Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
U źródeł fotografii Murata Harmanliklego na pierwszy rzut oka wydaje się leżeć paradoks. Przepych osmańskiej architektury, lepki smak baklavy, chaos bazarów, kalejdoskop kolorów znanych choćby ze stambulskiej serii zdjęć Alexa Webba - te wszystkie skojarzenia turecki autor przekreśla jednym ruchem. Jego Turcja jest inna, sprowadzona do czerni i bieli, wyciszona, traci kontury i może stać się każdym innym miejscem na ziemi.
- Staram się tworzyć obrazy wyjęte z czasu i przestrzeni - opowiada Harmanlikli. - Dlatego nie pojawiają się na nich charakterystyczne elementy krajobrazu i współczesności, jak samochody i telefony. Gdyby na zdjęciu wystąpił obiekt charakterystyczny dla Stambułu czy Warszawy, grałby rolę drugoplanową. To nie Stambuł i nie Warszawa są w fotografii najważniejsze - dodaje.
fot. Murat Harmanlikli
Nie ma dnia, by Murat Harmanlikli wyszedł z domu bez aparatu. Zwykle wybiera niewielki model, z przypiętym ulubionym obiektywem. Dzięki temu nie dźwiga ciężkiego sprzętu i może pracować dyskretnie, bez zwracania uwagi przechodniów. Gdy realizuje dłuższy projekt, wyrusza z gotowymi pomysłami na kadry, jednocześnie mając oczy otwarte na wszystko, co może się wydarzyć. Czy to w rodzinnym Izmirze czy w Stambule (który nazywa jednym z najlepszych plenerów do uprawiania miejskiej fotografii ulicznej) czy też w dowolnym innym miejscu, w jakim się znajdzie, przyciąga go tłum.
Jak mówi, wśród ludzi może stać się niewidzialny, a próba organizacji dynamicznie zmieniających się elementów ulicznego chaosu stanowi fotograficzne wyzwanie, które daje mu wiele satysfakcji. Pytany o swój styl pracy, Harmanlikli przytacza w wywiadach dwie figury: bezpańskiego psa krążącego po ulicach bez konkretnego celu oraz spopularyzowanego przez poezję Charlesa Baudelaire’a XIX-wiecznego „flâneura”, miejskiego wędrowca, obserwatora i krytyka współczesnego sposobu życia.
fot. Murat Harmanlikli
Turecki autor często podkreśla, że jego wyobraźnia i sposób postrzegania rzeczywistości, z których czerpie jako fotograf, kształtowały się i kształtują pod wpływem poznanych dzieł literatury i filmu. Wymienia „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi” Verne’a, pochłaniane w dzieciństwie w cieniu ogrodu pachnącego kwitnącym drzewem limonki, i innych klasyków powieści przygodowej; wspomina poetów - wśród nich Baudelaire’a i Rumiego - oraz prozaików: Borgesa i wreszcie Dostojewskiego, patrona jednego z jego własnych cyklów fotograficznych.
Harmanliklego fascynuje także kino, a wśród nazwisk inspirujących go twórców na pierwszy plan wysuwa się jedno: Kieślowski. O tym, co podziwia w twórczości Polaka mógłby pewnie rozmawiać godzinami: umiejętność kreowania postaci o rzadko spotykanej psychologicznej głębi, dbałość o detal, perfekcję w opanowaniu reżyserskiej sztuki i prostotę.
fot. Murat Harmanlikli
- Najważniejsze jest jednak coś innego - opowiada. - To, co jego filmy szepczą mi do ucha, to, co pokazuje mi ich poezja, i to, do zadania jakich pytań zmusza mnie ich filozofia. Krzysztof Kieślowski wraz z kilkoma innymi twórcami miał wpływ nie tylko na moją fotografię, ale także na sposób, w jaki patrzę na życie.
W swojej twórczości Harmanlikli dotyka tematu samotności, z którą, jak twierdzi, od zawsze łączy go „specyficzna relacja”. Miasto z jego fotografii zaludniają pojedynczy przechodnie i zapatrzeni w szybę pasażerowie - bohaterowie cyklu „Passengers - Strangers”. Zdania zapożyczone od Fiodora Dostojewskiego: „A jeżeli nie ma się do kogo zwrócić, jeżeli nie ma dokąd pójść?! Przecież musi być tak, żeby każdy człowiek miał dokąd pójść”, były zalążkiem projektu realizowanego przez jeden zimowy miesiąc w godzinach szczytu.
