Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Nowa generacja popularnej jasnej stałki to przede wszystkim nowy, szybszy silnik AF, jeszcze lepsza rozdzielczość i znacznie lżejsza budowa. Oto jak „bezlusterkowa” Sigma 50 mm f/1.4 DG DN Art radzi sobie w praktyce.
W czasach lustrzankowych, obiektywy 50 mm f/1.4 były jednymi z najchętniej wybieranych szkieł standardowych przez zawodowców. W erze bezlusterkowców producenci jakby zapomnieli o ich zaletach - oprócz drogiego i leciwego Zeissa 50 mm f/1.4 i równie starej Sigmy 50 mm f/1.4 DG HSM Art (poprzednik wersji DN) na rynku znajdziemy jedynie współczesną konstrukcję Samyanga oraz koszmarnie drogi i ciężki model Lumix S 50 mm f/1.4.
Wspomniana Sigma to w 2023 roku nadal bardzo dobry obiektyw, ale fakt że jego konstrukcja pamięta początki poprzedniej dekady (wersja HSM swoją premierę miała w 2014 roku) sprawia, że pod pewnymi względami trudno mu równać do współcześnie projektowanych modeli. Przede wszystkim, to „kawał” szkła, które wagowo można przyrównać do małej cegły (dziś lżejszy jest nawet Sony FE 50 mm f/1.2 GM). Do tego mamy nienajnowszy już silnik AF, a i 10-letniej optyce z pewnością przydałoby się już odświeżenie. I z tych głównie powodów otrzymujemy nową generację obiektywu, czyli właśnie Sigmę 50 mm f/1.4 DG DN Art.
Nowa Sigma ma być szkłem w całości odpowiadającym dzisiejszym standardom, a konstrukcja otrzymała usprawnienia na niemal każdej płaszczyźnie. Zacznijmy jednak od początku i przyjrzyjmy się samej budowie. Prawdę mówiąc, gdy ujrzałem nową Sigmę 50 mm f/1.4 DG DN Art po raz pierwszy, nieco zdziwiłem się jej rozmiarem. Mając w pamięci to jak producentowi udało się skompresować model 85 mm f/1.4 DG DN, liczyłem, że i tutaj otrzymamy wymiary na miarę nowych natywnych stałek Sony.
Niestety nowa odsłona jasnej 50-tki nadal jest dosyć spora (78 x 110 mm), co czyni ją dłuższą zarówno od konkurencyjnego modelu Samyanga, jak i wspomnianej już wyżej natywnej konstrukcji Sony ze światłem f/1.2. Powiemy nawet więcej - cały zestaw aparat + obiektyw ma praktycznie identyczne wymiary jak jego lustrzankowy odpowiednik. Oczywiście to nadal lepszy wynik niż w przypadku monstrualnej konstrukcji Lumix, ale chciałoby się jednak czegoś więcej. Przeciętne pierwsze wrażenie pryska jednak zaraz po tym, gdy obiektyw weźmiemy do ręki.
A7R V + Sigma 50 mm f/1.4 DG DN Art vs Canon EOS 5D Mark III + Sigma 50 mm f/1.4 DG HSM
Przede wszystkim Sigma 50 mm f/1.4 DG DN Art jest sporo lżejsza niż wcześniej (dokładnie o 25%) i teraz waży 660 g. To nadal więcej niż konkurencyjny Samyang (420 g), ale trzeba wspomnieć także o tym, że szkło Sigmy jest bardzo dobrze wyważone i tworzy z korpusem Sony zgrany duet. Możemy tylko zakładać, że w przypadku korpusów Panasonica, z bardziej uwydatnionym gripem, będzie tylko lepiej.
Oprócz tego, obiektyw może pochwalić się wysokiej klasy tubusem. Został on co prawda pozbawiony elektronicznej skali odległości, ale za to zyskał przycisk funkcyjny (standardowo AF Lock), widocznie szerszy pierścień ostrości oraz fizyczny pierścień przysłony, czym przypomina najbardziej zaawansowane stałki ze stajni Sony. Co więcej, jak przystało na współczesny obiektyw, pierścień ten możemy przełączyć na tryb bezstopniowy, by skutecznie pracować przy wymagających realizacjach wideo. W pracy filmowej pomoże także liniowe przełożenie ruchu pierścienia ostrości oraz fakt, że porusza się on bardzo płynnie i gładko.
