robię czarno-białe, zarówno analogowe, jak i cyfrowe zdjęcia, ale czuję, że to barwna fotografia jest dla mnie najlepszą formą wypowiedzi - dodaje.
Adżaria, a właściwie Adżarska Republika Autonomiczna, to niewielki skrawek lądu nad Morzem Czarnym, który świat kojarzy przede wszystkim z nazwą kurortu w Batumi. Natela Grigalaszwili wraca tam często, zawsze z aparatem, realizując projekt o żądlącym tytule The Final Days of Georgian Nomads. Schodząc z głównym dróg, dokumentalistka dociera do wiosek zamieszkanych przez ludność muzułmańską, która w trudnych realiach ekonomicznych toczy walkę o byt i zachowanie własnej kultury.
fot. Natela Grigalaszwili, z cyklu "The Final Days of Georgian Nomads"
Nierzadko pozbawieni podstawowych udogodnień (choćby dostępu do energii elektrycznej) i usług, mieszkający daleko od szkół i szpitali, zimą odcięci od świata ze względu na zniszczenie lub brak drogowej infrastruktury, Adżarowie zmuszeni są do migracji w poszukiwaniu środków do życia. Część z nich wyjeżdża do innych regionów Gruzji, część za granicę, do Turcji. Praca sezonowa poza krajem stanowi jedyne wyjście również dla pasterzy, którzy zgodnie z tradycją swojej społeczności w ciągu roku wędrują ze stadami. Podobnie jak Tagveti, tak i adżarskie osady stopniowo pustoszeją. Natela Grigalaszwili zapisuje ich los na przepięknych, a jednocześnie przesiąkniętych dziwnym smutkiem fotografiach.
Równolegle z realizacją projektu w Adżarii, fotografka pracuje teraz nad jeszcze jednym obszernym cyklem fotografii. Kiedy w drugiej połowie XIX wieku duchoborcy (związana z protestantyzmem grupa religijna wywodząca z rosyjskiego prawosławia) zostali wygnani z kraju przez cara, swój nowy dom znaleźli między innymi w gruzińskim regionie Dżawachetia (ich diaspora żyje również w Kanadzie). Największą z założonych wówczas osad była i jest Gorelovka, serce świętej krainy tej społeczności, do której według przekazywanej od pokoleń legendy wszyscy mają pewnego dnia powrócić.
fot. Natela Grigalaszwili, z cyklu "The Doukhobors' Land"
Dzisiaj lokalna wspólnota duchoborców kurczy się coraz bardziej. Unikalnej kulturze materialnej, tradycjom i wierzeniom powoli zaczyna grozić zapomnienie. „Poprzez ten projekt chciałam pokazać światu dziedzictwo kulturowe duchoborców”, opowiada Grigalaszwili w jednym z wywiadów. „Wraz z upływem czasu jego śladów pozostaje jednak coraz mniej (…) Teraz moim celem jest ich zachowanie przy pomocy medium fotografii”.
Pytana o plany na przyszłość Natela Grigalaszwili, odpowiada, że w jej głowie klarują się już zalążki projektów realizowanych tym razem w Tbilisi. Bezczynność zresztą na pewno jej nie grozi. Poza własną działalnością fotograficzną Gruzinka stara się stworzyć młodym ludziom szanse kształcenia, które dwadzieścia lat temu jej same nie były dane. Pracuje jako wykładowca na stołecznej uczelni; w mniejszych miejscowościach, takich jak wspomniana Gorelovka, zakłada lokalne kluby fotograficzne. Jak mówi, ma nadzieję, że fotografia wywrze na nastolatków taki sam wpływ, jaki wywarł kiedyś na nią.
- Często widzę, jaką przemianę przechodzą najbardziej zaangażowani studenci. Widzę, jak budzi się w nich pewność siebie. Zachęcam ich, żeby rozmawiali z ludźmi, obserwowali swoje otoczenie i jak najlepiej poznawali dokumentowany przez siebie przedmiot - komentuje. Najważniejsza rada, jaką im daje? „Przed naciśnięciem spustu migawki zawsze zastanów się, o czym chcesz opowiedzieć”.
Natela Griagalaszwili, dziewczyna, która niemal trzy dekady temu opuściła małą wioskę Tagveti i odważnie rzuciła się w nieznane, mówi o sobie, że jest introwertyczką, która w fotografii znalazła najlepsze narzędzie do eksploracji otaczającej rzeczywistości.
- Aparat dał mi niezależność, siłę i odwagę w relacjach ze światem. Pomógł mi odnaleźć siebie. Swoje miejsce na Ziemi - podsumowuje Griafalaszwili
Więcej informacji i fotografii Nateli Grigalaszwili znajdziecie na stronie natelagrigalashvili.com oraz jej profilach w serwisach Facebook i Instagram.