- Stałem na przystanku autobusowym i przechadzałem się wzdłuż tłumu w czarnych płaszczach, patrzyłem na ludzi i emocje rysujące się na ich twarzach. Wszyscy ci ludzie byli razem, jeden tuż obok drugiego, równocześnie sprawiając wrażenie bardzo dalekich i wyobcowanych - wspomina fotograf. - Wyglądali tak, jakby chcieli uciec od samotności i dotrzeć do miejsca lub osoby, która ich przed nią ochroni.
fot. Murat Harmanlikli
Turecki fotograf posługuje się przede wszystkim czarno-bielą, nie ucieka od eksperymentów formalnych, szuka cieni, odbić, nieostrości, sięga po mocny kontrast. Wybiera środki wyrazu, które najlepiej opisują świat wyobrażony, za każdym razem na nowo powstający w jego głowie.
- Krążąc po mieście, mogę poczuć duszę i sens ulicy - tłumaczy Harmanlikli. - Dźwięk okrętowej syreny i opon na mokrym od deszczu asfalcie, zapach morza i wilgotna woń starego mieszkania… Te elementy sprawiają, że czuję się, jakbym był częścią poematu. Przełożyć mój sposób widzenia na język obrazu: to jedyne, do czego służy mi fotografia.
Przez lata ulubione narzędzie Harmanliklego stanowiły czarno-biała klisza i aparat analogowy (pierwszym był - ciekawostka - Zenit 122 kupiony na straganie w Izmirze na początku studiów). Rezygnację z koloru dyktowały wówczas z jednej strony względy praktyczne, z drugiej preferowana przez fotografa estetyka, lepiej oddająca wpisaną w jego twórczość melancholię. Jak twierdzi Murat, powołując się na Elliotta Erwitta, w przypadku obrazu pozbawionego barw odbiorca jest skłonny skoncentrować się na jego wymowie i przekazie emocjonalnym. Natomiast obraz kolorowy ma ze swej natury charakter przede wszystkim deskryptywny.
- Nie potrafię myśleć w kolorze - przyznaje fotograf, ale zapytany o kilka barwnych zdjęć opublikowanych w ostatnim czasie na Instagramie, deklaruje, że w przyszłości planuje stworzyć serię prac w stonowanej kolorystyce. Jeżeli chodzi o technikę, od 2016 roku Harmanlikli posługuje się aparatem cyfrowym. Rosnące w górę ceny papieru i ciemniowej chemii, mimo miłości do tradycyjnego procesu analogowego, zmusiły go do „dotrzymania kroku zachodzącym zmianom”.
- Wciąż kocham swojego Canona A1 i nie rezygnuję zupełnie z aparatów analogowych. Od czasu do czasu używam ich i swojej ciemni - zaznacza.
Pytany o realia pracy fotografa w okresie pandemii, Murat Harmanlikli przyznaje, że okoliczności zmusiły go do zawieszenia działalności; nie prowadzi również zajęć dla swoich studentów. - Paradoksalnie nie jest to dla mnie duży problem - mówi. - Gdy fotografowałem przy pomocy aparatów analogowych, w okresie letnim zazwyczaj pozwalałem sobie na cztery-pięć miesięcy przerwy, bo uwielbiam fotografować podczas „mrocznej” pogody.
Co zamierza zrobić później? - Mam w głowie projekt książki - odpowiada. - Wcześniej zdarzało mi się pisać krótsze lub dłuższe opowiadania. Chcę połączyć kilka z nich z moimi zdjęciami i umieścić w książce. Rodzaju powieści fotograficznej.
Fotograf uliczny, pochodzi z Turcji. Obecnie mieszka i pracuje w Kocaeli. Fotografią interesuję się od 20 lat. Na „cyfrę” przesiadł się dopiero w 2016 roku, ale nadal fotografuje tylko w czerni i bieli. Jak mówi, pozwala mu to lepiej wyrazić siebie. „Uwielbiam szwendać się po ulicach jak zbłąkany pies. Wtapiając się w tłum, wśród ludzi ukrywam się i gubię. Pędzony przez masę, czuję duszę i zmysł ulicy. Myślę, że jest to najlepsze podsumowanie mojej fotografii”.
instagram.com/murat.harmanlikli