Skoro już jesteśmy przy ostrzeniu, należy wspomnieć o jednej z największych nowości, czyli silniku liniowym HLA (High-response Linear Actuator), który po raz pierwszy zadebiutował w pokazanym niedawno teleobiektywie Sigma 60-600 mm. Już sama technologia silnika obiecuje dużo większą skuteczność, która tylko potęgowana jest nowo opracowanym układem ostrzenia. Z racji tego, że tym razem za ustawianie ostrości odpowiada tylko 1 element (w modelu HSM było ich 8), szkło jest w stanie ustawiać ostrość dużo szybciej i dokładniej.
Autofokus w wersji HSM nigdy nie należał do bardzo wolnych, ale w wersji DN ostrość ustawiana jest dosłownie momentalnie, niezależnie od dystansu ostrzenia a do tego zupełnie bezgłośnie. Nie mamy też żadnych problemów dosuwaniem soczewek, a obiektyw pozwala też na zupełnie płynną pracę z autofokusem w trybie wideo. Szkło bardzo skutecznie podąża za twarzą/okiem nawet na krótkich odległościach i prawdę mówiąc trudno doszukać się tu jakichkolwiek większych różnic względem natywnej optyki Sony, choć temu przyjrzymy się dokładnej dopiero w przypadku ewentualnego testu obiektywu.
Nowy silnik HLA (High-response Linear Actuator)
Na pierwszy rzut oka, nowy silnik AF spisuje się naprawdę wzorowo. Szkoda jedynie, że o 5 cm względem poprzedniej wersji wzrosła minimalna odległość ostrzenia (45 cm względem 40 cm w wersji HSM).
W końcu usprawnieniu uległa także i sama optyka. Układ optyczny zbudowany jest teraz na bazie 14 elementów w 11 grupach (wcześniej 13 elementów w 8 grupach) wśród których znajdziemy aż 3 soczewki asferyczne (1 soczewka ASP w wersji HSM) i 1 soczewkę SLD). Do tego otrzymujemy doskonalszą 11-listkową przysłonę (9-listkowa przysłona w wersji HSM). W efekcie szkło charakteryzować ma się lepszą rozdzielczością i oferować jeszcze ładniejsze rozmycie. Jak jest w rzeczywistości?
Układ optyczny obiektywu Sigma 50 mm f/1.4 DG DN ART. Na czerwono soczewki asferyczne. Na niebiesko soczewka SLD
Obiektyw rzeczywiście ma do zaoferowania bardzo dobrą rozdzielczość. Dobre rezultaty otrzymujemy już przy nominalnym otworze przysłony, a rozdzielczość jest bardzo wyrównana na całej powierzchni kadru. Z pokazywanych nam przedpremierowo wykresów MTF wynikało, że w przypadku wersji DN ostrość na brzegach jest na podobnym poziomie jak centrum kadru w wersji HSM. Możemy się tylko cieszyć. W praktyce ostrość wydaje się nieco spadać na bardzo krótkich dystansach ostrzenia, ale to sprawdzimy dokładniej dopiero podczas ewentualnego testu.
Bardzo ładnie prezentuje się także rozmycie. Producent zwraca uwagę zwłaszcza na równiejszą reprodukcję bokeh na brzegach kadru. Przy nominalnym otworze przysłony ma ono charakter delikatnych łezek, ale już lekkie domknięcie sprawia, że punkty świetlne przybierają w większości kolisty charakter, który dzięki 11 listkom przysłony utrzymuje się praktycznie w całym dolnym zakresie przysłon.
f/1.4
f/1.8
f/2.8
f/4
f/5.6
f/8
f/11
Gorzej sprawa ma się z winietą, która jest dosyć spora i utrzymuje się praktycznie do wartości f/5.6. Producent nie stara się tego jednak ukrywać i podkreśla, że tak, jak w większości swoich współczesnych konstrukcji, kwestie korekcji winietowania i dystorsji rozwiązuje programowo, co pozwala mu na większą swobodę w projektowaniu optyki. Biorąc pod uwagę, że tak wygląda to w przypadku większości współczesnych obiektywów, nie powinniśmy przesadnie narzekać. W przypadku włączonego systemu korekcji, winieta jest jeszcze nieco widoczna przy f/1.4, ale przy f/1.8 niemal zupełnie znika.
