Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Shane Balkowitsch jest jednym z tych artystów, którzy w fotografii zakochali się nagle i zupełnie przypadkiem. Kiedy w 2012 roku zobaczył zdjęcie motocykla wykonane w technice mokrego kolodionu, nie posiadał nawet własnego aparatu, a o fotografowaniu nie miał najmniejszego pojęcia. Zdeterminowany, zaczął uczyć się na własną rękę, kupił pierwszą wielkoformatową kamerę, urządził studio. W ten sposób, krok po kroku, właściciel firmy dystrybuującej sprzęt medyczny został jedynym w swoim stanie fotografem-ambrotypistą.
Wynalazek procesu kolodionowego, ogłoszony przez Anglika Fredericka Scotta Archera w 1851 roku, zrewolucjonizował fotografię. Niełatwy w stosowaniu (wymaga szybkości i precyzji, bo cykl fotograficznych czynności musi zamknąć się w okresie, gdy emulsja, którą pokryta jest szklana płytka, nie zdąży jeszcze wyschnąć), pozwala na uzyskanie obrazu o bezkonkurencyjnej szczegółowości. W połączeniu z towarzyszącą kolodionowi romantyczną aurą XIX-wiecznej fotografii ta zaleta sprawia, że entuzjastów techniki nie brakuje na świecie także współcześnie.
fot. Shane Balkowitsch, na zdjęciu Ernie Wayne LaPointe, prawnuk Siedzącego Byka
Balkowitsch, artysta, który pracuje jedynie przy użyciu mokrej płyty, mówi, że gdyby musiał z niej zrezygnować, po prostu porzuciłby fotografię. Zdecydowanie krytykuje fotografię cyfrową. Pytany o to, czy nigdy nie żałował swojego wyboru, odpowiada: „Kiedy wykonuję portret na mokrej płycie w moim studiu, czas ekspozycji wynosi zazwyczaj około 10 sekund. Nie robię więc portretu, tylko 10-sekundowy film. Serce uderza 15 razy, kilka płytkich oddechów, krew krążąca w żyłach portretowanej osoby - to wszystko jest uchwycone tutaj, w tym obrazie. Dziesięć sekund czasu unieśmiertelnionych w drobinkach srebra. Czy może być coś lepszego?”.
Atelier Shane’a Balkowitscha nosi nazwę: Nostalgic Glass Wet Plate Studio. Nie bez przyczyny. Jego fascynacja szlachetną techniką kolodionową pociągnęła za sobą zainteresowanie szeroko pojętą XIX-wieczną fotografią. W swojej pracowni artysta wykorzystuje tylko naturalne oświetlenie. Portrety, wykonywane przez niego na gładkim materiałowym tle, często przy użyciu rekwizytów, przywodzą na myśl wczesną fotografię atelierową. Chętnych na taką unikatową sesję nie brakuje - terminy w grafiku Balkowitscha rezerwuje się kilka miesięcy wcześniej.
fot. Shane Balkowitsch, na zdjęciu Miisheen-Meegwun Shawanda
Inną formą artystycznej działalności fotografa jest tworzenie tzw. tableaux vivants. Raz w roku Balkowitsch razem z grupą pasjonatów wskrzesza dawną tradycję teatralną z przełomu wieków, polegającą na rekonstrukcji znanych dzieł sztuki przy pomocy żywych, odpowiednio ucharakteryzowanych aktorów. Odtwarzane obrazy (do tej pory były to m.in.: znana fotografia Jacoba Riisa Bandit’s Roost czy Wolność wiodąca lud na barykady Eugène’a Delacroix) uwiecznia oczywiście na mokrej płycie.
Pytany o swój najważniejszy projekt, Balkowitsch bez wahania wskazuje na cykl portretów rdzennych Amerykanów, realizowany od sześciu lat pod tytułem: Northern Plains Native Americans: A Modern Wet Plate Perspective. Po prawnuku Siedzącego Byka przed obiektywem wielkoformatowego aparatu fotografa zasiadło ponad 370 bohaterów. To wciąż jedynie początek pracy: rozpisane na okres piętnastu lat plany artysty zakładają sportretowanie „skromnej” liczby tysiąca osób. Dwieście wybranych zdjęć zostanie opublikowane w czterech woluminach - pierwszy z nich niedawno pojawił się na rynku.
fot. Shane Balkowitsch, na zdjęciu Stephen Edwin Skenandoa
Z fotografii Shane’a Balkowitscha spoglądają twarze przedstawicieli różnych plemion, ludzi różnego wieku i płci. Noszą tradycyjne stroje, czasem zwyczajne jeansy, T-shirty, koszule i marynarki. Jak podkreśla portrecista, nie ma tutaj miejsca na żaden fałsz, mistyfikację, przebranie. Atrybuty, z którymi chcą być uwiecznieni, stanowią ich dziedzictwo, element kultury, która nigdy nie przestała być żywa. „Czuję smutek na myśl o tym, jak wielką krzywdę uczyniliśmy temu światu i ludziom. Mam nadzieję, że mój cykl może rzucić nieco światła na ich kulturę i pokazać, że ci ludzie wciąż tutaj są, istnieją, a ich dziedzictwo ma głębokie i ważne znaczenie. Nie wolno nam zapomnieć o tym, co zrobiła z nimi historia”.
Indianie z fotografii Shane’a Balkowitscha mają w oczach tę samą godność, którą znamy z portretów ich przodków, wykonywanych przez wielkich amerykańskich dokumentalistów przełomu XIX i XX wieku: Edwarda Sheriffa Curtisa, Rolanda W. Reeda, Williama Henry’ego Jacksona czy Adama Clarka Vromana. E.S. Curtis, fotograf i etnograf, który poświęcił życie i majątek, by zachować dla przyszłych pokoleń znikającą (jak sądził) kulturę współczesnych mu rdzennych Amerykanów, jest inspiracją i wzorem dla Balkowitscha. Na półce w jego studiu stoi dwadzieścia tomów wypełnionych reprodukcjami kadrów Curtisa. „Uważam, że to, co zrobił Curtis jest największym fotograficznym osiągnięciem w historii”, mówi. „Może uśmiecha się teraz do mnie z góry, widząc, że rdzenni Amerykanie wciąż tutaj są, a ich dziedzictwo pozostaje żywe”.
W 2018 roku w pracowni Balkowitscha odbyła się wyjątkowa ceremonia. Calvin Grinnell, Biegnący Łoś, członek starszyzny plemienia Hidatsa, nadał mu nowe imię: Maa'ishda tehxixi Agu’agshi - Łapacz Cieni. Obdarzając go przydomkiem, które nosił wcześniej m.in. Edward S. Curtis, społeczność rdzennych Amerykanów symbolicznie przyjęła Shane’a Balkowitscha jako brata, jednocześnie uznając go za kontynuatora pracy wielkiego poprzednika sprzed wieku. „Nigdy nie spotkało mnie większe wyróżnienie” - będzie wspominał później w wywiadach. „Jeżeli los nie zatrzyma mnie w pół kroku, zrobię wszystko, żeby doprowadzić swój projekt do końca”.
Więcej informacji i fotografii artysty znajdziecie na jego stronie internetowej: sharoncol.balkowitsch.com.