f/1.4, korekcje wyłączone
f/1.8 korekcje wyłączone
f/2.8 korekcje wyłączone
f/4 korekcje wyłączone
Jeśli chodzi o aberrację chromatyczną, jest dosyć przeciętnie. Przebarwienia kontrastowych krawędzi, nawet przy włączonej korekcie wad optycznych jesteśmy w stanie zobaczyć już na miniaturze, prawie w całym zakresie przysłon. Z drugiej strony aberracja rzadko kiedy mocniej uwidacznia się poza typowymi sytuacjami.
Lepsze wrażenie szkło robi pod względem kontrastowości i pracy pod światło. Co prawda przy pewnych ustawieniach światła w kontrze zauważymy widoczne spadki kontrastu, ale występowanie takich problemów z pewnością w dużej mierze zniweluje osłona przeciwsłoneczna, z której my nie korzystaliśmy. To jednak sporadyczne przypadki, a do tego czasem wystarczy przesunąć kadr o centymetr, żeby zniwelować problem. Poniżej przykład dwóch zdjęć wykonanych na tych samych ustawieniach z lekkim przesunięciem kadru.
1/250 s, f/1.4, ISO 100, ogniskowa: 50 mm
Obiektyw dobrze też radzi sobie z flarami i odbiciami światła - te występują, ale poza mocnym domknięciem migawki pozostają są niewielkie i nie będą zbytnio przeszkadzać.
Największy przykład flary, jaki udało nam się zarejestrować obiektywem - przysłona f/4.5
Sigma 50 mm f/1.4 DG DN Art to udana aktualizacja i tak bardzo dobrego już obiektywu. Teraz jednak staje się on jeszcze ostrzejszy, szybszy, wygodniejszy i bardziej uniwersalny. Dzięki nowemu silnikowi AF obiektyw lepiej śledzi i wreszcie nada się nawet do wymagającej pracy wideo, gdzie wymagana jest płynna regulacja przysłony. W końcu też nie mamy wrażenia, że jest wykonany z ołowiu, dzięki czemu konstrukcja nie przeważa nad lżejszymi niż lustrzanki korpusami aparatów bezlusterkowych.
Jednym słowem kultura pracy wzrosła praktycznie na każdej płaszczyźnie, a szkło dużo lepiej odpowiada dzisiejszym realiom. Tym samym, właściwie jedyną rzeczą, do której można się przyczepić są wymiary nowego tubusu. Choć jest on nieco mniejszy niż w adaptowanej na korpusy bezlusterkowej wersji HSM, to nadal dłuższy zarówno od niektórych konkurentów, jak i od swojego lustrzankowego poprzednika. W 2023 roku chcielibyśmy czegoś więcej (a w zasadzie mniej). Oprócz tego, w niektórych sytuacjach w oczy może rzucić się nam aberracja chromatyczna, z którą nie zawsze dobrze poradzą sobie profile korekcji. Mamy też do czynienia z dużą winietą, ale tę akurat skutecznie koryguje cyfrowa optymalizacja.
To wszystko jednak stosunkowo niewielkie wady, jak na cenę w jakiej oferowany jest obiektyw. Sigma 50 mm f/1.4 DG DN Art debiutuje w cenie 4490 zł. To co prawda o 1000 zł więcej niż producent życzył sobie za adaptowaną wersję HSM, ale biorąc pod uwagę inflację, doskonalszą konstrukcję i szybujące ceny optyki natywnej, to nadal atrakcyjna propozycja dla zawodowców szukających wysokiej klasy obiektywu standardowego w przystępnym pułapie.
Poniżej prezentujemy galerię zdjęć przykładowych wykonanych obiektywem Sigma 50 mm f/1.4 DG DN Art, podpiętym do aparatu Sony A7R V, wykonanych w standardowym profilu obrazu, z włączoną korekcją wad optycznych. Dla zainteresowanych, także paczka z plikami RAW do pobrania.